Transfiguracja.pdf

(892 KB) Pobierz
688284275 UNPDF
688284275.001.png
--- rozdział 01 ---
Dla Julad, sine qua non
"Dla Julad, bez której by to nie powstało"
Rozdział 1. Powrót do domu.
Piątą kabinę w męskiej toalecie na stacji King's Cross, już od tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego trzeciego, roku zdobił napis: "zamknięte w celu
naprawy".
Była ona wystarczająco duża, aby przyjąć wózek inwalidzki; praktycznie rzecz
biorąc można by w niej zmieścić mały samochód. Czasami jakiś człowiek,
używający przyległych do niej kabin, zgłaszał dziwne dźwięki, dochodzące zza
bladozielonych drzwi. Działo się to wystarczająco regularnie, by personel mógł
zauważyć pewną prawidłowość, ale też wystarczająco nieregularnie, by wzniecić
plotki o "nawiedzonej toalecie", które były w większości żartami. Jednakże co
bardziej łatwowierni pracownicy, obsługujący dworzec na nocnej zmianie, woleli
parami odpowiadać na zew natury.
Tego ranka, późnym latem, każdy, kto odwiedziłby tę łazienkę, z pewnością
miałby powody, by zgłosić dziwne dźwięki: stłumione pyknięcie, serię tępych
łoskotów, westchnienie znużonego mężczyzny, a nawet coś, co brzmiało jak
skrzeczenie ptaka.
Tylko że nikogo tam nie było, by je usłyszeć. I kiedy młody człowiek, ze
zmęczonymi, ukrywającymi się za drucianymi okularami oczami, wyszedł z
kabiny, nikt nie zastanowił się jak - lub dlaczego - wniósł tam taką ilość pudeł i
walizek, jakiego rodzaju zwierzę dźwigał w przykrytej kocem klatce ani też jak
wszedł w posiadanie tej blizny w kształcie błyskawicy, która widniała na jego
czole.
Kilku pracowników stacji widziało go, jak niósł swoje ciężary w kierunku
peronu numer dziewięć, ale wszyscy odwrócili głowy, zanim mogli nawiązać z
nim kontakt wzrokowy i stać się zobligowanymi do pomocy.
Nikt nie pamiętał, do którego pociągu wsiadł mężczyzna. Niedługo później nikt
go w ogóle nie pamiętał.
~O-O~
Harry oparł głowę o zagłówek siedzenia i westchnął. Podróż transatlantycka
przy użyciu świstoklika była szybsza, niż lot samolotem, ale nie można było
powiedzieć, że przyjemniejsza. Utrzymanie zaklęcia niepozorności, które
zapobiegało zauważeniu go przez mugoli, wymagało więcej skupienia, niż
przewidywał. Bolały go trochę dolne partie pleców, a pierwsze zaczątki migreny
czaiły się za jego brwiami. Zdobycie na wyłączność przedziału w Hogwart
Ekspresie zdawało się być jedyną dobrą rzeczą tego dnia.
Obok niego Hedwiga przecisnęła się przez otwarte wyjęcie ze swojej klatki i
podskokami przemieściła się na tył siedzenia, po czym zaczęła wygładzać
zmierzwione podczas podróży pióra. Harry uśmiechnął się do niej, a ona czule
pociągnęła go za kosmyk włosów.
- Nie była to najłatwiejsza podróż - skomentował. - Ale przynajmniej wracamy
do domu.
Na Florydzie odpoczął. Śmierć Voldemorta, oblężenie Hogwartu, rebelia
dementorów, czystki w Ministerstwie, procesy śmierciożerców - były tam jedynie
tematami artykułów na stronach Międzynarodowego Zwiastuna. Jego własne
nazwisko było mniej znane jego nowym znajomym niż Wiktora Kruma. Pamiętał,
jak zbierał się na odwagę, by odgarnąć włosy z czoła i pokazać bliznę Sunday
 
Coneskey, a w odpowiedzi otrzymał puste spojrzenie i beztroski dotyk jednego,
długiego palca...
Doznał ulgi.
Ale to nie był dom. I teraz Hogwart został ponownie otwarty. Harry wracał, by
uczyć i wszystko miało się polepszyć.
- Będzie inaczej - ostrzegł Hedwigę, ale jednocześnie stwierdził w duchu, że
sam nie może w to uwierzyć. W jego umyśle Hogwart pozostał taki, jakim go po
raz pierwszy zobaczył: nietknięty przez wojnę i czas. No cóż, było to marzenie,
ale zrobiłby wszystko, by je na powrót urzeczywistnić.
Normalnie uczniowie przyszliby już na pociąg, ale ten był pusty, za wyjątkiem
kilku mieszkańców Hogsmeade, wracających ze swoich sprawunków w mieście
mugoli, więc Harry mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Otworzył najmniejszą
walizkę i wyciągnął swoją codzienną szatę, opuszczoną przez te pięć lat, kiedy to
włóczył się po Florydzie w szortach i sandałach. Kiedy potrząsnął nią, by
wygładzić zmarszczki, arkusik pergaminu wypadł z niej i wylądował na podłodze
przedziału. Harry narzucił szatę przez głowę, nawet jej nie rozpinając i podniósł
zwitek, rozwijając go tak, że widać było herb Hogwartu oraz raczej kanciaste,
granatowe pismo Minerwy McGonagall. Po zwyczajnych powitaniach i
pozdrowieniach nadeszła część, która wysłała Harry'ego w podróż do domu.
"Obeh Bokor powiedział mi, że nie tylko odzyskałeś przez te pięć lat siły, ale
rzeczywiście rozwinąłeś swoją moc i dyscyplinę daleko ponad to, co widzieliśmy,
gdy uczęszczałeś do Hogwartu. Jestem z tego powodu bardzo zadowolona, choć
nie zaskoczona..."
"Zaszło wiele zmian podczas Twojego pobytu na Florydzie. Z odejściem
Korneliusza Knota i reorganizacją ministerstwa wreszcie mamy Ministra Magii,
który nie odmówi rozpoznania zagrożenia ani nie będzie opierał się zmianom - co
oznacza, że będziemy raczej pracować z rządem, niż przeciwko niemu. Nie
można wyobrazić sobie lepszego przywódcy niż Kirke Stormlaw i oczywiście
pokładam nieograniczone zaufanie w jej zastępcy Neville'u Longbottomie."
Harry uśmiechnął się. Bezprecedensowa kariera Neville'a w ministerstwie,
umieszczająca go na drugiej pozycji w niesłychanym wieku lat dwudziestu trzech
zaszokowała nawet tych, którzy znali go jako młodego bohatera wojennego.
Harry żałował, nie bez pewnej nutki złośliwości, że profesor Snape nie dożył, by
to zobaczyć.
"Ze wsparciem nowego przywództwa wreszcie czujemy, że bezpiecznie jest
reaktywować Hogwart i wzywamy naszych absolwentów, by przybyli uczyć.
Zmierzając do sedna, mam zaszczyt ofiarować Panu posadę profesora
transmutacji."
Harry przebiegł wzrokiem resztę listu: zakwaterowanie i wyżywienie,
współmierne zarobki, fundusz urlopowy, jak najszybsza odpowiedź, z
najwyższym uszanowaniem. Sunday, Tyndal i reszta jego amerykańskich
przyjaciół byli zaskoczeni, że zaakceptował posadę bez stałej pensji, aż Kat
Bonifay przyjrzała się jego twarzy i powiedziała: "Nie łapiecie? On się nie wspina,
ludzie. On wraca do domu".
~O-O~
Jak tylko za oknami pociągu ukazał się znajomy widok stacji w Hogsmeade,
Harry poczuł, jak jego duch się podnosi. Wracał, by odbudować Hogwart.
Cieszyło go to, że będzie wystarczająco zajęty, by zapomnieć o byciu Chłopcem,
Który Przeżył, Kiedy Tak Wielu Się To Nie Udało.
Harry upuścił pudła u stóp szerokich schodów, ciężko dysząc. Bolały go kolana
- kiedy zdążył tak wypaść z formy? I co go opętało, by zabrać tak dużo bagażu?
Spoglądając z konsternacją na stertę, usłyszał znajomy głos.
- Czas wracać, gdzie należysz, nie?
- Hagrid! Też uczysz? - Ostatnie słowa zostały stłumione przez płaszcz
 
Hagrida, gdy ten wziął go w pachnące serem objęcia.
- Urosłeś w Ameryce, hę? Nie masz już budowy szukającego. - Hagrid trzymał
go na długość ramion, promieniejąc. - Nie, tylko przyszłem na ostatnią ucztę,
zanim wyjadę. Nie dałbym sobie rady ze zwierzętami, Harry, nie w tym stanie.
Nie mogę ci nawet pomóc z torbami.
Puścił ramiona Harry'ego i wyciągnął do niego trzęsące się ręce.
- Och, Hagridzie...
- Rany wojenne - odpowiedział beztroskim tonem. - Niszcząca klątwa, jak nic.
Oczywiście nie mogła mnie zabić przez to, czym jestem. - Harry zauważył
głębokie cienie pod oczyma półolbrzyma, linie wyryte po obu stronach ust, i
poczuł, jak jego żołądek kurczy się z przerażenia. Ale Hagrid brzmiał tak
spokojnie, jakby skarżył się na przeziębienie. - Czarodziejscy uzdrowiciele nic nie
mogą dla mnie zrobić. Zaklepali mi miejsce w sanatorium dla olbrzymów w Great
Wrenching. Będę jak nowy. Poczekaj tylko, a zobaczysz.
- Ach Harry. I Hagrid. Doskonale. - Harry obrócił się, by zobaczyć McGonagall,
schodzącą w dół schodów. Jeśli się pospieszymy, to dostaniemy się do sali bez
opóźniania ceremonii przydziału. Zabierzmy to do twoich pokoi. - Harry podniósł
najcięższą z walizek. - Nie, nie - zaprotestowała. - Zostaw to mnie. - Stuknęła w
walizkę różdżką i kilkoma słowami przetransmutowała jej rączkę w parę stóp. To
samo zrobiła z resztą bagażu i klatką. - Idźcie za Hedwigą, rozumiecie? - poleciła
walizkom. Klatka skinęła uprzejmie drążkiem.
- Parter, Hedwigo - poinstruowała sowę. - Niebieski apartament, pierwsze
drzwi za pokojem nauczycielskim. Unikaj schodów i uważaj na czarodziejskie
bariery. - Hedwiga wystartowała i poleciała powoli, lądując co jakiś czas, by
drepcące walizki mogły ją dogonić.
- Możliwe, że będę - powiedział Harry, patrząc z powątpiewaniem na
oddalające się bagaże. - Potrzebował trochę przypomnienia.
~O-O~
Kiedy McGonagall odmaszerowała do Wielkiej Sali, Harry został w tyle z
Hagridem, próbując nie zauważać jego urywanych ruchów i okazjonalnych
grymasów bólu.
- Wyglądasz lepiej Harry - powiedział z lekko nierównym oddechem. -
Strasznie się o ciebie martwiłem, kiedy cię ostatnim razem widziałem,
wyglądałeś, jakbyś ledwie stał, ale odzyskałeś kolor.
Harry odwrócił wzrok, po czym zmusił się, by znowu spojrzeć na olbrzyma.
- Teraz wszystko ze mną w porządku.
- Zawsze mówiłem, że tak będzie. Potrzebowałeś tylko trochę czasu - ciągle
im to powtarzałem. Okropnie sprytny pomysł z tą Florydą. Trochę słońca - ot,
czego potrzebowałeś.
- To był pomysł Dumbledore'a. Po. Po. Doktor Bokor był jego starym
przyjacielem - coś o międzynarodowym festiwalu tańca ludowego - nie do końca
załapałem - i powiedział mi, że powinienem do niego pójść i pomóc mu z jego
nowym projektem.
- Wielki człowiek, Dumbledore. - Hagrid przygasł lekko i wyciągnął z kieszeni
bordową serwetę.
Kiedy przybyli do rozbrzmiewającej gwarem rozmów Wielkiej Sali na
podwyższenie, na którym stał stół nauczycielski, Hagrid już wrzeszczał:
- Charlie! Zapomniałem ci powiedzieć, że młode Gryfiaki będą potrzebowały.
Harry nagle wpadł, głową na przód, na małą, schludnie ubraną postać, idącą
za stołem z rozłożoną książką.
- Przepraszam - powiedzieli jednocześnie, a potem: - Hermiona! - Harry
chwycił ją w objęcia i podniósł do góry.
- Harry! Czy nie byliśmy tego samego wzrostu, kiedy jechałeś na Florydę? -
Jak tylko została z powrotem postawiona na podłodze, wetknęła książkę do
 
ogromnej torby, zwisającej jej z ramienia.
- Może rosnę od słońca, jak roślina.
- Dobrze wyglądasz, Harry - powiedziała już poważniejszym tonem. - Czy
całkowicie wydobrzałeś? Bo to było rzeczywiście..
- Wszystko w porządku - przerwał i dodał: - wyglądasz świetnie. - To
przynajmniej była prawda: Hermiona zrobiła coś ze swoimi włosami, a
goździkowy kolor szaty pasował do niej dużo lepiej niż ponure odcienie, które
wybierała za szkolnych czasów.
- Dzięki - odparła. - Tak czekałam, by wreszcie z tobą porozmawiać. Wiesz, że
jesteś okropny w odpowiadaniu na listy?
- Byłem zajęty - zaprotestował, czując się winnym.
- Racja. Zajęty opalaniem się na golasa z jakąś dziewczyną nazwaną od dnia
tygodnia. - Wpatrywała się w Harry'ego aż usiadł przy stole, po czym podeszła
do niego i dodała z udawanym gniewem: - Justyn doprowadza mnie do szału -
jak wiesz, pisze historię wojny i chce naocznego świadka twojego pojedynku z
Voldemortem, a ja wciąż mu powtarzam, że zaklęcie Transauditum jest jak
mugolskie walkie-talkie. Słyszałam część tego, co się działo, ale nic nie mogłam
zobaczyć , a ty nie odpowiedziałeś na żaden z moich listów.
- Byłem zajęty - powtórzył z większym naciskiem, otrzymując w zamian
przenikliwe spojrzenie.
- Prędzej czy później będziesz musiał o tym porozmawiać, Harry. Wiem, że ci
ciężko, ale.
- Hermiono. - Spojrzał jej przez ramię, szukając czegoś, co by pomogło mu
odwrócić jej uwagę.
Udało mu się trochę lepiej, niżby tego chciał. Najpierw uchwycił błysk białych
włosów pośród cieni za stołem. Potem kształt stał się wyraźniejszy. Kosztownie
dopasowana szata, kosztownie ozdobiona biżuterią dłoń, kosztownie ostrzyżona
głowa, kosztownie podwinięta warga.
Czy on nigdy nie uwolni się od Dracona Malfoya?
Oczy Hermiony podążyły za wzrokiem Harry'ego, potem nagle się
wyprostowała, krzycząc: "Draco!", i zerwała się do biegu, by uścisnąć Malfoya.
Harry patrzył za nią tępym wzrokiem.
- Mama przysłała ci książkę i trochę herbatników, są gdzieś tutaj.
- Nieważne - odpowiedział, przytulając ją mocno. Harry poczuł nadchodzący
atak furii. Od kiedy to Hermiona była taka przytulna z Malfoyem ? - Chciałbym
tylko wiedzieć, czy pani Spencer znalazła zęby Bratleigha?*
- O tak. Okazało się, że były w przedramieniu jego młodszego brata - ale
opowiadaj, jak ci się wiedzie bez automatycznych ołówków?
- Magiczne Ołówki Musgrove'a są prawie tak samo dobre, chociaż nie klikają
tak samo satysfakcjonująco. - Harry obserwował dwie pochylające się ku sobie
głowy, ciemną i jasną. Byli dokładnie tego samego wzrostu, jak zestaw
dopasowanych do siebie figurek. Coś ogromnie dziwnego musiało się zdarzyć
podczas jego pobytu na Florydzie. Malfoy nadal stylizował się na czarodziejskiego
barda z książki z bajkami, pomyślał Harry z pogardą: jasne włosy opadały mu na
ramiona, szata w kolorze głębokiej śliwki z gęsto wyhaftowanym wokół
kołnierzyka wzorem w tym samym odcieniu, wąskie dłonie ciężkie od srebrnych
pierścionków. Harry nie pamiętał, by usta Malfoya były tak mocno czerwone.
Malfoy spojrzał w górę i przyłapał Harry'ego na przyglądaniu się. Coś
przebiegło przez jego twarz, coś, co nie było oczekiwaną drwiną. Hermiona
pociągnęła go za ramię.
- Harry właśnie przyjechał z Ameryki, Draco. Nikomu nie powiedział, że wraca.
Myślałam, że zapomniał, jak się pisze listy.
- Wyobrażam sobie, że o wielu rzeczach zapomniał - odparł Malfoy,
przeciągając swoim zwyczajem głoski, ale wyciągnął dłoń. - Potter. Witamy z
powrotem.
Cholera niech to weźmie. Nawet jego leniwy, przedłużający się uścisk dłoni
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin