13 anastazja-6-ksiega rodu.txt

(115 KB) Pobierz
KTO WYCHOWUJE NASZE DZIECI

Na drzwiach prywatnego gabinetu wisiała duża tablica informujšca, że przyjmuje profesor medycyny, spe­cjalista psychologii dziecięcej. Było to włanie nazwisko lekarza, którego rekomendowano jako jednš z naj­większych znakomitoci w dziedzinie stosunków między dziećmi a rodzicami. Zapisałem się na wizytę jako ostatni pacjent, żeby nie ograniczać siebie i jego w czasie. Pomylalem, że jeli rozmowa okaże się dla mnie korzystna, to zaproponuję dodatkowš opłatę i poproszę o przedłużenie tego spotkania.
Za biurkiem w gabinecie siedział smutny mężczyzna w wieku emerytalnym. Z wyrazem zmęczenia na twa­rzy składał do teczki kartki z zapiskami. Zaproponowawszy mi, abym usiadł, doktor położył przed sobš czystš kartkę i powiedział:
Słucham pana. Jakie ma pan problemy?
Zaczšłem przedstawiać, najkrócej jak potrafiłem, sedno mojego problemu, pomijajšc długš historię zda­rzeń, które miały miejsce po spotkaniu z Anastazjš w tajdze.
Panie doktorze, pragnę odbudować kontakt z moim synem, który niedługo skończy pięć lat.
Uważa pan, że stracił kontakt z synem? - zapytał ze znużeniem i obojętnie psychołog.
Rzeczywistego kontaktu właciwie nie było. Stało się tak, że po urodzeniu syna prawie się z nim nie spo­tykałem. Widziałem go, gdy był niemowlęciem, a potem... Ani razu z nim nie rozmawiałem. On odkrywał życie bez mojego udziału. Mieszkamy osobno. Teraz jednak czeka mnie spotkanie z moim pięcioletnim synem, no i rozmowa z nim. Może istniejš jakie chwyty, które pomogš mi odnaleć drogę do serca dziecka? Przecież zdarzajš się przypadki, kiedy mężczyzna żeni się z kobietš, która ma już dziecko i jako powstaje wię między nim a dzieckiem, staje się dla dziecka ojcem i przyjaciełem.
Pewnie, że sš takie chwyty, ale nie zawsze jednakowo efektywne. Wzajemne relacje dzieci i dorosłych uzależnione sš w wielu przypadkach od ich charakterów, od ich indywiduałnoci.
Rozumiem. Chciałbym jednak poznać konkretne chwyty.
Konkretne... No cóż... Kiedy pan już pojawi się w tej rodzinie, a należy pamiętać, że samotna matka z dzieckiem to już rodzina, musi pan postarać się jak najmniej zakłócać jej ustalony tryb życia. Przez pewien czas będzie pan dla własnego syna obcym człowiekiem i należy się z tym pogodzić. Najpierw powinien pan wszystkiemu uważnie się przyjrzeć oraz pozwolić przyglšdać się sobie. Należy postarać się połšczyć swoje pojawienie się ze spełnieniem, wczeniej nierealnych, pragnień i marzeń dziecka. Musi się pan dowiedzieć od jego matki, o jakiej zabawce chłopiec marzył, a ona nie miała możliwoci jej kupić. Nie należy kupować tej za­bawki samemu. Byłoby dobrze, gdyby pewnego dnia rozpoczšł pan rozmowę z synem o własnym dzieciń­stwie i wtedy wspomniał, że też marzył o włanie takiej zabawce. Jeli chłopiec podtrzyma rozmowę i powie, że także ma takie marzenie, to proszę wtedy zaproponować wspólnš wyprawę do sklepu i kupno zabawki. Tu najważniejsza jest sama rozmowa i wspólny wyjazd po zakupy. Ale proszę pamiętać, chłopczyk sam z wła­snej woli musi powiedzieć panu o swoim marzeniu i pozwolić uczestniczyć w jego realizacji.
Przyklad z zabawkami raczej nie jest odpowiedni. Syn nie zna zabawek sprzedawanych w sklepach.
Dziwne... Rozumiem, że ten przykład nie jest dobry. W takim razie proszę nie kręcić i mówić prawdę. Je­li chce pan uzyskać poradę, to proszę opowiedzieć szczególowo o relacjach z kobietš, która urodzila panu syna. Kim jest? Gdzie pracuje? Gdzie mieszka? Jaki jest poziom życia jej rodziny? Co, pana zdaniem, sprawi­ło, że nie jestecie razem?
Zdawałem sobie sprawę, że chcšc usłyszeć konkretnš poradę, muszę opowiedzieć psychologowi o moim stosunku do Anastazji. Sam jeszcze nie do końca się w tym rozeznałem, więc nie wyobrażałem sobie, jak o wszystkim mu opowiedzieć. W końcu zdecydowałem, że nie wymienię imienia Anastazji, i zaczšłem opowia­dać w ten sposób:
Ona mieszka w głuszy, na Syberii. Poznałem jš przypadkiem, kiedy byłem tam z ekspedycjš handlowš. Od poczštku pierestrojki zajmowałem się tam biznesem. Statkami rzekš Ob woziłem różne towary w głšb Sy­berii, a z powrotem zabierałem ryby, futra oraz produkty zbierane w tajdze.
Rozumiem. Pan jak Paratow: hulał kupiec na rzece, a wszyscy zazdrocili .
Nie hulałem. Pracowałem. Z przedsiębiorcami zawsze tyle problemów...
Pewnie, że dużo. Jednak i zabawić się biznesmeni zawsze zdšżš. - Z tš kobietš to nie była zabawa. Ja ztš kobietš zapragnšłem mieć syna. Pragnšłem mieć syna już zresztš wczeniej, ale jako zapomniałem o swoim pragnieniu. Płynęły lata... Jednak gdy jš zobaczyłem. Była taka zdrowa, młoda i piękna...
Dzi prawie wszystkie kobiety jakie takie chucherka, a ona zdrowa i kwitnšca... Otóż pomylałem, że dziecko też będzie zdrowe i urocze. I ona urodziła mi syna. Potem jedziłem do nich, gdy synek był malutki, nie chodził i nie mówił. Trzymałem go na rękach. Ale póniej już go nie widywałem.
Dlaczego nie kontaktował się pan z synem?
Jak miałem podczas krótkiej wizyty wytłumaczyć profesorowi to wszystko, o czym pisałem w kilku tomach? No, jak miałem powiedzieć mu, że Anastazja nie zgodziła się przeprowadzić z synem do miasta i opucić swojej polanki? Ja przecież nie mogłem się tam przenieć, nie jestem przystosowany do życia w tajdze. Jak wyjanić, że to włanie ona stworzyła takš sytuację, iż nie mogłem nie tylko dawać chłopcu żadnych zabawek, ale także w jakikolwiek sposób kontaktować się z nim? Każdego lata jedziłem do syberyjskiej tajgi, przycho­dziłem na tę polankę, gdzie mieszkała Anastazja z moim synem, jednak ani razu nie udało mi się z nim zoba­czyć. Za każdym razem przebywał gdzie u dziadka i pradziadka, którzy mieszkali "po sšsiedzku", w głębi bezkresnej syberyjskiej tšjgi. Zaprowadzić mnie tam Anastazja nigdy nie chciała. I mało tego, za każdym ra­zem uparcie powtarzała, że ja najpierw muszę się przygotować do rozmowy z synem.
W rozmowach z wieloma moimi znajomymi, próbujšc dotknšć tematu wychowywania dzieci, zadawałem zawsze to samo pytanie. Niezmiennie wywoływało ono zdziwienie i niezrozumienie, a przecież było proste:
Czy ty kiedykolwiek rozmawiałe na serio ze swoim dzieckiem? Zawsze miałem tę samš odpowied, "te­maty rozmów" wszyscy mieli takie same: "Chod jeć. Czas do łóżka. Nie wygłupiaj się. Pozbieraj zabawki. Odrobiłe lekcje?".
Dziecko dorasta, idzie do szkoły, a na rozmowę o sensie życia, o przeznaczeniu człowieka lub o tym, jakš drogš życiowš pójć, wielu rodzicom albo brakuje czasu, albo uważajš takie rozmowy za zbędne. Może my­lš, że jeszcze nie czas, że jeszcze zdšżš. Jednak często już nie zdšżš. Dziecko wyrasta...
A jeli my nawet nie próbujemy rozmawiać poważnie z własnymi dziećmi, to kto w takim razie je wychowu­je?
Dlaczego Anastazja całymi latami nie pozwalała mi widywać rodzonego syna? Nie wiem, może czego się bała, a może próbowała czemu zapobiec.
Wreszcie nadszedł dzień, kiedy nagle zapytała, czy czuję się gotów do spotkania z synem i rozmowy z nim. Powiedziałem, że pragnę spotkania, jednak słowo "gotów" nie przeszło mi przez gardło.
Przez te lata czytałem wszystko, co udało mi się znaleć na temat relacji rodziców z dziećmi. Pisałem ksišżki, wypowiadałem się na konferencjach w różnych krajach, ale prawie nie pisałem ani nie mówiłem o naj­ważniejszym, o tym, co zaprzštało moje myli przez te wszystkie lata - o wychowaniu dzieci i o ich relacjach za starszym pokoleniem.
Zastanawiałem się nad wieloma radami dotyczšcymi wychowania dzieci zawartymi w literaturze, jednak najczęciej wspominałem zdanie Anastazji: "WYCHOWYWANIE DZIECI JEST WYCHOWYWANIEM SIE­BIE". Długo nie rozumiałem głębokiego sensu tych słów, ale w końcu wysnułem bardzo pewny wniosek: Na­sze dzieci wychowuje się nie prawieniem morałów, nie w przedszkolach, szkołach czy na uniwersytetach.
Nasze dzieci wychowuje się poprzez obraz życia, naszego życia i życia całej społecznoci. Bez względu na to, cokolwiek mówiliby rodzice, nauczyciele w szkole lub innej placówce edukacyjnej, jakiekolwiek mšdre sys­temy wychowawcze stosowaliby, dzieci będš odwzorowywać życie większoci ludzi z ich otoczenia.
W rezultacie jest tak, że wychowanie dzieci całkowicie zależy od naszego rozumienia wiata, od tego, jak sami żyjemy, jak żyjš nasi rodzice i całe społeczeństwo. W chorym i nieszczęliwym społeczeństwie będš się rodzić tylko chore i nieszczęliwe dzieci.
Jeli pan nie przedstawi szczegółowo swoich relacji z matkš chłopca, trudno będzie mi przedstawić panu właciwš poradę - przerwał przedłużajšcš się pauzę profesor.
Długa historia. Ale mówišc w skrócie, to życie tak się potoczyło, że przez parę lat nie widywałem syna, ityle.
Dobrze, proszę powiedzieć, czy pomagał pan materialnie matce dziecka? Przecież dla biznesmena po­moc materialna jest najprostszš oznakš troski o rodzinę.
Nie, nie pomagałem. Ona uważa, że jest wystarczajšco zabezpieczona, ma wszystko.
Jest bardzo bogata? Tak?
Po prostu wszystko ma.
Profesor Aleksander Siergiejewicz rano wstał zza biurka i szybko zaczšł mówić.
Ona mieszka w syberyjskiej tajdze. Prowadzi pustelnicze życie. Ma na imię Anastazja, wasz syn to Woło-dia, a pan - Władimir Nikołalewicz. Rozpoznałem pana. Czytałem pana ksišżki, i to nie raz.
Tak?!
Aleksander Siergiejewicz w podnieceniu zaczšł chodzić po gabinecie, potem znowu się odezwał:
Tak... Jasne... Czyżbym trafił? Odgadłem. Proszę teraz odpowiedzieć mi na jedno pytanie. Ale bardzo proszę o odpowied. To ważne dla mnie, dla nauki... Chociaż nie, proszę nie odpowiadać. Sam powiem. Już zaczynam rozumieć... Jestem pewien, że przez te wszystkie lata po spotkaniu z Anastazjš pan intensywnie się uczył psychologii, filozofii, stale rozmylał nad wychowaniem dzieci. Mam rację?
Tak.
Niestety wnioski, które pan wycišgnšł po przeczytaniu, mšdrych" ksišżek i artykułów naukowych, nie były zadowalajšce. I wtedy zaczšł pan szukać odpowiedzi sam w sobie, czyli innymi słowy, zaczšł zastanaw...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin