Brak tchu-J.Anderman.pdf

(370 KB) Pobierz
4701438 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
4701438.001.png 4701438.002.png
JANUSZ ANDERMAN
BRAK TCHU
opowiadania
2
Tower Press 2000
Copyright by Janusz Anderman
3
Kraj obraz
... Ten kraj blaknie na mapach, jest coraz mocniej zetlały; zacierają się kontury granic,
miękną, rozłażą się na wszystkie trzy strony tego świata i już nie można ich wyczuć czułymi
końcami palców; jego miasto rozsypało się i daje się odnaleźć tylko w zmatowiałych okru-
chach pamięci.
Ulice kończą się niespodziewanie kordonami, drzewo, mimo ogłoszenia wiosny, jest su-
che, bez łez liści, dom przy Przechodniej opustoszał.
Adresy w notesie mętnieją albo się wykruszają, życie, zgodne z regułą, wre jeszcze za wy-
sokimi murami więzień; tylko tam trwa nadzieja.
Kolczaste powietrze rani płuca, ludzie zapomnieli o przyszłości, a ich świat ma krótki ży-
wot ścieków taśmy filmowej, notatek, pogrążonych w rozsypanych karteczkach.
Miasto straciło oddech i ta kobieta w poszarzałym kitlu; na głównej ulicy wysiada z czar-
nej wołgi, rozgląda się rozpaczliwie i już nie pamięta, gdzie miała dostarczyć talerz zupy,
który trzyma na plastykowej tacy...
– Co innego w cywilizacji, co innego u nasz – krzyczy żołnierz i wymownie poprawia pi-
stolet maszynowy...
4
Kopanie studni
Stałem przy kołowrocie. Nogami mocno zaparty. Lewa noga wysunięta do tyłu i wryta w
kępę wyschniętej trawy, a prawa zgięta w kolanie i swobodniejsza. Tak, że nie do niej nale-
żało utrzymywanie ciężaru ciała. Ta druga odrabiała całą robotę bez szemrania.
Patrzyłem przed siebie; najbliżej były warkoczyki żył, występujące na grzbietach dłoni.
Rozgałęzione we wszystkich kierunkach, miłosnym gestem oplatały całą rękę i niknęły do-
piero przy palcach – chowały się głębiej. Były na dowód ważności rąk, na ich potwierdzenie;
pod cienką tkaniną skóry pulsowało i poruszało się niespokojnie, a na kostkach występowały
z wysiłku jasne plamy. Ręce były zmęczone – palce, nadgarstki, ramiona; obie czuły pracę
dzisiejszego dnia, a także minionych. Dobrze pamiętały każdą minutę.
Dalej płonęła w upale łąka; sucha trawa falowała bez powiewu wiatru, jak języki zielon-
kawego ognia.
... no więc jak mi założyli tę maskę na twarz, to już nic nie mogłam powiedzieć, no bo
twarz zasłoniętą miałam, ale tylko głową pokazałam, że się duszę, jak mi powiedzieli, żebym
głęboko oddychała, to ja czuję, że się duszę, głową pokazałam i nic nie pamiętam; nagle mnie
budzą, to ja się dziwię, że usnąć nie mogłam, czy jak, nie?, a to po operacji było; nie wie-
działam, kiedy usnęłam nawet, bo jak mi założyli tę maskę na twarz, to już nic nie mogłam
powiedzieć, no bo twarz zasłoniętą miałam, ale tylko głową pokazałam, że się duszę, jak mi
powiedzieli, żebym głęboko oddychała, to ja czuję, że się duszę, głową pokazałam i nic nie
pamiętam; więc jak się budzę...
– Ci... ciąg, kurna – usłyszałem jak spod ziemi. Zacisnąłem mocniej palce na ciepłym że-
lazie korby.
– Leje się, kurna! – Zakręciłem wolniej, bardziej miarodajnie. Ponad ostatni krąg wypły-
nęło blaszane wiaderko, naładowane piachem. Trzymając korbę prawą dłonią, wychyliłem
się w lewo i ująłem kabłąk. Potem zwolniłem uchwyt i odciągnąłem wiadro w kierunku kop-
ca. Tam wysypałem ładunek; piach był wilgotny, a na dnie kubła zebrała się kałuża mętnej
wody.
– Leje się, kurna, na mnie. Trzeba będzie worek indyjski zastosować – z ciemności do-
chodziło szuranie i chrobot. Potem ukazał się on. Opierał się plecami i nogami o kręgi i wijąc
się jak robak, unosił się ku górze, ku upalnemu światłu.
– Spadnie pan kiedy, panie Oblęgorek – odezwałem się.
– Jakbym chciał spadać, to bym się sto razy zabił. Co ja, głupi, żeby spadać? Trzeba bę-
dzie worek indyjski zastosować, bo mi błoto na łeb lejesz.
– Przepraszam.
– Przepraszam, przepraszam. Jak my budowali kiedyś ze szwagrem Wysockim droge, to
też takie przepraszanie było. Panowanie. Pięciu nas było i tak – prosze pana, dziękuje panu, a
jak który wyciągnął sporty, żeby zapalić, to może pan skosztuje, a nie, może pan mojego
skosztuje. No i tak rozbijamy kamień, bo był za gruby, a tu jeden zamiast w kamień, to młot-
kiem szwagra Wysockiego w paluch, a on patrzaj gdzie bijesz, skurwesynu i skończyło się
panowanie. Co będziesz przepraszał, tu trzeba worek indyjski zastosować.
Usiadł na kopczyku świeżego piachu, nowo wydobytego z wnętrza gorącej ziemi, ściągnął
buty i wyżymał onuce. Saperkę studniarską na krótkim stylisku odłożył na trawie, żeby prze-
schła.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin