Michael Dorris
Zerwana więź
Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne
Gdańsk 1996
PWZN
Lublin 1997
Przekład:
Monika Kaźmierczak
Dla Luise, które dzieli ze mną tę historię, która towarzyszyła mi w jej
przeżywaniu i opisywaniu, która uczyniła z nas jedność. Dla naszego
dzielnego syna
Podziękowania
Dziękuję wielu ludziom, którzy rozmawiali ze mną szczerze i otwarcie w
ciągu lat powstawania tej książki, a szczególnie Jeaneen i Robertowi Grey
Eagle, Brendzie Demery, Elaine Beaudreau, zmarłej Monie Richards, Sharon
Cuny, Melvinowi Brewerowi, Stanowi Shepardowi, Susan Lindsay, Philipowi
Mayowi, Ann Streissguth, Sterlingowi Clarrenowi, Thedzie New Breast, Evie
Smith, Ernestowi Abelowi i Luisowi Escobarowi. Dziękuję Fundacji
Rockefellera i College'owi w Dartmouth za czas i pieniądze. Składam również
głębokie podziękowania Charlesowi Rembarowi i memu wydawcy, Hugh Van
Dusenowi za cenne wskazówki edytorskie.
Dalsza lista podziękowań nie ma końca, ponieważ jest historią życia
naszego syna. Dziękuję wielu lekarzom, pracownikom socjalnym i oddanym
nauczycielom, a wśród nich Colleen Nooney, Denisowi Daigle, Robertowi
Storrsowi, Edwardowi Hartowi, Robertowi Lanzerowi, Alice Hendrick, zmarłej
Livii Alexion, Caroline Storrs, Richardowi Nordgrenowi, Kenowi Krambergowi
- ludziom, którzy wykroczyli poza normalną praktykę i pracowali na sukcesy
Adama, jakby były ich własnymi; Eileen Cowin, Bei Medicine, Ninie Sazer i
zmarłemu Jackowi Stokely, z których każde było na swój sposób bliskie
Adamowi i uczyło go na własnych przykładach przyjaźni i życzliwości;
najbliższej rodzinie - Mary Besy Dorris, Marion Burkhardt, Virginii
Burkhardt, zmarłej Katherine Smith, Ralphowi i Ricie Erdrich, którzy nie
szczędzili swej miłości i wsparcia; bratu i siostrom Adama - Savie,
Madeline, Persii, Pallas i Azie - za ich siłę i zrozumienie; i oczywiście
Louise Erdrich, matce Adama, która dokonała znacznie poważniejszego wyboru
niż ja: wiedziała, co robi, i zrobiła to w piękny sposób. Na koniec
chciałbym podziękować Adamowi, który dał mi pozwolenie na napisanie tej
książki, przeczytał lub wysłuchał każdego jej słowa i jest jej prawdziwym i
aktywnym autorem.
To doświadczenie, którego sobie nie wybraliśmy, którego pragnęlibyśmy
uniknąć za wszelką cenę, bardzo nas zmieniło i sprawiło, że staliśmy się
lepsi. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że nikt nie akceptuje chętnie
gorzkich prawd Sofoklesa i Szekspira - że człowiek dojrzewa poprzez
cierpienie. I to również było udziałem Jessy. Piszę teraz słowa, o których
nawet nie pomyślałabym piętnaście lat temu: gdyby dziś dano mi wybór
przeżycia wszystkiego od początku albo odrzucenia tego gorzkiego daru, to
wyciągnęłabym po niego ręce - ponieważ dzięki niemu wszyscy otrzymaliśmy
niewiarygodne życie. I nie zmienię ostatniego słowa tej opowieści.
Pozostaje nim miłość.
Clara Claiborne
Park "Oblężenie"
Przedmowa
Spadła dziś gruba warstwa śniegu. Jest 4 lutego 1988 roku. Za dwa dni
mamy wyruszyć z Michaelem w naszą pierwszą wspólną podróż zagraniczną, za
dziesięć dni wypada Świętego Walentego, spędzimy ten dzień w Paryżu. Przed
piętnastoma dniami Adam obchodził dwudzieste urodziny. Nie jest to żaden
szczególny dzień, nie oznacza przełomu w życiu Adama ani w moim. To dzień
pośród pustki, pod grubą warstwą śniegu, w ciszy. Pozamykano szkoły, a my
zostaliśmy odcięci od świata przy żwirowej drodze, po której nie przejedzie
żaden samochód, póki nie oczyszczą jej miejskie pługi śnieżne.
Jest to po prostu dzień, w którym Adam miał atak. Zadzwoniła jego babcia,
zobaczyła przez okno, że Adam leży na śniegu i ma atak. Upadł podczas
odśnieżania skrzynki na listy. Michael był już przy drzwiach, ale to ja
wybiegłam pierwsza, bo miałam na nogach kalosze. Wybiegłam na śnieg, czując
jednocześnie wdzięczność dla Michaela za to, że pozwolił mi ratować Adama.
Choć nie jesteśmy tego świadomi, są to chwile, w których łatwo nam być jego
rodzicami. Jego ataki są coraz groźniejsze. A przecież, jeśli nie zrani się
przy upadku, nie możemy zrobić nic więcej, jak tylko być przy nim, ułożyć
go na boku i sprawdzić, czy oddycha. Podbiegłam do Adama i wzięłam go w
ramiona, wołałam go po imieniu, kojącym, cichym głosem mówiłam, że jestem
przy nim. Kiedy odzyskał przytomność, wstałam i podniosłam go, a potem
otrzepałam rękawy i kołnierz jego kurtki.
Przejechał pług śnieżny i zaraz zawrócił, żeby upewnić się, czy nic nam
się nie stało. Nasz widok musiał budzić zainteresowanie. Staliśmy oparci o
siebie, przytuleni, i ciężko oddychaliśmy. Adam jest wyższy ode mnie i na
co dzień znacznie silniejszy. Objęłam go w pasie i spoglądałam mu przez
ramię. Wciąż padał śnieg, przelatując między gęstymi gałęziami sosny. Wokół
nas było niezwykle czysto, mokra, naelektryzowana cisza. Było ciepło, śnieg
topniał w moich butach.
Łatwo jest kochać dramatycznie i absolutnie, tak jak wymaga tego ktoś
chory. Łatwo jest zataczać się i ślizgać na śniegu, ściągać buty Adama i
sprawdzać, czy dostał wystarczającą dawkę leku. Łatwo jest być sezonowym
aniołem stróżem. Ale trudno jest żyć dzień za dniem z dzieckiem cierpiącym
na Zespół Poalkoholowego Uszkodzenia Płodu albo Efekt Poalkoholowego
Uszkodzenia Płodu. Ten możliwy do uniknięcia zespół upośledzeń powstałych w
okresie ciąży przejawia się na wiele sposobów, ale spowodowany jest
wyłącznie przez alkohol, który wpływa na ciało i umysł rozwijającego się
płodu. Raport Naczelnego Chirurga Stanów Zjednoczonych z 1988 roku ostrzega
przed piciem alkoholu w czasie ciąży, a wielu lekarzy stwierdza obecnie, że
wobec niemożności ustalenia bezpiecznej dawki alkoholu, najlepiej w ogóle
powstrzymać się od picia w ciągu tych dziewięciu miesięcy, a w wypadku
karmienia piersią nawet dłużej. Wiemy z lektury raportu, że każda kobieta
inaczej reaguje na alkohol, w zależności od wieku, diety i metabolizmu.
Picie alkoholu w okresie ciąży może spowodować zniekształcenia twarzy i
ciała płodu, wpłynąć ujemnie na inteligencję, jak również na możliwość
osądu i pewne typy zachowań. Adam cierpi na wszystkie wymienione tu
zaburzenia, do pewnego stopnia. Chwila rozluźnienia może spowodować
nieodwracalne skutki.
Nigdy nie chciałam być matką dziecka z problemem. A kto by chciał? Doszło
jednak do tego po roku małżeństwa z ojcem Adama, kiedy prawnie adoptowałam
Adama, Savę i Madeline - trójkę dzieci adoptowanych przez niego przed laty,
kiedy jeszcze był sam. Jestem osobą niecierpliwą i dlatego niezwykle
podziwiam takich ludzi jak Ken Kramberg, nauczyciel Adama, Faith i Boba
Annisów, którzy na co dzień pracują z dziećmi upośledzonymi. Podziwiam mego
męża, Michaela, który poświęcił wiele miesięcy, by nauczyć Adama wiązać
buty. Życie z Adamem nigdy nie miało bezpośredniego wpływu na moją pracę.
Piszę teraz o nim po raz pierwszy. Nigdy nie przedstawiałam go pod fikcyjną
postacią ani nie opisywałam świadomie naszych doświadczeń. Dla
powieściopisarki trudno i boleśnie jest pisać o rzeczywistych wydarzeniach
z jego życia.
Przyglądałam się, jak Michael, antropolog i pisarz, zmaga się z tym
rękopisem przez sześć lat. Jego praca stała się podróżą od profesjonalnego
obiektywizmu do rzeczywistości pełnej pomieszania, której granic nie da się
tak łatwo wyznaczyć. Ponowne przeżywanie całej historii było dla Michaela
bardzo bolesne, ale czuł się w obowiązku do niej wrócić, kiedy uświadomił
sobie ogromny zasięg problemu, wysłuchał wiele podobnych opowieści
zrozpaczonych ludzi. Powodowało nim również jedno z najbardziej ulotnych
ludzkich odczuć - nadzieja. Jeśli choć jeden przypadek Zespołu
Poalkoholowego Uszkodzenia Płodu zostanie opisany szczegółowo i prawdziwie,
może powstrzyma to kogoś przed urodzeniem kolejnego upośledzonego przez
alkohol dziecka.
Adam ma kłopoty z czytaniem, ale przyłożył się do przeczytania tej
książki. Był nią zafascynowany i zgodził się na publikację. Mimo że nie
uważa nas za profesjonalistów, nie czuje się dumny ani nawet obrażony, lubi
oglądać nasze rodzinne zdjęcia w gazetach. Widzi mnie i Michaela w rolach,
które odgrywamy w domu. Michael zajmuje się praniem, a ja gotuję. Poza tym,
co najważniejsze, jesteśmy ludźmi, którzy na niego reagują. W ten sposób,
mimo że jest już dorosły, pozostaje na poziomie małego dziecka, które
postrzega świat jako wynik własnej woli. Adam jest światem, a przynajmniej
własną jego wersją, a my istniejemy dla niego tylko w zakresie jego pola
widzenia.
Z tego powodu pod wieloma względami Adam zna nas lepiej niż my sami, choć
trudno byłoby mu tę wiedzę wyrazić. Zna nasze ograniczenia, których sama
staram się nie zauważać, szczególnie jeśli je przekraczam, na przykład w
porywie gniewu. Czasem wydaje mi się, że odkąd zamieszkałam z Adamem, gniew
stał się nierozdzielny z miłością i jestem zupełnie bezradna wobec tych
uczuć.
Michael, trójka jego dzieci i ja staliśmy się rodziną w pochmurny
październikowy dzień 1981 roku. Adam miał trzynaście lat, a ponieważ wciąż
nie wszedł w okres dojrzewania, był mały i wyglądał na dziesięciolatka.
Nigdy nie był ujmujący, ale jest wspaniałomyślny, ma dobre serce i wzbudza
miłość. Już wtedy miał ten dar, który w naszej rzeczywistości może stać się
przekleństwem - bezgraniczną, czystą ufność. Przysięgę małżeńską wziął
dosłownie. Mężem i żoną ogłosił nas ten sam znajomy miejscowy sędzia, który
później ustanowił mnie prawną matką Adama, Savy i Madeline, a jeszcze
później, kiedy z bólem uświadomiliśmy sobie pewne prawdy, pomógł nam
zabezpieczyć przyszłość Adama w naszych testamentach. Kiedy sędzia
Daschbach wymówił magiczne słowa, Adam zwrócił się do mnie w zachwycie i
powiedział: "Mamo", a nie jak dotąd - "Louise". To przypieczętowało
wszystko. Byłam wzruszona. Pozostawał równie ufny do czasu, kiedy tego nie
zniszczyłam. Minęło dziesięć miesięcy. Siedzimy przy stole. Zjadłam już,
tak jak reszta dzieci. Podałam ich ulubione danie. Michaela nie ma. Adam
bierze kęs, po czym odkłada widelec i siedzi nieruchomo przed talerzem.
Kiedy proszę go, żeby zjadł, odpowiada:
- Ależ, mamo, ja tego nie lubię.
- Lubisz - mówię. Adam często mnie testuje pod nieobecność Michaela.
Niektóre jego prowokacje są nie do zniesienia. Musi wiedzieć, że trzymam
się tych samych reguł co jego ojciec. Trzeba go w tym stale upewniać. Adam
naprawdę lubi tę potrawę. Ugotowałam ją, ponieważ w zeszłym tygodniu
wymiótł ją z talerza i powiedział, że mu smakuje, a ja byłam szczęśliwa.
- Musisz jeść, bo inaczej rano będziesz miał atak - mówię. Potwierdziło
się to już parę razy. Jestem rozważna, stanowcza, a z początku nawet
cierpliwa, mimo że powtarzam to już któryś raz. Normalne zachowanie Adama,
test. Jeszcze raz proszę, żeby zjadł.
- Nie lubię tego - powtarza.
- Adam - upominam go - jeśli nie zjesz, dostaniesz ataku. Wpatruje się we
mnie nieruchomo. Młodsze dzieci odnoszą naczynia do zlewu. Zmywam. Adam
siedzi. Sava i Madeline idą na górę bawić się, a on siedzi. Dotykam jego
czoła sądząc, że jest chory. Czoło jest chłodne, a on wygląda na
zadowolonego z siebie. Ma już czternaście lat, ale wciąż nie rozumie, że
oprócz lekarstw musi dostarczać organizmowi wielu kalorii. W przeciwnym
razie dostanie ataku. Przewody elektryczne w jego mózgu kopną prądem, a
impulsy rozbiegną się we wszystkich kierunkach.
- Jedz. Ja nie żartuję.
- Już zjadłem - odpowiada. Jego talerz jest wciąż pełny. Wskazuję mu go
bez słowa.
Podchodzę do kredensu. Wyjmuję chleb z masłem orzechowym. Lubi to. Może
zadowoli go moje ustępstwo, może zje, ale kiedy stawiam przed nim talerz,
patrzy tylko na niego. Idę do pokoju. Jest już ósma, a ja jestem w połowie
książki Bruce'a Chatwiha. W życiu chodzi o coś więcej... ale jestem
odpowiedzialna. Muszę mu pokazać, że nie wyprowadzi mnie z równowagi.
- Zjedz kanapkę.
- Już zjadłem. - Kanapka leży nietknięta.
- To zjedz obiad.
- Nie lubię tego.
- Dobrze, więc zjedz chociaż połowę. - Nie je. Siedzi nieruchomo. W jego
oczach dostrzegam wyraz triumfu i upór. Czuję przypływ frustracji i gniewu.
Wybucham.
- Jedz - krzyczę. Teatralne gesty, tupanie nogami czy podniesione głosy
zazwyczaj robią na nim wrażenie, jako przejaw naszych uczuć, a nie
rozsądku. Ale nie tym razem. Żadne prośby ani groźby nie zmuszą go do
jedzenia, nawet dla własnego dobra. Jest chudy, taki chudy. Ma mizerną
...
wszystkolandia