Roberts Nora - Saga rodu ConcannonĂłw 02 - Zrodzona z lodu.rtf

(964 KB) Pobierz
rozszala³y wiatr znad Atlantyku uderza³ z ca³¹ si³¹ w zachodnie wybrze¿e

NORA ROBERTS – ZRODZONA Z LODU (SAGA RODU CONCANNONÓW TOM 2)

 

Wszystkim mym przodkom, którzy przemierzyli burzliwą toń

 

 

Wędrowcem byłem życia szmat.

 

 

 

Prolog

Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeże. Ostre pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o  swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało żadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy też poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by miała utracić swoją tożsamość.

Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy. Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i  zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie przyniesie zima.

Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany lodowatym deszczem.

-  Obawiam się, że stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bó­lem. Wykopała wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku.

-  Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, że wyszła za mąż i oczekuje dziecka. Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej życie domowe. - I sprawi ci to ogromną przyjemność.

-  Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i pomyślałam, że da się to zrobić.

Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z żurawinami. Maggie przywiozła te żurawiny aż z Dublina.

Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem arty­stki. Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy, w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy.

Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna if mimo że styka się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje się dwa kroki za furtką ogrodową.

-  Chyba nie podoba mi się myśl, że przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym facetem.

-  Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na życie.

-  Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do Dublina, a wtedy...

-  Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiech­nęła się, bardziej rozbawiona, niż urażona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi zatroszczyć się o siebie.

-  Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych.

-  Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała z Lottie.

-  Już ja swoje wiem! Biegniesz tam na każde jej skinienie, wysłuchu­jesz pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę.

Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, że znów dala się unieść gniewem, jednocześnie mając poczucie winy.

-  Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten mężczyzna...

-  Grayson Thane - podsunęła usłużnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. - Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej Irlandii. Nie ma żadnych niecnych planów wobec gospody­ni. - Napiła się łyk herbaty. - I zaptaci za moją cieplarnię.

-  Zabierzesz je do domu.                                           ,

-  Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z bla­chy, przerzucając je z ręki do ręki, żeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie każdy kąsek, który biorę do ust.

-  Chce, żebyś była zdrowa, ty i dziecko.

-  Wiem. I myślę, że zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje dziecko, a ile tłuszcz.

Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając ostatni kwartał ciąży, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w sobie łagodność, która ciągle zdumiewała młodszą siostrę.

Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, że jej miłość ktoś w pełni odwzajemnia.

-  Przybrałaś więcej niż parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -powiedziała.

W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru.

-  Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie skończyła ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp.

-  Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauważyła Brianna. -Rogan powiedział, że zapełniłaś eksponatami całą galerię.

-  Chcesz, żebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w Clare...

-  ...która zostanie otwarta na wiosnę.

-  Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąże mnie do łóżka, jeżeli zrobię krok w stronę pracowni.

Westchnęła, ale Brianna wiedziała, że Maggie, nie bierze do serca pogróżek męża. Nie przeszkadzała jej nadmierna może troskliwość Rogana.

-  Chcę pracować, dopóki to możliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości?

-  Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu.

Brianna napełniła filiżankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał cierpliwie przy krześle, położył wielką głowę na jej kolanach.

-  Jankes? Tylko jeden? Mężczyzna?

-  Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezer­wował pokój, z wyżywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry.

-  Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drżało od uderzeń wiatru. Cóż on takiego pisze?

-  Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły jakieś nagrody.

-  Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo gadania w pubie.

 

Rozdział 1

Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage" nawet w czasie najgorszych zimowych  miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłe­go. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na snucie planów.

Z radością witała podróżnych, nawet jeżeli zjawiali się niespodziewa­nie. Liczył się każdy funt i każdy pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych.

W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała.

Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko.

Może to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny dzień. Przekonała się po raz kolejny, że nadal nosi w sobie smutek i żal. Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama.

Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna.

Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do wsi i zająć się pracą, którą odkładała już zbyt długo. Nie spodzie­wała się żadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezer­wował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro, szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach.

Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna Concannon żadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w swoich porządkach.

Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi,

prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty.

Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont. Można by z niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki, bladożółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej dywaników.

Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóżko z kolorową narzutą, wikli­nowy fotel, małe biureczko. Gdyby miała...

Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach.

-  Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba ciężkiej pracy i samozaparcia.

Najpierw pudła, zdecydowała. Najwyższy czas uporządkować papiery, stare ubrania.

Pół godziny później urosły już dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zanie­sie do kościoła dla biednych, drugi, złożony ze szmat, zachowa dla siebie.

-  Och, spójrz na to, Con! - Ostrożnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i uśmiechnęła się.

-  Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych dzieci.

Odezwał się ból, tak znajomy, że prawie niewyczuwalny. Żadne dziecko nie spało w kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie złożyła sukienkę.

Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła ciężko na ich widok. Będzie musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec prze­chowywał całą korespondencję. Wiedziała, że znajdą się tam również wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych przedsięwzięć.

Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych intere­sów. Odłożyła na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauważyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półciężarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym dokumentem zatrzymała się, mar­szcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triąuater Mining, w Walii. Z daty wynikało, że ojciec kupił udziały na parę tygodni przed śmiercią.

Triąuater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze, których i bez tego było mało.

Cóż, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej warte niż papier, na którym zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia w interesach.

Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzy­nów, wujów i ciotek. Kochali go. Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się, myśląc o matce.

Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wy­blakłą czerwoną wstążką. Na odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie po­czuła się tym zdziwiona. Concannonowie mieli licznych przyjaciół i krewnych w Stanach. Natomiast nazwisko było Briannie nieznane. Amanda Dougherty.

Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absol­wentki szkoły klasztornej. Zaparło jej dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie.

Kochany Tommy!

Powiedziałam Ci, że nie będę pisać. Może w ogóle tego listu nie wyślę, ale chcę przynajmniej udawać, że z Tobą rozmawiam. Jestem w No­wym Jorku od wczoraj, a Ty już wydajesz się taki daleki, a czas, który spędziliśmy razem, tym cenniejszy. Poszłam do spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi serca nie czuję, by to, co zaszło między nami, było grzechem. Miłość nie może być grzechem. Zawszę będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by znów być razem. Ale na wypadek, gdyby to się nie stało, chcę, byś wiedział, że przechowam jak skarb każdą chwilę, którą nam dano. Moim obowiązkiem jest powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małżeńskiej i poświęcił się dzieciom, które tak bardzo kochasz. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale żywię również nadzieję, że kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz o mnie. I o tym, że kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I że ja kocham Ciebie...

Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona była niemowlęciem.

Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła dwudziestoośmioletnia kobieta, na wiadomość, że jej ojciec kochał kobietę nie będącą jego żoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i absurdal­nymi planami. Listy te przeznaczone były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać.

Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list.

 

 

Kochany Tommy!

Czytałam Twój list tyle razy, że mam przed oczyma każde słowo. Serce boli mnie na myśl, że jesteś taki nieszczęśliwy. Ja także patrzę często na morze i wyobrażam sobie, że mnie wyglądasz. Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, że tylko powiększę Twoje cierpienie. Nie ma miłości w Twoim małżeństwie, ale są obowiązki. Nie muszę Ci przecież przypominać, że powinieneś myśleć przede wszystkim o swoich dzie-

ciach. Wiem, zawsze wiedziałam, że zajmują pierwsze miejsce w Two­im sercu, w Twoich myślach. Niech Bóg cię błogosławi, Tommy, za to, że myślisz również o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam się, że moje życie będzie puste, teraz wiem, że stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet bardziej niż w chwili rozstania. Nie chcę, żebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę, żebyś myślał.

Na zawsze Twoja Amanda

 

Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości, choć tak niewiele słów. Kim ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej kobiecie? Jak często za nią tęsknił?

Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list.

 

Mój kochany!

Długo się modliłam, zanim odważyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej, jak mam postąpić. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym powie­dzieć, nie wiem, czy postępuję słusznie. Mogę mieć tylko nadzieję, że ta wiadomość sprawi Ci radość, a nie ból.

Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z widokiem na Shannon. Byłeś taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepie­ni miłością, która nas pochłonęła. Nigdy już nie będę kochała tak głęboko, tak bezgranicznie. Jestem wdzięczna, że, choć nigdy nie będziemy razem, będę miała coś cennego, co mi przypomni, że byłam kochana. Noszę Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem ze mną. Nie jestem już sama, już się nie boję. Może powinnam się wstydzić. Panna z dzieckiem żonatego mężczyzny. Być może wstyd przyjdzie potem, teraz czuję jedynie radość.

Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć. Mam tę odwagę dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie nowego życia. Czy muszę Ci mówić, jak bardzo będę kochała nasze dziecko? Już teraz wyobrażam sobie, że trzymam je w ramionach. Proszę, mój kochany, dla dobra naszego dziecka, nie chowaj żalu w sercu. I dla dobra naszego dziecka, wyjeżdżam. Będę myślała o Tobie każdego dnia, każdej nocy, ale już nigdy do Ciebie nie napiszę. Będę Cię kochała do końca moich dni. Za każdym razem, kiedy pomyślę o życiu, które razem stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej.

Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy.

Na zawsze Twoja Amanda

 

Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry Boże! Gdzieś daleko był ktoś, z kim łączyły ją więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Miał, być może, podobne rysy...

Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i dziecka? Czy próbował zapomnieć?

Nie. Brianna złożyła ostrożnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze zachował jej listy. Brianna przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę. Zawsze.

Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze myślało jej się najlepiej przy pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego do roboty. Szorowała, froterowała i piekła. Proste zajęcia domowe, przyjemny zapach ciasta, podniosły ją na duchu. Dołożyła torfu do ognia, zaparzyła herbatę i usiadła, by zanotować parę pomysłów dotyczących cieplarni.

Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni zwłoki nie miały znaczenia. Być może zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa, pragnienia, by odwlec rozmowę z siostrą. Brianna gotowa była to przyznać.

Nigdy nie twierdziła, że jest odważna.

Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triąuater Mining i odłożyła go na bok, z zamiarem wysłania nazajutrz.

Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezależnie od pogody. Jak to dobrze, że Maggie nie znalazła czasu, by wpaść w odwie­dziny, pomyślała z wdzięcznością, dokładając do ognia. Za dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie siostrze o listach.

A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę pofolgować. Prawdę mówiąc, przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy. Długa kąpiel z dodatkiem soli, które Maggie przywiozła jej z Paryża, filiżanka herbaty, dobra książka. Potraktuje się jak gościa i skorzysta z wielkiej wanny na piętrze. Zamiast na wąskim łóżku w po­koiku przy kuchni, położy się w gościnnej sypialni, którą nazwała w my­ślach apartamentem nowożeńców,

- Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając buteleczkę z płynem do kąpieli pod strumień wody. - Kolacja na tacy, książka napisana przez naszego przyszłego pensjonariusza. To bardzo ważny jankes, pamiętaj o tym - dodała, a Con walił ogonem w podłogę.

Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z zadowolenia. Pomyślała, że do tej scenerii romans pasowałby lepiej niż dreszczowiec pod tytułem “Krwawe dziedzictwo". Ale usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła w opowieści o kobiecie nękanej przeszło­ścią, zagrożonej przez teraźniejszość.

Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, że kiedy woda w wannie ostygła, Brianna trzymała książkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając czytania. Drżąc z zimna, naciągnęła długą, flanelo­wą koszulę nocną, rozpuściła włosy, Jedynie głęboko zakorzeniony nawyk

kazał jej odłożyć książkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy. Wśliznęła się do łóżka i otuliła szczelnie kołdrą.

Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki Graysonowi Thane'owi Brianna znalazła się na południu Stanów Zjedno­czonych, w samym środku upalnego lata, i ścigał ją morderca.

Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z książką w ręku. Pies chrapał w nogach łóżka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec.

Briannie śnił się, oczywiście, koszmar.

Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w życiu impulsami. Ponieważ wiedział o tym, starał się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie filozoficznie jak triumfy. Tym razem musiał przyznać, że ulegając impulsowi, który kazał mu jechać z Dublina do Clare w środku zimy, w czasie zawieruchy, popełnił błąd.

Była to jednak przygoda. A on żył z przygód.

Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak utopiony szczur mimo płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed tygodniem.

Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasłu­gujących co najwyżej na miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii, wynikało, że zgubienie się w tym kraju stanowi część jego uroku.

Starał się o tym nie zapominać.

Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, że skończy mu się benzyna, zanim dobrnie do c...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin