Bernhard_Thomas_-_Dawni_mistrzowie.rtf

(466 KB) Pobierz
Kara odpowiada winie: skazany na utratę wszelkiej chęci życia, na najwyższy stopień znużenia życiem

Kara odpowiada winie: skazany na utratę wszelkiej chęci życia, na najwyższy stopień znużenia życiem.

Kierkegaard

 

 

 

Umówiony z Regerem w Kunsthistorisches Museum dopie­ro o wpół do dwunastej, przyszedłem tam już o wpół do jedenastej, po to by móc bez przeszkód, tak jak to sobie zaplanowałem dużo wcześniej, obserwować go z możli­wie idealnej perspektywy, pisze Atzbacher. Ponieważ jego przedpołudniowe miejsce znajdowało się w tak zwa­nej sali Bordona naprzeciw Siwobrodego mężczyzny Tin­toretta, na obitej aksamitem ławce — na której siedząc wczoraj, objaśniwszy mi tak zwaną Sturmsonate, konty­nuował wykład o Kunst der Fuge, według jego własnego określenia, zaczynając przed Bachem, kończąc po Schu­mannie, przy czym bardziej był usposobiony mówić o Mozarcie niż Bachu — musiałem teraz zająć pozycję w tak zwanej sali Sebastiana; to znaczy musiałem, choć wcale nie było mi to w smak, tolerować Tycjana, aby móc ob­serwować Regera przed Siwobrodym mężczyzną Tintoret­ta, i to obserwować w pozycji stojącej, co zresztą z moje­go punktu widzenia miało swoje zalety, jako że wolę stać niż siedzieć, zwłaszcza kiedy obserwuję ludzi, i już od bardzo dawna lepiej mi się obserwuje w pozycji stojącej, niż kiedy siedzę, a ponieważ patrząc z sali Sebastiana do sali Bordona, wytężając wzrok do maksimum, faktycz­nie miałem w jego zasięgu całą, zwróconą do mnie bo­kiem, niezasłoniętą nawet oparciem ławki, postać Rege­ra, który siedział, przez cały czas nie zdejmując z głowy czarnego kapelusza, z całą pewnością dokuczliwie od­czuwając skutki nagłego skoku ciśnienia poprzedniej nocy, a zatem widziałem całą postać Regera z boku, a tym samym uwieńczony został powodzeniem mój plan, aby bez przeszkód przyjrzeć się Regerowi. Ponieważ Reger (w zimowym płaszczu), oparty na lasce, którą ściskał ko­lanami, bez reszty, jak mi się wydawało, skupił się na o­glądaniu Siwobrodego mężczyzny, absolutnie nie musiałem się obawiać, że przyłapie mnie na tym, iż mu się przyglą­dam. Pilnujący sali Irrsigler (Jenoe!), z którym Regera łączyła już ponad trzydziestoletnia znajomość, z którym i ja (też już od ponad dwudziestu lat) zawsze utrzymywa­łem życzliwe kontakty, został już przeze mnie uprzedzo­ny skinieniem ręki, że chcę bez przeszkód przypatrywać się Regerowi, więc kiedy tylko Irrsigler wchodził do sali, a pojawiał się w niej z regularnością zegarka, zachowywał się tak, jakby mnie wcale tam nie było, podobnie jak za­chowywał się tak, jakby i Regera tam nie było, kiedy on, Irrsigler, wykonując swoje czynności służbowe, lustro­wał wzrokiem, w zwykły sobie, dla każdego, kto go nie znał, nieprzyjemny sposób, zwiedzających galerię, któ­rych zresztą tym razem, w bezpłatną sobotę, nie wiado­mo czemu, przyszło tak niewielu. Irrsigler ma natrętne, karcące spojrzenie, typowe dla strażników w muzeach, którzy lustrują zwiedzających muzeum, nieraz, jak wia­domo, niestosownie się zachowujących, aby ich onie­śmielić — jego metoda pojawiania się nieoczekiwanie tudzież bezgłośnie w rogu sali, obojętnie której, aby lustro­wać ludzi wzrokiem, faktycznie jest obrzydliwa dla każ­dego, kto go nie zna; w szarym, źle skrojonym, a przecież na wieczne czasy pomyślanym uniformie, który, zapięty na duże czarne guziki, wisi na jego wychudzonym cie­le jak na drągu, tudzież w uszytej z tego samego szare­go materiału czapce na głowie, przypomina raczej straż­ników z naszych zakładów karnych niż zatrudnionego przez państwo stróża dzieł sztuki. Od kiedy go pozna­łem, Irrsigler, choć nie chorował, zawsze był taki blady, Reger określał go przez dziesiątki lat jako państwotrupa, który od trzydziestu pięciu lat jest na państwowej posadzie w Kunsthistorisches Museum. Reger, który od ponad trzydziestu sześciu lat przychodzi regularnie do Kunsthistorisches Museum, zna Irrsiglera, począwszy od jego pierw­szego dnia w pracy, i utrzymuje z nim całkiem przyjaciel­skie stosunki. Bardzo niepozorna łapówka wystarczyła, bym dożywotnio załatwił sobie miejsce na ławce w sali Bordona, oświadczył przed laty Reger. Z Irrsiglerem łączą Regera stosunki, które w ciągu trzydziestu lat nabrały u nich charakteru obopólnej rutyny. Kiedy Reger chce, co nie należy do rzadkości, bez świadków przypatrywać się Si­wobrodemu mężczyźnie Tintoretta, Irrsigler po prostu za­myka dla publiczności całą salę Bordona, staje w wejściu i nikomu nie pozwala przejść. Wystarczy, żeby Reger ski­nął ręką, a Irrsigler od razu zamyka dla publiczności salę Bordona, nie waha się nawet wypraszać z sali Bordona zwiedzających, którzy już tam są, tego bowiem życzy so­bie Reger. Irrsigler był na nauce stolarstwa w Brucku nad Leithą, ale porzucił stolarkę jeszcze przed uzyskaniem dyplomu pomocnika stolarza, ponieważ chciał wstąpić do policji. Na policji nie przyjęli wszakże Irrsiglera do pracy z powodu niewydolności fizycznej. Jego wuj, brat matki, był strażnikiem w Kunsthistorisches Museum już od roku dwudziestego czwartego i załatwił mu posadę najgorzej płatną, ale najbardziej pewną, jak mówi Irrsigler. Do policji też chciał Irrsigler pójść tylko dlatego, że wy­dawało mu się, iż praca na policji raz na zawsze rozwiąże mu problem ubraniowy Idealne wyjście, jak mu się wy­dawało, przez całe życie będzie mógł dostawać gotową odzież i w dodatku jeszcze ani razu za tę odzież na całe życie nie będzie musiał zapłacić, no bo daje mu ją do dyspozycji państwo, i tak też myślał wuj, ten, który spro­wadził go do Kunsthistorisches Museum, zresztą z punk­tu widzenia tej idealnej sytuacji nie widział najmniejszej różnicy, czy przyjmą go do pracy na policji, czy w Kunst­historisches Museum, nawiasem mówiąc, policja płaciła lepiej, Kunsthistorisches Museum gorzej, no ale służby w Kunsthistorisches Museum nie można było porówny­wać do służby policyjnej; odpowiedzialniejszej, a zarazem lżejszej służby niż w Kunsthistorisches Museum nie mógł sobie on, Irrsigler, wyobrazić. Wiadomo, że służba na policji dzień w dzień jest groźna dla życia, oświadczył Irrsigler, a służba w Kunsthistorisches Museum nie. Co do monotonii w jego zawodzie, to nie ma co się tym przejmować, on nawet taką monotonię lubi. Na dzień to on ze czterdzieści do pięćdziesięciu kilometrów przej­dzie, lepsze to dla zdrowia niż, dajmy na to, służba na po­licji, gdzie całe życie siedzi się głównie na twardym po­sterunkowym krześle. Już woli mieć oko na zwiedzają­cych muzeum niż na normalnych ludzi, bo zwiedzający mu­zeum to mimo wszystko ludzie wyżej postawieni, którzy mają jakiś zmysł sztuki. On sam z czasem wyrobił w sobie taki zmysł sztuki, w każdej chwili mógłby oprowadzić ludzi po Kunsthistorisches Museum, w każdym bądź ra­zie po galerii malarstwa, powiada, no ale po co mu to. Do ludzi przecież w ogóle nie dociera to, co się im mówi, mówi Irrsigler. Przez dziesiątki lat słyszy się od przewodni­ków muzealnych wciąż jedno i to samo, i, jak mówi pan Re­ger, rzecz jasna bardzo wiele bez sensu, powiada do mnie Irrsigler. Historycy sztuki zasypują zwiedzających wyłącznie własnymi bredniami, powiada Irrsigler, który z biegiem czasu, jeżeli nie wszystko, to wiele z tego, co mówił Re­ger, słowo w słowo od Regera przejął. Irrsigler jest tubą Regera, wszystko niemal, co mówi Irrsigler, mówił już Reger, od ponad trzydziestu lat Irrsigler mówi to, co już mówił Reger. Kiedy się dobrze wsłucham, usłyszę, że przez Irrsiglera mówi Reger. Kiedy wsłuchamy się w to, co wią przewodnicy, usłyszymy wyłącznie działające nam na nerwy brednie o sztuce, te same nieznośne brednie historyków sztuki, powiada Irrsigler, ponieważ tyle razy już mówił to Reger. Wszystkie te malowidła są wspaniałe, żadne jednak nie jest doskonałe, twierdzi Irrsigler za Regerem. Ludzie tylko dlatego przychodzą do muzeum, że powiedziano im, iż człowiek kulturalny powinien tam chodzić, nie przy­chodzą z zainteresowania, ludzie absolutnie nie interesu­ją się sztuką, a w każdym razie dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi absolutnie nie interesuje się sztuką, powta­rzał za Regerem słowo w słowo Irrsigler. On, Irrsigler, miał trudne dzieciństwo, chorą na raka matkę, umarła w wieku lat czterdziestu sześciu, a ojca — kobieciarza, wiecznie pijanego. A Bruck nad Leithą to też miejscowość równie szkaradna, jak większość miejscowości w Burgenlan­dzie. Kto tylko da radę, daje z Burgenlandu nogę, mówi Irrsigler, większości jednak to się nie udaje, większość skazana jest dożywotnio na Burgenland, co jest co naj­mniej równie okropne, jak dożywotnie więzienie w Stein nad Dunajem. Burgenlandczycy to więźniowie, powiada Irrsigler, a ich ojczyzna to więzienie. Sami wmawiają so­bie, że mają całkiem piękny ojczysty kraj, jednak w rze­czywistości Burgenland jest mdły i szpetny. W zimie lu­dzie dławią się śniegiem, w lecie zżerają ich komary. A wiosną i jesienią brną po kolana we własnym brudzie. W całej Europie nie ma już biedniejszego ani brudniejsze­go kraju, cytuję Irrsiglera. Wiedeńczycy wciąż wmawia­ją Burgenlandczykom, że Burgenland to piękny kraj, wiedeńczycy są bowiem w burgenlandzkim brudzie i w burgenlandzkiej głupocie po uszy zakochani, ponie­waż tak brud burgenlandzki, jak burgenlandzką głupo­tę uważają za romantyczne. Burgenland niczego, oprócz pana Haydna, jak mówi pan Reger, nigdy nie wydał, o­świadczył Irrsigler. Powiedzieć: pochodzę z Burgenlan­du, to nic innego niż powiedzieć: pochodzę z więzienia Austrii. Z zakładu karnego albo z domu wariatów, twier­dzi Irrsigler. Do Wiednia Burgenlandczykom równie pilno jak do kościoła, powiedział. Największym życzeniem Burgenlandczyka jest wstąpić do wiedeńskiej policji, powie­dział parę dni temu, mnie się to nie udało, bo wydolny nie byłem, z powodu niewydolności fizycznej. Mimo to je­stem strażnikiem w Kunsthistorisches Museum, czyli na służbie państwowej. Wieczorem, po szóstej, powiedział, nie zamykam przestępców, tylko dzieła sztuki, Rubensa i Bellotta zamykam. Jego wujowi, który zaraz po pierw­szej wojnie światowej wstąpił na służbę w Kunsthistori­sches Museum, wszyscy w rodzinie zazdrościli. Kiedy go raz na parę lat w Kunsthistorisches Museum odwiedza­li, w bezpłatne soboty czy niedziele, szli za nim zawsze w całkowitym onieśmieleniu przez te sale z wielkimi mistrzami i ciągle podziwiali jego uniform. Wuj oczywiście bar­dzo szybko został strażnikiem wyższym rangą, z mosięż­ną gwiazdką na rewersie uniformu, stwierdził Irr­sigler. Przejęci uszanowaniem i podziwem, niczego nie rozumieli z tego, co im mówił, kiedy przeprowadzał ich przez te sale. Zresztą nie było sensu wyjaśniać im Vero­nesa, stwierdził Irrsigler przed paroma dniami. Dzieci siostry wpatrywały się w osłupieniu w moje białe buty, powiedział Irrsigler, siostra stanęła, jakby ją wryło, przed Renim, akurat przed tym najbardziej bez gustu ze wszystkich wystawionych tu malarzy. Reger nienawidzi Reniego, więc i Irrsigler nienawidzi Reniego. Irrsigler wzniósł się już na mistrzowskie wyżyny w przywłaszczaniu sobie Regerowskich zdań, wypowiada je niemal per­fekcyjnie w charakterystycznym tonie Regera, myślę. Moja siostra przychodzi nie do muzeum, tylko do mnie, powiedział Irrsigler. Siostry sztuka nic a nic nie obchodzi. Ale jej dzieci, kiedy je po salach prowadzę, wpatrują się z podziwem we wszystko, co tylko zobaczą. Przed Velazquezem stają jak wryte, tak że nie można ich wprost od niego oderwać, powiedział Irrsigler. Pan Reger raz zaprosił mnie z rodziną na Prater, powiedział Irrsigler, on to ma gest, pan Reger, w sobotę wieczorem zaprosił. Jak żyła jeszcze jego żona, powiedział Irrsigler. Stałem, obser­wując Regera, który wbił, jak to się mówi, wzrok w Siwo­brodego mężczyznę Tintoretta, a jednocześnie widziałem Irrsiglera, którego przecież nie było w sali Bordona, jak opowiada mi o swoim życiu, zatem widziałem obrazy z Irrsiglerem sprzed tygodnia, patrząc jednocześnie na Regera, siedzącego na obitej aksamitem ławce, który mnie jeszcze, rzecz jasna, nie zauważył. Irrsigler powiedział, że już od dzieciństwa nie miał większego marzenia, niż żeby wstąpić do wiedeńskiej policji i zostać wachmi­strzem. O innym zawodzie nigdy nie marzył. Kiedy wówczas, a miał akurat dwadzieścia trzy lata, zaświad­czono w koszarach Rossauer jego fizyczną niewydolność, faktycznie w jednej chwili runął cały jego świat. Z tej sytu­acji bez wyjścia wyratował go wówczas dopiero wuj, za­łatwiając mu pracę strażnika w Kunsthistorisches Mu­seum. Przyjechał do Wiednia z jedną sfatygowaną torbą pod pachą, do mieszkania wuja, który pozwolił mu u sie­bie zamieszkać na cztery tygodnie, a potem wprowadził się, on, Irrsigler, do podnajmowanego pokoiku przy Molkerbastei. W tym podnajmowanym pokoiku za­mieszkał na lat dwanaście. W pierwszych latach w ogóle nie widział Wiednia, wczesnym rankiem, już koło siód­mej był w Kunsthistorisches Museum, a wieczorem do­piero po szóstej wracał do domu, przez wszystkie te lata w południe zjadał posiłek złożony z kanapki z kiełbasą lub serem i popijał szklanką wody z kranu w małej prze­bieralni za szatnią dla zwiedzających. Burgenlandczycy to ludzie o najskromniejszych wymaganiach, ja sam w młodości pracowałem z Burgenlandczykami na różnych budowach, mieszkałem z nimi w najprzeróżniejszych ba­rakach, wiem, jak skromne mają wymagania, zadowolą się czymś najbardziej niezbędnym i do końca miesiąca faktycznie potrafią odłożyć osiemdziesiąt procent pensji, nawet więcej. Kiedy tak przypatrywałem się Regerowi i naprawdę wnikliwie go obserwowałem, tak uważnie jak nigdy dotąd, ujrzałem Irrsiglera sprzed tygodnia, które­go słuchałem, kiedy stał ze mną w sali Battoniego. Mąż jednej z jego prababek pochodził z Tyrolu, stamtąd też, powiadał, wzięło się nazwisko Irrsigler. Miał dwie sio­stry, młodsza jeszcze w latach sześćdziesiątych wyemi­growała z pomocnikiem fryzjera z Mattersburga do Ame­ryki i umarła tamże, z tęsknoty za starym krajem, w wie­ku lat trzydziestu pięciu. Trzech miał braci, wszyscy ro­botnicy niewykwalifikowani, mieszkają w Burgenlan­dzie. Dwóch przyjechało, jak on, do Wiednia, aby wstąpić na służbę na policji, ale ich nie przyjęli. A do służby w muzeum to przecież koniecznie trzeba posiadać już jakąś inteligencję. Od Regera wiele się nauczył. Niektórzy uwa­żają, że Reger jest obłąkany, tylko obłąkany bowiem cho­dziłby co drugi dzień, oprócz poniedziałków, do galerii malarstwa w Kunsthistorisches Museum, jednak on tak nie uważa, pan Reger to człowiek mądry i wykształcony, twierdzi Irrsigler. Tak, powiedziałem Irrsiglerowi, pan Reger to człowiek nie tylko mądry, wykształcony, ale i sławny, studiował przecież muzykę w Lipsku i Wiedniu i pisał recenzje muzyczne do „Timesa”, do dziś zresztą do „Timesa” pisze, powiedziałem. To nie żaden tuzinkowy pismak, powiedziałem, nie wypisuje bredni, tylko jest muzykologiem w całym sensie tego słowa, człowiekiem znaczącym, o wielkim autorytecie. Regera nie powinno się porównywać do całej tej bredzącej zgrai krytyków muzycznych, którzy dzień w dzień zanieczyszczają tylko swoimi bredniami nasze dzienniki. Reger faktycznie jest filozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, filozofem w peł­nym znaczeniu tego terminu. Od ponad trzydziestu lat Reger pisze do „Timesa” recenzje, a właściwie krótkie rozprawy filozoficzno-muzyczne, które z pewnością złożą się pewnego dnia na książkę. Przebywanie w Kunst­historisches Museum jest niewątpliwie jednym z czynni­ków pozwalających Regerowi pisać do „Timesa” tak wła­śnie, jak do „Timesa” pisze, powiedziałem Irrsiglerowi, obojętnie czy Irrsigler akurat mnie zrozumiał, czy nie, prawdopodobnie Irrsigler mnie nie zrozumiał, pomyśla­łem wówczas, a i teraz tak samo myślę. O tym, że Reger pisze recenzje muzyczne do „Timesa”, w Austrii nikt nie wie, najwyżej parę osób wie o tym, powiedziałem Irrsig­lerowi. Mógłbym też powiedzieć: Reger jest piywatnym fi­lozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, nie zważając na to, że może głupio mówić coś takiego Irrsiglerowi. W Kunsthistorisches Museum Reger znajduje to, czego nie znalazłby nigdzie indziej, powiedziałem Irrsiglerowi, wszystko, co ważne, wszystko, co pożyteczne dla jego myślenia i dla jego pracy Zachowanie Regera ludzie mogą określić mianem obłąkanego, ale to nieprawda, powiedziałem Irrsiglerowi, tutaj w Wiedniu i w Austrii Regera się nie dostrzega, powiedziałem Irrsiglerowi, lecz w Londynie i w Anglii, nawet w Stanach Zjednoczonych ludzie wiedzą, kim jest Reger, z jakim autorytetem ma­my do czynienia w przypadku Regera, powiedziałem Irrsiglerowi. I niech pan nie zapomina o idealnej tempe­raturze, która tu, w Kunsthistorisches Museum, panuje przez okrągły rok, powiedziałem też Irrsiglerowi. Irrsig­ler skinął tylko głową. Reger jest osobowością bardzo cenioną w całym muzykologicznym świecie, powiedzia­łem wczoraj Irrsiglerowi, jedynie tu, w rodzinnym kra­ju, nikt nie chce o tym słyszeć, przeciwnie, tu, we włas­nym domu, Regera, który przecież pozostawił wszyst­kich innych w swojej dyscyplinie daleko w tyle, och, to obrzydliwe prowincjonalne partactwo, wręcz się niena­widzi, w rodzimej Austrii po prostu się go nienawidzi, to nie za mocne słowo, powiedziałem Irrsiglerowi. Geniu­sza takiego jak Reger tutaj się nienawidzi, powiedziałem Irrsiglerowi, nie dbając o to, że Irrsigler zupełnie nie zro­zumiał, co miałem na myśli, mówiąc mu, że geniusza ta­kiego jak Reger tu się nienawidzi, tudzież nie zważając na to, czy faktycznie powinno się mówić o Regerze jako o geniuszu, naukowym geniuszem, a nawet czysto ludzkim, pomyślałem, jest Reger niewątpliwie. Geniusz i Austria wzajemnie się wykluczają, powiedziałem. W Austrii, że­by ktoś doszedł do głosu i żeby go traktowano poważnie, musi być przeciętniakiem, musi to być prowincjo­nalny i zakłamany partacz, człowiek z absolutnie cias­nopaństwową głową. Geniusza czy choćby wyjątkowy umysł zawsze prędzej czy później w upokarzający sposób tu się zamorduje, powiedziałem Irrsiglerowi. Tylko ludzie tacy jak pan Reger, których w tym strasznym kraju zli­czyłoby się na palcach jednej ręki, potrafią przetrwać w tym stanie poniżania i nienawiści, ignorowania i wywie­rania presji, powszechnej, wrogiej duchowi niegodziwo­ści, która tu w Austrii panoszy się na każdym kroku, jedynie ludzie tacy jak Reger, ludzie wspaniałego charak­teru, obdarzeni doprawdy przenikliwą i nieprzekupną umysłowością. Chociaż pan Reger utrzymuje z panią dy­rektor tego muzeum całkiem niezłe stosunki, chociaż zna ją dobrze, nie śniłoby mu się nawet prosić ją o coś, co tyczy się jego czy muzeum. Akurat wtedy, kiedy Re­ger miał zawiadomić dyrekcję, to znaczy panią dyrektor, o złym stanie obić ławek w salach muzealnych i ewentu­alnie skłonić ją do zmiany obić na nowe, ławki zostały na nowo obite — i to wcale gustownie, powiedziałem Irrsig­lerowi. Nie wydaje mi się, powiedziałem Irrsiglerowi, żeby dyrekcji Kunsthistorisches Museum wiadomo by­ło, iż pan Reger już od ponad trzydziestu lat co drugi dzień przychodzi do muzeum i zajmuje miejsce na ławce w sali Bordona, nie wydaje mi się. Wyszłoby to niechyb­nie na jaw podczas jednego ze spotkań Regera z panią dyrektor, ale, o ile mi wiadomo, pani dyrektor nic o tym nie wie, ponieważ pan Reger nigdy o tym nie mówił i ponieważ pan, panie Irrsigler, potrafił zachować mil­czenie, ponieważ pan Reger życzy sobie, żeby pan mil­czał o tym, że pan Reger od ponad trzydziestu lat co drugi dzień, z wyjątkiem poniedziałków, przychodzi do Kunsthistorisches Museum. Umiejętność milczenia to pana mocna strona, powiedziałem Irrsiglerowi, pomyśla­łem, przypatrując się przypatrującemu się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta Regerowi, któremu z kolei przy­glądał się Irrsigler. Reger to niezwykły człowiek, a z nie­zwykłymi ludźmi trzeba obchodzić się ostrożnie, powie­działem wczoraj Irrsiglerowi. Wydawałoby się nie do po­myślenia, żebyśmy mieli naraz — Reger i ja — przychodzić do muzeum akurat przez dwa dni z rzędu, powiedziałem wczoraj Irrsiglerowi, a przecież przyszedłem właśnie dzi­siaj, właśnie dlatego, że i Reger tego właśnie sobie zaży­czył, nie wiem, z jakiego powodu Reger jest tu dzisiaj, pomyślałem, niedługo się przekonam. Irrsigler również był bardzo zdumiony, widząc mnie dzisiaj, wczoraj mu bowiem powiedziałem, iż wykluczone, żebym miał przychodzić do Kunsthistorisches Museum przez dwa kolej­ne dni, tak jak było to dotąd wykluczone w przypadku Regera. A tu naraz dzisiaj znowu obaj, tak Reger, jak i ja, zjawiamy się w Kunsthistorisches Museum, w którym byliśmy przecież wczoraj. Musiało to chyba poirytować Irrsiglera, pomyślałem, myślę teraz. Możliwe, że ktoś się raz pomyli i już dzień później pójdzie do Kunsthistori­sches Museum, pomyślałem, od razu jednakże, po zasta­nowieniu się, pomyślałem, że tylko wtedy, kiedy tylko Reger się pomyli, bądź ja tylko się w tym pomylę, ale nie, że się w tym pomylimy obaj, Reger i ja. A Reger wyraź­nie powiedział mi wczoraj: proszę tu przyjść jutro, wciąż jeszcze słyszę jego słowa. Rzecz jasna jednak, Irrsigler nic o tym nie słyszał i nic o tym nie wiedział, naturalnie za­tem zdziwiło go, że już dzisiaj zjawiliśmy się obaj, Reger i ja, w muzeum. Gdyby Reger nie powiedział mi wczo­raj: proszę tu przyjść jutro, nie przyszedłbym do Kunsthistorisches Museum dzisiaj, tylko możliwe, że dopiero w przyszłym tygodniu, w odróżnieniu bowiem od Rege­ra, który rzeczywiście przychodzi do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, i to od wielu lat, ja nie chodzę do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, tylko wte­dy, kiedy mam na to ochotę i jestem w nastroju. Jeśli zechcę spotkać się z Regerem, to nie muszę przecież ko­niecznie chodzić do Kunsthistorisches Museum, wystarczy, żebym wybrał się do hotelu Ambasador, do którego on przecież zawsze idzie po wyjściu z Kunsthistorisches Museum. W Ambasadorze spotykam się przecież z Rege­rem, jeżeli mam ochotę, to i codziennie. Reger ma w Ambasadorze własne miejsce przy oknie, a dokładnie stolik obok tak zwanego żydowskiego stolika, który stoi przed tak zwanym stolikiem węgierskim, stojącym za tak zwanym stolikiem arabskim, patrząc od stolika Regera w kierunku drzwi sali. Rzecz jasna, bardziej odpowiada mi Ambasador niż Kunsthistorisches Museum, jednakże kiedy nie mogę czekać, aż Reger zjawi się w Ambasado­rze, już około jedenastej idę do Kunsthistorisches Museum, żeby się z nim zobaczyć, z moim ojcem intelek­tualnym. Przed południem jest Reger w Kunsthistori­sches Museum, popołudnia spędza w Ambasadorze, oko­ło wpół do jedenastej idzie do Kunsthistorisches Mu­seum, około wpół do trzeciej do Ambasadora. Do połu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin