Dostojewski Fiodor - Lagodna.pdf

(242 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Fiodor Dostojewski
ŁAGODNA
OPOWIADANIE FANTASTYCZNE
Przełożył Gabriel Karski
OD AUTORA
Przepraszam moich czytelników, że tym razem zamiast Dziennika w zwykłym
kształcie daję im tylko opowiadanie. Ale rzeczywiście pracowałem nad tym utworem przez
większą część miesiąca. W każdym razie proszę czytelników o wyrozumiałość.
A teraz co do samego opowiadania. Dałem mu podtytuł „fantastyczne”, chociaż
uważam je za jak najbardziej realne. Ale fantastyczność jest w nim istotnie a mianowicie w
samej formie opowieści, co też chciałbym zawczasu wyjaśnić.
Chodzi o to, że nie jest to opowiadanie, ani nie są to notatki. Proszę sobie wyobrazić
męża, którego żona leży na stole martwa: przed kilkoma godzinami popełniła samobójstwo,
rzuciwszy się z okna. Jest wzburzony i jeszcze nie zdążył zebrać myśli. Chodzi po pokojach i
usiłuje zdać sobie sprawę z tego, co zaszło, „uporządkować swe myśli”. Dodajmy, że jest to
zagorzały hipochondryk z gatunku tych, co sami z sobą rozmawiają. Oto właśnie mówi sam
do siebie, referuje sprawę, wyjaśnia ją sobie. Mimo pozorną ciągłość tej relacji,
niejednokrotnie przeczy sobie zarówno logicznie jak uczuciowo. To usprawiedliwia siebie,
to oskarża ją i wdaje się w uboczne rozważania: mamy tu i wulgarność myśli, i serca, i głębię
uczucia.
Z wolna rzeczywiście wyjaśnia sobie sprawę i „porządkuje myśli”. Łańcuch
wywołanych przezeń wspomnień nieodparcie przywodzi go wreszcie do prawdy; prawda
nieodparcie uwzniośla jego umysł i serce. Pod koniec zmienia się nawet sam ton opowieści
w porównaniu z chaotycznym jej początkiem. Prawda dość jasno i wyraźnie przynajmniej
dla niego samego odsłania się przed nieszczęśnikiem.
Oto temat. Ma się rozumieć, przebieg opowieści obejmuje kilka godzin z
zawieszeniami i przeskokami i ma kształt nader zawikłany: bohater mówi sam do siebie, to
znów zwraca się jak gdyby do niewidzialnego sędziego. Tak też zawsze bywa w
rzeczywistości. Gdyby stenograf mógł go podsłuchać i wszystko zanotować tekst wypadłby
nieco bardziej chropowaty, surowy, aniżeli u mnie; ale, jak mi się wydaje, proces
psychologiczny chyba pozostałby nie zmieniony. Otóż ta hipoteza o stenografie, który
wszystko zanotował (po czym ja bym opracował to literacko), stanowi właśnie to, co w tym
opowiadaniu traktuję jako element fantastyczny. Ale w sztuce coś podobnego nieraz bywało
dopuszczalne. Wiktor Hugo na przykład w swym arcydziele Ostatni dzień skazańca
zastosował chwyt prawie identyczny i choć nie wprowadził stenografa, pozwolił sobie na
jeszcze większe nieprawdopodobieństwo, zakładając, że skazaniec może (i ma czas) kreślić
notatki nie tylko w ostatnim dniu, lecz nawet w ostatniej godzinie, dosłownie w ostatniej
minucie. Gdyby jednak zaniechał tej fantazji, nie powstałby i sam utwór najrealniejszy i
najprawdziwszy ze wszystkich, jakie napisał.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
I. KIM BYŁEM JA I KIM BYŁA ONA
...O, dopóki ona tu jest wszystko jeszcze dobrze: podchodzę i coraz spoglądam; a
wyniosą ją jutro jakże ja tu zostanę sam? Teraz leży w saloniku, na stole, zestawiono dwa
stoliki do kart, a trumna będzie jutro, biała, wybita białym atłasem, a zresztą ja nie o tym...
Wciąż chodzę i chodzę, żeby to sobie wytłumaczyć. Oto już tak od sześciu godzin chodzę,
usiłując sobie wytłumaczyć i wciąż nie mogę skupić myśli. Rzecz w tym, że chodzę, chodzę,
chodzę... To było tak: po prostu opowiem wszystko po kolei. (Porządek!) Panowie, wcale nie
jestem literatem, i wy to widzicie, ale niech tam, opowiem tak, jak sam rozumiem. Stąd
właśnie całe moje przerażenie, że wszystko rozumiem!
Otóż, jeżeli chcecie wiedzieć, to znaczy, jeśli zacząć od samego początku po prostu
przychodziła do mnie zastawiać różne rzeczy, aby opłacać ogłoszenia w „Głosie”: że tak a
tak, guwernantka gotowa na wyjazd i na przychodzenie na lekcje do domów itd., itd. To było
na samym początku i ja naturalnie nie odróżniałem jej od innych: przychodzi tak jak wszyscy
i tak dalej. A później to zacząłem ją odróżniać. Była taka szczuplutka, blondyneczka,
średniego wzrostu, w mojej obecności zawsze jakaś niezręczna, jakby skrępowana (myślę, że
taka sama była wobec każdego, a ja, ma się rozumieć, byłem dla niej taki sam, jak ten czy ów,
to znaczy, jeżeli mówimy nie o właścicielu lombardu, lecz o człowieku). Gdy tylko
otrzymywała pieniądze, natychmiast w tył zwrot i znikała. I zawsze w milczeniu. Inni tak się
sprzeczają, molestują, targują się, żeby więcej dostać; ta nie: ile dadzą... Mam wrażenie...
wciąż się gubię... Aha, przede wszystkim zaciekawiły mnie jej rzeczy: srebrne pozłacane
kolczyki, mizerny medalionik przedmioty groszowej wartości. Sama to wiedziała, ale
patrząc na nią widziałem, że to dla niej drogocenność i rzeczywiście to było wszystko, co jej
pozostało po tatusiu i mamusi jak się później dowiedziałem. Raz tylko pozwoliłem sobie na
docinek. Bo właściwie, widzicie, ja sobie na to nigdy nie pozwalam, wobec klientów
zachowuję się po dżentelmeńsku: mało słów, uprzejmie i surowo. „Surowo, surowo i
surowo.” 1 Lecz oto ona ośmieliła się przynieść resztki (ale to dosłownie resztki) starego
1
„Surowo, surowo i surowo” niedokładny cytat z Płaszcza Mikołaja Gogola, są to słowa „znacznej
osobistości” dygnitarza, który tak określa sposób postępowania z podległymi mu urzędnikami „Surowość,
surowość i surowość „
serdaka no i nie wytrzymałem: powiedziałem coś niby w rodzaju dowcipu. Chryste Panie,
jak się rozgniewała! Oczy ma niebieskie, duże, zamyślone, ale jak się rozżarzyły! Jednak nie
padło ani jedno słowo, zabrała swoje „resztki” i wyszła. Wtedy po raz pierwszy zauważyłem
ją specjalnie i pomyślałem o niej w podobny sposób, to znaczy właśnie w sposób specjalny.
Tak: pamiętam jeszcze wrażenie, to jest, właściwie, główne wrażenie, ogólną syntezę: to
mianowicie, że jest strasznie młoda, taka młodziutka, iż, rzekłoby się czternastolatka. A
miała wtedy już szesnaście lat bez trzech miesięcy. A zresztą nie to miałem na myśli, to wcale
nie w tym zawierała się synteza. Nazajutrz przyszła znowu. Dowiedziałem się później, że
była z tym serdakiem u Dobronrawowa i u Mozera, ale oni oprócz złota żadnych
przedmiotów nie przyjmują, toteż nie chcieli z nią gadać. Ja natomiast przyjąłem kiedyś od
niej kameę (takie ot, świństewko) i zastanowiwszy się później zdumiałem się: ja także
prócz złota i srebra nic nie przyjmuję, a od niej przyjąłem tę kameę. Taka była wtedy moja
druga o niej myśl, to pamiętam.
Tamtym razem, to znaczy po wizycie u Mozera, przyniosła bursztynową cygarniczkę:
gracik taki sobie, amatorski, ale dla nas znów bez wartości, bo my tylko złoto. Ponieważ
zjawiła się po wczorajszym buncie, przyjąłem ją surowo. Surowość u mnie to oschłość.
Niemniej jednak wręczając jej dwa ruble, nie zdołałem się powstrzymać i powiedziałem z
niejakim rozdrażnieniem: „robię to wyłącznie dla pani, a Mozer takiej rzeczy od pani nie
przyjmie”. Słowa dla pani wypowiedziałem ze szczególnym naciskiem i właśnie w pewnym
sensie. Zły byłem. Ona znowu zaczerwieniła się usłyszawszy owo dla pani, jednakże
zachowała milczenie, nie odsunęła pieniędzy, przyjęła ot, co znaczy bieda! A jaka była
wzburzona! Zrozumiałem, żem ją zranił. A po jej wyjściu nagle się zastanowiłem: czyż
istotnie taki triumf wart jest dwa ruble? Chachacha! Pamiętam, żem sobie to pytanie zadał
dwukrotnie: czy to warte? Czy warte? I śmiejąc się odpowiedziałem sobie na nie twierdząco.
Ogromnie mnie to wtedy rozbawiło. Ale nie było to brzydkie uczucie: powiedziałem tamto
rozmyślnie, celowo; chciałem ją poddać próbie, ponieważ raptem zaświtały mi w głowie
pewne pomysły dotyczące jej osoby. To była moja trzecia specjalna myśl o niej. No i od tego
czasu wszystko się zaczęło. Ma się rozumieć, zaraz postarałem się okólną drogą zbadać
wszelkie okoliczności i oczekiwałem jej przyjścia ze szczególną niecierpliwością.
Przeczuwałem bowiem, że się rychło zjawi. Kiedy przyszła, wszcząłem z nadzwyczajną
galanterią uprzejmą rozmowę. Jestem przecie niezgorzej wychowany i znam się na formach.
Hm... No i wtedy wyczułem, że jest dobra i łagodna. Osoby dobre i łagodne nie opierają się
długo i choć same do wywnętrzania się nie są bynajmniej skore, jednakże od rozmowy
wykręcić się żadnym sposobem nie potrafią i odpowiadają skąpo, ale odpowiadają, a im dalej,
tym obficiej, trzeba tylko samemu nie ustawać, skoro nam zależy. Ma się rozumieć, ona mi
wtedy sama nic nie wyjaśniła. Później dopiero dowiedziałem się o „Głosie” i o wszystkim.
Ona się wtedy rujnowała na ogłoszenia; z początku, ma się wiedzieć, wyniośle:
„guwernantka, panie dobrodzieju, zgodzi się na wyjazd i oferty proszę nadsyłać z podaniem
warunków”, a później „gotowa na wszystko: i do towarzystwa, i uczyć może, i doglądać
gospodarstwa, i pielęgnować chorą osobę, i szyć umiem” itd. itd. to wszystko tak dobrze
znamy! Naturalnie występowało to w ogłoszeniu w rozmaitych wariantach, a pod koniec, gdy
jej położenie stało się rozpaczliwe, to nawet „bez pensji, za wyżywienie”. Otóż nie, nie
znalazła posady! Wtedy postanowiłem po raz ostatni ją wybadać: raptem biorę świeży numer
„Głosu” i wskazuję ogłoszenia: „Młoda osoba, zupełna sierota, poszukuje posady
guwernantki do małych dzieci, najchętniej u starszego wdowca. Może dopomóc w
prowadzeniu domu.”
Ot, proszę, ta dziś rano dała ogłoszenie, . na wieczór z pewnością posadę otrzyma.
Oto jak trzeba się ogłaszać!
Znów się wzburzyła, znowu błysnęła oczyma, odwróciła się i natychmiast wyszła.
Bardzo mi się to spodobało. Zresztą byłem wtedy całkiem pewny i nie obawiałem się:
cygarniczek nikt nie zacznie przyjmować. A ona zresztą nie miała już nawet cygarniczek. I
rzeczywiście, po dwóch dniach przychodzi taka bledziutka, zdenerwowana; zrozumiałem, że
coś się musiało wydarzyć u niej w domu; i faktycznie, wydarzyło się. Zaraz wyjaśnię, co się
wydarzyło, ale na razie pragnę tylko wspomnieć, jak jej wówczas zaimponowałem i urosłem
w jej oczach. Taki nagle powziąłem zamiar. Chodzi o to, że przyniosła ten obraz
(zdecydowała się przynieść)... Ach słuchajcie, słuchajcie! To właśnie wtedy już się zaczęło,
bo ja się wciąż plątałem... Chodzi o to, że teraz chcę wszystko odtworzyć, każdy taki
drobiazg, każdą kreseczkę. Wciąż usiłuję skupić myśli i nie mogę, a to właśnie owe
kreseczki, kreseczki...
Obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, domowy, rodzinny staroświecki, ornat srebrny
pozłacany warte to, no warte ze sześć rubli. Widzę, że przedmiot jest jej drogi; zastawia
całość, nie zdejmując koszulki z obrazu. Powiadam jej: lepiej zdjąć, a obraz niech pani
zabierze; bo sam obraz jednak jakoś nie bardzo...
A czy panu nie wolno?
Nie, nie o to chodzi, że nie wolno, tylko tak... Może dla pani samej...
No więc proszę zdjąć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin