antologia - Trzynascie kotow.doc

(2257 KB) Pobierz

 

 

Pomysł i opracowanie
Danuta Górska i Mirosław Kowalski

SuperNOWA
Warszawa 1998

 


Opracowanie graficzne serii Małgorzata Śliwińska

Ilustracja na okładce Bogusław Polch

ISBN 83-7054-119-4

Dlaczego włnie kot? copyright © by Danuta Górska

Aaa, kotki dwa... copyright © by Eugeniusz Dębski

Ponieważ kot copyright © by Jacek Dukaj

Kot typu Stealth copyright © by Włodzimierz Kalicki

ote popołudnie copyright © by Andrzej Sapkowski

Usta Boga copyright © by Ewa Białołęcka

Rozpakuj ten świat, Evitt copyright © by Andrzej Zimniak

Ale kyno! copyright © by Piotr Goraj

Rydwan bogini Freyi copyright © by Konrad Lewandowski

Worek copyright © by Marcin Wolski

Źrenice copyright © by Maciej Żerdziński

Dotyk pamięci copyright © by Tomasz Kołodziejczak

Marobet copyright © by Iwona Żółtowska

Muzykanci copyright © by Andrzej Sapkowski

Copyright © for this selection

by Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, Warszawa 1997

Druk i oprawa

Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A., Łó, ul. Żwirki 2


Dlaczego włnie kot?

Kot - jako stworzenie z natury tajemnicze i magiczne - zawsze rozpalał wyobraźnię autorów. Pisywali o kotach najwięksi twórcy z kręgu fantastyki, że wymienię choćby Roberta Heinleina czy Fritza Leibera (który jako posiadacz regularnego kota na punkcie kotów dowió niezbicie, że to kot, a nie człowiek, stanowi koronę drabiny ewolucji). Trudno sobie wyobrazić ludzką cywilizację bez kota - tego symbolu wdzięku i swobody, tego puszystego kłębka spokoju w zabieganym, hałliwym świecie. Kot często budzi w nas ambiwalentne uczucia, ponieważ jest z nami i jednocześnie jakby obok nas - niezależny, nieprzenikniony, niepoznawalny. Nawet w najbielszym kocie tkwi okruch ciemności, powiada przysłowie. I stąd chyba się bierze nasza fascynacja kotami.

Fascynacja ta doprowadziła do powstania na Zachodzie wielu antologii opowiadań o kotach - fantastyczno-naukowych, fantasy, kryminalnych czy horroru. We wszystkich tych gatunkach i podgatunkach literackich kot czuje się znakomicie, ba, odcisnął ślady swoich łap nawet w poezji! Skoro więc inni mogli, czemu nie my? Polska fantastyka jak dotąd nie eksploatowała nadmiernie kociego tematu. Postanowiliśmy nadrobić to zaniedbanie.

W niniejszej antologii znalazły się opowiadania z gatunku twardej science fiction, fantasy, horroru, groteski, humoreski, sensacji, alegorii i kot jeden wie, czego jeszcze - zresztąnie kot stanowi ich wspólny mianownik. Mamy tutaj znanych autorów, jak Andrzej Sapkowski, Jacek Dukaj, Marcin Wolski, mamy interesujące debiuty - Piotr Goraj, Włodzimierz Kalicki, Iwona Żółtowska. Nikomu nie trzeba polecać zawsze cenionego Andrzeja Zimniaka czy coraz bardziej popularnej autorki fantasy, Ewy Białołęckiej. Konrad T. Lewandowski usiłuje nas zaszokować, Maciej Żerdziński chce nas straszyć, Tomasz Kołodziejczak tym razem próbuje wzruszać, zaś Eugeniusz Dębski każe kotu zmierzyć się z amerykańskimi policjantami. Wszystkie prezentowane teksty zostały napisane na nasze zawienie i nie były wcześniej publikowane, z jednym wyjątkiem: opowiadanie Andrzeja Sapkowskiego „Muzykanci" zostało wydrukowane w antologii Wizje alternatywne, jednak uznaliśmy je za tak ważne i cenne, że zasługujące na przypomnienie. Oddajemy zatem do rąk Czytelnika trzynaście bardzo różnych kotów. Co z tego ryzykownego eksperymentu wyniknie?

Danuta Górska

listopad 1997


Eugeniusz Dębski

 

Aa - a, kotki dwa, jeden potwór...

 

McGuire dobrze znał to spojrzenie - w niezrozumiały sposób oko Deveya stawało się bardziej przejrzyste, jakby klarowało się pod wpływem nagłej myśli. Dlatego lekko tylko się zająknął i kontynuował dalej:

- ...nie dało się wytrzymać - musiałem go poprosić, żeby się zatrzymał i sprawdziliśmy wóz. I wiesz co się okazało? - mówił w roztargnieniu dalej rozglądając się możliwie dyskretnie i nie czekając na reakcję sierżanta. - Się okazało... - Zgubił tok perory, nerwowo omiatał spojrzeniem ulicę. I nic nie zauważ. - I się okazało, że - proszę ciebie - że w bagażniku zostały cztery karasie i zaczęły się psuć... Tak, psuć, kurza melodia... - Skończył mu się koncept. Zerknął na Deveya. - Co jest?

- Stop - mruknął Kat. Siedział od pół minuty nieruchomy i zamyślony, w jednym ze swych słynnych transów skojarzeniowych, kiedy widok czegoś uruchamiał sortowanie kawałw innych widoków, słów, gestów. Jak przyznał się kiedyś w zaufaniu Stevowi sam nie wiedział co ma w głowie i niemal zawsze dziwił się, że akurat TO tam było. - Aha! Cofnij do śmietnika, tam obok hydrantu.

Pominął fakt, że trzeba najpierw zatrzymaćz, Steve miękko wdusił pedał hamulca, przełwignię i zerkając tylko w lusterka boczne cofnął czterdzieści metrów, zatrzymał przy dwóch kubłach, jeden przykryty był pokrywką, drugi nie miał kapelusza, zawartość wylewała się na chodnik.

- Nikomu nie chce się przenieść pokrywki - powiedział Devey patrząc przed siebie, teraz wyglądał jak człowiek, który widzi zupełnie co innego niż inni okoliczni ludzie. McGuire, z poczuciem, że po raz milionowy robi z siebie idiotę, popatrzył do przodu i - jak zawsze - nic przed maską wozu nie zobaczył.

- W jednym jest pełno, a w drugim pewnie pełno miejsca - kontynuował analizę postawy społeczeństwa wobec kubłów śmietnikowych.

Steve bezgłnie zgrzytnąłbami, nauczył się tej sztuczki w czwartym dniu wizyty teściowej i szlifował wykonanie przez pozostałe sześćdziesiąt osiem dni jej pobytu. Devey opuścił szybę leniwym ruchem wysunął, nie patrząc sięgnął do kubła i przenió do wozu jeden ze złoto - karminowych papierków. Foliowane od wewnątrz opakowanieynnego batonika Paradiso, dwóch czekoladowych rurek wypełnionych różnym nadzieniem, na środku jednej rurki migdał, drugiej - orzeszek laskowy, oba mięciutkie i pachnące. Opakowanie było rozdarte w spiralę, jakby ktoś trzymając jeden koniec nerwowo, pośpiesznie odwijał resztę papierka okrąymi regularnymi ruchami.

Devey upuścił papierek i nagle sięgnął po drugi, wyglądał identycznie, sierżant chwycił całą garść i podnió do góry.

- Takie same serpentyny - powiedział McGuire - jakby to ta sama osoba odwijała. Tylko kto jest w stanie zapakować się taką ilością...

Devey drgnął, syknięciem uciszył Stevea, wyrwał mikrofon z gniazda.

- Dyżurny, tu Dwudziestka. Jestem w połowie Hirsh Avenue, tuż za skrzyżowaniem z Jedenastą, powiedz mi - w tej dzielnicy nie było jakichś kradzieży w marketach? Chodzi o żywność, a przede wszystkim słodycze. Odbiór.

Czekali w milczeniu. McGuire pomyślał: Gdyby tu ktoś był, to bym się z nim zał, że sierżant trafił w dychę.

- Dwudziestka, uważaj - dwie ulice dalej włcicielka sklepu zgłaszała kradzieże słodyczy, sprawdzaliśmy, ale nie było efektów; potem zaczęła zgłaszać jakieś wariactwa - że na taśmie widać znikanie batonów Paradiso i tak dalej. Sprawdziliśmy również, ale nic tam nie widać. To tyle z tej dzielnicy. Odbiór.

- Dzkuję, dyżurny. Bez odbioru. - Odł mikrofon i dopiero teraz zaszczycił spojrzeniem Stevea. - Coś mi świtało z tymi batonami.

- No co? - mruknął ten. - Mamy złodzieja albo złodziei batonów, a dalej co? Wziął może te małe kajdanki, te specjalne na dziecięce rączyny?

Devey milczał, rytmicznie pomrukiwał silnik, McGuire nagle przydusił pedał gazu, żeby zmusić sierżanta do jakichś dział, drgania silnika przeniosły się częściowo na karoserię, wóz się wahnął, antena zakołysała się i wykreśliła na tle nieba kilkanaście zygzaków....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin