Rohan Michael Scott - Zima świata 02 - Kuźnia w lesie.rtf

(1140 KB) Pobierz

Michael Scott Rohan

 

Kuźnia w lesie

 

(The forge in the forest)

 

Przełożył Mateusz Łuczak

 

 

 


Preludium

 

Pomiędzy młodością a dojrzałością nadchodzi czas poszukiwań i odkryć; okres wędrówek czeladniczych dzieli terminatora od mistrza. O niezwykłych latach terminowania maga-kowala Elofa, pełnych wielkich i straszliwych czynów oraz o ich tajemniczym zakończeniu opowiadają Zimowe Kroniki w Księdze Miecza. A gdy tamta burza minęła i ciągnąca się miesiącami choroba dobiegła końca, znowu w sercu Elofa obudziło się pragnienie. O tym pragnieniu oraz o wieloletniej wędrówce opowiada Księga Hełmu.

 


Rozdział 1

 

Rozniecenie ognia

 

Obudził się z głową zwieszoną nad gęsto zapisaną księgą. Czuł na obnażonym karku zimne tchnienie wiatru, który wtargnął przez otwarte drzwiczki kuźni, spłaszczył płomienie paleniska i przygasił lampy. Na wpół rozbudzony, wyprostował się gwałtownie, mrużąc oczy w drżącym świetle. Przed chwilą, gdzieś daleko, na ciemnych bagnach albo w posępnych górach, ścigał cień z przeszłości, który znikał tuż przed nim. Zmieniał kształt w jego rękach, pojawiał się z tyłu, zawsze bliski, lecz nieustannie wymykający się...

Księga zamknęła się głucho, a on niecierpliwie strząsnął z siebie senny koszmar.

– Jak przebiega noc? – spytał nie odwracając głowy.

– Jak zwykle – spokojnie odrzekł Roc. – Według mojej klepsydry za godzinę nastanie północ. Zgodnie z rozkazem Ils masz iść spać. Marja i stary Hjoran poszli już dawno, a jutro jest dzień mojego pana Kermorvana. Powinieneś się dobrze wyspać.

– Nie mogę spać.

– Zatem przed chwilą świetnie udawałeś...

– Boję się zasnąć. Ciążą mi myśli i troski. Nawet moje sny są zatrute.

– Nie znalazłeś więc nic, co by mi pomogło?

– Elof potrząsnął głową.

– Nie, nic. A ty?

Roc wstał, podszedł do ławy, na której piętrzyły się stosy grubych tomów, i rzucił na nie księgę, którą czytał.

– Też nic. Wiele rzeczy fascynujących, wiele dla mnie niezrozumiałych, ale nic, co dotyczyłoby twych trosk. Zerknął na pudła ze zwojami przy stole Elofa i zajrzał mu przez ramię. – I nie ma tego tak wiele. O czym czytałeś? Nie wygląda zachęcająco. Szkoda, że nasz umarły, nie opłakiwany mistrz nie zabrał ze sobą więcej ksiąg ze swej cennej biblioteki. Teraz wszystko to pewnie gnije w starej wieży...

– Jeśli nie wprowadzili się tam Duergarzy – rzekł Elof. Albo... inni.

– Masz na myśli Lód? – cicho powiedział Roc spoglądając mimowolnie w ciemność. – Wątpię, czy mówią o tym księgi.

– Pewnie, ale są jeszcze inne rzeczy. Nie znaleźliśmy w dobytku Mistrza kowalskiego hełmu, który zrobiłem. A to również było dzieło o wielkiej mocy...

Roc wzruszył ramionami.

– Pozwalał przemykać się niepostrzeżenie, a także zmieniać miejsce. Widziałeś to owej nocy, kiedy został ukończony...

– Rzeczywiście – odrzekł Elof. – Również na Lodzie. Oto zwój, z którego musiał korzystać Ingar, projektując hełm. Popatrz, są na nim plamy z kredy od jego brudnych rękawów... – Urwał nagle, wstrzymując oddech. Roc milczał. – To traktat na temat mocy masek wraz z adnotacjami Mistrza. O przekształcaniu ludzi w maskach w żywe symbole. Chyba dobrze zrozumiałem, taka transformacja leży u podstaw całej mocy hełmu. Czy pamiętasz zaklęcia, które kazał mi weń włożyć? „Ukrywania, zmiany, czynienia niewidocznym... " To właśnie dręczyło mnie we śnie, całkowite zrozumienie mechanizmu hełmu. Hełm jest doskonałą maską. Człowiek, który go nosi, posiada zdolność ukrycia swoich myśli. Kiedy pomyśli o cieniu, stanie się niewidzialny. Jeśli pomyśli o jakimkolwiek kształcie, zaraz go przybierze. Pomyśli o byciu gdzie indziej i jest tam... Roc przełknął.

– To potężna moc i łatwa w użyciu. Myślę o wielu odległych miejscach, w których mógłbym się znaleźć w mgnieniu oka. Ale Duergarzy, jak nikt inny, będą wiedzieli, co z tym zrobić...

– Sądzę, że ma go ktoś inny.

– Roc spojrzał na niego uważnie.

– Wygląda na to, że masz powody, aby tak myśleć?

– Elof westchnął głęboko.

– Widziałeś tamtej nocy. Dwa łabędzie odleciały na wschód...

– Zrobiłeś tylko jeden hełm.

– Gdy po raz pierwszy widziałem Karę, jeszcze zanim zrobiłem hełm, miała na sobie płaszcz podszyty pierzem czarnego łabędzia. Ale Louhi nie miała takiego płaszcza. Zresztą po co miałyby jechać konno po górach, jeśli obie mogłyby zmienić postać i polecieć? Bardzo możliwe, że Louhi przybyła tamtej nocy, aby kazać Mistrzowi wykonać coś, co dorównywałoby mocy Kary. – Wstał i silnymi palcami ścisnął drogocenny pergamin, aż zatrzeszczał i pękł gruby, drewniany pręt w środku zwoju. Z gniewem rzucił na stół zwój, skręcony niczym zniszczony czarny brzeszczot leżący obok. – Teraz widzisz, dlaczego muszę ją znaleźć jak najszybciej, obojętnie kim lub czym jest. Jeszcze raz moje dzieło wielkiej mocy znalazło się w złych rękach. Jeszcze raz muszę je znaleźć i jeśli trzeba, zniszczyć. A tylko ona może mnie zaprowadzić do Louhi. Nawet gdybym nie pragnął wyzwolić Kary, musiałbym jej szukać i ją w końcu znaleźć. Nawet gdybym jej nie kochał.

Roc ściągnął usta i odwrócił wzrok, jakby poraził go nagły wybuch płomieni. Delikatnie powiódł palcem po powykręcanym metalu.

– Aby wypełnić to zadanie, będziesz musiał dobrze naprawić swój dziwny miecz. On ocalił ci życie i trudno byłoby znaleźć lepszy. – Przeciągnął się ziewając głośno. Ale teraz spróbuj odpocząć. Rano może wszystko wyda ci się oczywiste.

Elof odetchnął głęboko i pokiwał głową.

– Racja. Spróbuję, ale nie teraz. Posiedzę jeszcze chwilkę i naprawię rękojeść, jeśli nic innego nie da się zrobić. Trochę pracy rozjaśni mi umysł.

Gdy Roc odszedł, Elof wygładził pomięty zwój i starannie go odłożył. Z westchnieniem chwycił rękojeść. Sama siła ciosu wyrwała proste posrebrzane druty rękojeści, pozbawiając je połysku nieba, pięknego jak obłoki nad bagnami. Po chwili namysłu sięgnął po swoją cenną torbę z narzędziami i zaniósł ją na stół warsztatowy. Leżały tam rzeczy Marji, czeladniczki starego Hjorana. Zamiast osmalonych przyrządów kowalskich widać było na półkach delikatne imaki, drobniutkie pilniczki i ostro zakończone rylce. Marja była znakomitą jubilerką. Elof wybrał ostry nożyk, a z kieszeni wyjął złożony kawałek sztywnej skóry. Gdy ostrożnie otwierał zawiniątko, z jednego końca wypadło parę zeschłych igieł. W środku leżała sucha gałązka sekwoi, oprócz małej odnóżki niemal zupełnie naga. Właśnie tę odnóżkę Elof starannie odciął. Potem położył ją na wypolerowanej kamiennej płytce, posmarował delikatną pastą z białka kurzego i kleju rozcieńczonego mocnym spirytusem i nakrył lekkim płatkiem wyklepanego, cieniutkiego srebra. Dmuchnął leciutko, aż nikły zarys gałązki zaczął prześwitywać przez płatek, a wtedy precyzyjnymi narzędziami zabrał się do jego wygładzania. Cierpliwie okrążał kształt każdej igiełki. Odwracał gałązkę i przykrywał ją kolejnymi płatkami, dopóki nie została zupełnie pokryta, oprawiona jak relikwia.

Wyglądała teraz jak prawdziwy talizman, chociaż niewiele mocy się zachowało; nie mógł jednak wyrzucić tak cennej rzeczy. „Dopóki są na niej igły, choćby uschłe, utrzyma się w niej leśne zaklęcie...” Uśmiechnął się. „Jesienny wiatr nie zerwie tych ostatnich igieł. Srebro na zawsze je unieruchomi i zabiorę je ze sobą, gdziekolwiek pójdę". Wypowiedział te słowa, odwinął druty, przymocował gałązkę do rękojeści i zacisnął druty na właściwym miejscu. Rękojeść wydawała się w dotyku mocna, jak niegdyś, ale Elof biorąc ją do ręki spochmurniał. Cóż była warta bez klingi? Odrzucił ją ze wstrętem.

W nocnej ciszy słychać było jedynie wzmagający się jęk wiatru, odgłos drobnych fal w zatoce oraz tętent kopyt spóźnionego jeźdźca. Elofowi wydało się, że już zupełnie oprzytomniał ze snu. Czuł nieodpartą potrzebę zdobywania wiedzy. Niecierpliwie sięgnął po następny zwój, który okazał się rozwlekłym traktatem na temat uzyskiwania metali z rud. Był strasznie nudny, z wyjątkiem długiego ustępu o dziwacznych siłach wydzielanych przez żelazo i miedź przy zetknięciu ze środkami żrącymi. Na stole przed nim leżała, jak niemy wyrzut, klinga, której nie zrobił sam. Wyjął jedynie z ręki dawno zmarłego człowieka. Czy był godny ją trzymać, jeśli mimo swych umiejętności i mocy nie potrafił jej przekuć?

„Ale jak to zrobić? Jak?" Odsunął na bok pergamin i dotknął chłodnego, jakby się zdawało, metalu. Przecież żaden piec nie mógł go podgrzać, żaden pilnik porysować, młot ujarzmić jego siły. Nie był w stanie naprawić klingi umiejętnościami i wiedzą, ani siłą ramion i umysłu, ani płomieniami kuźni, ani siłą woli.

– Bądź pozdrowiony, sławny kowalu! – Kuźnia zadrżała od grzmotu pioruna. Ciężkie drzwi zatrzeszczały w zawiasach, a głos zabrzmiał jeszcze potężniej. Klinga wymknęła się z Elofa palców. Ława, na której siedział, wywróciła się. Wściekły i przerażony skoczył na równe nogi. Ale kiedy dolne drzwi otworzyły się, Elof zobaczył postać stojącą niepewnie w cieniu ulicy. Stłumił w sobie gniew.

Mężczyzna był stary. W przyćmionym świetle kuźni jego twarz, ocieniona postrzępionym brzegiem szerokiego kapelusza, uwydatniała biel rozwianych loków i brody. A ciężka opończa – niegdyś ciemnoniebieska, teraz była okrutnie pobrudzona. Przygarbione ramiona opierały się na grubej lasce z gładkiego ciemnego drzewa, ozdobionej u góry korą. Widząc, jak się ciężko podpiera, Elof wybaczył mu niezręczne pukanie.

– Bądź pozdrowiony! – powtórzył staruszek kłaniając się grzecznie. – Utrudzony podróżny pragnie skorzystać z twej gościnności i spocząć przez chwilę przy palenisku, którego ciepły blask widać ciemną nocą. – W grubym, głębokim i donośnym głosie słychać było wyraźnie akcent północy. Elof uśmiechnął się słysząc wyrazy staroświeckiej uprzejmości, mimo to powiedział z wahaniem:

– Któż o to prosi? Kto odnalazł moją kuźnię w tym wielkim mieście?

Starzec wolno przestąpił próg, jakby poczuł się zaproszony. Wraz z nim wtargnęła morska bryza, podcinając węgle w palenisku i wzbijając kłęby dymu.

– Można mnie nazwać jedynie wędrowcem. Przemierzyłem świat wzdłuż i wszerz, a wydaje się, że czeka mnie jeszcze długa droga.

„Wątpię, czy tak długa jak mnie", pomyślał zgryźliwie Elof, ale nic nie rzekł. Chciał grzecznie zaprosić wiekowego starca. Ale gdy żebrak wejdzie do środka, trudniej go będzie wyrzucić. W mieście było teraz pełno takich typów z północy, starych i młodych, którym udało się zmylić straże przy bramach. Nie mógł ich wszystkich wyżywić. Poza tym w twarzy starca widział zaledwie wielki, haczykowaty nos i ciemne oko, a w nim złowrogi błysk. Elof zaśmiał się i wygrzebał zza pasa monetę, wystarczającą na opłacenie noclegu.

– Cóż, skoro zwą cię wędrowcem, nie zamierzam cię zatrzymywać. Oto jałmużna, lecz nie mogę...

Stary żebrak nie zważając na niego wkroczył powoli do kuźni, zakreślając fałdami opończy dziwne kręgi kurzu. Zdumiony Elof zastygł w bezruchu i wsunął monetę z powrotem do sakiewki. Sędziwy mężczyzna musiał być niegdyś bardzo wysoki. Nawet teraz dorównywał wzrostem Elofowi, a blade, cętkowane ręce, zaciśnięte na lasce, zdradzały dużą siłę. W drżącym blasku płomieniu wykwitał na ścianie kuźni jego ogromny cień.

– Dobry człowiek chętnie wita wędrowca, czyż nie tak się mówiło na Ziemiach Północnych? Po twej mowie sądzę, że stamtąd pochodzisz. – Elof zmrużył oczy słysząc ten łagodny wyrzut, lecz nie usunął się z drogi. Starzec go zignorował i podszedł do paleniska. – W dawnych czasach tak właśnie było. Ludzie ciepło mnie przyjmowali, częstowali, a nawet obdarowywali. Szczerzy ludzie, skłonni bez obaw ugościć nieznajomego. „Ten się boi kłopotów, kto ich sam pragnie", mówili otwierając szeroko drzwi domów.

– Kłopotów mi nie brak! – westchnął Elof, urażony zjadliwą przemową. – Czemu przychodzisz, aby mi ich jeszcze dodać?

– Pragnę tylko posiedzieć przy ogniu – mruknął starzec osuwając się powoli na murek z cegieł i z westchnieniem pogrążając się w cieple. – Skoro żałujesz mi chwilki odpoczynku, muszę ci to wynagrodzić moją mądrością, najlepiej jak tylko potrafię. Wiele widziałem i nauczyłem się rzeczy obcych nawet mędrcom, a moja rada zdjęła ciężar troski z wielu serc. Proś, o co chcesz!

Elof westchnął.

– Niczego ci nie żałuję – rzekł stanowczo – ale mam dużo pracy. Weź jałmużnę, którą daję, i zostaw mnie w spokoju. Nie możesz dać mi rady, której potrzebuję...

Starzec potrząsnął głową i Elof ujrzał w błysku jego twarz, pomarszczoną, lecz twardą jak prastare drewno.

– Czy możesz być tego pewien? – spytał oschle nieznajomy. – Wielu tych, którzy uważają siebie za mądrych, w rzeczywistości nie umie ocenić rozmiaru swojej niewiedzy. – Wskazał laską stertę ksiąg. – Zagrzebałeś się w martwych słowach. Szukasz tajemnicy, to jasne. Prawda, że wiele z nich kryją księgi, ale nie wszystkie! – Spod kapelusza zalśniło znów ciemne oko, drwiącym błyskiem wskazując okaleczony miecz. – Aha. Szukasz sposobu, jak naprawić klingę... – Zachichotał. – Czyżby taki silny, młody mężczyzna jak ty nie mógł wyklepać jej młotem? Nie? A więc jak udało ci się wykuć ten miecz?

Cios był celny. Elof zaklął półszeptem czując, że uszy i policzki mu płoną.

– Nie wiesz – rozmyślał stary przekrzywiając głowę na bok. – Czyli nie mogłeś sam zrobić tego miecza. Nie jest więc... twój.

Elof posłał mu wściekłe spojrzenie.

– Nie należy do nikogo innego. Znalazłem go w miejscu, gdzie leżał zagrzebany od niepamiętnych czasów...

Starzec pokręcił głową potrząsając wyświechtanym kapeluszem.

– Znaleziony nie znaczy dany. A czasem na podarunek trzeba zapracować. Zanim się wsiądzie na konia, trzeba go osiodłać. Zanim wypłynie się statkiem, należy go otaklować. Nie ja powinienem to mówić, ale możliwe, że dary otrzymuje się po to, aby nauczyć się nowych umiejętności albo uświadomić sobie te, które się już posiada. Wówczas obdarowany zdobywa dla siebie dar i umiejętność, uwalniając się od wszelkich zobowiązań z wyjątkiem wdzięczności.

Elof milczał. Ogień w palenisku trzaskał, podcięty gwałtownym podmuchem wiatru. Elof spojrzał niechętnie na staruszka, z trudem widocznego spoza dymnej zasłony.

– Umiejętność, której szukałem...

– Oczywiście, w księgach, w cudzej mądrości. Czasem się przydają, to prawda, ale słyszałem, że magowie-kowale z północy zawsze szukali nowych prawd i mądrości. Wydzierali je samej naturze.

– Właśnie tak! – zapalił się Elof, dotknięty do żywego. Mistrzowie kowalscy, najwięksi spośród nas, władają wieloma siłami tego świata za pomocą swej sztuki. Sięgają po nie do głębin i szczytów górskich, chwytają i przebiegle związują. Prawdziwy mistrz kowalski nie boi się wyrwać tych sił z rąk Mocy, które nimi kierują!

Starzec zaśmiał się cicho. Z zadziwiającą szybkością podciągnął się opierając jedną rękę na lasce, a drugą chwycił ze stołu czarną klingę, nie zważając na cienkie jak włos ostrze. Elof rzucił się na niego z gniewem. Czując lekkie, zimne ukłucie na piersi, natychmiast zatrzymał się z zapartym tchem; wielka laska, którą starzec błyskawicznie przekręcił, dotknęła go boleśnie w miejscu zabliźnionej, dziwnej rany. Elof dotknął delikatnie kory i przez żyły przepłynął mu strumień topniejącego lodu. Kora była jedynie okryciem, pod którym poczuł twarde spiczaste ostrze – laska okazała się długą włócznią, trzymaną w silnych i zręcznych dłoniach.

Starzec łagodnie pokiwał głową.

– Dumnie przemawiasz, mój mądry kowalu. Ale czy wiesz, o czym mówisz, gdy stawiasz się na równi ze Sterującymi Światem? – Nagle wyprostował się swobodnie, rozwiewając po kuźni jakby czarne, uskrzydlone cienie, trzepoczące w rześkim powiewie. – Oni panowali nad tym światem, jeszcze zanim został ukształtowany. Ich władza rozciąga się ponad ziemią, niebem, kamieniami, obłokami i górami, lasami i jeziorami, równinami i rzekami, ponad wszystkim co żyje, roślinami, zwierzętami, ludźmi. I ponad Lodem. – Wielka laska ukrywająca włócznię zatoczyła szeroki krąg, jakby zasłaniała niewyrażalną tajemnicę, zapisaną na kamiennej podłodze, obejmującą cały ogrom świata. Opończa na wyciągniętym ramieniu zatrzepotała jak sztandar na wietrze. – Oni są tak wielcy i mądrzy, że nawet najsłabsze potęgi przewyższają najsilniejszych ludzi. W ich przelotnym spojrzeniu jest prawdziwe widzenie; w na wpół świtającej myśli – wiedza, w najmniejszym geście – moc.

Główka laski, wyciągniętej jak olbrzymie berło, zaświeciła światłem odbitym od płonącego paleniska. Kuźnia rozbrzmiała potężnym grzmotem, który spłaszczył płomienie i wypluł w zadymione powietrze snop skwierczących iskier. Kamienie podłogi zadrżały, między paleniskiem a kominem uderzył piorun niczym wielki miecz oślepiającego światła. Wśród jęków wichru przetoczyły się kłęby dymu. Zdmuchnięta lampa zadrżała. Zabrzęczały narzędzia na półkach. Starzec stał bez ruchu, surowy, zimny, z mrocznym błyskiem w oku.

Nastała wówczas niezwykła cisza, pełna niepokoju, rozbrzmiewająca jeszcze echem potężnego odgłosu. W owej ciszy Elof usłyszał z oddali słabo, lecz bardzo wyraźnie, głuchy łoskot niesiony z oddali przez przenikliwy wiatr morski. Gwałtowny podmuch potrząsnął drzwiami i owionął mu plecy, wywołując silne dreszcze.

– No i co, przebiegły kowalu – spokojnie zapytał starzec – czy teraz żałujesz swojej dumy?

Elof w milczeniu spojrzał przenikliwie na starego mężczyznę i pokręcił głową. Dziwny wędrowiec oparł się, znużony, na lasce zasnutej falującymi oparami. W nikłym świetle widoczne było ostrze włóczni.

– Masz rację, nie powinieneś żałować. Gdyż jak mówią mędrcy, tylko moce Lodu, które nikomu nie ufają, potrzebują niewolników i sług. Prawdziwe potęgi nie mogą tak czynić, bo same są sługami wobec przyczyny i celu. A temu celowi najlepiej służą ci ludzie, którzy najmniej potrzebują ich mocy. – Z westchnieniem odszedł od drzwi. – Nie mogę ci niczym odpłacić za miejsce przy ogniu. Niepotrzebna ci moja rada. Znów mam u ciebie dług, jak poprzednio.

– Jak poprzednio? – spytał zdumiony Elof. – Jak to możliwe, skoro widzę cię po raz pierwszy? A rada jest mi potrzebna. Przecież wciąż nie wiem, jak naprawić ten miecz...

Wędrowiec doszedł do otwartych drzwi, zatrzymał się i obejrzał, ukazując oblicze starca. Tylko jego oczy błyszczały nadzwyczaj żywo, a w drżeniu głosu czaiła się wesołość.

– Nie powinieneś ze mnie drwić! Czyż nie powiedziałeś mi, że dążysz do zamknięcia w swojej dłoni sił kierujących światem? Odpowiedź poznałoby nawet dziecko, gdyby dzieci pozbawione były lęku. – Zrobił pogardliwy gest ręką. Odsłonił opończę, pod którą zabłysła ciemność niczym czerń wód w blasku księżyca – pancerz i rękojeść ogromnego czarnego miecza. Starzec schylając się wyszedł przez drzwi i znikł.

– Ty! – wrzasnął Elof. W nagłym porywie szaleńczego gniewu podbiegł do drzwi. – To znowu ty! Kruku! Wracaj, Wędrowcze, bo inaczej...

W ciemności odpowiedział mu chrapliwy krzyk ptaka przesycony drwiną oraz odgłos podkutego konia biegnącego szybko po kamieniach. Wiedział, że jedno z kopyt tego rumaka podkuł on sam. Elof wybiegł na ulice, pogrążone w nieprzeniknionym mroku, zakryte głębokimi cieniami wielkich magazynów i wysokich spichlerzy Cechu Kupców. Dopiero niezmiernie daleko przy porcie dostrzegł połyskujący bok wielkiego wierzchowca bojowego. Ale następny błysk okazał się zwiastunem nadciągającej burzy. Rozświetlił chmury i szare kamienie. Wiatr smagał go po twarzy. Zaczęły spadać pierwsze krople; w oddali dudnił grzmot, a nie kopyta. Wędrowiec znikł tak, jak się zjawił.

Światło błyskawicy odbiło się u stóp Elofa ukazując leżący na ulicy czarny brzeszczot. Podniósł go z ziemi i wpatrzył się weń, zupełnie zbity z tropu. Co mógł stary lis mieć na myśli mówiąc, że sekret łatwo odgadnąć? W jednej trzeciej długości brzeszczot był żałośnie wykrzywiony i skręcony, a jego koniec sterczał pod niedorzecznym kątem jak złamana kończyna. A przy tym miecz opierał się wszelkim jego umiejętnościom. Zawodziły nawet tajniki rzemiosła przekazanemu przez Duergarów, którzy potrafili przenikać wzrokiem ukrytą strukturę metalu. A jeśli to nie był metal? Miał wszelkie właściwości metalu i nie był to obsydian ani inny kryształ, ani żaden z dziwacznych kamieni używanych dawniej przez dzikusów lub nędzarzy. A jednak przyglądając się bliżej klindze tracił pewność. Długie lata leżenia w bagnie nie zdołały przyćmić jej połysku ani stępić ostrza. Czy w takich warunkach wytrzymałby najtrwalszy metal? I jak to sprawdzić? Magnetytem? Wiele metali na to nie reaguje. Substancją żrącą? Metal uległby zniszczeniu.

Od porywistego wiatru Elofowi kręciło się w głowie i trudno było mu zachować spokój. Można by puścić mimo uszu paplaninę starego żebraka, ale ów niesamowity przybysz na pewno we wszystkim, co powiedział, miał swój cel. Lecz co miały znaczyć słowa skierowane do niego? Nie znał tajemnicy miecza. Dostał go w darze, ale teraz musi na niego zapracować, stosując nową, ryzykowną technikę. Wiedzy, której potrzebował, nie znajdzie w księgach, raczej w siłach przyrody. Ale jak? Gdzie? Czyżby już sam sobie udzielił odpowiedzi? Uderzył wściekle pięścią w czoło, jakby chciał wytrząsnąć z niej mózg.

Burza przybliżała się z trzaskiem. Ponad ścianą portu na tle skrzących się chmur górował nieugięcie kontur Wieży Vayde'a. Widok ten budził w nim natrętne wspomnienia: o trwodze, bólu i krwi oraz o miłości, którą odnalazł i utracił. Starał się usilnie o tym zapomnieć. Sprowokowany, wymamrotał coś o magu-kowalu zdolnym sięgnąć ręką po...

– Roc! – wrzasnął nagle, odwrócił się i ślizgając po kamieniach wpadł z powrotem do kuźni. Dziwił się, że krzyczy: odgłos grzmotu powinien był wyrwać wszystkich z łóżek. Ale korytarz był pusty, a gdy otworzył na oścież drzwi pokoju Roca, przyjaciel wciąż leżał w łóżku, opatulony pościelą. Marja śpiąca obok niego podniosła się pierwsza i z gniewem okrywała się futrzanym kocem.

Gdy ich miasta zostały napadnięte przez Ekweszów, dziewczyna uciekła wraz ze starym Hjoranem, swoim dawnym mistrzem. Kiedy przybyli z wielką falą uchodźców na Ziemie Południowe, byli, jak wszyscy, niesamowicie wygłodzeni. Na szczęście natknęli się na Roca, który ciepło wspominając Hjorana oraz znając wartość choćby najmniejszego mistrza kowalskiego z północy, przyjął ich do swej kuźni. Elof nie domyślał się, jak daleko zaszła ich zażyłość. Był jednak zbyt zniecierpliwiony, aby się dziwić czy też krępować.

– Obudź się! – powiedział chwytając Roca za ramię. Czy nie słyszałeś?

– Co takiego? – wymamrotał Roc.

– Grzmotu! Pioruna! Roc, to był Kruk!

– Kruk? – krzyknęła Marja wpatrując się w Elofa szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczyła szaleńca. Daleka błyskawica rozjaśniła na chwilę zasłony.

– Kruk? – jęknął Roc siadając w łóżku i rozglądając się dziko wokoło. – Tak jak wtedy? Ten łajdak znowu się zjawił? Gdzie? Tu?

– Tak! Tu, w kuźni.

Marja z krzykiem zagrzebała się w pościeli.

– Nie słyszałeś? To było jak grzmot... Zresztą nieważne! Pośpiesz się, wstawaj, a ja pójdę obudzić Hjorana. Mamy trochę pracy! Wiem już, jak przekuć mój miecz!

– Chwileczkę! – warknął gniewnie Roc wyrywając rękę i opiekuńczo osłaniając spiętrzoną pościel. – Niech to pożre Amicac, człowieku! Pakujesz się tutaj w środku nocy... Wiem, że ci się pali, ale nie ma nic tak pilnego, co nie mogłoby poczekać, aż wzejdzie słońce...

– Właśnie że jest! – zawołał Elof. – Musimy zdążyć... Szkoda czasu na wyjaśnienia!

– Możesz posłać po Ils. Zobaczymy, co powie...

– Nawet na to nie ma czasu. Przykro mi, Marjo, ale musimy się śpieszyć, zanim będzie za późno!

Roc skrzywił się, czując na nagiej skórze dotknięcie zimnego powietrza.

– Lepiej, żeby to było coś naprawdę ważnego!

Parę minut później dziwny pochód skierował się niepewnie ulicą w stronę schodów bramy portu, aby w końcu wynurzyć się na odkrytym, zraszanym deszczem szczycie Wieży Vayde'a. Wszyscy dyszeli z wyczerpania, jak ryby wyjęte z wody. Marja wysoko trzymała kapiącą pochodnię, która po blankach chlapała złotem i rzucała pajęczy cień na galerię, gdzie owej pamiętnej nocy czaił się Mistrz kowalski pośród swych bogatych łupów. W drugiej ręce dziewczyna niosła tobołek z narzędziami Elofa, pod pachą trzymała starannie owinięty uszkodzony brzeszczot, a w kieszeni koszuli miała rękojeść i nowe nity. Gdy weszła na górę, spojrzała z niepokojem za siebie i ujrzała trzech zdyszanych, potykających się na schodach mężczyzn. Uginali się pod ciężarem największego kowadła Roca. Stary Hjoran pomagał tylko symbolicznie, bo nawet niezmordowana siła Roca słabła. Tylko Elof ciągnął ich po schodach, biorąc na swe ramiona największy ciężar, jak człowiek owładnięty jakąś ideą. Błysnęło i zaraz potem zagrzmiało. Na ostatnich stopniach Elof wściekle popędzał przyjaciół.

– Jeśli ten Kruk jeszcze raz się pojawi – wybełkotał Roc – już ja się z nim policzę!

– Chętnie bym się dowiedział – wysapał Hjoran, gdy z trudem wchodzili na górę – jak daleko jeszcze mamy iść.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin