Lewe bicie. Rozmowa o fałszerstwach pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honrowym prezesm PTN.pdf

(158 KB) Pobierz
216458857 UNPDF
Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego
Towarzystwa numizmatycznego
Włodzimierz Kalicki, Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z
Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego Towarzystwa
numizmatycznego, [w] „Duży Format”, 28.01.2005, [w:]
http://wyborcza.pl/1,75480,2518105.html (I.2010).
Włodzimierz Kalicki
W zeszłym tygodniu złapano pierwszego w Polsce fałszerza euro. Naszych fałszerzy dogoniła
globalizacja - nie opłaca się już podrabiać złotówek
Dał się Pan kiedyś oszukać fałszerzom pieniędzy?
Na początku lat 70. Znajomy numizmatyk ze Związku Radzieckiego przywiózł mi srebrną tetradrachmę
syryjską z II wieku p.n.e. Opowiadał, że jej autentyczność potwierdziło trzech profesorów z Moskwy.
Ponieważ spotkaliśmy się w kawiarni, nie miałem możliwości sprawdzenia monety. Ale budziła zaufanie.
Miała głębokie bicie, czysty rysunek, dobry dźwięk srebra. I, jak mawiają kolekcjonerzy, siedziała w epoce,
czyli zgadzały się z oryginałami jej rozmiar, głębokość bicia i ogólny artystyczny wyraz, rzecz na pozór
nieuchwytna, ale dla kolekcjonera dostrzegalna od pierwszego spojrzenia. Nie wzbudziła moich podejrzeń.
No i kupiłem ją.
Kiedy dowiedział się Pan, że kupił, jak mówią kolekcjonerzy, falsa?
Dwie godziny później. W domu od razu zacząłem ją badać. To nie było srebro, tylko jakiś nieznany mi stop,
który srebro bardzo dobrze udawał. Stempel, którym monetę wybito, zrobiono ręcznie, techniką rytowniczą.
Tymczasem w starożytności używano przy produkcji tłoków menniczych maleńkich stempelków
wybijających litery - i litery na oryginalnych monetach antycznych zawsze są takie same. A na mojej
tetradrachmie niemal niezauważalnie, ale jednak się różniły.
Jakie to uczucie, gdy zostało się oszukanym przez fałszerza?
Złość. Że dałem się tak dziecinnie podejść. Bo przecież podstawowa zasada w numizmatyce brzmi: nie ma
okazji! Jeśli ktoś proponuje bardzo rzadki numizmat, trzeba spokojnie, dokładnie go sprawdzać. A w razie
cienia wątpliwości - rezygnować z kupna.
Po drugiej takiej wpadce złość na siebie jest dużo większa?
Nie było drugiego razu. Kilka lat później Polskę zalała fala bardzo dobrych technicznie podróbek antycznych
monet ze Związku Radzieckiego. Trafiały do mnie różne cudeńka, ale już byłem ostrożny.
Na sfałszowane złotówki nigdy się Pan nie dał nabrać?
To było krótko przed denominacją. W sklepie wydano mi resztę banknotem o nominale miliona złotych, z
Reymontem. Byłem objuczony zakupami, śpieszyłem się, wziąłem. Później, gdy wyciągnąłem ten milion z
portfela, osłupiałem: papier wyraźnie był lewy, koło twarzy Reymonta schodziła farba. To była druga
nauczka: zawsze, nawet w banku, trzeba sprawdzać, jakie pieniądze się dostaje.
Więcej nie próbowano Panu wcisnąć falsa?
Ba, wciśnięto. W warzywniaku wziąłem fałszywe 100 000 zł, z Moniuszką. Muszę przyznać, nawet bardzo
dobrze zrobione. Nie popatrzyłem uważnie, bo to nie był wielki pieniądz, na dzisiejsze - raptem 10 zł.
Te obiegowe falsy się nie zmarnowały. Dziś są materiałem poglądowym dla zbieraczy.
Naciąć żółwia, ugryźć sowę
Jaki pieniądz sfałszowano po raz pierwszy?
1
Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego
Towarzystwa numizmatycznego
W drugiej połowie VI w p.n.e. Polikrates, tyran wyspy Samos, wynajął Spartan jako wojsko zaciężne, a po
wygranej przez nich kampanii wojennej zapłacił im ustaloną z góry sumę złotymi monetami. Tyle że polecił
je sfałszować.
Wybito je ze złota podłej próby?
Nie, w starożytnej Grecji monetę fałszowano najczęściej techniką platerowania. Krążek z miedzi lub cyny
otaczano cienką blaszką ze złota lub srebra i takiego metalowego sandwicza bito stemplem. Polikrates
polecił wykonać jądra fałszywych monet z ołowiu, by nie można było odróżnić ich po mniejszej wadze.
Dzielni Spartanie wrócili do domu i tak przekonali się, że za przelaną przez nich krew sprytny tyran Samos
zapłacił blaszkami bez wartości.
Nie zorientowali się w fałszerstwie od razu?
To nie było proste. Monety nie miały napisów - zamiast nich wybijano tak zwane symbole mówiące. Na
monetach ateńskich od czasów Hippiasza, ok. 520 r. p.n.e., na rewersie bito wizerunek sowy, bo ten ptak
poświęcony był bogini Atenie, na awersie zaś głowę bogini Ateny w hełmie. Z kolei wyspa Egina leżąca
niedaleko Aten w końcówce VII w. biła monetę z wizerunkiem żółwia morskiego, który był symbolem jej
panowania na morzach. Naprawdę nie było trudno wybić fałszywe egzemplarze. Na dobitkę w antycznej
Grecji własne monety biło każde państewko. W tym galimatiasie fałszerze czuli się jak ryby w wodzie.
Nie rozumiano potrzeby silnej, uniwersalnej monety?
Praktyczni Grecy rozumieli to doskonale. I pieniądz taki mieli. Dolarem antyku były ateńskie tetradrachmy,
monety bite w dużych ilościach, w dobrym srebrze, a przy tym bardzo piękne. Potem ich rolę przejęły
monety Aleksandra Wielkiego.
Jak starożytni bronili się przed fałszerstwami?
Najczęściej nacinali brzegi otrzymywanych jako zapłata monet. W ten sposób sprawdzali, czy nie są
nadziewane ołowiem.
Dość destrukcyjne to testy.
Innych nie znano. Jeszcze w średniowieczu jakość monet sprawdzano, przebijając je ostrzem sztyletu. Złote
monety gryziono, ale nie była to metoda powszechna z uwagi na fatalny stan uzębienia naszych antycznych
praszczurów. W kolekcjach numizmatycznych nierzadkie są złote dukaty z ewidentnymi śladami zębów.
A jak sprawdzano próbę kruszcu?
Tu starożytni byli bezradni. Aż do odkrycia przez Archimedesa prawa nazwanego później jego imieniem.
Oto grymas historii: podstawowe prawo hydrostatyki zostało odkryte jako metoda ujawniania
fałszerstw metali szlachetnych. Genialny uczony zauważył - ponoć, unosząc się w kąpieli - że ciało
zanurzone w płynie traci tyle ciężaru, ile płyn przez nie wypchnięty, czyli ile waży taka sama jak one
objętość płynu. Stąd już tylko krok do ustalenia ciężaru właściwego stopu metali i zawartości w stopie
metalu szlachetnego.
Posiłkując się prawem Archimedesa, można było ustalić zawartość srebra czy złota w monecie. Do tego
potrzebny był jednak wykształcony specjalista i większa ilość monet tej samej emisji, gdyż badanie
pojedynczej sztuki było zbyt subtelne i obciążone sporym błędem.
A czy ratunkiem przed fałszerstwami nie mogły być coraz bardziej wyrafinowane metody bicia
monety, coraz trudniejsze do skopiowania wizerunki na nich?
Prawdziwymi arcydziełami były monety syrakuzańskie, moim zdaniem najpiękniejsze monety antyku.
Tworzyli je i podpisywali się na nich wielcy rzeźbiarze: Sosios, Eumenes, Euklideas i wielki Kimon.
Sfałszować na wysokim poziomie taki pieniądz było w czasach antyku bardzo trudno, ale mnogość monet w
obiegu i ich słaba znajomość pozwalały skutecznie oszukiwać i psuć rynek nawet mało udolnymi
artystycznie podróbkami.
Na skuteczny sposób wzięli się Rzymianie. Srebrne denary były w Rzymie fałszowane powszechnie. Cienką
srebrną skórkę faszerowano nadzieniem z podłych metali, najczęściej miedzi - takie monety zwano nummi
subaerati.
Gdy w obiegu pojawiło się bardzo dużo takich platerowanych fałszywek, Rzymianie w czasach republiki
wprowadzili do obiegu denary z ząbkowanymi brzegami, tzw. nummi serrati. Takie monety przy ówczesnych
2
Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego
Towarzystwa numizmatycznego
stanie zaawansowania technologicznego było trudno sfałszować metodą platerowania. Ale cóż z tego, skoro
fałszywe denary produkowano masowo w rzymskich mennicach państwowych. Nieuczciwi przedsiębiorcy
bili je na swój rachunek - i na swój zysk. Fałszowanie denarów usiłowano bezskutecznie ukrócić od czasów
republiki aż do III wieku n.e. Wtedy to fałszerstwa ustały.
Denarów z III wieku nie dało się podrobić?
Już się nie opłacało. Były bite z tak kiepskiego srebra, że należałoby mówić o monetach miedzianych z
nieznaczną domieszką srebra.
Ołów w złocie i w gardle
W starożytności, średniowieczu i jeszcze długo w czasach nowożytnych fałszowanie pieniądza karano
śmiercią. Odstraszało?
A skądże. Wiek po wieku odbywały się dziesiątki tysięcy egzekucji fałszerzy pieniądza. Tylko w Rosji, i
tylko w XVII wieku, stracono 7 tysięcy fałszerzy, a 3 tysiącom obcięto ręce.
Obcinano ręce, gotowano w oleju, wyrywano język, na Rusi wlewano w gardło roztopiony ołów. W
średniowiecznej Polsce karze spalenia na stosie podlegał zarówno fałszerz monety, jak i jej posiadacz,
o ile nie potrafił dowieść, że padł ofiarą oszustwa. Dlaczego tak powszechnie za fałszowanie pieniądza
karano równie okrutnie jak za zabójstwo?
Skoro atrybutem sprawowania władzy było prawo emisji pieniądza, to jego fałszowanie od najdawniejszych
czasów traktowane było jako crimen lese majestatis, zbrodnia obrazy majestatu. Jako taka musiała być
karana z najwyższą surowością.
Od kiedy fałszerze mogli liczyć na ocalenie głowy?
Pod koniec XVIII i na początku XIX wieku. Wynikało to z rozwoju cywilizacyjnego w Europie i ogólnego
obniżania okrucieństwa kar. Ale proszę zauważyć, że do dziś fałszowanie pieniądza zagrożone jest karami
więzienia bardzo wysokimi. W Stanach Zjednoczonych, jeśli skala fałszerstwa jest duża, można posiedzieć
nawet kilkadziesiąt lat.
Zawsze jednak istniała kategoria fałszerzy, którzy mogli liczyć na bezkarność. To władcy. W roku 1810
Napoleon Bonaparte polecił fałszować rosyjskie ruble papierowe we francuskich państwowych
wytwórniach. Trzeba przyznać, że Francuzi robili znakomite fałszywki. Cesarz chciał zdezorganizować
ekonomicznie Rosję przed planowaną inwazją.
Ofiarą wojny ekonomicznej prowadzonej za pomocą fałszowania pieniądza padła także Polska. W latach
1436-38 kraj zalewały tak zwane orliki, fałszywe denary jagiellońskie masowo produkowane na Morawach,
w Czechach i na Śląsku. Długosz zapisał w swych "Rocznikach" pod rokiem 1437, że rozważano w Polsce
nawet zaprzestanie w ogóle bicia denarów, bo ludzie nie odróżniali już monet fałszywych od dobrych.
Trzy wieki później fala zagranicznych fałszerstw całkowicie zdewastowała polską gospodarkę. Gdy król
Prus Fryderyk II zajął Śląsk i Saksonię, wpadły mu w ręce mennice króla Polski i elektora Saksonii Augusta
III, a w mennicach - oryginalne stemple. Fryderyk natychmiast polecił bić fałszywe polskie monety. Bito je
w Lipsku, Wrocławiu, Berlinie, Szczecinie, Stuttgarcie. Prawie nie zawierały srebra, na zewnątrz były
bielone srebrem lub całkiem ordynarnie - cynkiem. Do Polski wwożono ich potworne ilości. Pruscy kupcy
wieźli wielkie beki wypełnione fałszywymi monetami i wykupywali za nie polską żywność, drewno, metale.
Nie można było zatrzymać ich na granicy?
Próbowano - ale bez skutku. Słaba Rzeczpospolita nie była w stanie przeciwstawić się naciskowi króla Prus.]
Odwet wzięliśmy po ponad dwóch wiekach, masowo fałszując hitlerowskie banknoty okupacyjne.
Pod koniec 1939 roku generalny gubernator Hans Frank ogłosił obowiązek złożenia przez Polaków do
depozytu okupanta banknotów o nominałach 100 i 500 zł, które wkrótce potem przestały być prawnym
środkiem płatniczym. Zastąpiono je polskim banknotem 100-złotowym emisji z 1932 roku i 1934 roku z
umieszczonym na nim nadrukiem: "Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete", Generalne
Gubernatorstwo dla zajętych polskich obszarów. Naturalnie Polacy nie kwapili się do oddawania grubych
przedwojennych banknotów do niemieckiego depozytu, a po wprowadzeniu do obiegu opieczętowanych
setek natychmiast pojawiły się sfałszowane stemple z niemieckim nadrukiem. W Warszawie na Kercelaku za
drobną opłatą można było sobie zachowane bezwartościowe setki z Józefem Poniatowskim opieczętować.
3
Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego
Towarzystwa numizmatycznego
Po wprowadzeniu do obiegu okupacyjnych banknotów drukowanych w warszawskiej Państwowej Wytwórni
Papierów Wartościowych, tzw. młynarek, do gry włączyła się AK. W PWPW stworzono konspiracyjną grupę
pod kryptonimem PWB-17 (Podziemna Wytwórnia Banknotów), która przemycała do tajnych drukarń w
Warszawie składniki niezbędne do druku banknotów: odbitki, rysunki giloszy, papier, farby. W podziemiu
drukowano fałszywe młynarki metodą litograficzną. W samej PWPW konspiratorzy wykorzystywali
fałszywki nader dowcipnie. Podmieniali paczki falsyfikatów na paczki oryginalnych banknotów, a potem
falsy oficjalnie zgłaszali jako druki nieudane, do komisyjnego zniszczenia.
Akcja ta trwała do końca 1942 roku. W sumie podziemie zyskało dzięki niej 18 mln okupacyjnych złotych.
Nie tylko AK fałszowała młynarki.
Fałszował je, kto tylko mógł. W czasie okupacji wszystkie chwyty były dozwolone, a w dodatku fałszowanie
młynarek traktowano jako mały sabotaż.
Najchętniej produkowano banknoty 50-złotowe i 500-złotowe, słynne okupacyjne górale. Jakość wielu
podróbek górali produkowanych poza strukturami AK często pozostawiała sporo do życzenia. Obawiając się
wpadki, AK przesłała materiały do produkcji fałszywych banknotów do Wielkiej Brytanii. Tam w szacownej
firmie Thomas de la Rue za zgodą Churchilla rozpoczęto druk fałszywych górali. Pierwsze partie banknotów
AK otrzymała ze zrzutów lotniczych w połowie 1943 r. Niestety, nie przerzucono do Londynu próbek
oryginalnej farby i Anglicy nie potrafili rozgryźć jej receptury. Na produkowanych przez nich pięćsetkach z
czasem wycierała się czarna farba wokół postaci górala.
Londyńskie młynarki podmieniali na młynarki oryginalne pracownicy lokalnych banków. W kilku bankach,
między innymi w Piotrkowie, doszło do wpadek i konspirujących pracowników aresztowało gestapo.
Brytyjczycy nie wpadli na pomysł drukowania hitlerowskich reichsmarek?
Oficjalnie nic na ten temat nie wiadomo. Praktyczne wnioski z sukcesów w fałszowaniu okupacyjnych
młynarek wyciągnęli natomiast hitlerowcy. W ostatnich latach wojny RSHA, Główny Urząd Bezpieczeństwa
Rzeszy, zgromadził w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen pracowników drukarni emisyjnych i
najlepszych fałszerzy z okupowanej Europy. W od-izolowanym bloku 18/19 hitlerowcy zorganizowali
drukarnię fałszywych funtów brytyjskich i dolarów. Podrabiano tam wszystko: papier, farby, matryce. To
arcytajne przedsięwzięcie nosiło kryptonim "Operacja Bernhard". Jego celem była destabilizacja
brytyjskiego systemu monetarnego. Eksperci SS wybierali dla siebie nie więcej niż dziesiątą część produkcji
bloku 18/19.
Najlepsze funty z Sachsenhausen były zrobione wręcz kongenialnie. Pierwszą serię Niemcy wysłali okrężną
drogą do Szwajcarii z prośbą o ekspertyzę. Szwajcarski bank wydał orzeczenie, że to dobre, oryginalne
banknoty.
Niemiecki wywiad płacił nimi swemu najlepszemu szpiegowi, znanemu jako "Cicero".
Był to Albańczyk o nazwisku Elyas Bazna, zatrudniony jako służący w brytyjskiej ambasadzie w
Stambule. Wykradał on z sejfu ambasadora najtajniejsze brytyjskie dokumenty polityczne i
wojskowe. Niemcy zapłacili mu 300 tys. funtów. Po wojnie jednak wypłacone mu pięciofuntowe
banknoty wyprodukowane w Sachsenhausen rozpoznano jako fałszywe.
Dopiero brytyjscy eksperci rozpoznali fałszywe funty, bo Niemcy nie mieli wiedzy o korelacji numerów
drukowanych na banknotach. Tymczasem w dwóch numerach umieszczonych na banknotach zakodowane
były daty produkcji papieru użytego do wytworzenia każdego banknotu i daty druku tego banknotu. Z
rozkodowanych numeracji niemieckich podróbek wynikało, że wydrukowano je szybciej, niż został
wyprodukowany papier użyty do ich produkcji.
W Sachsenhausen drukowano nie tylko dolary i funty.
Niemcy wytwarzali tam także fałszywe banknoty partyzantów jugosłowiańskich wprowadzane do obiegu w
strefach wyzwolonych zamiast waluty okupacyjnej. Na początku lat 70. płetwonurkowie znaleźli na dnie
austriackiego jeziora Hallstättersee pięć worków z 30 milionami fałszywych koron słowackiego,
zaprzyjaźnionego z Berlinem rządu księdza Tiso. "Operacja Bernhard" kryje jeszcze wiele tajemnic, bo
esesmani wymordowali wszystkich zmuszonych do udziału w niej więźniów. Urządzenia do produkcji
fałszywych banknotów zniszczono albo ukryto, a zapasy angielskich funtów zatopiono w alpejskich
jeziorach na terenie Austrii. W 1962 roku na dnie jeziora Töplitz odnaleziono wielkie ilości walut
wyprodukowanych w Sachsenhausen.
4
Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego
Towarzystwa numizmatycznego
Zbawienie ojczyzny cenniejsze od metalu
Jaka była pierwsza sfałszowana moneta polska?
W czasie wykopalisk na wzgórzu wawelskim w Krakowie znaleziono denar krzyżowy z XI wieku wykonany
z miedzianej płytki pokrytej cienką blaszką srebrną. Oryginalne denary bito rzecz jasna w srebrze. Za
czasów króla Ludwika Węgierskiego w 1380 r. głośno było o warsztacie fałszerskim w zameczku w
Szaflarach na Podhalu. Wedle Długosza należał on do klasztoru Cystersów w Szczyrzycu. Zakonnicy
wydzierżawili zameczek pewnemu Żydowi, który bił w nim na wielką skalę fałszywą monetę złotą, srebrną i
miedzianą, czyli - jak wówczas mawiano - klepacze albo klepańce. Wiele wskazuje na to, że proceder
prowadził on w porozumieniu z klasztorem, z którym dzielił się zyskami. Na królewski dwór dochodziło tak
wiele skarg, że Ludwik nakazał opatowi cystersów wyrzucić najemcę z zamku. Opat zwlekał jednak tak
długo, że na rozkaz królewski starosta zdobył zameczek szturmem. Żyda spalił na stosie, zaś włości zakonu
skonfiskowano.
Kto jeszcze fałszował monetę w dawnej Polsce?
Wszyscy. Żydzi, duchowni, możni panowie, a nawet starostowie, było nie było - urzędnicy królewscy. Na
zamku w Starym Drawsku od początku XV wieku działała nielegalna mennica wyposażona w ponad 20
fałszywych tłoków. Przez wiele lat wybito tam ponad 100 tys. denarów i półgroszy koronnych od
Władysława Jagiełły do Jana Olbrachta, mnóstwo monet miast pomorskich i monet krzyżackich.
Fałszowano monetę także w oficjalnych mennicach. Półgrosze Kazimierza Jagiellończyka bite były przez
podskarbiego koronnego Piotra Kurozwęckiego w dwóch wersjach - urzędowej, z uczciwego srebra, i na
rachunek prywatny, ze stopu znacznie podlejszej próby. Fałszywe półgrosze nazywano piorunkami, od
przezwiska Piorun, jakie nosił podskarbi. W końcu skazano Kurozwęckiego na utratę dóbr. Sam podskarbi
uciekł z Polski.
Ale gardła nie dał.
Gardła dawało pospólstwo i fałszerze, którzy nie mieli możnych protektorów. Wpływowi i bogaci zwykle
uchodzili cało, choć goło.
Włos z głowy nie spadł Tytusowi Liwiuszowi Boratiniemu, Włochowi, który za zasługi w czasie potopu
szwedzkiego otrzymał szlachectwo i dzierżawę mennicy koronnej. W latach 1659--66 masowo bił w niej
szelągi miedziane wprowadzane do obiegu po kursie przymusowym, znacznie wyższym od wartości
kruszcu. Zwano je pogardliwie boratynkami. Samego Boratiniego pociągnięto do odpowiedzialności za
nadmierne, krociowe zyski, ale wykpił się i został uniewinniony.
W tym samym czasie co Boratini fałszował masowo polską monetę inny dzierżawca mennic koronnych -
Andrzej Tymf. Bił pierwsze polskie srebrne złotówki. Pięknie, tyle że srebra była w nich ledwie trzecia część
wartości nominalnej. Tymf dość bezczelnie wybijał na nich napis: "Wartość tej monecie nadaje zbawienie
ojczyzny, które jest więcej warte niż zawarty w niej metal". Jego oszukańcze złotówki zwano powszechnie
tymfami. Złotówki Tymfa doprowadziły polską gospodarkę do ruiny. Z obiegu wycofał je dopiero Stanisław
August Poniatowski.
Panowanie Jana Kazimierza było czasem ostatecznego upadku monety. Fałszerze przestali skrywać się za
zamkowymi murami, bili klepańce dosłownie wszędzie. Pamiętnikarze zapisywali, że z każdego lasu niósł
się ku gościńcom łomot młotów kujących fałszywe monety. Co dziesiąty szeląg w obiegu był sfałszowany.
Aż do rozbiorów nie potrafiono dać sobie rady z podrobionymi monetami w obiegu. W XVIII wieku
cesarzowa austriacka Maria Teresa, nie mogąc wyrugować klepańców, poleciła wymieniać w cesarskich
kantorach fałszywe polskie złote monety na uczciwe austriackie złoto. To był prawdziwy triumf
niezliczonych rzesz polskich i ościennych fałszerzy.
Ile czasu potrzebowali fałszerze, by podrobić europejskie banknoty?
Rok. Pierwszym banknotem obiegowym był papierowy talar szwedzki z roku 1661. Banknoty tej pierwszej
emisji nie zachowały się, ale w zbiorach Banku Narodowego Szwecji przechowywano egzemplarz z emisji
roku 1662. W latach 60. XX wieku zbadano go nowoczesnymi technikami i okazało się, że jest to ówczesna
podróbka.
Pierwsze polskie banknoty, tak zwane bilety skarbowe, zabezpieczone na dobrach narodowych,
wprowadzono do obiegu podczas powstania kościuszkowskiego. Czy znalazł się nicpoń, który je
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin