Kolodziejczak_Tomasz_-_Przygody_rycerza_Darlana.rtf

(272 KB) Pobierz

 

Tomasz Kołodziejczak

Przygody rycerza Darlana

Wydanie polskie: 2003

iMN


RÓŻA DLA LUCYNDY

 

Elf Papuszkas się nudził. Leżał na wznak na liściu łopuchu, to się pobujał, to podłubał palcem w nosie, to popatrzył na przepływające nad głową chmury. Lipcowe słońce prażyło mocno, opalając Papuszkasową twarzyczkę na kolor rumianego pączka.

A może by tak przekręcić się na drugi bok? - pomyślał Papuszkas. - Eee... nie chce mi się.

Papuszkas z wielkim trudem ukończył czwartą klasę w elfiej szkole. Teraz był sam środek wakacji i elf odpoczywał, zapominając wszystko, czego się nauczył - i ptasia mowę, i obyczaje rusałek, i reguły postępowania z olbrzymami. Za to psocił co niemiara. Ale teraz po miesiącu wakacji i to go znużyło, więc się nudził.

Hej, paniczu! - z zadumy wyrwał go chór delikatnych, drżących głosików. - Hej, hej, paniczu!.

- Czego? - burknął mało elegancko i ostrożnie otworzył jedno oko. Nie poraziło go słońce, bo przesłaniał je cień szerokich skrzydeł. Kolorowe motyle przesuwały się nad głową elfa, z szacunkiem wachlując go skrzydełkami.

Paniczu, uważaj! - znów zaśpiewały motyle. - Człowiek, drogą jedzie człowiek!.

- Człowiek? - Papuszkas zastanowił się przez chwilę. - Aaa... takie wielkie, niezgrabne, bez skrzydeł?

Tak, paniczu - zaświergoliły radośnie motyle. - Bez skrzydeł i kolorów! Paskudne!,

- Podsłuchałyście go? - Papuszkas wiedział doskonale, że motyle, służki elfów, choć wydają się delikatne i niewinne, tak naprawdę są strasznie wścibskie. Ich dar słyszenia uczuć, emocji i myśli już nieraz służył elfowi.

Tak, panie - wyszeptały zadowolone, że mogą przydać się na coś jeszcze. - Jego myśli są ładniejsze niż on... Chociaż są dziwne. Jest w nich słońce, ale i grom burzy... Jest wesoła piosenka i granie bębnów, i...”.

- I co jeszcze?! - przerwał Papuszkas.

My nie znamy - motyle jakby się zawahały - tych złych i strasznych rzeczy o których on wie. Ale on ich nie lubi. Chyba jest dobry. Za to cały czas myśli o czerwonym kwiecie królowej. Co to jest królowa, paniczu?.

- Bardzo straszny stwór - mruknął Papuszkas bez przekonania. - No, zmiatajcie! - Widząc w motylich oczach cień smutku, dodał łaskawie: - Dobrze się spisałyście.

Dziękujemy, paniczu...” - motyle radośnie zakołowały nad jego głową, po czym odfrunęły, Papuszkas przez chwilę obserwował, jak mknęły nad ukwieconą łąką. Ich skrzydełka mieniły się tysiącem blasków wydobywanych przez słoneczne promienie. Lecz błogi nastrój Papuszkasa prysnął zaraz, przerwany nagłym dźwiękiem:

 

Gdy ci każą żyć wygodnie,

Szpinak jeść, popijać tran,

To ostatnie wciągaj spodnie

I na szlak wyruszaj sam!

 

Wesoła mina śpiewającego podróżnika wskazywała na to, że uważa się on za osobę niezwykle muzykalną. Papuszkas jednak bez trudu stwierdził, że przybysz się myli.

Elf po raz pierwszy widział prawdziwego człowieka, więc przyglądał się temu stworzeniu z wielką ciekawością. Rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie wszystkie lekcje dotyczące rasy ludzkiej. Na próżno, bo część zajęć oczywiście przespał, a część przewagarował.

To chyba samiec- pomyślał Papuszkas, obserwując wysoką, chudą postać. Człowiek ubrany był w brązowy, nieco podniszczony kaftan. Przy jego lewym boku kołysał się miecz, a przy prawym manierka. Znad sumiastych wąsisk i długiego nochala błyskała para ciekawskich, wesołych oczu. Jechał na zielonym, włochatym biegaczu i starannie wyczesanym futrze.

Papuszkas nie bał się człowieka. Mógł mu umknąć w każdej chwili. Zresztą możliwość zabicia nudy warta była odrobiny ryzyka. Bez wahania wyleciał naprzeciw zbliżającemu się olbrzymowi.

- Stój, człowieku! - krzyknął.

Wędrowiec wstrzymał wierzchowca. Zaraz jednak otrząsnął się z osłupienia i uśmiechnął.

- O, elf! - powiedział. - Witaj, maluchu.

- Malu... coo?! - Papuszkas zatrząsł się z oburzenia. Powinien natychmiast się obrazić i zamienić przybysza w bociana. Albo w tego... no... pingwina... Jednak powstrzymał się. Potrzebował rozrywki, zabawy, emocji, a nie zwyczajnych czarów. Papuszkas zaczął knuć.

- A ty kto jesteś, hę? - spytał.

- Darlan, błędny rycerz, do usług - człowiek pokłonił się dwornie. - Wędruję po świecie w poszukiwaniu pięknych panien do ratowania, skarbów do zdobycia i ohydnych potworów do pokonania, a przede wszystkim...

- O, potworów, potworów! - krzyknął Papuszkas, udając przerażenie. - O tym właśnie chciałem powiedzieć. Tu niedaleko mieszka potwór; wyjątkowo ohydny troll, taki z krostami i kurzajkami, i niesamowicie wielką gębą,

- Czy trzeba go pokonać?! - oczy Darlana zabłysły. - Prowadź, maluchu!

- Uważaj! - Papuszkas z trudem przełknął kolejną zniewagę. - To nie jest zwykły troll. Kiedyś złapał stryjka babki mojego szwagra. Trzymał go w grocie przez tydzień. Stryjkowi babki szwagra udało się zwiać, ale opowiadał straszne rzeczy. A najgorsze - tu Papuszkas dramatycznie zawiesił głos - że troll w kryształowej klatce więzi czerwoną różę...

- Czerwona różę?! - Darlan aż podskoczył w siodle. - Jaką różę?!

- Jak to jaką? Czerwoną, z kolcami. Wiem tylko tyle, bo zaraz potem stryjka babki szwagra zjadła żaba.

- Prowadź, i to już! - zadecydował Darlan. - Albo nie, zaczekaj!

Darlan ściągnął z pleców tobołek. Wyjął z niego kolczugę i hełm. Ubrał się, poprawił miecz przy pasie.

- Prowadź, ma... - zawahał się - panie elfie!

- No, już lepiej - mruknął Papuszkas. - Ale uprzedzam cię, że to niebezpieczne, bardzo niebezpieczne...

- Tym lepiej. Idziemy!

I ruszyli. Papuszkas to polatywał tuż pod nosem Darlana, to odskakiwał nieco dalej. Czasem wzbijał się wysoko w górę, by potem zanurkować do ziemi, czasem krążył wokół głowy człowieka niczym szczególnie wścibska i bezczelna mucha.

To będzie zabawa - myślał. - Wreszcie skończyły się nudy. Ale go nabrałem z tym kwiatem! Dobrze, że motyle podsłuchały jego myśli... No, niech no tylko spotka się z trollem... Ho, ho. Warto było się nudzić cały dzień na liściu, oj, warto...”.

Uważnie słuchał opowieści Darlana, żeby potem móc ją jak najlepiej wykorzystać.

- Jestem błędnym rycerzem. Podróżuję po świecie w celach turystycznych, ale także po to, by spełniać różne dobre uczynki i zakochiwać się w pięknych księżniczkach. Niedaleko, w kraju Korn, mieszka prześliczna królewna Lucynda. Mówię ci, Papuszkasie, jest piękna! Cały czas kręci się wokół niej tłum książąt, królewiczów, cesarzy i padyszachów. A także rycerzy nieco mniejszego kalibru, takich jak ja. Ale królewna jest wybredna, piękna, lecz kapryśna. Tego nie chce, tamtego nie lubi, ów zupełnie się nie nadaje. No i rozdziela zadania. Śmiałek, który je wypełni, może się starać o jej rękę. Ostatnio Lucynda zażyczyła sobie Czerwoną Różę, magiczny kwiat przywracający młodość. Podobno rośnie on gdzieś w ukryciu, strzeżony przez potwory. Myślałem, że to gdzieś na krańcu świata i że pilnują go jakieś dziwne monstra, jednookie cyklopy na przykład. A do tego krańca świata strasznie daleko - to trzeba przejść las, to podejść pod górę, to znów przejechać przez całe królestwo. I nagle proszę: Czerwona Róża znajduje się o tydzień drogi od stolicy, i to strzeżona przez jednego głupiego trolla.

- Głupi to on może jest - ostrzegł Papuszkas. - Ale brzuch ma jak beczkowóz, zęby jak sztachety, a łapy jak szpadle. Urodą nie grzeszy i wykorzystuje to przed walką do ataku psychologicznego.

- Błędny rycerz - powiedział z dumą Darlan - nigdy nie cofa się przed niebezpieczeństwem... Co, niestety, prowadzi do gwałtownego zmniejszenia pogłowia moich kolegów po fachu. Daleko jeszcze?

- Blisko, za tą krzywą olchą - wyszeptał Papuszkas niby to przerażonym głosem, choć w duchu zaśmiewał się serdecznie.

W jednej chwili drzewa rozstąpiły się. W nozdrza Darlana buchnął zapach zgniłego powietrza, jaki zawsze otacza legowiska trolli. Sam właściciel tego śmietnika leżał przed wejściem do groty. Maczugę oparł o skalę, wypiął brzuch i leniwie dłubał w zębie kawałkiem ułamanej kości. Kiedy usłyszał kroki człowieka, stęknął, splunął i z trudem podniósł się z ziemi. Miał bambaryłowaty brzuch, ramiona zakończone wielkimi łapami i tępe jak trzonek noża spojrzenie.

- He, he - zarechotał. - Człowiek? Dawno tu takiego nie widziałem. Na obiad się przyszło, he, he? W charakterze dania, he, he?

Darlan się zawahał. Troll był wielki, a jego wyszczerbione zębiska wyglądały nader groźnie. Papuszkas poczuł, że musi działać. Machnął swoją malutką dłonią, chwytając lekki wietrzyk tańczący pomiędzy drzewami. Nie potrzebował całego, oderwał więc tylko jedno pasemko wiatru. Zmiął je w dłoni, chuchnął i pchnął w stronę jaskini. Czar powoli popłynął ku trollowi. Potwór coś wyniuchał. Kiedy zaklęcie przelatywało koło jego głowy, pociągnął nosem, jednak nie zdołał namierzyć delikatnej woni elfowej magii. Czar wpłynął do jaskini i rozwinął się za plecami trolli w doskonała iluzję. W migotliwej, kryształowej klatce pulsował żywą czerwienią Kwiat. Doskonale piękny i delikatny, wabił i przyzywał.

Darlan dostrzegł go. Nie wahał się dłużej. Wyciągając miecz z pochwy, runął na trolla z bojowym okrzykiem na ustach.

- No to będzie łupu-cupu! - powiedział stwór spokojnie, sięgając po maczugę.

- Oj, będzie - Darlan łupnął z całej siły mieczem. Troll zastawił się, aż człowiekowi zadrżała ręka. Potem sam wziął zamach i walnął z całej siły, mierząc w głowę Darlana. Rycerz uskoczył zwinnie i maczuga zaryła w ziemi, wyrywając kępy brunatnej trawy. Darlan trzepnął trolla w pochyloną głowę.

Ale ubaw, nie ma co, świetniem to wymyślił! - Papuszkas nie mógł wyjść z zachwytu nad własnym sprytem. Tymczasem troll i rycerz okładali się systematycznie i z dużym samozaparciem. Pokrzykiwali przy tym na siebie, używając słów, jakie doskonale zna każdy szanujący się troll, a jakich w żadnym wypadku nie powinien znać szanujący się rycerz. Ale Darlan z niejednego pieca chleb jadł i w czasie swych wędrówek nauczył się nawet ohydnych języków goblinów i szwindlaków. Walka trwałaby jeszcze długo - szybkość rycerza i siła potwora wyrównywały szanse. Darlan zrozumiał to i postanowił przystąpić do negocjacji:

- Oddaj mi piękną różę, potworze, a łaskawie daruję ci życie!

- Różę?! Piękną?! - tego ostatniego słowa troll najwyraźniej nie znał, bo ze zdziwienia zamarł w bezruchu.

- A masz! - Darlan uznał, że chwila słabości przeciwnika to ostateczny powód do zerwania negocjacji. Z całej siły zdzielił trolla mieczem przez łeb. Potwór ryknął rozpaczliwie, a potem zachwiał się i zwalił na ziemię. Darlan już biegł do jaskini.

- Róża! Czerwona Róża dla Lucyndy! Przyniosę ci ją, pani, ja, Darlan! Rycerz może niezbyt bogaty, ale mężny sercem i silny duchem! Ale będzie...

Urwał w pół słowa, bo w chwili, gdy już dopadał klatki z cudownym kwiatem, Papuszkas zwolnił czar. Obraz róży zmętniał, a potem rozmył się i rozprysnął na tysiąc drobin. Uwolniona strużka wiatru z radością powróciła do głównego strumienia, by swobodnie hasać po lesie. Klęczący Darlan usłyszał za plecami śmiech Papuszkasa.

- Ale głupol, ha, ha, ha, ale się dał nabrać, ha, ha, ha! jak to było? Mężny ciałem i silny sercem? Ha, ha, ha! A inteligentny jak to, bez czego szewc chodzi!

- Och ty! - dłonie rycerza zacisnęły się w pięści. Darlan skoczył w stronę złośliwego elfa, ale nie miał szans, żeby go złapać. Papuszkas leciał tyłem, wciąż szczerząc się do wściekłego Darlana. Lecz nagle elf spostrzegł, że twarz rycerza zmienia się, a złość ustępuje miejsca strachowi. Równocześnie poczuł za plecami jakiś ruch i usłyszał głośne sapnięcie. W chwilę potem uderzył w coś twardego i dużego. Zobaczył jeszcze wielką spadającą łapę, a potem ciemność okryła go swym brudnym kocem.

 

Elf Papuszkas powoli odzyskiwał przytomność. W głowie mu huczało, rozproszone myśli nie układały się w spójną całość, nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest i co ostatnio robił. Otworzył oczy.

- No, jesteś z powrotem, maluchu - ogromny nochal i krzaczaste wąsy to pierwsze, co zobaczył elf. Potern dostrzegł oczy: ciemne, błyszczące, dobre. Nagle przypomniał sobie wszystko i poczuł ogromny wstyd. Spróbował wpełznąć pod liść, którym przykrył go Darlan.

- No, no, już w porządku - rycerz zsunął liść palcem. - Za mało mu dołożyłem za pierwszym razem i jeszcze się podniósł. Ale poprawiłem, a jakże, raz i drugi, tak że aż piszczał ze strachu. Obiecał, że wyniesie się w try miga, tylko prosił o trochę czasu na spakowanie kufra. Dałem czas, pomogłem się pakować i hajda, wysłałem za siódmą górę. Już tu nie wróci.

- Oszukałem cię - wymamrotał Papuszkas, czując, jak czerwienią mu się mocno przecież opalone policzki. - Wiesz, ten kwiat...

- Wiem - spokojnie powiedział Darlan. - Iluzja, złuda... Wiesz... Nie jestem na ciebie zły. Chciałeś się mną zabawić, a pomogłeś mi, naprawdę.

Papuszkas zrobił mądralowatą minę, choć jego oczy mówiły: Nie rozumiem.

- Pojąłem, że ten mój pościg za różą to właśnie jest fantazja, iluzja, czar. Przecież Lucynda to królewna. Musi pokochać królewicza, no, choćby księcia. Ewentualnie szewczyka. Nigdy biednego rycerza.

- Więc już się na mnie nie gniewasz? - spytał Papuszkas cichym głosem.

- Nie - Darlan podkręcił wąsy. - No, może trochę. Zresztą, po co mam znajdować Czerwoną Różę? Wtedy musiałbym odnieść kwiat do Korn. Królewna przyjęłaby ode mnie podarunek i postawiła obok setek innych prezentów, jakie dostaje od zalotników. A ja, cóż miałbym wtedy robić, jaki miałbym cel? Wiesz, czasem samo szukanie jest znacznie ważniejsze niż znalezienie, a pościg za tajemnicą bardziej ekscytujący niż jej odkrycie. Rozumiesz?

- Rozumiem - przytaknął Papuszkas bez przekonania.

 

Nieco później rycerz Darlan wyruszył w dalszą drogę. Nim jego sylwetka całkiem zniknęła w zielonym trawiastym gąszczu, Papuszkas przywołał swoje motyle.

Słuchamy cię, paniczu - zaszumiały.

- Polećcie za nim i nakarmcie jego duszę radosnymi myślami, bo warto. I tchnijcie w jego uszy trochę muzyki. Inaczej przepłoszy wszystkie stworzenia w naszym lesie!

 

Kiedy ci każą żyć bezpiecznie,

W pas się kłaniać raz po raz,

To na szlaki ruszaj leśne,

Drogi szukaj w świetle gwiazd!

 

Gdy już masz bambosze w ciapki,

A dom otoczony murem,

Pakuj, bracie, swe manatki,

Zmykaj, hen, za siódmą górę!


BITWA W DOLINIE KURZYMISIÓW

 

Rycerz Darlan jechał spokojnie po górskiej drodze oświetlanej jasnymi promieniami słońca.

U jego boku pobrzękiwał miecz, do siodła przytroczona była tarcza i sajdak z łukiem, w sakwach - zapas żywności. Jeździec nie miał się więc czym przejmować, chyba tylko tym, że brakuje mu przygód. Darlan był bowiem błędnym rycerzem, podróżującym w poszukiwaniu sławy i dobrych uczynków do spełnienia (szczerze mówiąc, wolał sławę niż spełnianie dobrych uczynków, a najchętniej to połączyłby jedno z drugim). Jednak od dłuższego czasu nic ciekawego mu się nie przydarzyło - jechał wszak przez krainę rządzoną przez mądrego króla Dęboroga. Ludzie żyli tu dostatnio, trolli nie było, rusałki bez żadnych kłopotów mogły tańczyć przy leśnych strumieniach. Darlanowi nawet się podobało to, że wszędzie witają go uśmiechnięci ludzie, a na polach żółci się zboże nietknięte przez rozbójników i potwory. Ale - jak rzekliśmy - Darlan ruszył w świat, poszukując przygód, i spokój wkrótce zaczął go nudzić. Jakiś czas temu skręcił więc ku górom ciągnącym się wzdłuż wschodniej granicy Dęborogowych włości. Tam bowiem, wedle opowieści, wciąż mieszkały dziwne, a często i złe stworzenia. W ostatniej osadzie na podgórzu Darlan uzupełnił zapasy, dokupił strzał do łuku, nakarmił biegacza najprzedniejszymi śliwkami (bo biegacze niezwykle lubią śliwki), a potem ruszył na wschód. Już drugi dzień wlókł się starym traktem, którym ponoć kiedyś jeździli kupcy. A że monotonna droga znużyła go nieco, zaczął sobie podśpiewywać:

 

Lepsza droga od pierzyny.

Od widelca lepszy miecz,

Lepszy śmiech od smutnej miny,

A od braku rzeczy - rzecz!

 

Lepiej śmiać się, niż narzekać,

Lepsze gruszki dwie niż jedna,

Od grabarza lepszy piekarz,

Od księżniczki zaś - królewna!

 

Lepiej wygrać, niźli przegrać,

Lepiej śpiewać, niźli chrapać,

Grać na flecie niż na nerwach,

Złapać - niźli dać się złapać!

 

- I czego wyje, no czego? - ochrypły i mocny głos zadudnił miedzy drzewami, płosząc ptaki i Darlanowego biegacza. Wierzchowiec parsknął przestraszony, łypnął na swego właściciela zdziwionym wzrokiem. Darlan uspokoił biegacza, wyciągnął miecz i z uwagą wpatrywał się w zarośla.

- A po co mu żelaziwo? - znowu zadudniło, ale w głosie jakby pobrzmiewał strach. - Bez żelaziwa nie może, co?

- Może - powiedział Darlan, uspokajając się. - Wyłaź!

- A żelaziwa na pewno nie wyjmie, co? - upewnił się dudniący głos.

- Jak będziesz grzeczny, to nie.

- No to wyjdę.

Krzaki zaszeleściły, Darlan omal nie parsknął śmiechem. Oczekiwał leśnego olbrzyma albo niedźwiedzioczłeka, i ogromnego wzrostu i tuszy. Tymczasem zza krzaków wylazł gnom sięgający rycerzowi ledwie do pasa. Ubrany był w stary, ale starannie pocerowany i pozszywany kaftan za kolana, słomiane buty i zieloną czapkę opadającą na oczy. Miał też pomalowaną na zielono i pozapłataną w warkoczyki brodę.

- Czego się śmieje? - fuknął gniewnie. - Co ja, cudak

- Przepraszam, przepraszam - opanował się rycerz. - Nazywam się Darlan. Poszukuję przygód.

- Przygód? Ha! - zdumiał się gnom. - A po co to przygód szukać? Mało to ich samych do człowieka co dzień przychodzi? A to deszcz zboże wytłucze, a to niedźwiedź miód z barci wyżre, a to się z koleżkami polityczna kłótnia nawinie. Mało to?!

- Grzeczniej, mój panie, byłoby się przedstawić, a nie rad udzielać - zwrócił mu uwagę Darlan.

- Eee... - stropił się gnom. - Eee... jestem Męczydusz, gnom leśny. A niegrzeczny jestem zawsze, bo... - zawiesił głos, szukając odpowiedniego określenia - mam trudny charakter. I już się nie zmienię, bo jestem za stary.

- I zawsze mówisz tak głośno? - spytał Darlan.

- Eee... tego... tak naprawdę to wszystko przez ten głos. Jak z kim zacznę rozmawiać, to on od razu myśli, że na niego krzyczę i że jestem źle wychowany. Nawet jak się kiedyś starałem być miły i słodziutki - tu złożył wargi w dziobek - taki tiu, tiu, tiu, elegancik, to i tak wszyscy myśleli, że na nich wrzeszczę. W końcu przestałem się przejmować i teraz krzyczę od razu.

- Gdybyś jednak mógł mówić troszkę ciszej - poprosił Darlan uprzejmie - to byłbym wdzięczny, bo płoszysz mojego biegacza.

- Czemu nie, czemu nie - gnom pokiwał głową. - A dokąd jedziesz, rycerzu?

- Nie mam celu podróży. Szukam potworów do zabicia, pięknych panien do uwolnienia i świętych mieczy do odnalezienia. A w wolnych chwilach uprawiam turystykę zagraniczną.

- I naprawdę jesteś odważny, prawy, gotów do poświęceń i nie za bardzo chciwy?

- Co to znaczy: chciwy?! - obruszył się Darlan. - Czyżbyś nie wiedział, że my, błędni rycerze, robimy wszystko dla sławy oraz dla symbolicznej opłaty ustalanej w wyniku negocjacji?

- Słyszałem, słyszałem - pokiwał głową gnom. - Ale nie zaszkodzi się upewnić, prawda?

- A czemu cię nagle zaczęły obchodzić moje dobre uczynki?

- Eee... bo widzisz, rycerzu, miałbym ja dla ciebie robotę. Taką, jaką lubisz: niebezpieczną i ciekawą. Aha, no i prawie bez żadnego honorarium. Masz chęć?

- Ja? - oczy Darlana zalśniły. Spojrzał na swojego biegacza. Dzielny rumak zdecydowanie pokręcił głową i zastrzygł uszami. - Ja bym chciał, ale mój biegacz boi się twojego głosu...

- Mojego głosu?! - ryknął zaskoczony gnom, znów wzbudzając trwogę w sercu biednego biegacza. - Eee... to ja zaraz... - sięgnął za pazuchę, wyjął jakąś brązową, brunatną bryłkę. Podszedł do wierzchowca. Zwierzę kwiknęło, gdy chwycił je za uzdę. Nagle coś poczuło. Wyciągnęło pysk, obwąchując Męczydusza, po czym z jego otwartej dłoni ściągnęło brązową bryłkę.

- To miód leśny - powiedział szeptem gnom, gładząc jedwabiste futro na pysku biegacza. - To co, już my przyjaciele?

Biegacz pokiwał głową, oblizując się radośnie.

- No, to idziemy - zdecydował Darlan.

- Równiny to równiny, a góry to góry - powiedział gnom. - Tam ciepło, tu zimno. Tam ziemia urodzajna, tu gołe szczyty. Tam spokój, tu pełno złych stworzeń. Ludzie do nas rzadko zaglądają, bo i po co mają tu przyłazić. A powinni uważać, bo już niedługo w podgórskich jaskiniach coś złego się wylęgnie. Słowo gnoma!

- Opowiadaj wreszcie, jakie to zadanie - przerwał te wywody zaciekawiony w najwyższym stopniu Darlan.

- Więc tak - gnom podrapał się w głowę, rozważając, od czego zacząć opowieść. - W jednej z górskich dolin stoi osada kurzymisiów. To stare plemię, ale bardzo dziś nieliczne. Żyją w małych osiedlach, zwykle w bliskiej okolicy swych starych miast. Bo kiedyś, przed Wojnami Gór, kurzymisie zamieszkiwały całe krainy. A nie wiesz ty, rycerzu, co to były za straszne wojny! Wszak góry wtedy przemieniły się w olbrzymów, by walczyć ze sobą. Cóż wobec nich znaczyli ludzie, gnomy czy też kurzymisie! Podgórskie miasta popadły w ruinę, mieszkańcy zniknęli. Tylko gdzieniegdzie ocalały małe grupy kurzymisiów. W naszych górach, pół dnia drogi stąd - nie na trakcie, ale głęboko w górach - leży ich wioska. Przyjaźnię się z nimi i handluję. Dostarczam im leśne owoce, grzyby, zioła, a one dają mi miód. Bo trzeba ci wiedzieć, że kurzymisie jedzą głównie miód, a piją tylko soki owocowe i pszczele mleczko. Nasze życie toczyło się pięknie - ale wszystko ma swój kres. Będzie ze trzy lata, jak w okolicy pojawiła się para złysępów.

- Ohyda - mruknął Darlan, który kiedyś widział złysępa: paskudne, łyse ptaszysko z błoniastymi skrzydłami, krzywym dziobem i łapami podobnymi do ludzkich dłoni.

- A jakże, ohyda - gnom splunął przez ramię. - Nie dość na tym. Złysępy zbudowały gniazdo, i to na skale tak wysokiej, że nijak się tam nie wejdzie....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin