Kane Stacia - Megan Chase 02 - Demon w sercu.rtf

(2769 KB) Pobierz
Kane Stacia

Kane Stacia

Demon w sercu


Osobiste demony pani psycholog z San Francisco po raz drugi przysparzają jej problemów... zwłaszcza pewien bardzo osobisty i bardzo seksowny demon.

Jak pogodzić pracę terapeuty z życiem osobistym… z osobistym demonem?

Minęły trzy miesiące, odkąd doktor Megan Chase dowiedziała się, że świat zamieszkują demony. Teraz ma własne osobiste demony, które nagle zaczynają ginąć w podejrzanych okolicznościach. Co więcej, Dante, jej demoniczny kochanek, zachowuje się dziwnie i tajemniczo. Jeśli do tego dodać prawdę o przeszłości Megan, prawdę, której nie zna nawet ona sama...

Czy wsparcie trzech demonicznych ochroniarzy i aroganckiej czarownicy wystarczą, by Megan uporała się z przeszłością, przeżyła teraźniejszość i miała szanse na przyszłość w ramionach Dantego?

Rozdział 1

Megan zahamowała tak ostro, że małe zielone ciało Rocturnusa wylądowało na przedniej szybie.

Ledwie to zauważyła. Demony są twarde. Nic mu nie będzie.

W przeciwieństwie do demona w nijakim domu przed nią, gdyby nie zdążyła na czas. Nie potrzebowała paranormalnych zdolności, by to wiedzieć.

Złapała Roca za chude ramię i ściągnęła go z deski rozdzielczej, cały czas wpatrzona w budynek.

Spanikowany mózg podsuwał jej obrazy naznaczone koszmarną pustką śmierci. Jej buty ślizgały się na ubitym śniegu pokrywającym trawnik, gdy biegła jak najszybciej do drzwi, cały czas ciągnąc Roca za rękę. Zresztą i tak tylko ona była w stanie go zobaczyć.

- Halo! Halo! - Stara farba na drzwiach wejściowych łuszczyła się pod ciosami jej pięści. Z trudem słyszała własny głos, zagłuszał go szum krwi tętniącej w żyłach, i jękliwe zawodzenie w głębi duszy.

- Otwierać! Błagam!

Opuściła tarcze obronne na tyle, na ile było to możliwe. Na jazie odbierała niewyraźne wizje z sąsiednich domów, ale z budynku, przed którym się znajdowała - nic. Żadnych dźwięków, żadnych obrazów, nie widziała mieszkańców śpiących w łóżku czy śpiewających pod prysznicem. Nic a nic.

- O Boże... - Odsunęła się od drzwi i zerknęła w okna, białe, szerokie i puste. Kotary przypominały obraz kontrolny na ekranie telewizora - brak sygnału.

Na białej zimowej ulicy nie poruszało się nic poza Megan, jej krzyki niosły się echem w rześkim powietrzu, gdy po raz ostatni nacisnęła klamkę. Ma w bagażniku łyżkę do opon... Ale nie, zaalarmuje sąsiadów, jeśli rozbije szybę w oknie.

Z Rocturnusem pod pachą, zbiegła z ganku, poślizgnęła się i upadła jak długa. W jej ustach rozkwitł ból, gdy zęby wbiły się w język. Przez chwilę nic nie widziała, oczy piekły od łez i lodowatego wiatru. Nie może się teraz rozkleić. Z trudem się dźwignęła i znów ruszyła, tym razem obeszła dom dokoła. Zaśnieżona czerwona huśtawka stanowiła jedyną zagubioną plamkę koloru w zimowym pejzażu na podwórzu z tyłu domu.

Drzwi kuchenne też nie uległy jej kopniakom i pchnięciom. Od tej strony okna były mniejsze niż od frontu - nawet gdyby wybiła szybę w którymś, nie zmieści się w nim. Ale Rocturnus - owszem. Opuściła głowę i napotkała jego gniewny wzrok.

- Nie, nic mi nie jest, dzięki za troskę - warknął i wyrwał rękę z jej uścisku. - Puść mnie, otworzę ci drzwi.

- Jak... No tak. - Przynajmniej rumieniec rozgrzał jej twarz, choć i tak miała wrażenie, że nos już jej odpadł. Z trudem oparła się pokusie, by to sprawdzić. To zbyt poniżające, nawet gdy nikt nie patrzy. Rocturnus zniknął. Po krótkiej chwili drzwi szczęknęły. Megan przekręciła klamkę, wiedząc, że dopuszcza się przestępstwa - wchodzi do cudzego domu bez pozwolenia.

Przeszył ją dreszcz. Coś tu było nie tak. W powietrzu unosił się mdły, dławiący zapach zapleśniałych resztek.

Sięgnęła po gaz pieprzowy, który nosiła przy breloczku z kluczami, ale kluczyki zostały w stacyjce. Dostrzegła drewniany stojak na noże na blacie kuchennym. - Wzięła największy. W domu nikogo nie było, wiedziała o tym, a jednak ostrze sprawiało, że czuła się bardziej bezpiecznie, pewnie. Zasłaniając się rzeźnickim nożem, pokonała kuchnię ostrożnymi krokami i znalazła się w beżowym saloniku. Wbiła wzrok w podłogę, chcąc jak najbardziej odwlec chwilę, gdy zobaczy, co się stało. Podniosła głowę. Gorzej niż myślała.

Na podłodze, u jej stóp, leżał długi zielony palec w kałuży czerwonej krwi; intensywne kolory zdawały się drwić z gwiazdkowych dekoracji na ścianach i stole. Spod kanapy wystawała stopa, a sterta czerwono-zielonych... Nie chciała na to patrzeć, nie chciała tego widzieć, ale nie mogła zamknąć oczu. Krew pokrywała meble i ściany, poplamiła nawet choinkę przy oknie. I wszędzie kolejne... strzępy: przyklejone do ramy obrazu, ciśnięte pod drzewko, zwisające z gałęzi jak ozdoba wykonana przez seryjnego zabójcę.

- Spóźniłam się - stwierdziła. Jej głos nikł w oskarżycielskiej ciszy. - Znowu.

- To nie twoja wina, dotarłaś najszybciej, jak mogłaś. Megan skinęła głową, ale świadomość, że zrobiła, co mogła, nie poprawiała jej nastroju. Tak jak wspomnienie, że zostawiła pacjenta w trakcie sesji. A co będzie, kiedy dowiedzą się o tym wspólnicy... Wolała o tym nie myśleć. Ból w języku i łokciach, pamiątka po upadku, tylko przelewał czarę goryczy.

- Prawdopodobnie nie zdążyłabyś, nawet gdybyś nie pracowała. Jego też nie uprzedzono. - Rocturnus wskazał krwawe szczątki.

- Tak jak pozostałych. Demon skinął głową.

Anielskie włosy kołysały się na choince w lekkim powiewie od centralnego ogrzewania, jak miniaturowe miecze przecinające powietrze. Inny człowiek widziałby jedynie czysty, przyjazny dom, gotów na wizytę Świętego Mikołaja za jedenaście dni. Ludzkie oczy nie dostrzegą masakry, ludzkie ciało nie wyczuje demonicznej krwi wsiąkającej w ich ubrania, gdy siadają na kanapie, nie usłyszą, jak chlupocze im pod stopami. Ludzki nos nie wyczuje tego okropnego zapachu.

Megan wolałaby także nie widzieć, nie czuć. Jednak trzy miesiące wcześniej stanęła na czele miejscowych Yezer Ha-Ra - demonów osobistych, kusicieli i prześladowców ludzi - i jej zadaniem było dbać o nie, jak potrafi najlepiej.

W ciągu trzech tygodni trzy z jej demonów wybuchły jak ten tutaj. Bez ostrzeżenia, bez wyjaśnienia.

Po prostu... Znikały, kończyły jako krwawe strzępy, a ona nie miała pojęcia, dlaczego ani w jaki sposób.

- Może chciał was wezwać i coś mu nie wyszło - zastanowiła się głośno, jakby nie przeanalizowali już z Rocturnusem każdej możliwości na tysiąc sposobów.

- Nie sądzę. Myślę... Zresztą wiesz dobrze, co myślę. Megan zadrżała.

- Nie chcę o tym rozmawiać.

Poszła do kuchni po coś do sprzątania. Ciało demona jako takie wróci do jego świata na płaszczyźnie astralnej, ale ten dom, ta krew...

Po prostu nie mogła tego tak zostawić, nawet jeżeli mieszkańcy nigdy nie dowiedzą się, co tu się stało. Na myśl o tym, że mieliby rozpakowywać prezenty w takim otoczeniu, zrobiło jej się słabo.

- Megan, musisz podjąć decyzję - stwierdził Rocturnus. - Wiesz, że według mnie to nie twoja wina, ale...

- Powiedziałam, że nie chcę o tym rozmawiać. - Rzeźnicki nóż z brzękiem upadł na blat kuchenny. Nie miała siły, by starannie odłożyć go na miejsce. Po chwili buszowania w szafkach znalazła to, czego szukała - w jej drżących rękach zaszeleściły worki na śmieci.

- To prosta ceremonia.

- Która zrobi ze mnie hybrydę, pół człowieka...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin