Macomber Debbie - Zapominalska panna młoda.pdf

(432 KB) Pobierz
Zapominalska panna m³oda
Macomber Debbie
Zapominalska panna młoda
PROLOG
– Bez ślubu nie ma mowy.
Dziesięcioletni Martin Marshall klepnął się ze złością po biodrach.
– Mówiłem ci, że się na to nie zgodzi.
Caitlin przyglądała się, jak najlepszy przyjaciel jej brata wyciąga z kieszeni
drugą nalepkę z zawodnikiem baseballa. Jeśli Joseph Rockwell chce ją pocało-
wać, wszystko musi odbyć się jak Pan Bóg przykazał. Mimo iż miała zaledwie
osiem lat, wiedziała, jak należy zachować się w takiej sytuacji. Spoglądając na
lalkę, którą tuliła w ramionach, pomyślała instynktownie, że Barbie z pewnością
nie pochwalałaby całowania się z chłopcem przed ślubem.
Martin znów podszedł do niej.
– Joe powiedział, że dołoży jeszcze Dona Drysdale’a.
– Mówiłam już, że bez ślubu nie ma mowy. – Z wyniosłą miną wygładziła
plażową sukienkę.
– Dobrze już, dobrze, ożenię się z nią – mruknął Joe, idąc wolnym krokiem
przez podwórko.
– Jak masz zamiar to zrobić? – spytał Martin.
– Weź Biblię.
Jak na kogoś, kto tak bardzo chce ją pocałować, Joseph nie wyglądał na
specjalnie zadowolonego. Caitlin postawiła wszystko na jedną kartę.
– Ślub ma się odbyć w forcie.
– W forcie? – wybuchnął Joe. – Wiesz doskonale, że dziewczęta nie mają
tam wstępu.
– Nie wyjdę za chłopca, który odmawia mi wstępu do swego fortu.
– Wycofaj się – powiedział Martin. – Ona żąda zbyt wiele.
Nie musisz dawać mi drugiej nalepki – kusiła Caitlin. Myśl, że byłaby
pierwszą dziewczynką dopuszczoną do ich królestwa, była niezwykle nęcąca.
Dzięki temu zostanie prawdopodobnie zaproszona na przyjęcie urodzinowe do
Betsy McDonald.
Chłopcy wymienili znaczące spojrzenia i zaczęli szeptać między sobą, do
Caitlin dobiegały tylko strzępy rozmowy. Martin, wyraźnie niezbyt zachwycony
ustępstwami przyjaciela, kręcił wciąż głową, jak gdyby nie mógł uwierzyć, że
Joseph poszedł na coś takiego. Caitlin zaś nie wiedziała, czy może zaufać Jose-
phowi. W całym sąsiedztwie znany był ze swej namiętności do płatania różnych
figli.
– Muszę nakarmić dziecko – powiedziała, odwracając się i chcąc odejść.
– W porządku – Joseph zgodził się z widocznym ociąganiem. – Ślub odbę-
dzie się w forcie. Udzieli go Martin, pod warunkiem iż nikomu nie zdradzisz, że
byłaś w środku, rozumiesz?
– Jeśli to zrobisz, ciężko pożałujesz! – dodał Martin, rzucając siostrze groź-
ne spojrzenie.
– Nikomu nie pisnę ani słowa – obiecała Caitlin. Właściwie nie przeszka-
dzało jej, że musi dochować tajemnicy. Okropnie lubiła sekrety.
– Jesteś gotowa? – spytał Joseph. Gdy już uzgodniono warunki, zaczął się
nagle bardzo śpieszyć, co zirytowało Caitlin. Nie podobał się jej również mars
na jego czole. Pan młody powinien przynajmniej wyglądać na szczęśliwego.
Chciała mu to powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
– Rzecz jasna, musisz się przebrać. Garnitur, który miałeś na sobie w czasie
świąt Wielkanocy będzie całkiem odpowiedni.
– Co takiego? – wykrzyknął Joseph. – Nie mam zamiaru wkładać żadnego
garnituru! Posłuchaj, Caitlin, to już koniec moich ustępstw. Albo biorę ślub
w tym, w czym jestem, albo odwołujemy wszystko! Westchnęła, wywracając
wymownie oczy.
– Och, niech ci będzie, ale muszę przedtem iść na chwilę do domu.
– Tylko się pośpiesz, dobrze?
Martin poszedł za nią, zatrzaskując z hukiem drzwi wejściowe. Wziął Biblię
ze stolika w korytarzu i wybiegł na podwórko.
Caitlin popędziła do swego pokoju, przejechała szczotką po włosach, popra-
wiła różowe kokardy w warkoczach, zgarnęła swoje ulubione lalki i wybiegła
z powrotem na podwórko.
Po chwili otworzyła uroczyście rozklekotane drzwi i powoli, jak to podpa-
trzyła na ślubie starszej kuzynki, weszła do fortu chłopców zbudowanego z kla-
tek po owocach i kartonów.
Przystanąwszy w wąskim przejściu, rozejrzała się ciekawie dookoła. I czym
tu się przechwalać! Z opowieści Martina wynikało, że jest to pałac o marmuro-
wych posadzkach i kryształowych żyrandolach. Poczuła się odarta z iluzji. Gdy-
by nie korciło jej tak bardzo, by zobaczyć fort, nalegałaby, by wszystko odbyło
się jak należy, w kościele.
Jej brat stał dumnie wyprostowany na odwróconej dnem do góry klatce po
jabłkach, przyciskając Biblię do piersi. Minę miał obowiązkowo poważną. Ca-
itlin uśmiechnęła się z aprobatą. Przynajmniej on traktował całą sprawę serio.
– Nie możesz przynosić do fortu lalek – zawołał Joseph.
– Z całą pewnością mogę. Barbie, Ken, Paula i Jane są naszymi dziećmi.
– Naszymi dziećmi?
– Oczywiście nie urodziły się jeszcze, na razie są tylko aniołkami, ale po-
myślałam, że powinny być tutaj, byś mógł je zobaczyć. – Starannie usadziła lalki
w rządku na drugiej klatce po jabłkach, za Martinem. Joseph ukrył twarz w dło-
niach i przez chwilę zdawał się być bliski zmiany decyzji.
– Bierzemy ten ślub czy nie? – spytała.
– Dobrze już, dobrze. – Joseph westchnął ciężko i popchnął Caitlin do
przodu, trochę zbyt szorstko, jak na jej gust.
Stanęli we dwoje przed Martinem, który otworzył na chybił trafił oprawną
w skórę Biblię, a potem obrzucił wzrokiem Caitlin i swego najlepszego przyja-
ciela.
– Czy ty, Josephie Jamesie Rockwell chcesz pojąć Caitlin Rosę Marshall za
żonę?
– Za prawowitą małżonkę – poprawiła Cait. Pamiętała te słowa z widowi-
ska telewizyjnego.
– Prawowitą małżonkę – powtórzył Martin niechętnie.
– Tak. – Caitlin zauważyła, że w głosie Josepha nie było entuzjazmu. –
Chyba jest tam coś o dostatku i biedzie, zdrowiu i chorobie – dodał, zerkając na
dziewczynkę, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie jest jedyną osobą znającą sło-
wa przysięgi.
Martin skinął głową i mówił dalej:
– Czy ty, Caitlin Rose Marshall, bierzesz za męża Josepha Jamesa Roc-
kwella i będziesz przy nim w zdrowiu i chorobie, w dostatku i biedzie?
– Poślubię wyłącznie mężczyznę, który jest zdrowy i bogaty.
– Nie możesz teraz stawiać warunków – oburzył się Joseph. – Wszystko już
uzgodniliśmy.
– Po prostu powiedz „tak” – ponaglił ją Martin poirytowanym tonem. Ca-
itlin podejrzewała, że tylko powaga sytuacji powstrzymała go od dodania: „ty
zołzo”.
Nie była pewna, czy powinna na to przystać. W wieku ośmiu lat wiedziała
już, że lubi ładne rzeczy i wyobrażała sobie, że po ślubie mąż zbuduje dla niej
zamek na skraju lasu. Będzie ją ogromnie kochał i obsypywał prezentami – je-
dwabnymi wstążkami do włosów i flakonikami drogich perfum. Nakupi ich tyle,
że zabraknie dla nich miejsca na jej komódce.
– Caitlin – wycedził Martin przez zaciśnięte zęby.
– Tak – wymówiła uroczyście.
– Oświadczam, że od tej chwili jesteście mężem i żoną – powiedział Mar-
tin, zatrzaskując Biblię. – Możesz pocałować pannę młodą.
Joseph odwrócił się przodem do Caitlin. Był od niej o kilkanaście centyme-
trów wyższy. Jego oczy miały ładny odcień błękitu, który przypominał poranne
niebo po nocnej ulewie. Bardzo jej się podobały.
– Jesteś gotowa? – spytał.
Skinęła głową i zamknąwszy oczy, zacisnęła mocno wargi, skłaniając gło-
wę na lewe ramię. W głębi duszy nie miała nic przeciwko temu, żeby Joseph ją
pocałował, choć nie przyznałaby się do tego za żadne skarby... cóż, damy nie po-
ruszają takich tematów.
Minęło sporo czasu, zanim poczuła dotyk jego warg. A właściwie można by
to nazwać pacnięciem. O Boże, pomyślała, tyle hałasu o nic.
– I co? – spytał Martin przyjaciela. Otworzywszy oczy, Caitlin spostrzegła
niezadowoloną minę Josepha.
– Wcale nie było tak, jak opowiadał Pete – burknął.
– To na pewno wina Caitlin. – Martin popatrzył na siostrę oskarżycielskim
wzrokiem.
– A właśnie że nie moja, tylko Josepha! – Słowa chłopców zabrzmiały tak,
jakby celowo ich oszukała. Jeśli ktoś tu został oszukany, to właśnie Cait, ponie-
waż nie mogła powiedzieć Betsy McDonald, że była w ich forcie.
Przez dłuższą chwilę Joseph się nie odzywał. Następnie powoli wyjął z kie-
szeni koszuli nalepkę. Spojrzał na nią z czułością, po czym podał ją niechętnie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin