Smith Karen Rose - Kobieta z przeszłością.doc

(644 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Karen Rosę Smith

 

Kobieta z przeszłością


Rozdział 1

 

Mężczyźni pokroju Alana Barretta zazwyczaj zwiastują kłopoty. I to kłopoty przez wielkie „K”. Takim jak on wydaje się, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Wystarczy okraszony zabójczym uśmiechem teksański akcent i zawsze dostają to, czego chcą.

Cóż, nie tym razem.

Wprawdzie Lisa strzegła dostępu do szefa dopiero od miesiąca, ale już umiała radzić sobie z natrętami. Nie znalazł się jeszcze taki, któremu udałoby się ją oczarować albo onieśmielić. Nawet jeśli był prawie dwumetrowym kowbojem i rzekomym przyjacielem Briana. Nie figuruje w grafiku, a więc nie ma wstępu do biura. Koniec, kropka.

Spojrzała hardo w zniewalająco błękitne oczy interesanta i powtórzyła, starając się zignorować swoje przyspieszone tętno:

– Przykro mi, ale pan Summers jest w tej chwili na zebraniu. Ma dziś bardzo napięty grafik. Mogę pana wcisnąć dopiero około pierwszej.

Uśmiech Barretta zgasł jak świeczka na wietrze.

– Proszę posłuchać, panno... – Odczytał nazwisko z plakietki na biurku – ... panno Sanders. Tak się składa, że oprócz tego, że robimy razem interesy, jesteśmy również przyjaciółmi. Rozmawiałem z nim niespełna pół godziny temu. Powiedział, że przyjmie mnie o dziesiątej. O ile się nie mylę, właśnie wybiła dziesiąta.

Lisa nawet nie mrugnęła. Niedawno odebrała dyplom z zarządzania. Ale za sobą miała też okres życia na ulicy. Potrafiła się odnaleźć w znacznie trudniejszych sytuacjach. Brian był dla niej kimś więcej niż szefem. Gdyby nie on i jego żona Carrie, nie wiadomo, jak by skończyła. Kto wie, może do dziś tkwiłaby w przytułku dla bezdomnych. Bez ich pomocy jej dziecko mogło trafić do ludzi, których kompletnie nie znała... Summersowie dali jej dach nad głową i wsparcie wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowała. Zawdzięczała im wiele i była im dozgonnie wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobili. Nie mogłaby ich zawieść. Na każdym kroku starała się udowodnić, że mogą na niej polegać.

Wskazując dłonią jeden ze skórzanych foteli w recepcji, odezwała się uprzejmie, lecz stanowczo:

– Jeśli zechce pan chwilę poczekać, sprawdzę, o której kończy się zebranie.

Obrzucił ją taksującym spojrzeniem, niczym eksponat w muzeum. Prześlizgnąwszy niezbyt przyjaznym wzrokiem po jej włosach, twarzy i granatowym żakiecie, zatrzymał się na dłużej na ustach, jakby chciał ocenić kolor szminki. Poczuła lekki dreszcz i uświadomiła sobie ze zdziwieniem, że ten facet niesamowicie ją pociąga. Doszła do wniosku, że jest wyjątkowo przystojny na swój nieco kanciasty, lecz bardzo atrakcyjny sposób. Podobała jej się jego mocno zarysowana szczęka i szerokie muskularne ramiona. Widać było, że dobiega czterdziestki. Był dla niej stanowczo za stary. Co się z nią dzieje? Zazwyczaj nie reagowała tak na męskie wdzięki. Nie miała czasu na randki. Interesowała ją wyłącznie kariera. Dawno już wyzbyła się złudzeń, że kiedykolwiek spotka mężczyznę, który będzie w stanie zaakceptować fakt, że oddała dziecko do adopcji.

– Nigdy wcześniej pani nie widziałem, zakładam więc, że jest pani nowa i stara się dobrze wykonywać swoją pracę. Chciałbym jednak ostrzec, że jeśli natychmiast nie poinformuje pani Briana, że tu jestem, jeszcze dziś może pani stracić posadę.

Spodziewała się, że spróbuje strategii zastraszania. Tacy jak on zawsze próbują. Ten typ już tak ma. Swoją drogą ten typ jest zupełnie nie w jej typie. Nie znosiła zadufanych w sobie bubków, którzy traktowali ją z góry tylko dlatego, że jest młoda. Co on sobie wyobraża? Zastanawiało ją, jak to możliwe, że podaje się za bliskiego przyjaciela Briana, a jednocześnie nic o niej nie wie. Była pewna, że ludzie z najbliższego otoczenia Summersów są wtajemniczeni. Jej dobroczyńcy nie ukrywali przed znajomymi, że trzy lata temu przygarnęli dziewczynę w ósmym miesiącu ciąży, adoptowali jej dziecko, a nią samą zajęli się jak córką. Do tego stopnia, że opłacili jej naukę w college’u.

– Zapewniam pana, że nie mam powodu martwić się o posadę. Skoro nie chce pan usiąść, obawiam się, że będzie pan musiał wyjść.

Nawet jeśli zaskoczyła go jej odpowiedź, starannie to ukrył. Zerknąwszy na zegarek, powiedział z niezadowoleniem:

– Spieszy mi się, bo za pół godziny mam zatelefonować w ważnej sprawie. Czy może mi pani udostępnić jakiś pokój, z którego mógłbym zadzwonić? Na wszelki wypadek załatwię to wcześniej.

Uznała, że może sobie pozwolić na małe ustępstwo. Szef nie weźmie jej tego za złe, a odmowa zaostrzyłaby niepotrzebnie sytuację. Podniosła się zza biurka, odsuwając na bok umowy, nad którymi pracowała tego ranka.

– Proszę za mną – powiedziała zdecydowanie i poprowadziła gościa korytarzem w lewo. Niemal czuła na karku jego oddech. Ciekawe, czy spódnica zdążyła już jej się wygnieść i czy zamek jest wciąż na miejscu. Miała nadzieję, że...

Nie, jeśli chodzi o tego faceta, nie miała nadziei na nic. Zniknie przecież z horyzontu równie nagle, jak się pojawił. Załatwi tylko swoje sprawy z Brianem i pewnie więcej się nie zobaczą.

Otworzywszy drzwi jednej z sal konferencyjnych, stanęła w progu, chcąc przepuścić go przodem. Nie zdążyła się jednak wycofać. Barrett zatrzymał się gwałtownie i stanęli niemal nos w nos. A raczej nos w tors.

Uniosła powoli głowę. Kiedy uderzył ją w nozdrza cedrowy zapach jego wody po goleniu, poczuła się nagle malutka i bezbronna, jakby miała do czynienia ze złym wilkiem, który zamierza ją pożreć. Stali tak blisko, że jego marynarka ocierała się o jej żakiet. Zacisnął lekko wargi. Może jej się tylko zdawało, ale na ułamek sekundy w jego oczach pojawił się błysk. Czy to znaczy, że poczuł to samo co ona?

O Boże, zaczyna mieć fantazje w pracy. Chyba powinna pójść za radą Carrie i zacząć umawiać się z mężczyznami. Nawet jeśli nie zamierza poważnie się angażować.

– Proszę się rozgościć – powiedziała pospiesznie, odsuwając się na bezpieczną odległość. – Kiedy Brian wyjdzie z zebrania, powiem mu, że pan czeka.

Odwróciwszy się na pięcie, prawie pobiegła do siebie, jakby uciekała przed samym diabłem.

Alan nie znosił, gdy kazano mu czekać.

Był człowiekiem czynu i nie lubił trwonić czasu. Zajmował się rodzinnym ranczem i handlem nieruchomościami. Od roku coraz częściej robił interesy na Zachodnim Wybrzeżu, głównie z Brianem Summersem.

Nie mogąc się powstrzymać, wychylił głowę z pokoju i spojrzał w kierunku młodej blondynki, która odprawiła go z kwitkiem sprzed drzwi kolegi. Do diabła, nie przywykł do tego, żeby go zbywano. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj ludzie prześcigali się w odgadywaniu jego życzeń. W dodatku ta mała wzbudziła w nim kompletnie niestosowne uczucia. Kiedy spojrzał z bliska w te jej zielone oczy... Bój się Boga, człowieku, wymamrotał pod nosem i zmełł w ustach przekleństwo. Przecież to jeszcze dziecko. Jest pewnie niewiele starsza od twojej córki.

Odwróciwszy się z ociąganiem, podszedł do okna i wyjął z kieszeni telefon. Miał nadzieję, że szkolna pedagog będzie mogła porozmawiać z nim nieco wcześniej, niż się umawiali. Jego córka nie mogła się zdecydować na wybór między Uniwersytetem Stanforda i Illinois. Ten drugi oferował znacznie ciekawszy program nauczania z zakresu agronomii i zootechniki. Byłej żonie Alana pomysł uczenia się o hodowli zwierząt nie przypadł specjalnie do gustu. Wolałaby, żeby Christina wybrała psychologię, medycynę lub jakiś inny równie ambitny kierunek.

Pół godziny później skończył rozmowę i wyszedł z sali konferencyjnej. Zamierzał kategorycznie zażądać, by panna Sanders natychmiast wywołała Briana z zebrania. W połowie drogi coś kazało mu się zatrzymać. Przyjrzał jej się ukradkiem, kiedy przeglądała korespondencję. Elegancka fryzura zdecydowanie dodawała jej wdzięku. Zwłaszcza gdy pochylała głowę. Granatowy kostium i biała bluzka z niewielkim dekoltem leżały na szczupłej sylwetce, jakby były szyte na miarę. Zauważył, że ma na szyi niewielki medalion. Pewnie prezent od aktualnego chłopaka.

Nie twój zakichany interes, przywołał się do porządku. Nigdy nie pociągały go młodsze kobiety, skąd więc to nagłe zainteresowanie?

Może i wygląda na podlotka, ale patrzyła na niego jak dojrzała kobieta. Ma w oczach coś takiego... Coś, co zupełnie nie pasuje do dziewczęcej powierzchowności.

Otworzyła właśnie kopertę i odczytała jej zawartość. Jej drobna twarz zbladła jak ściana.

Kiedy zbliżył się do biurka, zauważył, że drżą jej ręce.

– Co się stało? Coś złego?

Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w trzymaną w dłoni kartkę.

– Dobrze się pani czuje? – spróbował ponownie. – Panno Sanders?

Dopiero dźwięk własnego nazwiska wyrwał ją z odrętwienia. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Alan poczuł dreszcz. Zdążył też dostrzec w jej oczach przerażenie. Co mogło ją tak wystraszyć?

Lisa zamrugała i wzięła głęboki oddech.

– Dziękuję. Nic mi nie jest – przywołała na twarz zawodowy uśmiech.

– Drżą pani ręce.

Przyjrzawszy się swoim dłoniom, pospiesznie wcisnęła list do kieszeni żakietu.

– Trochę mi zimno – wyjaśniła niezdecydowanie. – Od kilku dni mamy taką okropną pogodę...

W Portland zawsze jest okropna pogoda, stwierdził w duchu Alan. Potrafił rozpoznać kłamstwo na kilometr. Dziewczyna kłamała jak z nut. Wcale nie było jej zimno. Przybiła ją wiadomość, którą przed chwilą otrzymała. Wyraźnie się czegoś bała, a chociaż znał ją zaledwie od godziny, jedno mógł powiedzieć o niej na pewno: nie należała do osób specjalnie bojaźliwych. Niełatwo ją zastraszyć. W tym liście musiało być coś naprawdę okropnego... Wystarczy, to nie twoja sprawa. Nie powinno cię to w ogóle obchodzić.

Z zamyślenia wyrwała go rozmowa za plecami. Brian wyszedł z zebrania w towarzystwie kilku kontrahentów. Podając im rękę, Alan nadal kątem oka obserwował Lisę. Wciąż była blada i wyglądała nieswojo.

– Miło cię znowu widzieć – przywitał się Brian po wyjściu gości. – Brakowało mi twojego towarzystwa. Co słychać w Teksasie?

– W porządku. Brat świetnie sobie radzi z gospodarstwem pod moją nieobecność.

– Poznałaś już pewnie pana Barretta? – szef zwrócił się do Lisy, by włączyć ją do rozmowy.

– Tak, rozmawialiśmy, kiedy byłeś na zebraniu. – Uśmiechnęła się do niego w sposób, zdaniem Alana, nieco wymuszony. – Nie chciałam ci przeszkadzać.

– Kiedy w grę wchodzi Alan, zawsze możesz mi przeszkodzić. Dużo razem pracujemy. – Summers odebrał od asystentki notatki i przejrzawszy je pobieżnie, upchnął je w kieszeni.

– Telefonami zajmę się później – oznajmił rzeczowo. – Chciałbym, żebyś była obecna podczas naszej rozmowy.

– Naprawdę? – Zdziwiona, otworzyła szeroko oczy.

– Pewnie, czemu nie? Nie zdobędziesz doświadczenia, nie biorąc udziału w tym, co robię. Niedługo dostaniesz uprawnienia agenta nieruchomości. Przynajmniej nie będziesz całkowicie zielona. Poza tym przydasz się do robienia notatek.

Stojąc niespełna metr od Lisy, Alan doskonale wyczuwał kwiatową woń jej perfum. Nie po raz pierwszy tego dnia doszedł do wniosku, że pachnie wyjątkowo pociągająco.

Kiedy przepuszczał ją w drzwiach gabinetu Briana i popatrzyli sobie w oczy odrobinę zbyt długo, poczuł, jak skacze mu gwałtownie poziom adrenaliny. Brakowało mu tego uczucia przez długie lata.

– Lisa otrzymała w grudniu dyplom z zarządzania – wyjaśnił przyjaciel, siadając za biurkiem.

– A co się stało z Margery? Odeszła? – Do tej pory, odkąd poznał Briana, biurem Summersa zarządzała przysadzista pięćdziesięcioparolatka.

– Jej mąż przeszedł na emeryturę i postanowili wyjechać. Podróże to ich pasja. Lisa zastępuje Marge tymczasowo, dopóki nie zdobędzie uprawnień.

Ciekawe dlaczego zdecydował się zatrudnić akurat ją. Mógł przecież przyjąć do zespołu kogoś z doświadczeniem w branży. Zwłaszcza że zgłosiłaby się masa chętnych.

Hm... Interesujące... Z zachowania żadnego z nich bynajmniej nie wynikało, że łączy ich coś więcej niż praca. Chociaż nigdy nic nie wiadomo... Za zamkniętymi drzwiami wiele może się zdarzyć. Brian wspominał kiedyś o kryzysie małżeńskim, ale Alan nigdy nie zauważył w jego relacjach z żoną niczego, co wskazywałoby na poważne kłopoty. Odkąd zaś adoptowali Timothyego, ich związek po prostu rozkwitał. Do szczęścia potrzebowali tylko tego dziecka.

Gołym okiem widać było, że Lisa wciąż nie może dojść do siebie. Trzymając pióro w gotowości, wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w notatnik. Coś ją wyraźnie rozpraszało.

Kiedy Brian zaczął mówić o ich wspólnym projekcie, niby słuchała i notowała, ale Alan gotów był się założyć, że niewiele z tego zapamiętała.

– Przejrzałem dokumenty, które mi wczoraj przefaksowałeś – mówił Summers. – Zdaje się, że wszystko gra. Umówiłeś nas już na spotkanie z inwestorami?

– Tak, na przyszły czwartek. Pomyślałem, że moglibyśmy wylecieć z Portland w środę. Pasuje ci?

– Jak najbardziej, z terminem nie będzie problemu. Lisa, polecisz z nami? Chciałbym, żebyś pomogła nam przy tym kontrakcie. [

Nie zareagowała, powtórzył więc głośniej:

– Lisa?

Zaczerwieniła się, poderwawszy głowę znad notatek.

– Przepraszam, zagapiłam się. Co mówiłeś? Cokolwiek zdziwiony, Brian uniósł brwi.

– Pytałem, czy polecisz z nami do Teksasu jako asystentka. Umowa ma dotyczyć klubu golfowego. To właściwie kurort, położony tuż przy ranczu Barrettów, więc nie będziemy musieli wynajmować pokoi w hotelu. Skorzystamy z ich gościnności.

– Na pewno chcesz, żebym to ja z wami pojechała? – Spojrzała na Alana, jakby jego towarzystwo stanowiło poważne zagrożenie dla cnotliwej niewiasty.

Sam nie wiedział, czy powinien uznać to za komplement czy może raczej się obrazić.

– Tylko w ten sposób nauczysz się zawodu – przekonywał Brian.

– Ale dopiero się wprowadziłam i ciągle mebluję mieszkanie...

– Masz już chyba na czym spać i jeść, prawda? Reszta może poczekać.

– No tak. – Zerknęła jeszcze raz na gościa. – Chyba po prostu chciałabym już urządzić się na swoim...

– Wiesz, że pomożemy ci z Carrie. Możemy nawet razem poskręcać meble, jeśli chcesz.

Przez następne pół godziny Lisa zrobiła tonę notatek. Odzyskała równowagę równie nagle, jak ją wcześniej straciła. Wyglądało na to, że wszystko wróciło do normy.

Niedobrze, pomyślał Alan. Zna tę dziewczynę zaledwie od godziny, a już intryguje go bardziej niż jakakolwiek inna – dojrzała – kobieta.

– Muszę się zbierać – powiedział, spoglądając na zegarek.

– Za pół godziny mam kolejne spotkanie. Wrócę do was o czwartej. Przedyskutujemy projekt kurortu w Sacramento z Johnem Dulchekiem.

Kiedy podnieśli się wszyscy troje z krzeseł, Alan i Lisa znów znaleźli się bardzo blisko siebie. Był od niej wyższy o dobre dwadzieścia centymetrów. Choć szczupła i delikatna, miała w oczach ogień, który nie pozostawiał cienia wątpliwości, że potrafi zaciekle walczyć o swoje. Pod tą anielską buzią czaiła się mała diablica.

Nie wiadomo dlaczego postanowił nagle udzielić jej rady.

– Niech pani zabierze ze sobą do Teksasu wygodne ubranie. I buty z wysoką cholewką. Mamy konie, gdyby chciała pani pojeździć.

– Ale ja nie umiem. Tylko raz w życiu siedziałam w siodle.

– Myślę, że znajdziemy dla pani jakiegoś łagodnego konika.

– Jak długo zatrzymamy się u pana Barretta? – Lisa spojrzała na szefa.

– Myślę, że jakieś trzy, cztery dni. Zobaczymy, jak będą wyglądały kontakty z inwestorami.

– Mam zarezerwować lot?

– Nie, nie ma potrzeby – wtrącił Alan. – Mam własny odrzutowiec. Wystarczy, że uprzedzimy pilota godzinę przed odlotem.

Na wzmiankę o prywatnym samolocie większość kobiet, które znał, wpadała w zachwyt. Większość, ale nie panna Sanders. Na niej nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.

– Rozumiem – skwitowała.

– Chciałbym, żebyś jeszcze dziś przepisała dla mnie te notatki – polecił Brian. – Wychodzisz teraz z Craigiem na lunch?

Kiwnęła głową, uśmiechając się szeroko.

– Muszę się przebrać. Wolałabym nie jeździć w tym stroju na motorze. – Wyciągnęła rękę do Alana. – Miło mi było pana poznać, panie Barrett. Następnym razem na pewno nie odmówię, kiedy poprosi pan o spotkanie z Brianem.

Jej dłoń była chłodna. Już po chwili przekonał się jednak, że im dłużej ją trzyma, tym bardziej jest mu gorąco. Poczuł, że rozlewa mu się w środku przyjemne ciepełko jak po wypiciu dziesięcioletniego burbona.

Rozluźnili uścisk dokładnie w tym samym momencie.

Kiedy spojrzał jej w oczy, wyglądała na równie zszokowaną jak on. Coś wisiało w powietrzu. Nic takiego dotychczas mu się nie przydarzyło. Jak to możliwe? W końcu chodzi po świecie całe trzydzieści osiem lat. A wydawało mu się, że wie o kobietach wszystko...

– Ile ona ma lat? – zapytał Alan, kiedy zamknęły się za nią drzwi.

– Lisa? Dwadzieścia jeden.

– Jesteś pewien, że nie chciałbyś zabrać ze sobą kogoś bardziej doświadczonego?

– Jest młoda, ale bardzo pracowita i szybko się uczy. Udało jej się skończyć college pół roku wcześniej, mimo że pracowała podczas każdych wakacji. Uważam, że sobie poradzi, ale jeśli wolisz któregoś ze swoich ludzi, nie będę się upierał...

– Nie, nie trzeba. – Alan nie miał najmniejszych powodów, by wątpić w ocenę przyjaciela. – Skoro uważasz, że jest dobra, na pewno będzie z niej pożytek.

Kilka minut później wychodził z budynku. Nagle stanął jak wryty. Asystentka Briana zmierzała właśnie do wyjścia w towarzystwie młodego mężczyzny, mniej więcej w swoim wieku. Sądząc z wyglądu, chłopak był typowym motocyklistą. Miał potargane włosy i kolczyki w kilku miejscach twarzy. Wizerunku dopełniała skórzana kurtka i glany. Zgodnie z zapowiedzią Lisa zmieniła ubranie. Prawdę mówiąc, przeszła całkowitą metamorfozę. Wyglądała wystrzałowo w obcisłym czarnym swetrze, uwydatniającym jej apetyczne kształty. Dżinsy biodrówki z wysadzanym ćwiekami paskiem również były niczego sobie. Miło było popatrzeć.

Przyglądając się tym dwojgu, Alan poczuł się nagle wyjątkowo stary. Dopiero teraz uświadomił sobie, że kiedy Lisa sprzeciwiła mu się i nie wpuściła go do szefa, miał nieodpartą ochotę ją pocałować.

Idiotyzm. Kompletny obłęd! Zaczyna ponosić go wyobraźnia. Fantazje na temat młodych dziewcząt są co najmniej nie na miejscu. Dość tych bredni. Od tej chwili będzie myślał o pannie Sanders wyłącznie jak o współpracownicy Briana. Koniec pieśni.

 

Zamknąwszy się w łazience, Lisa ściągnęła przez głowę sweter i sięgnęła po bluzkę, którą nosiła w pracy. Tatuaż syrenki na ramieniu i znak pokoju na nadgarstku jak zwykle przypomniały jej o przeszłości, o której tak bardzo starała się zapomnieć. Nikt z wyjątkiem Briana o nich nie wiedział. Zakrywała je skrzętnie długimi rękawami. Nie pasowały do wizerunku profesjonalistki.

Wiedziona wewnętrznym przymusem, sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyjęła złożoną na cztery kartkę. Jesteś mi coś winna. Nie myśl, że o tym zapomniałem, odczytała kolejny raz. Zacisnęła powieki. Niewiele brakowało, by powiedziała o liście Craigowi. W końcu przyjaźnią się od dawna. Kiedy wróciła w ciąży do Portland i później, już po urodzeniu Timothyego, myślała nawet, że może zostaną parą, ale jakoś do tego nie doszło. Był od niej o dwa lata starszy i opiekował się nią jak brat. Pozostali przyjaciółmi.

 

Wiadomość wyglądała na wydruk z komputera. Nie miała pojęcia, kto mógł ją przysłać. Gdy była bezdomna, spotkała na ulicy wiele typów spod ciemnej gwiazdy, alfonsów, którzy usiłowali zmusić ją do prostytucji, dilerów narkotyków chcących ją nakłonić, żeby dla nich pracowała. Thad, ojciec Timothyego, na wieść o dziecku postanowił, że nie chce mieć z nią więcej nic wspólnego. Nie pozwalały na to jego ambitne plany na przyszłość. Zrzekł się praw rodzicielskich tak jak ona.

Różnica polegała na tym, że Lisa nadal czuła się związana z synkiem i wiedziała, że nic tego nie zmieni. Czasami budziła się w nocy zlana potem, ubolewając nad swoją decyzją. Wiedziała jednak, że postąpiła słusznie. Zrobiła to dla jego dobra.

Wpatrzona w kartkę, zastanawiała się, czy ktoś próbuje ją szantażować. Może jakiemuś tępakowi wydaje się, że skoro Summersowie są bogaci, a ona jest z nimi związana, to i od niej możną wyciągnąć spore pieniądze.

Schowała list do torebki. Będzie musiała dobrze się zastanowić, czy warto komukolwiek o tym mówić. Jednego była pewna – nie chciała niepotrzebnie martwić Briana i Carrie. Nie po tym wszystkim, co dla niej zrobili. Poza tym niedawno się usamodzielniła, i powinna już polegać wyłącznie na sobie.

Otworzyła medalion i spojrzała z czułością na synka.

– Jesteś teraz szczęśliwy, malutki – powiedziała, głaszcząc delikatnie fotografię. – Tylko to się liczy. Carrie i Brian kochają cię jak własne dziecko.

Wyprostowała się. Przebrała się szybko w służbowy kostium i szpilki. Przeczesała włosy i poprawiła makijaż. Profesjonalistka w każdym calu, pomyślała, spoglądając w lustro.

Niespodziewanie stanęła jej przed oczami opalona twarz Alana Barretta. Zamrugała zaskoczona. Przecież to kolega jej szefa. W dodatku jest od niej o wiele starszy... ale za to jaki przystojny. No i odrobinę arogancki i despotyczny. Właśnie. Dlaczego więc wciąż o nim myśli?

Może dlatego, że spojrzał na nią z troską i niepokojem, kiedy otworzyła kopertę, a może dlatego, że kiedy ich oczy się spotkały, przeszedł ją dreszcz podniecenia od czubka głowy aż po palce u stóp.

Boże, przecież to kompletnie bez sensu. Alan raczej nie zechciałby kobiety z tatuażami, a już na pewno nie związałby się z kimś, kto wyrzekł się własnego dziecka.


...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin