TONY DANIEL
ziarno
Tony Daniel urodził się i wychował w Alabamie.
Ukończył uniwersytet w St. Louis oraz Uniwersytet
Południowokalifornijski, później zaś często zmieniał miejsce
zamieszkania i imał się różnych zajęć – między innymi
prowadził warsztaty pisarskie na wielu college’ach, mieszkał
na wyspie w cieśninie Puget i w starym szkolnym autobusie,
wygłaszał prelekcje o fantastyce naukowej, wiele podróżował,
sporo pisał, w poszukiwaniu ducha Kafki odwiedził Pragę,
zdobył nagrodę czytelników „Asimov’s Science Fiction”.
Obecnie mieszka w Nowym Jorku, gdzie zajmuje się pisaniem
oraz uczestniczy w comiesięcznej audycji radiowej pt.
„Automatic Vaudeville”.
(anak)
Rzeczy, które są naprawdę ważne, chociaż nie są
określone na całą wieczność, nawet jeśli przychodzą bardzo
późno, i tak przychodzą we właściwym czasie.
MARTIN HEIDEGGER – „O HUMANIZMIE”
Midnight Standard w „Westway Diner”
Stojąc ponad wszelkim stworzeniem, powątpiewający
ksiądz wysikał się.
Strząsnął ostatnie kropelki moczu, spojrzał pomiędzy
stopami na gwiazdy i zapiął spodnie. Spuścił wodę i siła
odśrodkowa dokonała reszty.
Andre Sud wrócił do swojego stolika w „Westway Diner”.
Przeszedł nad żywym ogniem komory sprężonego powietrza,
nad całą otchłanią – i praktycznie nic nie zauważył. Chociaż to
miejsce miało dla niego szczególne znaczenie, w gruncie
rzeczy była to tylko kolejna knajpa z przezroczystą podłogą –
szybą cienką jak papier i twardą jak diament. Dziesięć centów
za tuzin, jak mawiano tysiąc lat wcześniej. Błyszczący neon
przy wejściu głosił: DOSTAWA DARMO. Inny oznajmiał:
CZYNNE CAŁĄ DOBĘ. Ten był nieoświetlony. Knajpa w
końcu przestanie istnieć.
Ksiądz usiadł i zamieszał czarną herbatę. Przeczytał neon
od tyłu, zastanawiając się, czy słowa, które wypowiada na
głos, mają cokolwiek wspólnego z dawnym angielskim. Nosił
w głowie płytkę z ziarnem, więc trudno było to rozstrzygnąć.
Wszyscy rozumieją się na poziomie ogólnym, pomyślał
Andre Sud. Mniej więcej wiedzą, o co ci chodzi.
Metalowa podstawka na serwetki błyszczała nieładnie.
Solniczka była do połowy pusta. Laminowany blat stołu
wytarł się w miejscach, gdzie zwykle stały talerze. Płyta
pilśniowa pod spodem ściemniała od wilgoci. W drewnie
tkwiło swobodne ziarno lśniące jak mika: kiedyś było to ziarno
czyszczące, teraz jednak, wyrwane z kontrolnego algorytmu
restauracji, mogło tylko lśnić. Jak oświecony pielgrzym Drogi
Zielonego Drzewa. Wyrwane i lśniące.
A co zamówisz do tego hamburgera?
Ziarno. Nada y ziarno. Ziarno y nada.
Przeżywam okres depresji, przypomniał sam sobie Andre.
Rozważam nawet porzucenie stanu kapłańskiego.
Membrana Andrego – jego mikroskopijna, algorytmiczna
część rozciągnięta w przestrzeni dokoła – mówiła do niego
jakby z bardzo daleka.
To się dzieje każdej zimy. I ostatnio z bezsennością.
Pozbądź się tego za pomocą nada y nada. Wszystko jest
fizyczne, przecież wiesz.
Oprócz ciebie, pomyślał Andre w odpowiedzi.
Zazwyczaj myślał o swojej membranie jako o niewielkim
obłoku symboli algebraicznych otaczającym go na
podobieństwo chmary muszek. W rzeczywistości membrana
była oczywiście niewidzialna.
Oprócz nas, odparła membrana.
A zatem w porządku. Jak dotąd. Zaśpiewaj piosenkę albo
coś takiego, dobrze?
Po chwili usłyszał dźwięki oboju. Był to stary hymn
Zielonego Drzewa – „Wątpliwości na bok” – który matka
śpiewała mu do ucha, kiedy był mały. Wychowany w wierze.
Membrana odtwarzała go w kilku wersjach, ale melodia
zawsze była kojąca dla ucha.
Istniał sposób obliczenia, ile zim Diafania Ziemia-Mars
otrzyma w ziemskim roku, ale Andre nigdy tego nie sprawdzał
przed powrotem do seminarium na coroczne odosobnienie i
zimy zawsze go zaskakiwały. Człowiek budzi się któregoś
dnia i widzi, że wszystko pociemniało.
Drzwi lokalu otworzyły się i stanął w nich kardynał
Filmbuff, potężny mężczyzna o srebrnych włosach. Wypełniał
swoją sylwetką cały prześwit. Był przystosowany do
przebywania w przestrzeni kosmicznej, a twarz miał białą jak
kość. Nosił się na czarno, ze szpilką w kształcie drzewka,
oczywiście zielonego, w klapie.
– Ojcze Andre – zawołał Filmbuff przez całą długość
pomieszczenia. Jego głos brzmiał jak krótkofalówka gliniarza
Sieci. – Czy mogę się dosiąść?
Andre wskazał miejsce obok siebie. Filmbuff podszedł,
stawiając wielkie kroki i ciężko opadł na fotel.
– Czy nie za późno na spacery, Morton? – zapytał Andre.
Upił łyk herbaty. Zaparzała się zbyt długo i miała gorzki
smak. Za długo sikałem, pomyślał.
– Próbowałem dodzwonić się do ciebie w ośrodku
odosobnieniowym seminarium – rzekł Filmbuff.
– Zazwyczaj jestem tu. Kiedy nie jestem tam.
– Czy nadal przychodzą tutaj słuchacze seminarium?
– Tak. Jak pies wracający do własnych wymiocin,
nieprawdaż? Albo czyichś wymiocin.
Podszedł do nich kelner.
– Potrzebujecie kart? Muszę je przynieść, bo stoliki nie
działają.
– Może coś zamówię – powiedział Filmbuff. – Może lhasi.
Kelner skinął głową i odszedł.
– Nadal pracują tutaj prawdziwi ludzie? – zdziwił się
Filmbuff.
– Chyba nie mają pieniędzy na zmiany.
Filmbuff rozejrzał się wokoło. Był jak latarnia morska.
– Miejsce wygląda dość czysto.
– Chyba takie jest – potwierdził Andre. – Podstawowa
warstwa nadal działa, tylko skomplikowane ziarno się zepsuło.
– Podoba ci się tutaj.
Andre zdał sobie sprawę, że wpatruje się w fusy
herbaciane i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego ze swoim
szefem. Odchylił się w fotelu i uśmiechnął do Filmbuffa.
– Od kiedy przyjechałem do seminarium, „Westway
Diner” zawsze było moim drugim domem. – Napił się herbaty.
– Wiesz, to tutaj osiągnąłem satori.
– Tak słyszałem. To raczej legendarna historia. Jadłeś
ziemniaki piure.
– W rzeczywistości były to słodkie ziemniaki. Nazywają to
„talerzem warzyw”. Dają ci trzy kombinacje do wyboru i
wybrałem słodkie ziemniaki, słodkie ziemniaki i słodkie
ziemniaki.
– Nigdy mi nie smakowały.
– To tylko złudzenie. Każdemu smakują prędzej czy
później.
Filmbuff parsknął śmiechem. Jego wielka głowa zwróciła
się ku sufitowi, a miedziane oczy zabłysły w brązowym
świetle.
– Andre, chcemy, żebyś wrócił do nauczania. Albo zajął
się badaniami.
– Brakuje mi wiary.
– Wiary w siebie.
– Jak dobrze wiesz, jest to to samo, co wiara jako taka.
– Jesteś zbyt dobrym naukowcem i kapłanem, żeby targały
tobą takie wątpliwości. Nabieram podejrzeń, że o czymś nie
pomyślałem.
– Wątpliwości to nie twoja działka, Morton.
Wrócił kelner.
– Zdecydowaliście?
– Czekoladowe lhasi – odparł Filmbuff bez wahania. – I
trochę wiary dla ojca Andre.
Kelner patrzył na niego przez chwilę nic nie rozumiejącym
wzrokiem. Jego ziarno nie przetłumaczyło słów kardynała albo
przetłumaczyło je jako nonsens.
Musi być spoza Promienia Szczęśliwego Ogrodu,
pomyślał Andre. Większość obsługi jest w Cylindrze
Seminarium. Znają tam żargon handlowy i tysiąc dziwacznych
dialektów. Połączone w sieć Rozległe Układy Osobowości są
biedne jak mysz kościelna i nie sposób kupić dobrego ziarna
za pensje Cylindra.
– Iye ftip – powiedział Andre do kelnera w żargonie
Szczęśliwego Ogrodu. – To żart.
Kelner uśmiechnął się niepewnie.
– Poproszę jeszcze o odrobinę wrzątku do mojej herbaty.
– Andre odwzajemnił uśmiech.
Kelner odszedł uspokojony. Drapieżna obecność
Filmbuffa potrafiła być onieśmielająca.
– Nie ma empirycznych dowodów na to, że brakuje ci
wiary. – Filmbuff spoważniał. – Twoje kapłaństwo jest bez
zarzutu. Mamy doskonałe raporty z Trytona.
Linsdale, pomyślał Andre. Zaiste, podróżujący mnich.
Raczej podróżujący kapuś. Na następnym zgromadzeniu nie
zostawię na nim suchej nitki.
– Jestem tam szczęśliwy. Mam miłą trzódkę i zajmuję się
równoważeniem skał.
– Tak. Jesteś w tym podobno bardzo dobry.
– Tryton ma pod tym względem najlepszą grawitację w
Układzie Słonecznym.
– Widziałem niektóre z twoich dzieł. Są piękne.
– Dziękuję.
– Co się z nimi dzieje?
– Och – Andre skrzywił się – spadają, kiedy przestanie się
na nie patrzyć.
Kelner przyniósł czekoladowe lhasi i samopodgrzewającą
się karafkę z wodą dla Andrego. Filmbuff pociągnął przez
słomkę i za jednym zamachem wypił połowę swojego drinka.
– Doskonałe. – Oparł się wygodniej, westchnął i beknął. –
Andre, miałem wizję.
– Cóż, to twój zawód.
– Ujrzałem ciebie.
– Czy siedziałem w „Westway Diner”?
– Spadałeś poprzez nieskończony ocean gwiazd.
Woda w karafce zabulgotała, więc Andre dodał wrzątku
do swojej herbaty. Nie użył łyżeczki do zamieszania.
– W końcu spocząłeś na konarach wielkiego drzewa.
Właściwie spadłeś na nie i konary pochwyciły cię.
– Yggdrasil?
– Nie sądzę. To było inne drzewo. Nigdy wcześniej go nie
widziałem. To bardzo niepokojące, bo myślałem, że istnieje
tylko Jedno Drzewo. To było jednak równie wielkie.
– Tak wielkie jak Drzewo Świata? Jak Zielone Drzewo?
– Równie wielkie. Ale inne. – Filmbuff spojrzał na gwiazdy
pod stopami. Jego oczy pociemniały i zasrebrzyły się. Oczy
przystosowane do przebywania w kosmosie zawsze
przybierały barwę tego, na co patrzyły. – Andre, nie masz
pojęcia jak rzeczywiste to było. I nadal jest. Trudno to
wyjaśnić. Wiesz o mojej drugiej wizji, o nadciągającej wojnie?
– Spalenie Jednego Drzewa?
– Tak.
– Jest słynna na Drodze.
– Nie obchodzi mnie to. Nikt nie chce słuchać. W każdym
razie ta nowa wizja przesłoniła tamte wizje dotyczące wojny.
Teraz, kiedy siedzę tutaj z tobą, wszystko wydaje mi się być
sztuką. Sceniczną sztuką. Ty. Ja. Nawet nadchodząca wojna.
Tak naprawdę to sztuka traktująca o tym cholernym Drzewie.
I nie chce mnie puścić.
– Jak to, nie chce cię puścić?
Filmbuff wyciągnął ręce, dłońmi do góry, jakby
podtrzymywał niewidzialną kulę przed sobą. Wbił wzrok w
przestrzeń, jakby były to głębiny wszelkiego stworzenia, jego
oczy znieruchomiały, wpatrzone w coś odległego. Nie
zaszkliły się jednak ani nie straciły ostrości spojrzenia.
Jego wzrok był tak intensywny i przeszywający, że trudno
było wytrzymać to spojrzenie. Twarz Filmbuffa wibrowała,
kiedy wchodził w trans. Ten drobny efekt mógł zaniepokoić
nawet kogoś przyzwyczajonego. Filmbuff był całkowicie
skoncentrowany, lecz nie można było skoncentrować się na
nim. Wydawało się, że jest go za dużo w dostępnej
przestrzeni. Albo za mało było patrzącego.
Obserwuję chronologiczny przekaz kwantowy, pomyślał
Andre. Natychmiastową integrację informacji z przyszłości
przefiltrowanych przez archetypowe zasoby ludzkiego mózgu
Filmbuffa.
I wszystko to jawi się jako metafora.
– Drzewo jest już zupełnie spalone – oznajmił Filmbuff,
mówiąc w transie. Jego słowa były jak kamienie. – Pożar
dobiegł końca. Ale to nie węgiel widzę, o nie. – Zacisnął
dłonie, potem otworzył je ponownie. – Stare Drzewo jest
cieniem. Spalone resztki Jednego Drzewa są w rzeczywistości
zaledwie cieniem drugiego, nowego Drzewa. Jest to jakby cień
rzucany przez nowe Drzewo.
– Cień – usłyszał swój własny szept Andre. Jego dłonie
były zaciśnięte, jakby dla dostrojenia się do wibracji
– Żyjemy w czasie cienia. – Kardynał rozluźnił się
odrobinę. – Dwa drzewa niemal całkowicie na siebie
zachodzą. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem niczego tak
pewny.
Filmbuff, pomimo całego swego melodramatyzmu, nie
zwykł ubarwiać swoich wizji dla osiągnięcia większego efektu.
Mężczyzna siedzący naprzeciw Andrego stanowił jedynie
aspekt – ludzką część – rozległej wspólnoty osobowości.
Wszystkie zostały zjednoczone pod przewodnictwem
centralnej istoty. Kardynał Filmbuff był w takim samym
stopniu kukiełką, co jego cieplny odpowiednik liczący,
zasysający energię na Merkurym, czy węzły
wyspecjalizowanego ziarna rozrzucone po ludzkiej przestrzeni,
rozszyfrowujące zmienne w antycząsteczkowych wirach i
jednocześnie poruszające się wstecz w czasie. Po prostu nie
był już człowiekiem, który wykładał wstęp do kapłańskiego
szamanizmu w seminarium Andrego. Dziesięć lat wcześniej
Droga Zielonego Drzewa stworzyła rozległy układ
osobowości, by poznać przyszłość, i Filmbuffa wybrano do
zreplikowania.
Byłem w zespole, który go zaprojektował, pomyślał
Andre. Oczywiście działo się to w czasach, kiedy pełniłem
obowiązki asystenta. Zanim Chodziłem po Księżycu.
– Wizja jest tym, co rzeczywiste. – Filmbuff ponownie
włożył słomkę do ust i opróżnił szklankę do dna. Andre
zaciekawił się, gdzie w jego wnętrzu podziewa się napój. Czyż
facet nie miał zasilania elektrycznego? – To jest maja, Andre.
– Wierzę, ci, Morton.
– Rozmawiałem o tym z Erasmusem Kellym – ciągnął
Filmbuff. – Przekazał wszystko Wolnej Przestrzeni naszego
Tłumacza.
– I co oni powiedzieli?
Filmbuff pchnął swoją pustą szklankę w stronę Andrego.
– Że istnieje nowe Drzewo.
– Jak, do diabła, może istnieć nowe Drzewo? Drzewo jest
częścią naszego DNA, jak seks i oddychanie. Może nawet jest
seksem i oddychaniem.
– Skąd mam wiedzieć? Istnieje nowe Drzewo.
...
andrewmu