Wolf Joan - Opiekun.pdf

(990 KB) Pobierz
JOAN WOLF
JOAN WOLF
OPIEKUN
1
Mój Boże, mój Boże, on czyta testament Geralda.
Czułam się tak, jakby ktoś niespodziewanie wymierzył mi ogłuszający cios w głowę.
Patrzyłam na prawnika stojącego przed ciasno stłoczoną rodziną i konwulsyjnie
zaciskałam splecione na kolanach dłonie.
Mój Boże, on czyta testament Geralda, pomyślałam jeszcze raz.
Dopiero teraz dotarł do mnie ten bolesny fakt.
Chyba po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam, że mój mąż nie żyje.
- Dobrze się czujesz, kochanie? - Tuż obok mnie zabrzmiał cicho niski głos.
Mocno zacisnęłam usta i skinęłam głową. Wuj Adam lekko poklepał mnie po zaciśniętych
dłoniach i znów zwrócił uwagę na pana MacAllistera. Suchy, beznamiętny, prawniczy wywód
trwał nadal:
- „Jeśli mój syn, Giles Marcus Edward Francis Grandville, obejmie w posiadanie
jakąkolwiek część mojego majątku, zanim ukończy dwudziesty pierwszy rok życia, zostanie dla
niego ustanowiony oddzielny fundusz powierniczy, którym będzie zarządzał wyznaczony w tym
dokumencie opiekun, na następujących warunkach i dla następujących celów”.
Jako że Giles miał dopiero cztery lata, nie zaskoczyło mnie, że jego majątek zostanie
oddany w zarząd powierniczy.
Giles był teraz hrabią Weston. Gerald nie żył. Wzięłam głęboki, urywany oddech i
wbiłam wzrok we wspaniale rzeźbione, mahoniowe obramowanie kominka, które wyrastało za
długą, wąską głową pana MacAllistera.
Nie sądziłam, że tak emocjonalnie zareaguję na odczytanie testamentu i byłam tym
faktem ogromnie poruszona.
Przez ostatnie kilka dni czułam się tak, jakbym przeżywała koszmar.
Po śmierci Geralda służba przybrała dom czernią, a ciało mojego męża zostało
wystawione na dwadzieścia cztery godziny w głównej sali. Przez cały dzień sąsiedzi i dzierżawcy
przesuwali się przed trumną. Wczoraj setki żałobników w czerni utworzyły długi pogrzebowy
kondukt, który przeszedł od domu do kościoła. Giles był przy moim boku podczas całego
nabożeństwa, a jego mała rączka mocno trzymała moją dłoń, kiedy pastor odmawiał modlitwy
nad trumną. Potem spuszczono ją do krypty, gdzie spoczywało już sześciu hrabiów Weston.
Giles bardzo mi pomógł. To dla niego starałam się zachować spokój.
Ale dzisiaj go tutaj nie było. Nie było też setek obserwujących mnie oczu, a pan
MacAllister odczytywał testament Geralda. Wciągnęłam głęboko powietrze, zwróciłam wzrok na
twarz pana MacAllistera i starałam się skupić uwagę.
Wciąż czytał fragment dotyczący zarządu powierniczego.
- „Wyznaczony tu opiekun będzie miał prawo zarządzać powierzonym mu majątkiem,
sprzedać go w drodze sprzedaży publicznej lub prywatnej, wydzierżawić na ustalonych przez
siebie warunkach lub dysponować nim w inny sposób bez przyzwolenia jakiegokolwiek sądu,
może też dokonywać inwestycji i reinwestycji ... „
Trudno mi było uwierzyć, że mój mały synek jest teraz hrabią Weston.
Atmosfera w pokoju nieznacznie się zmieniła. Wyczułam lekkie poruszenie, jak wtedy,
gdy słuchacze skupiają baczniejsza uwagę na mówcy. To sprawiło, że znów przeniosłam wzrok
na MacAllistera i zdałam sobie sprawę, że za chwilę poda imię opiekuna Gilesa.
Pan MacAllister zauważył dramatyczne napięcie chwili i na moment zamilkł. Zerknął
znad długiego prawniczego dokumentu i zatoczył wzrokiem półokrąg po twarzach osób
zgromadzonych przed nim w bibliotece Weston Hall.
Nie było nas wiele. Siedziałam w środku, między wujem Adamem i jego żoną, Fanny, z
jednej strony a moją matką z drugiej. Za matką usadowił się wuj Geralda, Francis Putnam, a obok
zaś jego kuzyn, Jack Grandville. Reszta rodziny Grandville'ów wróciła do swoich domów zaraz
po pogrzebie.
Pan MacAllister znów spojrzał pa testament Geralda i zaczął czytać wolno i wyraźnie:
- „Niniejszym ustanawiam mojego brata Stephena Anthony'ego Francisa Grandville'a
zarządcą majątku i opiekunem mojego syna, Gilesa Marcusa Edwarda Francisa. Wyznaczam go
także na wykonawcę mojej ostatniej woli ... „
MacAllister czytał dalej, ale więcej nie usłyszeliśmy.
- Stephen! - Okrzyk Jacka całkowicie zagłuszył nosowy, monotonny głos pana
MacAllistera. - Ależ to niemożliwe!
Pan MacAllister opuścił dokument i spojrzał na Jacka sponad szkieł okularów.
- Zapewniam pana, panie Grandville, że hrabia bez wątpienia wyznaczył opiekunem
swojego brata, Stephena. To ja sporządziłem jego testament, więc wiem najlepiej.
Dał się słyszeć wyraźny, chłodny głos mamy.
- Stephen jest na Jamajce - oznajmiła. - Przebywa tam od pięciu lat. Nie może odgrywać
roli opiekuna Gilesa z drugiego końca świata. Będzie pan musiał wyznaczyć kogoś innego, panie
MacAllister. Nie mam pojęcia, co Gerald sobie wyobrażał, kiedy wybierał Stephena.
MacAllister odpowiedział jej spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy, że wrzuca
między nas beczkę zapalonego prochu.
- Trzeba będzie wezwać pana Stephena Grandville'a do powrotu do domu, żeby mógł
wypełnić swoje obowiązki. W rzeczy samej, pozwoliłem sobie zawiadomić go o treści ostatniej
woli lorda Westona. - Pozwoliłeś sobie na zbyt wiele, MacAllister. - W głosie Jacka zabrzmiała
tłumiona wściekłość. Jego przystojna twarz poczerwieniała z gniewu.
- Poinformować Stephena o śmierci brata powinien był ktoś z rodziny .. - Chociaż raz
moja matka zgodziła się z Jackiem. Zawsze przywiązywała wielką wagę do przestrzegania
odpowiednich form. - To niewłaściwe, żeby taką wiadomość przesyłał prawnik.
- Ja również napisałem Stephenowi o śmierci Geralda - wtrącił cicho wuj Francis. -
Zapewne oba listy dotrą na Jamajkę tym samym statkiem.
- A jeśli odmówi powrotu? - zapytał Jack. - W końcu nadal mogą go aresztować za ten
wybryk sprzed pięciu lat, prawda?
- Aresztowanie nigdy nie wchodziło w rachubę - chłodno oznajmił pan MacAllister. -
Władzom wystarczyło zapewnienie jego ojca, że Stephen opuści kraj.
- Nie postawiono mu żadnych zarzutów - zgodził się wuj Adam.
- Stephen może w każdej chwili wrócić do Anglii, jeśli tylko zechce.
- Annabello, wiedziałaś, że Gerald wyznaczył Stephena? - zwróciła się do mnie matka.
- Nie, nie wiedziałam. - Spojrzałam na MacAllistera. - Kiedy ten testament został
spisany?
- Wkrótce po narodzinach Gilesa, lady Weston - odparł łagodnie.
Zacisnęłam usta i starałam się, żeby na mojej twarzy nie odbiło się żadne uczucie.
MacAllister próbował mnie pocieszyć: - Pan Stephen Grandville został prawnym opiekunem pani
syna, ale zapewniam, że zawsze było intencją lorda Westona, żeby to pani zajmowała się synem.
Skinęłam głową.
- Nie rozumiem, dlaczego Gerald nie wyznaczył Adama - odezwała się moja matka.
Wstałam.
- Ta dyskusja nie ma sensu. Gerald wyznaczył Stephena. Ale jestem pewna, że kiedy
sporządzał testament, sądził, że dożyje do dnia pełnoletności syna. - Głos zdradziecko odmówił
mi posłuszeństwa. - Idę na górę - zakończyłam.
- Annabello, pan MacAllister nie skończył jeszcze czytać - zauważyła mama.
Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam.
Psy czekały na mnie w holu i jak zwykle podążyły tuż za mną, kiedy udałam się na górę,
do pokoi dziecinnych, znajdujących się na drugim piętrze. Najpierw zajrzałam do sali lekcyjnej i
stwierdziłam, że jest pusta. Razem z psami minęłam pokój guwernantki i weszłam do pokoju
zabaw. Tam znalazłam swojego syna i jego opiekunkę, pannę Eugenię Stedham - siedzieli przy
stole nad układanką w formie mapy. pozwoliłam mu dzisiaj wrócić do normalnego rozkładu
zajęć w nadziei, że znany tryb życia po pięciu dniach żałoby pomoże dziecku uporać się ze
smutkiem.
Kiedy tylko mnie zobaczył, zerwał się z miejsca.
- Mama! - zawołał i rzucił mi się w ramiona. Psy ułożyły się na niebieskim dywaniku
przed wygaszonym kominkiem.
Pogłaskałam syna po głowie, ciesząc się dotykiem jego mocnego, jędrnego ciałka, które
przylgnęło do moich nóg, i jego buzi, wtulającej się w mój brzuch. Spojrzałam na guwernantkę.
- Panno Stedham, po południu zabiorę Gilesa na spacer.
Mały odsunął się ode mnie i klasnął w ręce.
- Spacer! Właśnie na to miałem największą ochotę! - Zjadłeś obiad? - zapytałam.
Skinął głową. Jego szarozielone oczy błyszczały z przejęcia na myśl o czekającym go
spacerze.
- Zjadłem wszystko - odparł. ,Guwernantka wstała z miejsca.
- Rzadko kiedy trzeba namawiać go do jedzenia - powiedziała.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz tego dnia.
- Niech panna Stedham ciepło cię ubierze - zwróciłam się do syna. - Świeci słońce, ale
nadal jest raczej chłodno.
- Na kiedy mam go przygotować, lady Weston? - zapytała guwernantka.
- Natychmiast. - Zmierzwiłam gładko uczesane włosy syna. - Przyjdź do mojej garderoby,
kiedy będziesz gotowy. Ja też muszę się przebrać.
- Dobrze, mamo. - Zwrócił się do panny Stedham. - Chodźmy, Eugenio!
Ruszyłam do wyjścia. Psy poderwały się i pobiegły za mną•
Zgłoś jeśli naruszono regulamin