Protect me from what I want.pdf

(217 KB) Pobierz
830834287.001.png
Prolog
Tom
Czasem zastanawiam się jak to jest, że choć ciągle próbujesz mnie zabić, nie mogę przestać o Tobie myśleć. To głupie, przecież
Cię nienawidzę. Zabiłeś moich rodziców, Cedrica, Syriusza, ciągle zsyłasz mi w nocy wizje swoich tortur, a mimo to czuję, że
gdybyś tego nie robił moje życie straciłoby sens. Nie rozumiem tego. Sprawiasz mi ból, odbierasz to, co kocham i zamieniasz
moją egzystencję w piekło. Więc czemu, do cholery, czemu nie potrafię wymazać z pamięci Twojego obrazu, barwy głosu, a
nawet tego obrzydliwego dotyku. Powinienem Cię zabić, wyciągnąć różdżkę i przy pierwszej okazji rzucić w Ciebie Avadą.
Powinienem chcieć byś cierpiał wijąc się u mych stóp, błagając o wybaczenie. A mimo to nie potrafiłbym tego zrobić. Nie mogę
znieść myśli, że miałbyś zniknąć z mojego życia. Tak jakby, wraz z Tobą odeszła cząstka mnie. Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić.
To zabawne, ale tak naprawdę jesteś jedynym stałym elementem mojej egzystencji, który nie przemija. Odkąd się urodziłem
byłeś związany ze mną, najpierw przepowiednią, a teraz cząstką duszy. Mam wrażenie, że jesteś jedyną szczerą osoba
względem mnie. Nigdy mnie nie oszukałeś, od zawsze jasno pokazywałeś swoje cele. Dzięki temu wiem, czego mogę się po
Tobie spodziewać. Chcesz mnie zabić, nigdy tego nie ukrywałeś tego i z tą świadomością czuję się bezpieczny. To chore
odnajdywać ostoje w kimś, kto wyrządził Ci tyle złego. Rozumiesz coś z tego? Ja już dawno się pogubiłem.
Dumbledore używa mnie jak pionka na wielkiej szachownicy zwanej życiem. No dobrze, możliwe że jestem trochę ważniejszą
figurą, może gońcem? Jak myślisz? Snape jest skoczkiem, co do tego nie mam wątpliwości. Ty zaś jesteś czarnym królem,
którego mam pokonać. To mi przypomina partię z pierwszego roku. Ron powiedział wtedy, że czasem trzeba się poświęcić by
można było iść dalej. Tylko czemu to ja mam się wystawić, by partia została wygrana przez jasna stronę? Jestem tym zmęczony.
Stary Drops wmieszał mnie w to tak dawno i to bez mojej wiedzy, że teraz rozgrywka beze mnie straciłaby sens. Jestem jak
marionetka i tylko czekam, aż ktoś przetnie sznurki bym mógł opaść na podłogę i więcej nie brać udziału w tej sztuce. Co
zabawniejsze wiem, kiedy to się stanie. Wiesz kiedy Tom? Wtedy gdy spotkamy się w ostatecznej bitwie. Gdy zabijemy się
nawzajem, światła zgasną, a kurtyna opadnie. Tak Riddle, gdy Ty zginiesz ja pójdę w twoje ślady i na odwrót. „I jeden z nich musi
zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje…". Tak brzmi koniec przepowiedni. Jesteśmy związani ze
sobą do naszego ostatniego tchnienia. I co jest intrygujące to to, że cieszę się z tego. Świadomość, że będziesz ze mną, gdy
będę umierać napawa mnie dziwnym spokojem.
Sam nie wiem, czemu postanowiłem napisać do Ciebie. Przecież wrogowie nie mają w zwyczaju korespondować ze sobą,
wylewać swych żalów i dzielić się ze sobą swymi najskrytszymi przemyśleniami. A jednak to robię, nie oczekując nawet
odpowiedzi. Wiem, ze mi nie odpiszesz, nie jestem na tyle głupi by łudzić się, że w przypływie dobrego humoru napiszesz „Hej
Harry, dziękuję za Twój ostatni list. Bardzo się ucieszyłem widząc go". Nie, to się nie stanie. W cuda już dawno przestałem
wierzyć. Zastanawiam się, czy jest w ogóle coś, w co wierzę. Czy mam prawdziwe marzenia? Chyba nie. Kiedyś było to
pragnienie rodziny, prawdziwego ciepła. Teraz to już jest nie ważne, zrozumiałem, że niektóre rzeczy nie są dla takich jak ja.
Choć pragnąłem tego, przez tak długi czas, bo od małego niczego takiego nie miałem, no może jeszcze kiedy byłem
niemowlakiem. Ale tego nie pamiętam, więc jak mam się czepiać tej nikłej iskierki wspomnień o domu? Tu jesteśmy tacy podobni
Tom, nie zaprzeczaj. Oboje od zawsze sami, poniewierani przez mugoli. W Hogwarcie też nie było lepiej prawda? Byłeś
samotnikiem, ja tak naprawdę też nim jestem. Mam Rona i Hermionę, ale oni mnie nie rozumieją, widzą i wierzą w to, co chcą,
nie w to, co jest prawdą. Nie dostrzegają rzeczy oczywistych, które podawane są im na tacy. Nie widzą manipulacji Dumbledora,
tego jak traktuje mnie wujostwo, nie dostrzegają tego, co się dzieje poza Hogwartem. To jeszcze dzieci i nie mam im tego za złe.
Mimo to czuję jakby dzieliła nas prawdziwa przepaść. Czasem mam wrażenie, jakbym był starcem a oni moimi wnukami.
Merlinie, mieć za wnuka Weasley'a, chyba bym się zabił. No dobra nie, ale przeraża mnie taka myśl. W ogóle dobija mnie
świadomość, że tak naprawdę nigdy nie zaznałem dzieciństwa. Odkąd trafiłem do wujostwa, musiałem szybko dorosnąć. Chyba
żaden pięciolatek w Wielkiej Brytanii nie musiał gotować, prać czy sprzątać. Przez to wszystko mam wrażenie, że jestem o jakieś
dziesięć może dwadzieścia lat starszy. A po tym co się stało w Ministerstwie, czuję że utraciłem już wszystko, co pozwalało mi
zachować dziecięce spojrzenie na świat.
Wiesz, jaki jest jedyny moment, który pozwala mi mieć wrażenie, że jestem naprawdę szczęśliwy? Co pomaga mi wyczarować
Patronusa? Przebłyski wspomnienia, w którym zabijasz moja matkę. Wiedza, iż kochała mnie na tyle mocno by oddać za mnie
życie. Poświecenie mojej mamy jest jedynym światłem zdolnym wzbudzić moją magię, by dać mi odrobinę ciepła. Rozumiesz?
Nie mogę uwierzyć, że najszczęśliwsza chwila mojego życia była tak dawno, że nawet jej nie pamiętam i dotyczy ona śmierci
moich najbliższych. Czy ja jestem normalny? Zwątpiłem już w to Tom. Ty też tam byłeś, co tylko dowodzi w jakiś irracjonalny
sposób, że najszczęśliwsze chwile spędziłem przy Tobie. Nie mogę w to uwierzyć. Harry Potter, Chłopiec- Który- Przeżył, Złoty
Chłopiec, Wybraniec, Zbawca Czarodziejskiego Świata najlepiej się czuje przy Lordzie Voldemorcie. Oszalałem. Powinno się
mnie zamknąć w Świętym Mungo, albo od razu wysłać do Azkabanu.
Kiedy tak to czytam nie mogę pozbyć się odczucia, jakoby zależało mi na Tobie Tom. Brzmię jak zakochana nastolatka, która
wyznaje swoje uczucia ukochanemu. Może coś w tym jest. Może tym jest właśnie miłość. Nigdy jej nie zaznałem, nie czułem jej
tak samo jak i Ty. Nie zapytam Cię jak to jest kochać i być kochanym, nie odpowiesz mi. Wiem jednak, że nie żywię do Ciebie
żadnych romantycznych uczuć. To coś jakby, sam nie wiem, lojalność, przywiązanie, ewentualnie miłość jak do opiekuna, choć
zdecydowanie nie wierzę w to, że żywię którąś z wymienionych powyżej cech względem Ciebie. Ale wierzę, że wiesz co mam na
myśli. Znajduje zrozumienie u swego wroga, jakie to żałosne. Czy aż tak nisko upadłem? Ciekawe czy gdyby nie połączyła nas
przepowiednia byłbym po Twojej stronie i stał u Twojego boku. Czy moje życie byłoby lepsze? Czy bylibyśmy szczęśliwi? Nie
zaprzeczaj Tom, wiem, ze ty też masz uczucia, choć się do nich nie przyznajesz. Zamknąłeś je w sobie, ukryłeś je i zapomniałeś
o nich. Ale one istnieją. Szkoda, że nie będę w stanie się przebić przez Twoją skorupę, by odkryć czy mam rację. Nie mam na to
siły i chyba nawet nie chcę. Boję się tego co by się wtedy stało. Możliwe, że moje życie stanęłoby na głowie, a mimo wszystko
tego nie chcę. Przywykłem już do ciągłej gry, udawania zbawcy świata. Nie jestem nim, ale takim chcą mnie widzieć inni. Daje to
złudne poczucie stabilności. Oczekują ode mnie niewykonalnego. Niech więc tak będzie, już przywykłem do myśli, że nie mogę
decydować o swoim życiu. Poddałem się mu. Tak jest lepiej dla wszystkich.
Tom, myślałeś kiedyś nad tym, co by się stało, gdybyś nie był tym, kim jesteś? Co by było, gdybyś to nie Ty był Czarnym Panem?
Co by się stało, gdybyś nie trafił do sierocińca? Ja też czasem zadaje sobie takie pytania. Zastanawiam się czy potrafiłbym być
kimś innym niż Harrym Potterem. To nie ma sensu, a mimo to robię to. Czasem, gdy śnię, a ty nie zsyłasz na mnie wizji, widzę
siebie, jako na przykład szczęśliwego młodzieńca z kochającymi rodzicami, bratem lub siostrą. Lecz gdy tylko się budzę
rzeczywistość mnie przerasta. Boję się Tom, boję się, że któregoś dnia nie będę potrafił się obudzić. Boję się tego pragnienia. To
mnie zabija. Jak mam się tego pozbyć? Chcę się zamknąć na świat i tylko wykonać misję, do której zmusza mnie dyrektor. Czy to
tak wiele?
Nie chce być już Chłopcem- Który- Przeżył. Chce być Harrym, który wreszcie zniknie ze sceny. Pomożesz mi Tom? Proszę. Chcę
 
byś mnie zabił. Szybko i niemal bezboleśnie. Chcę byś to Ty rzucił na mnie Avadę i był przy mnie gdy wydam z siebie ostatnie
tchnienie. Zrobisz to dla mnie? Wiem, że to dość dziwna prośba, ale liczę, że po tym, co przeczytałeś przyznasz mi rację. Nie
widzę większego sensu, by musieć kontynuować swój żywot. Swoją drogą, myślę, że powinieneś wiedzieć, że Dumbledore powoli
niszczy Twoje Horkruksy, dlatego dla swojego własnego dobra ukryj gdzieś Nagini. Póki ona żyje powinieneś być bezpieczny.
Mam też dla Ciebie niespodziankę. Ja też jestem jednym z nich, ale póki żyje, choć jeden z Horkruksów, powinno Cię to uchronić
przed śmiercią. Nie wiem ile ich stworzyłeś, nie udało mi się dowiedzieć za dużo. Nie pytaj mnie też skąd wiem, bo chwilowo i tak
ci nie powiem. To bez znaczenia.
To jak Tom pomożesz mi? Pomożesz mi się uwolnić od moich pragnień? Zabijesz mnie, bym nie musiał już więcej śnić na jawie
o rzeczach, które nie są dla mnie?
Twój
Harry
I
-Chłopcze pośpiesz się!- z kuchni dobiegał piskliwy głos ciotki Petunii. Szczupła kobieta o końskiej twarzy i nienaturalnie długiej
szyi była wyraźnie podirytowana. Nie trzeba było nawet na nią patrzeć by to wiedzieć. W jej głosie było tyle jadu, że nawet
dziecko bez wątpienia doszłoby do takich wniosków. Dla jeszcze piętnastoletniego Harrego nie było to żadną nowością. Zdążył
przywyknąć do złego humoru swej ciotki, szczególnie wtedy, gdy był on kierowany w jego kierunku. Czym prędzej zszedł na dół i
od razu została wciśnięta mu w dłonie lista zadań na dziś. Kolejny stały punkt dnia. Tutaj na Privet Drive 4 zawsze tak było. Co
rano zielonooki chłopak zostawał zasypywany masą obowiązków, które przerosłyby nawet skrzata domowego. I jemu w
przeciwieństwie do tych małych stworzeń, wykonywanie prac domowych nie dawało żadnej satysfakcji.
Bez słowa sprzeciwu zabrał się za pierwszy punkt listy. Choć nie dochodziła jeszcze godzina ósma, kuchnia zalśniła wręcz
sterylną czystością, w każdym najmniejszym nawet zakamarku. Chyba nawet Malfoyowie, ze swoją bandą skrzatów, nie mogli
mieć tak wysprzątanych pomieszczeń. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego wujostwo zawsze znajdowało coś, do czego mogli
się przyczepić. Jeżeli nie była to mikroskopijna plamka na kuble na śmieci, to obiektem ich niezadowolenia zostawała krzywko
położona łyżeczka na stole. Przecież jak można w ogóle ośmielić się nie zachować idealnej symetrii przy ekspresowym tempie
nakrywania do posiłku!
Dursleyowie weszli do kuchni dokładnie w chwili, gdy Harry odstawiał ostatnią porcję na okrągłym stole. Trzy talerze były
wypełnione po brzegi bekonem i jajecznicą. Do tego cała sterta idealnie przypieczonych grzanek, herbata, kawa i sok
pomarańczowy. Kwiaty w wazonie pachniały cudownie rozsiewając wszędzie powiew świeżości. Mimo to Harry czekał jak na
ścięcie. Oczekiwał, że zaraz dostanie burę za coś absurdalnego. No i nie przeliczył się.
-Chłopczę, co to ma znaczyć?- baryton Dursleya przeciął powietrze niczym bicz. Chłopak mimowolnie skulił się w sobie
zatrzymując wzrok na czubkach swoich rozpadających się butów. W napięciu czekał na nadchodzącą tyradę swojego opiekuna,
nie wiedząc co tym razem zrobił źle.
-Pytam po raz ostatni ty durny bachorze, co to ma znaczyć!- warknął Vernon wyraźnie będąc na granicy swojej cierpliwości. Przy
nim nawet Snape był oazą spokoju i miłosierdzia. Chyba nawet Neville nie potrafił tak szybko wyprowadzić z równowagi Mistrza
Eliksirów, jak robił to Potter względem swojego wujka. Ale przecież tym razem nic nie zrobił! Wszystko było idealne, tak jak tego
oczekiwali. Nawet udało mu się wykonać kilka malutkich czynności ponadprogramowych. Więc czemu? To prawda, ostatnio wuj
był w fatalnym nastroju. W jego firmie nie układało się najlepiej, przechodzili jakiś kryzys i to na Dursley'u spoczywała
odpowiedzialność poprawienia sytuacji. Jak łatwo się domyślić, nie radził sobie z presją, często wracał do domu pijany, a Harry
był osobą, na której wyładowywał swoje napięcie.
-Przepraszam wujku, nie chciałem Cię zdenerwować. Zaraz się poprawię obiecuję- chłopak wyrzucił to z siebie szybko, w
bezsilności zaciskając nieduże pięści.
-Taaak?- Veron specjalnie przeciągał samogłoskę patrząc z nienawiścią na „dziwoląga". –Bardzo dobrze, więc powiedz mi co
takiego poprawisz. Co tym razem bachorze zrobiłeś źle?- na pulchnej twarzy mężczyzny pojawił się triumfalny uśmiech. Wiedział,
że dzieciak nie ma pojęcia, gdzie leży jego wina i torturowanie go w ten sposób było niezmiernie zabawne.
Dudley przeskakiwał wzrokiem ze swojego ojca na kuzyna i z powrotem. To była jego ulubiona rozrywka od rana. Obserwowanie
poniżania Harrego było wspaniałe i po prostu nie mógł sobie odpuścić tego punktu programu. Sam bardzo chętnie to robił, kiedy
tylko jego rodzic nie był w nastroju na zwracanie uwagi na dziwoląga. Petunia zaś zdawała się nie zauważać zachowania męża
jakby było to naturalną i najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
-Ja… Ja nie wiem wujku, przepraszam- wyjąkał nastolatek z narastającą paniką. W odpowiedzi usłyszał tylko zimny, nienawistny
śmiech. W takich chwilach nienawidził Verona najbardziej na świecie. Nawet Voldemort byłby teraz lepszy niż to. Gdyby miał
wybierać, wolałby spotkać się z całą armią Śmierciożerców, niż przebywać w kuchni ze swoim opiekunem. Żałosne.
-Tak myślałem ty głupi smarkaczu. Skoro nie dostrzegasz swoich błędów nie dostaniesz nic do jedzenia do jutra! I tak jestem
łaskawy! Powinienem cię zamknąć w komórce i czekać, aż zaczniesz błagać o litość, ty nic nie warty śmieciu. Jesteś nikim
Potter, nikim rozumiesz? Nikogo nie obchodzisz nawet tych swoich pseudo przyjaciół. I wiesz czemu? Bo jesteś dziwolągiem
jakich mało, powinieneś już dawno zdechnąć jak pies i nawet nikt by nie zapłakał po tobie. A teraz znikaj mi z oczu pókim dobry i
bierz się do roboty!- ryknął co sił w płucach. Jego twarz była czerwona ze złości, a ręce trzęsły mu się od powstrzymywanych
emocji. Mimo to był z siebie dumny. Dziś przeszedł samego siebie w wyzywaniu chłopaka. I to za co? Za to, że Potter nie zniknął
z kuchni w chwili, gdy oni przekroczyli jej próg. Tak błędem Pottera było samo to, że istniał i ośmielił się im pokazać na oczy.
-Nadal tu jesteś?- warknął Vernon ostatecznie otrząsając chłopaka z szoku. Ten, czym prędzej opuścił pomieszczenie wywołując
tym samym uśmiech na twarzy swojego wujka.
To bolało. To tak cholernie bolało. Wiedział, ze Dursley mówił to specjalnie żeby tylko go zranić, ale mimo to powiedział dokładnie
to samo o czym myślał Harry. Nieświadomie potwierdził jego przypuszczenia. Tak Potter uważał, że jest nikim. Nikim ważnym,
ani wyjątkowym. Gdzie tylko się nie pojawiał niósł ze sobą kłopoty i nieszczęścia. Czemu to musiał być zawsze on? Co takiego
zrobił w poprzednim życiu, że teraz musi cierpieć. Vernon miał racje, nikogo nie obchodził. Jego przyjaciele mieli ważniejsze
sprawy niż choćby napisanie do niego krótkiej notatki. Dumbledore był zbyt zajęty by przejmować się swoim Złotym Chłopcem,
Lupin mu pewnie jeszcze nie wybaczył śmierci Syriusza. Właśnie, Syriusz. Na samo wspomnienie swojego ojca chrzestnego, łzy
napłynęły mu do oczu. To była jego wina, tylko wyłącznie jego wina. Gdy posłuchał dyrektora i przyłożył się do oklumencji nic by
się nie stało. A tak uwierzył w fałszywą wizję i doprowadził do straty Łapy. Nienawidził się za to. Jak on mógł być taki głupi!
Takie myśli towarzyszyły mu cały dzień, kiedy to w palącym słońcu kosił trawnik, pielił grządki, malował szopę i płot oraz przycinał
gałęzie pobliskiego drzewa. Był odwodniony, cały mokry od potu, skóra na karku była poparzona, a żołądek boleśnie krzyczał o
choćby odrobinę pożywienia. Ile to już nie jadał? Dzień? Dwa? A może tydzień. Nie był pewny. Powoli zapominał jak to jest mieć
pełny brzuch. Dursley'owie skutecznie utrudniali mu dostęp do wszelkich „przywilejów" takich jakby choćby kromka chleba. Ile tak
jeszcze wytrzyma? Czy ktoś byłby zawiedzony, gdyby Chłopiec- Który- Przeżył umarłby z głodu u swoich opiekunów? Nie, pewnie
 
nie.
Było już sporo po zachodzi słońca, gdy wreszcie skończył swoje obowiązku w ogrodzie. Był wykończony, brudny i przygnębiony.
Miał dość wszystkiego fizycznie jak i psychicznie. Ale nie dane mu było jeszcze zaznać upragnionego wytchnienia. Jego praca się
jeszcze nie skończyła. Szybko umył ręce i przygotował kolacje dla Dursleyów. Zapachy posiłku wcale mu nie pomagały zagłuszyć
ssącego wołania żołądka. Po raz kolejny miał ochotę zasnąć i się nie obudzić. Czemu nie miał na tyle odwagi by samemu ze sobą
skończyć? Naprawdę był żałosnym, nic nie wartym dzieciakiem.
oOo
W tym samym czasie, Czarny Pan siedział na swoim tronie w Sali Audiencyjnej Czarnego Dworu. To tu odbywały się wszelkie
spotkania ze Śmierciożercami, to tu torturowano przeciwników Tego Którego Nie Wolno wymawiać. Tu też był dom Lorda. Nikt
nie wiedział gdzie się on naprawdę znajduje. Na okolicę były nałożone silne zaklęcia antydeportacyjne i zwodzące. Poplecznicy
czarnoksiężnika mogli się tu pojawić jedynie wtedy, gdy dostawali wezwanie. To wszystko gwarantowało bezpieczeństwo kryjówki
najniebezpieczniejszego czarodzieja świata.
Ten właśnie obracał różdżkę w swoich smukłych palcach i z odrazą przyglądał się Śmierciożercy składającemu mu raport z
kolejnej zawalonej misji. Doprawdy, czy tak trudno jest wybić niewielką wioskę z mugoli? Czy prosi o tak dużo? Wysłał tam
naprawdę pokaźny odział, a Ci głupcy ośmielili się nie wykonać rozkazu.
Czerwone oczy Lorda zwęziły się niebezpiecznie, a twarz przybrała wyraz wściekłości. Zdecydowanie nie był dziś w dobrym
humorze.
-Milcz! Jesteście bandą nieudaczników! Nie potraficie nawet pokonać Aurorów i wy ośmielacie się stawać teraz przede mną i
błagać o litość! Czarny Pan nie wybacza. Crucio- krzyki śmierciożercy zdawały się wypełniać każdą możliwą, wolną przestrzeń
Sali. Mężczyzna zwijał się na kamiennej podłodze, paznokciami ryjąc gładką posadzkę. Krew płynęła nieprzerywanie z jego nosa,
zostawiając nieciekawe ślady u stóp Lorda. Ten tym bardziej się skrzywił i cofnął zaklęcie.
-Zabrać go stąd i lepiej żeby nie zawiódł mnie ponownie. Rozejść się!- wysyczał złowrogo. Nikomu nie trzeba były powtarzać tego
dwa razy. Dwóch śmierciożerców stojących najbliżej torturowanego, zabrało go i po chwili sala była pusta. Lord opadł na tron i z
cichym westchnieniem zdawał się rozkoszować echem niedawnego krzyku.
oOo
Na Privet Drive 4, czarnowłosy chłopak wyrwał się ze swojego koszmaru. Suche gardło i łzy na policzkach powiedziały mu, że
znowu krzyczał i łkał przez sen. Czemu Tom musi zsyłać mu wizje co noc? Czy choć raz nie może dać mu spokoju? Nagle
ogarnęła go jeszcze większa panika. Skoro krzyczał przez sen znaczy, że obudził wujostwo. Nie, nie, nie! Błagam tylko nie to!
Powtarzał szybko w myślach, lecz wtedy drzwi do jego pokoju otworzyły się z trzaskiem. W progu stał nie kto inny jak Vernon ze
skurzanym pasem w ręku.
-Mówiłem ci już niewdzięczny bachorze co się stanie, jeżeli jeszcze raz nas obudzisz!- pucołowata twarz zawisła nad łóżkiem
Harry'ego.
Pierwsze uderzenie spadło niespodziewanie. Piskliwy krzyk wydarł się z gardła chłopca, gdy tylko poczuł palący ból płynący od
jego ręki. Zaraz potem padło następne i kolejne smagnięcie pasa. Harry zwinął się w kłębek chowając głowę w ramionach. Ciosy
co raz znajdowały swoje miejsce na wąskich plecach nastolatka, który już nawet nie krzyczał. Łkał tylko cicho w poduszkę modląc
się o szybki koniec.
Tom, czy choć raz nie możesz się okazać człowiekiem i po prostu spełnić mojego życzenia? Wolę zginąć z Twojej ręki niż z
wujka.
Kolejnego uderzenia już nie poczuł osuwając się w błogą ciemność…
II
Księżyc już dawno wisiał wysoko na niebie, gdy Czarny Pan powrócił do swojego gabinetu. To spotkanie ze Śmierciożercami
miało wyglądać zupełnie inaczej. Miał się dowiedzieć, że misja przebiegła bez najmniejszych problemów, że wioska została
oczyszczona z tego robactwa zwanego mugolami, oraz że zniknęło kilku zdrajców krwi. Ale nie, oczywiście nic nie mogło pójść
tak jak to sobie zaplanował. Jak zwykle Stary Głupiec i jego Zakon musieli pokrzyżować jego zamiary. Czy choć raz nie mogli
sobie odpuścić i pójść zająć się czymś innym, niż poczynaniami Lorda Voldemorta? Czy pragnie tak wiele? No właśnie, jeden
dzień wolny od ratowania świata i ciemna strona byłaby zadowolona. No i Aurorzy mieli by o kilkanaście istnień mniej do
pilnowania.
No, a teraz po krótkiej rozkoszy płynącej z okazywania swego niezadowolenia, musiał wrócić do nudnego użerania się z
dokumentami. Praca biurowa, jakkolwiek komicznie nie brzmi to w odniesieniu do Postrachu Czarodziejów. Dla większości ludzi
mogłoby być nie lada zaskoczeniem, że ktoś tak jak on, może mieć stosy papierkowej roboty, którą musiał się zająć. Zwykle
odkładał to na później, na czas, gdy będzie w lepszym nastroju, ale nie da się w wieczność unikać obowiązków. Zwłaszcza tych.
Voldemort musiał się zająć swoimi planami przejęcia i prawdopodobnie zniszczenia Ministerstwa. Powinien przejrzeć raporty
swoich sojuszników, a wszystko po to, by być gotowym na każdą ewentualność. Nikt nie mówił, że zdobycie władzy w Wielkiej
Brytanii może być aż tak czasochłonne. Wcześniej zawsze mu się wydawało, że po prostu dzięki swojej mocy i kilku szeroko
zakrojonym akcjom uda mu się pokonać jasną stronę w przeciągu maksymalnie paru miesięcy. Teraz jednak, po swoich licznych
niepowodzeniach musiał przyznać, że dokładny, skrupulatny plan był podstawą. A jak każdy wie, takie działania wymagają
ogromnych nakładów cierpliwości, których to Czarny Pan nie miał.
Siedział przy biurku, przerzucając pergaminy, gdy z pomiędzy licznej korespondencji wypadła nieduża, niepozorna koperta. Nie
wyróżniała się niczym szczególnym, a mimo to przyciągnęła uwagę Największego Bydlaka Anglii. Powoli podniósł ją i chyba tylko
dzięki wieloletniej praktyce w panowaniu nad własnymi emocjami, jego twarz nie wykrzywiła się w szczerym zaskoczeniu. Na
odwrocie koperty, czarnym atramentem wypisane były dane nadawcy:
„Harry Potter
Privet Drive 4
Little Whinging
Surrey"
Czemu Złoty Chłopiec miałby pisać do niego list? I do tego podawać dokładne miejsce swojego pobytu? Nie to, żeby wcześniej
było ono dla niego zagadką, miał przecież Severusa który siłą rzeczy musiał znać adres zamieszkania dzieciaka. Ba, od dawna
był obserwowany przez ludzi swojego największego wroga. Więc po co do niego napisał? Jest aż tak pewny siebie czy po prostu
głupi? Osobiście obstawiał tą drugą opcję. Nagle wszelkie inne dokumenty przestały mieć znaczenie. Musiał się przekonać, czego
chce ten szczeniak. Co też było tak ważnego, by w ogóle próbować kontaktować się z Tym Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać?
Otworzył list i jego szkarłatne oczy skupiły się na tekście. Blada twarz nie wyrażała niczego. Zimny wyraz obojętności z typową
dla niego domieszką nienawiści do całego świata. Nawet najlepszy legilimenta bez wahania postawiłby cały stos galeonów na to,
 
że Czarny Pan nie jest w żadnym stopniu zainteresowany treścią czytanego pergaminu. Nic bowiem nie wskazywało na to, by
było inaczej. Ale przecież nie od dziś wiadomo, że Sami- Wiecie- Kto był jednym z największych oklumentów w dziejach. Oh, jak
dobrze się ukrywał z rosnącą ciekawością i podnieceniem wynikającym z tego nieoczekiwanego listu.
Voldemort nie dowierzał w to, co miał przed oczami. Ten stary głupiec znowu próbował go przechytrzyć i to w jaki sposób!
Zmanipulował aż tak dobrze chłopaka, że ten zamierza się poświęcić i pójść na pewną śmierć? Ba, nawet sam się o nią prosi!
Bezczelny gówniarz! Nikomu nie może ujść na sucho tak śmiały przejaw głupoty czy, jak to inni nazywają, gryfońskiej odwagi.
Tak, w tym liście widział tylko podstęp Trzmiela, Potter był zbyt dużym idiotą by wpaść na to wszystko, co było zawarte w tej
treści, a wątpił by Dumbledore po raz pierwszy był szczery z chłopakiem. I to w aż tak ważnych sprawach. Ale nawet, jeżeli Jego-
Największe- Utrapienie wykazało się, aż taką inteligencją i domyśliło się niektórych rzeczy to co takiego skłoniło go do tak
sentymentalnej bzdury jaką był ten list? Bez przesady, zabicie tego kundla to jeszcze nie powód, by błagać o śmierć. Ludzie
umierają codziennie, a Potter tylko histeryzuje po utracie jednej osoby. Żałosne.
-Glizdogonie- jego głos był tak lodowaty, że mógłby wywołać taki sam efekt jak pojawienie się Dementorów. Nie mówił głośno,
jednak po chwili w jego gabinecie pojawiła się skulona postać tuląca do siebie srebrzysty cień imitujący dłoń.
-P..Panie?- wyjąkał padając do stóp czarnoksiężnika. Cały dygotał ze strachu pocąc się przy tym niemiłosiernie. U Lorda
Voldemorta wzbudzał tylko obrzydzenie. Gdyby nie był przydatny już dawno poczęstowałby go Avadą. Co jak co, ale nienawidził
słabości, a ten szczur nie był niczym innym jak tylko jej ucieleśnieniem.
-Przyprowadź tu Severusa i Lucjusza. Szybko- mały człowiek wzdrygnął się na dźwięk głosu swojego Pana. Bał się go, jednak
zawsze czuł pociąg do ludzi obdarzonych mocą. Zachwycał się nią, pławiąc się w jej blasku. Nawet jeżeli była ona koloru
śmiercionośnego zaklęcia.
Glizdogon pospiesznie opuścił gabinet, by wykonać rozkaz. Owszem, Czarny Pan mógł ich wezwać za pomocą mrocznego
znaku, ale skoro i tak ta dwójka Śmierciożerców pozostała jeszcze w jego dworze to niech ta namiastka człowieka na coś się
przyda i po nich pójdzie. Zresztą potrzebował chwilę czasu, by przemyśleć to co przeczytał. Choć jego twarz była nie wzruszona,
przez jego umysł przelatywały miliony myśli. Co ten stary głupiec chce osiągnąć? A może to naprawdę pomysł Pottera, a jeżeli
tak to czy to pułapka, czy dzieciak rzeczywiście chce się wystawić? No i najważniejsze, skąd ten bachor wie o horkruksach. To,
że Drops się domyśli było tylko kwestią czasu, chociaż i tak zajęło mu to nad wyraz długo. Ale przecież i tak nie powiedziałby o
tym Nadziei Czarodziejskiego Świata. Co do tego był absolutnie pewien. Z tego co mówił Snape, dyrektor trzymał chłopaka z dala
od wszelkich istotnych informacji traktując go jedynie jak mięso armatnie, które im mniej wie, tym jest skuteczniejsze.
Ciche pukanie przerwało przemyślenia postrachu czarodziejów. Skinieniem dłoni otworzył drzwi i w pomieszczeniu stanęła dwójka
jego gości.
-Severusie, Lucjuszu, wykonacie dla mnie pewną bardzo ważną misję i lepiej dla was, by się ona powiodła – przerażający
uśmiech pojawił się na twarzy Czarnego Pana wywołując dreszcz obrzydzenia u dwójki śmierciożerców.
oOo
Ranek nastał zdecydowanie zbyt wcześnie. Rany, po nocnej wizycie Dursleya wciąż piekły niemiłosiernie przy najmniejszym
ruchu. Z głębszych nacięć ciągle sączyła się krew przyklejając koszulę do pleców chłopca powodując ból przy każdej próbie
poprawienia ubioru. Niestety nie był to pierwszy raz w przeciągu tych wakacji i teraz ledwo zaleczone obrażenia postanowiły
przypomnieć o sobie. Fioletowe sińce pokrywały ciało Harry'ego podkreślając czerwone pręgi po pasku. Wolał nawet nie myśleć,
jak teraz wyglądały jego plecy. Bał się spojrzeć na nie w lustrze. Czy blizny układały się już w jakiś misterny wzór? A może
przypadkiem powstały tam nacięcia w kształcie run, z których Hermiona mogłaby wyczytać jego przyszłość. Nie zapomnij o tym,
nigdy nie powie przyjaciołom o tym co się dzieje na Privet Drive. Nie uwierzą mu, przecież w ich mniemaniu Dumblodore nie
pozwoliłby mu wracać do domu, gdzie codziennie jest niszczony fizycznie i psychicznie. Tak, był sam i znowu boleśnie o tym
przekonywał. Ciekawe czy kiedyś ta myśl przestanie boleć?
Deszcz za oknem przyjął z niemal nabożną czcią. Fakt, ulewa nie znaczyła jeszcze, że Dursley'owie okażą miłosierdzie i pozwolą
mu pracować w domu, ale bębniące krople dawały choć minimalny cień nadziei.
Pomimo piekącego bólu towarzyszącemu mu od pierwszej nocy spędzonej tego lata w hrabstwie Surrey, pospiesznie zszedł na
dół by powtórzyć swoje rutynowe obowiązki. Tym razem Vernon, nie mógł go ukarać za to samo przewinienie co poprzedniego
dnia. Gdy tylko wszedł do kuchni, posiłek był już nałożony, a po Potterze nie było śladu. Chociaż raz zachował się tak jak
powinien.
Wujostwo gryfona miało dzisiaj przyjmować jakiś ważnych gości. Nie chcąc powtórki z czasów wakacji Pottera po pierwszym
roku, wysłano go na poddasze, by zajął się sprzątaniem strychu. Dla pewności, zamknęli go na klucz, by nawet nie myślał o
jakichkolwiek pomysłach z lewitującym tortem, czy nadmuchaniem którejś z przybyłych osób. Harry'emu było to na rękę. Mógł być
sam w ciemnym pomieszczeniu, gdzie krople uderzające o dach tworzyły przyjemną dla ucha melodię. Chyba po raz pierwszy od
dłuższego czasu poczuł się spokojny. To zabawne, czuł się lepiej będąc zamkniętym na dusznym poddaszu niż będąc na otwartej
przestrzeni ogrodu wujostwa. Naprawdę oszalał.
Bez pośpiechu, nie chcąc narobić zbędnego hałasu i przy okazji by nie podrażnić pleców, zabrał się za ustawianie
zgromadzonych tu gratów. Nie mógł się nadziwić, że mimo pedantycznej natury ciotki Petunii, ta była w stanie zgromadzić aż tyle
niepotrzebnych rupieci. Stare, popsute zabawki Dudleya, niedziałające sprzęty, czy też rzeczy, które już nie były pierwszej
świeżości zajmowały ¾ pomieszczenia. Naprawdę nie rozumiał, po co to trzymać. Przecież rozbitej konsoli, czy połamanego
krzesła nie da się już naprawić. Zresztą Dursley'ów było stać na nowe rzeczy, nie musieli tego trzymać. Pochłonięty tego typu
rozważaniami, powoli porządkował strych.
Z parteru dobiegały go ciche odgłosy przyjęcia. Nie, nie żałował, że go na nim nie ma. Nie przeszkadzało mu nawet to, że z
powodu zamknięcia tutaj nie miał w ustach posiłku od rana. Ba nawet dłużej. Przyzwyczaił się już do tego. Nawet nie zauważał,
jak w przeciągu tych dwóch tygodni wychudł, zdawał się nie widzieć coraz bardziej wystających kości, podkrążonych oczu i
zszarzałej cery. To nie było ważne. Traktował to, jako zasłużona karę, za swoje grzechy. Jedno mógł jednak stwierdzić z całą
pewnością. Po tym, co przeszedł w tym roku i czego się dowiedział (w sposób nie koniecznie legalny), zmienił się. Był świadomy
tego, że z dawnego Harry'ego niewiele zostało. Wraz ze śmiercią Syriusza, umarła w nim jakaś ważna część. Nie był już tym
samym chłopakiem co kiedyś. Dojrzał, spoważniał, zamknął się w sobie i zdawał się rozumieć konsekwencję swoich czynów.
Gdyby wtedy pomyślał, wszystko byłoby inaczej. Niechciane obrazy napłynęły przed jego oczy i tylko dzięki zagryzionej wardze i
szybkiemu wyciszeniu się, udało mu się nie rozpłakać. Merlinie, jak pragnął o tym zapomnieć! Albo chociaż nauczyć się odcinać
się od własnych emocji do czasu, aż Tom z nim skończy.
Został mu do sprzątnięcia ostatni róg strychu. Było tu najwięcej kurzu i starych pudeł. Bez wątpienia nikt tu nie zaglądał od dawna.
Pewnie to tu trafiały te wszystkie rzeczy, o których chciano zapomnieć, ale nie można ich było od tak wyrzucić. Na chwilę zatliła
się w nim przemożna potrzeba, by odkryć co też tam takiego jest. Poczuł ten dobrze sobie znany dreszczy przygody, choć
wiedział, że nic ciekawego tutaj nie znajdzie. Mimo to lubił węszyć i wreszcie przyjął to do wiadomości. Zresztą, kiedy znowu
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin