Polski Brudny Harry.pdf

(52 KB) Pobierz
Polski Brudny Harry
Polski Brudny Harry
25 maja 2011, 11:08 Źródło: Newsweek Polska
Czy słynny policjant z wydziału zabójstw, pierwowzór "Despera" z serialu "Pitbull", pomagał mafii
pruszkowskiej?
"Zawsze siebie samego nazywałem psem. Bo pies jest przede wszystkim wierny i walczy do końca" –
tak mówił do kamery Sławomir Opala, policjant operacyjny ze stołecznego wydziału zabójstw. Zimna
twarz bez wyrazu, krótkie, szorstkie zdania wypowiadane między jednym zaciągnięciem się papierosem
a drugim. Trochę jak Clint Eastwood w "Brudnym Harrym" . Zwykle policjanci uważają, że określenie
"pies" ich poniża, on był z niego dumny.
Opala był bohaterem słynnego dokumentu Patryka Vegi "Prawdziwe psy", pokazującego od kuchni
pracę policyjnego wydziału zabójstw. Kamera towarzyszyła mu w czasie śledztw i przesłuchań. Bez
skrępowania opowiadał o pracy operacyjnej, ale i o samotności w czterech ścianach hotelu dla
funkcjonariuszy. Potem stał się pierwowzorem policjanta "Despero" w "Pitbullu", granego przez Marcina
11 maja na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach funkcjonariusze CBA zatrzymali w
Warszawie 44-letniego Sławomira Opalę przed wejściem do firmy sprzedającej telefony, gdzie ostatnio
pracował. Prokurator przedstawił mu zarzuty udziału w mafii pruszkowskiej w latach 1995-2001 (do
końca jego pracy w policji), nielegalnego posiadania broni i przestępstwa z art. 231, czyli nadużycia
władzy i działania na szkodę interesu publicznego w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i osobistej. –
Przekazywał grupie pruszkowskiej informacje z policji, za co otrzymywał korzyści majątkowe.
Niekoniecznie były to pieniądze, ale także narkotyki – mówi śledczy Leszek Goławski z katowickiej
prokuratury. Poinformował, że dowodem obciążającym byłego policjanta są zeznania "Brody", który od
niedawna jest świadkiem koronnym w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały . Ale zaznaczył, że to nie
jest jedyny dowód, a sprawa ma charakter rozwojowy.
Jak udało się nam ustalić, "Broda" był informatorem Opali. Nosił wówczas pseudonim Kapusta. Jego
przestępczą specjalnością były wymuszenia i haracze. – To konfabulant, który Sławka długo zwodził,
obiecując informacje o dużych transportach narkotyków – wyjawia jeden z funkcjonariuszy. Nikt z tych,
którzy znają Opalę, nie wierzy, żeby dał się przekupić. Cienia wątpliwości nie ma również reżyser Patryk
Vega. – Nie znam akt sprawy, ale sytuacja jest zupełnie niewiarygodna, a zarzuty absurdalne. Sławek
od 1998 roku nie śmierdział groszem. Jeśli miałby jakiekolwiek korzyści majątkowe, to nie chodziłby w
starej kurtce przez kilka lat. I raz na jakiś czas postawiłby wódkę, a nawet na to nie było go stać. Gdyby
Opala zdecydował się sprzedać zasady dla pieniędzy, nie musiałby iść na jakikolwiek układ z
gangsterami. Miał wystarczająco wiele okazji w pracy, żeby przywłaszczyć sobie pieniądze na miejscu
przestępstwa. A Sławek nie zrobił tego nawet wtedy, kiedy znalazł na miejscu zbrodni 300 tysięcy
dolarów – mówi Vega.
Jak twierdzi reżyser, Opala miał ogromny szacunek u bandytów, nawet u tych, których ścigał. A oni nie
szanowaliby sprzedajnego psa, bo to błyskawicznie rozniosłoby się w mieście. Poza tym miał wręcz
obsesję na punkcie kodeksu zasad, jaki obowiązuje między policjantami a przestępcami. –
Funkcjonariusze z wydziału zabójstw byli elitą w policji. To ludzie, którzy słynęli z nieprzekupności. Oni
rozwiązywali sprawy z pierwszych stron gazet. Morderstwo kasjerek z Kredyt Banku, zabójstwo ministra
Jacka Dębskiego , strzelanina w Magdalence, śmierć Michałka utopionego w Wiśle – te wszystkie
sprawy rozwiązał Sławek. Miał wykrywalność na poziomie 98 proc. W Polsce to ewenement. Ale to
1
646100914.002.png 646100914.003.png 646100914.004.png
 
pozwala także uzmysłowić sobie, jak wielkiej grupie przestępców musiał narazić się Opala. Dla mnie to
oskarżenie jest jak żałosna próba odegrania się kogoś, komu zalazł mocno za skórę – mówi Vega.
– Sławek pracował niemal na okrągło, był ciągle do dyspozycji – wspomina Dariusz Loranty, który był z
Opalą w jednej kompanii w szkole policyjnej w Szczytnie, a potem pracowali przez ścianę w komendzie
stołecznej. On w wydziale do walki z terrorem kryminalnym, Opala w wydziale zabójstw. – Nie wychodził
z roboty po kilka dni. W nocy kładł się spać na podłodze w komendzie, a o szóstej rano był już pod
czyimiś drzwiami – mówi Loranty. To, że Opala potrafił bez przerwy siedzieć w pracy, potwierdza jeden
z jego szefów. Ale dodaje, że pracę odreagowywał alkoholem. – Gdyby nie alkohol, byłby najlepszym
policjantem operacyjnym. Miał smykałkę i predyspozycje. Dużo wiedział i miał dobrych informatorów.
Świat przestępczy liczył się z nim – zaznacza policjant.
Potwierdził to pośrednio sam Opala w jednym z wywiadów. Opowiedział, jak przez telefon dostał
wiadomość o zabójstwie. Z wszystkimi szczegółami: gdzie, a nawet kto zabił. W tym czasie komenda
nawet jeszcze nie miała zgłoszenia, że było takie zdarzenie. Nie krył też, że zna się i spotyka z
przestępczymi bossami: "Pershingiem", "Klepakiem" czy "Dziadem". W tej sprawie przesłuchiwało go
nawet Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli policja w policji. Pokazywali zdjęcia, pytali o szczegóły spotkań.
Odpowiedział im: "Słuchajcie, tam jest moja szafa pancerna, tam są moje teczki informatorów,
prześlińcie sobie te teczki, znajdziecie datę, macie ją na zdjęciu, jest notatka z tego spotkania, co
osiągnąłem na tym spotkaniu, jakie uzyskałem informacje. Robili podchody i musieli odpuścić" –
opowiadał dwa lata temu w wywiadzie dla Radia Tok FM. Uważał, że cel uświęca środki, a celem było
złapanie zabójcy.
Dla oficera nadzorującego wówczas pion operacyjny, dziś na emeryturze, Sławomir Opala był bardziej
kowbojem i pozerem niż rzetelnym pracownikiem. – Trudno szukać aniołów i kolega Opala był tego
stuprocentowym przykładem – mówi dyplomatycznie. – Zbyt bujne życie towarzyskie przeszkadzało mu
w pracy. Pił, bywał w agencjach towarzyskich – dodaje. – Wypiło się gorzałę z tym czy z tamtym, nawet
nie pisząc z tego "kwitu". Uwierzę, że się włóczył z nimi po agencjach, ale nie było zażyłości z
bandytami – zapewnia Dariusz Lorenty. Zaznacza, że informatorzy policji nie przyznają się w swoim
środowisku, że donieśli na kolegę, tylko budują sobie legendę na mieście. – Mówią: "Słuchaj, ja mam
swojego człowieka w stołecznej, byłem z nim na wódce. I tak go ugościłem w drogiej knajpie, że da mi
cynk, gdy ktoś na mnie doniesie".
Choć Opala miał świetne wyniki, kariery w policji nie zrobił. Miał liczne dyscyplinarki, m.in. za zgubienie
legitymacji policyjnej. Z komendy stołecznej wyleciał wtedy, gdy dał w zęby zwierzchnikowi. Wylądował
na banicji w komendzie rejonowej na Woli. Ale gdy tworzył się nowy wydział zabójstw w pałacu
Mostowskich, wrócił. Nie na długo jednak. Dwa lata później z jego służbowej broni została postrzelona
w plecy partnerka, która była w zaawansowanej ciąży. Przebieg zajścia był niejasny (kobieta zeznała,
że postrzeliła się sama, bo chciała popełnić samobójstwo), a pijanego i agresywnego Opalę obezwładnił
oddział antyterrorystyczny.
Po tym zdarzeniu Sławomir Opala napisał raport z prośbą o zwolnienie ze służby, który został przyjęty.
Przez pewien czas pracował u detektywa Rutkowskiego, ale się z nim pokłócił i odszedł. Kilka miesięcy
temu pracował przy rozładunku samolotów. Ostatnio handlował telefonami. Patryk Vega organizuje
poręczenie osób zaufania publicznego, żeby sąd uchylił tymczasowe aresztowanie Opali. Reżyser w
jego aresztowaniu widzi analogię do sprawy policjanta z Centralnego Biura Śledczego, którego przed
laty pomówił świadek koronny "Masa". – Tamten policjant trafił do więzienia, a po roku "Masa" przyznał,
że zrobił to w złości. Policjant wyszedł na wolność, ale ze złamanym życiem. Zrobię, co w mojej mocy,
żeby w przypadku Sławka tak się to nie skończyło – zapewnia Vega.
2
646100914.001.png
"Pracownik operacyjny balansuje na granicy prawa i czasami w trakcie pracy może popełnić błąd.
Granica jest tak rozmyta, że określić jej linię może tylko twoja własna moralność albo prawomocny
wyrok sądu" – powiedział Sławomir Opala w "Prawdziwych psach". I to jest chyba najlepsza puenta dla
jego sprawy.
3
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin