Kirino Natsuko - Groteska.rtf

(1617 KB) Pobierz

 

 

 

Tytuł oryginału:

GROTESQUE

Copyright © Natsuo Kirino 2003

Copyright © 2008 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2008 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Ilustracja na okładce: © Dylan Collard

Redakcja: Mariusz Kulan Korekta: Jolanta Olejniczak, Barbara Meisner

ISBN: 978-83-7508-104-6

Sprzedaż wysyłkowa:

www.soniadraga.pl

www.merlin.com.pl

www.empik.com

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.

PI. Grunwaldzki 8-10, 40-950 Katowice

tel. (32) 782 64 77, fax. (32) 253 77 28

e-mail: info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

Skład i łamanie: DT Studio s.c, tel. 032 720 28 78, fax. 032 209 82 25

Katowice 2008. Wydanie I

Drukarnia Rzeszowskie Zakłady Graficzne, Rzeszów

SPIS  TREŚCI

jeden. TABLICA UROJONYCH DZIECI              7

dwa. GRONO ROŚLIN NAGONASIENNYCH              57

trzy. URODZONA DZIWKA: PAMIĘTNIK YURIKO              147

cztery. ŚWIAT BEZ MIŁOŚCI              212

pięć. MOJE ZBRODNIE: PISEMNE ZEZNANIE ZHANGA  285

sześć. FERMENTACJA I ROZKŁAD              388

siedem. JIZŌ, BÓSTWO POŻĄDANIA. DZIENNIKI KAZUE   463

osiem. DŹWIĘKI WODOSPADU W ODDALI - OSTATNI ROZDZIAŁ              619

JEDEN. 

TABLICA   UROJONYCH   DZIECI

Zawsze, gdy spotykam jakiegoś mężczyznę, łapię się na tym, że zaczynam się głowić, jakby wyglądało nasze dziecko, gdy­by rzeczywiście pisane nam było spłodzić dziecko. Robię to już zupełnie podświadomie. Obojętnie, czy ten mężczyzna jest przystojny, brzydki, stary czy młody, zawsze w moich my­ślach pojawia się obraz naszego dziecka. Jestem jasną szatynką, mam cienkie, pierzaste włosy, i jeśli on ma włosy kruczoczarne i mocne, przewiduję, że czupryna naszego dziecka będzie miała wprost idealną strukturę i kolor. Dlaczegóż by nie? Zawsze na początku wyobrażam sobie najlepsze z możliwych scenariuszy dla tych dzieci, ale nim minie dłuższa chwila, w mojej głowie rodzą się najokropniejsze obrazy z zupełnie przeciwnego krań­ca spektrum możliwości.

A co będzie, jeśli postrzępione brwi tego potencjalnego ojca znajdą się nad moimi oczami, nad tymi moimi tak wyraźnymi podwójnymi powiekami. Albo gdyby jego ogromne nozdrza sta­nowiły zakończenie mojego delikatnego noska? Jakby wyglądały jego kościste rzepki kolanowe na moich wyraźnie wykrzywio­nych nogach albo jego kwadratowe paznokcie u nóg na mojej stopie z

wysokim podbiciem? I kiedy takie myśli przemykają mi przez głowę, przewiercam tego mężczyznę wzrokiem, a on jest, oczywiście, przekonany, że staram się go poderwać. Trud­no mi nawet powiedzieć, ile razy takie spotkania prowadziły do kłopotliwych nieporozumień. Jednak moja ciekawość w końcu zawsze jest silniejsza ode mnie.

Kiedy plemnik się łączy z komórką jajową, tworzą zupełnie nową komórkę - i wtedy też się zaczyna zupełnie nowe życie. Takie nowe istoty pojawiają się na świecie we wszystkich roz­miarach i kształtach. Ale co się dzieje, jeśli podczas połączenia plemnik i komórka jajowa są przepełnione wzajemną niechęcią? Czy, wbrew oczekiwaniom, w takiej sytuacji stworzona przez nie istota będzie nienormalna? Bo z drugiej strony, jeśli czują do siebie wielką sympatię, ich potomek będzie jeszcze piękniejszy niż oni. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale przecież, kto może wiedzieć, co czują do siebie plemnik i komórka jajo­wa, kiedy się spotykają?

To właśnie w takich chwilach przed moimi oczami poja­wia się tablica moich hipotetycznych dzieci. Z pewnością znacie te tablice - można je znaleźć w podręcznikach biologii i nauki o ziemi. Chyba je pamiętacie, prawda? To te, które stanowią rekonstrukcję potencjalnych kształtów i cech charakterystycz­nych wymarłych gatunków, tworzone na podstawie o skamie­lin wykopanych gdzieś głęboko w ziemi. Na tych tablicach pra­wie zawsze są umieszczane barwne ilustracje roślin i zwierząt, przedstawianych albo w morzu, albo na tle nieba. Te ilustracje już od dzieciństwa mnie przerażały, ponieważ powodowały, że to, co wymyślone, zdawało się rzeczywiste. Do tego stopnia nienawidziłam tych podręczników, że kiedy tylko miałam taki otworzyć, zawsze zaczynałam od wyszukiwania strony z tymi tablicami, a następnie dokładnie je analizowałam. Być może jest to dowód na to, że pociąga nas to, co nas przeraża.

Wciąż jeszcze pamiętam artystyczną rekonstrukcję fau­ny ze stanowiska łupków z Burgess. Stworzona na podstawie o kambryjskich

wykopalisk, odkrytych w kanadyjskich Górach Skalistych, tablica jest pełna absurdalnych stworzeń pływają­cych w morskich otchłaniach. Przedstawiciel Hallucigenia peł­za w mule na dnie oceanu, a z jego grzbietu wystaje tak wiele kolców, że można go pomylić ze szczotką do włosów. Obok pięciooczna Opabinia wykręca się i wije wokół skał i głazów. A tu Anomalocaris, z ogromnymi haczykowatymi przednimi kończynami, skrada się przez ciemne głębiny morza w poszu­kiwaniu ofiary. Tablica moich własnych fantazji jest bardzo podobna. Widać na niej dzieci pływające w wodzie - dziwacz­ne dzieci, jakie ja spłodziłam z moich urojonych związków z mężczyznami.

Z pewnych powodów nigdy nie myślę o samym akcie, jaki mężczyźni i kobiety wykonują, kiedy płodzą dzieci. Kiedy byłam mała, moje koleżanki z klasy żartowały sobie z chłopa­ków, których nie lubiły, mówiąc na przykład coś takiego: „Już na samą myśl, że mogłabym go dotknąć, przechodzą mnie ciar­ki!”. Ale ja nigdy o tym nie myślałam. Pomijałam tę część zwią­zaną z seksem i od razu przechodziłam do dzieci oraz do tego, jakie one będą. No cóż, macie prawo nawet uznać, że pod tym względem jestem trochę dziwaczna!

Jeśli dobrze mi się przyjrzeć, można zauważyć, że jestem „mieszańcem”. Mój ojciec jest Szwajcarem polskiego pocho­dzenia. Mówiono, że jego dziadek był ministrem, który, ucie­kając przed nazistami, przeniósł się do Szwajcarii i potem tam umarł. Mój ojciec zajmował się handlem, importował zachod­nie słodycze. Coś takiego może nawet robić pewne wrażenie, ale w rzeczywistości wśród importowanych przez niego towarów były tylko niskiej jakości czekoladki i ciasteczka, po prostu bar­dzo przeciętne tanie przekąski. Być może on był znany z tych zachodnich słodyczy, jednak kiedy ja dorastałam, ani razu nie dał mi skosztować tych produktów.

Nasza rodzina żyła bardzo skromnie. Nasze jedzenie, ubra­nia, a nawet wszystkie moje przybory szkolne pochodziły z Japonii.

Nie chodziłam do szkoły międzynarodowej, ale do japoń­skiej publicznej szkoły podstawowej. Moje kieszonkowe było wydzielane bardzo rygorystycznie, a i pieniądze na domowe wydatki były zdecydowanie zbyt skromne w stosunku do po­trzeb, które moja matka uważała za minimalne.

Nie wynikało to bynajmniej z tego, że mój ojciec posta­nowił spędzić resztę życia wraz z moją matką i ze mną w Japo­nii. On po prostu był zbyt skąpy, żeby postępować inaczej. Jeśli nie było to niezbędne, nie wydawał ani jednego centa. I to on, oczywiście, decydował, co było niezbędne, a co nie.

Żeby nie być gołosłowną, opowiem o należącym do ojca domku w górach w prefekturze Gunma, gdzie jeździliśmy na weekendy. Podczas tych wyjazdów, ojciec lubił łowić ryby i po prostu wylegiwać się z wyciągniętymi nogami. Zazwyczaj na wieczorny posiłek jadaliśmy bigos, przygotowywany tak, jak on to lubił. Bigos to polska wiejska potrawa z kiszonej kapusty, warzyw i mięsa. Moja japońska matka nie cierpiała jej przyrzą­dzać, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Słyszałam, że kiedy mojemu ojcu przestało się wieść w interesach i zabrał rodzinę z powrotem do Szwajcarii, moja matka co wieczór goto­wała biały ryż, a ojciec wpadał w złość za każdym razem, kiedy ona stawiała ten ryż na stole. Ja sama zostałam wtedy w Japo­nii, więc trudno mi stwierdzić to z pewnością, jednak podejrze­wam, że była to zemsta matki na moim ojcu za ten jego bigos albo też - co nawet wydaje się bardziej prawdopodobne - za jego skąpstwo i egoizm.

Matka opowiadała mi, że kiedyś pracowała w firmie mo­jego ojca. Z przyjemnością snułam romantyczne wizje czułej miłości rozkwitającej między pochodzącym z zagranicy mło­dym właścicielem małej firmy i pracującą dla niego miejsco­wą dziewczyną. Ale w rzeczywistości moja matka już wcześniej była mężatką, a kiedy to małżeństwo się nie udało, wróciła do domu w prefekturze Ibaraki. Pracowała w domu mojego ojca jako służąca, i tam się poznali.

Kiedyś chciałam poprosić ojca mojej matki, żeby opowie­dział mi więcej szczegółów o tamtych zdarzeniach, ale teraz jest na to za późno. Zupełnie zdziecinniał i wszystko już zapomniał. W umyśle dziadka moja matka wciąż żyje i nadal jest słodką małą dziewczynką chodzącą do gimnazjum; a mój ojciec, moja młodsza siostra i ja sama nawet nie istniejemy.

Mój ojciec jest człowiekiem rasy białej i chyba można by go określić jako mężczyznę drobnej budowy ciała. Nie jest specjal­nie atrakcyjny, ale nie jest też brzydki. Jestem pewna, że znają­cemu mojego ojca Japończykowi byłoby trudno go rozpoznać wśród innych białych na europejskiej ulicy. Podobnie jak dla przedstawicieli rasy białej wszyscy „Azjaci” wyglądają tak samo, dla Azjaty był po prostu typowym białym.

Czy mam opisać rysy jego twarzy? Ma skórę białą i lekko rumianą. Najłatwiej zapamiętać jego oczy, pełne smutnego, wy­blakłego błękitu. W jednej chwili potrafią rozbłysnąć intensyw­nym okrucieństwem. Najładniejsze są jego lśniące kasztanowe włosy o złotym połysku, teraz już siwe i zapewne przerzedzone na ciemieniu. Nosi garnitury w ponurych tonacjach. Jeśli kiedyś spotkacie białego człowieka w średnim wieku, nawet w samym środku zimy ubranego w beżowy, pozapinany od góry do dołu płaszcz przeciwdeszczowy, to będzie mój ojciec.

Ojciec zna japoński na poziomie pozwalającym mu pro­wadzić przeciętną konwersację, a w pewnym okresie kochał moją japońską matkę. Gdy jeszcze byłam mała, często powta­rzał: „Kiedy tatuś przyjechał do Japonii, zamierzał jak najszyb­ciej wrócić do domu. Ale wtedy trafił go piorun, który go spa­raliżował i nie pozwolił mu wracać. Tym piorunem była twoja matka”.

Sądzę, że jest to prawda. A w zasadzie sądzę, że to była prawda. Rodzice karmili mnie i moją siostrę romantycznymi marzeniami, jakby wydzielali nam słodycze. Stopniowo te ma­rzenia rozmywały się, aż w końcu nic już z nich nie pozostało. Ale tę historię opowiem w odpowiednim momencie.

Mój sposób postrzegania matki w czasach, kiedy byłam mała i obecnie, diametralnie się różni. Jako mała dziewczynka byłam przekonana, że matka jest najpiękniejszą kobietą na świe­cie. Obecnie, kiedy już dorosłam, zdaję sobie sprawę, że była po prostu kobietą o przeciętnym wyglądzie, niezbyt atrakcyjną, nawet jak na Japonkę. Miała dużą głowę i krótkie nogi, a do tego płaską twarz i mizerną budowę ciała. Jej oczy i nos były nieproporcjonalnie duże, miała też wystające zęby, a do tego słaby charakter. We wszystkim ulegała mojemu ojcu.

Ojciec miał pełną władzę nad matką. Jeśli nawet zdarzało się jej odpowiedzieć mu niegrzecznie, on natychmiast zasypywał ją gradem słów. Matka nie była zbyt bystra, w rzeczywistości była ofiarą losu. Proszę? Sądzicie może, że zbyt krytycznie oceniam matkę? Nie wydaje mi się. Dlaczego jestem tak bezwzględna, kiedy mówię o mojej matce? Może na razie pamiętajmy o tym pytaniu, a ja będę opowiadać dalej, dobrze?

Bo tak naprawdę chciałabym opowiedzieć o mojej siostrze. Miałam siostrę, o imieniu Yuriko, młodszą ode mnie o rok. Zu­pełnie nie wiem, jak ją opisać, ale gdybym miała ją określić jed­nym słowem, byłoby nim: „potwór”. Była przerażająco piękna. Pewnie nie uwierzycie, że ktoś może być tak piękny, że aż staje się potworny. W końcu zdecydowanie lepiej jest być pięknym niż brzydkim - przynajmniej takie jest powszechne przekona­nie. Szkoda, że ci, którzy tak mówią, nie mogą choć raz rzucić okiem na Yuriko.

Osoby spotykające Yuriko początkowo były porażone jej urodą. Ale stopniowo ta wspaniała doskonałość stawała się mę­cząca, i bardzo szybko jej obecność, a także - oraz te jej idealne rysy - zaczynała być denerwująca. Jeśli sądzicie, że przesadzam, następnym razem przyniosę jej zdjęcie. Ja przez całe życie od­bierałam ją w ten sam sposób, chociaż byłam jej starszą siostrą. Jestem pewna, że wy też się ze mną zgodzicie.

Czasami powraca do mnie ta myśl: czy moja matka umarła, bo urodziła tego potwora, Yuriko? Czy może być coś bardziej przerażającego

niż kiedy dwoje zupełnie przeciętnie wyglądają­cych ludzi płodzi niewyobrażalną piękność? Jest taka japońska bajka o latawcu, który rodzi jastrzębia. Ale Yuriko nie była ja­strzębiem. Nie posiadała mądrości i odwagi, jakie symbolizuje jastrząb. Nie była też szczególnie sprytna ani też zła. Ona po prostu miała diabolicznie piękną twarz. I z pewnością już sam ten fakt stanowił przedmiot nieustannych zmartwień mojej matki, obarczonej przeciętnymi azjatyckimi rysami. A i mnie, muszę to przyznać, też to irytowało.

W każdym razie, patrząc na mnie, od razu można stwier­dzić, że w moich żyłach płynie trochę azjatyckiej krwi. Być może właśnie dlatego ludzie lubią moją twarz. Dla Japończy­ków jest na tyle obca, że staje się interesująca, i jest z kolei na tyle „orientalna”, żeby oczarować ludzi z Zachodu. A przy­najmniej tak sobie to tłumaczę. Ludzie potrafią być zabawni. Uważa się, że twarze niedoskonałe są obdarzone charakterem i ludzkim wdziękiem. Ale twarz Yuriko budziła przerażenie. Ludzie zawsze reagowali na jej twarz tak samo, obojętnie, czy to w Japonii, czy za granicą. Yuriko była dzieckiem, które sta­le się wyróżniało z tłumu, chociaż byłyśmy siostrami i dzieliła nas różnica tylko jednego roku. Czyż to nie dziwne, że geny są przekazywane w tak przypadkowy sposób? Czy ona była po prostu efektem jakiejś mutacji? Być może właśnie dlatego ja, kiedy patrzę na jakiegoś mężczyznę, wyobrażam sobie moje własne hipotetyczne dzieci.

Prawdopodobnie już o tym wiecie, że Yuriko zmarła jakieś dwa lata temu. Została zamordowana. Jej na wpół nagie cia­ło znaleziono w jakimś tanim mieszkaniu w Tokio, w rejonie Shinjuku . Początkowo nie wiedziano, kim jest jej zabójca. Mój ojciec się nie zmartwił, kiedy się o tym dowiedział, nie wrócił też ze Szwajcarii - ani razu tu nie przyjechał. Ze wstydem mu­szę przyznać, że w miarę jak jego ukochana piękna Yuriko do­rastała, stopniowo upadała coraz niżej, schodząc na drogę pro­stytucji. Została tanią dziwką.

Może wam się wydawać, że śmierć Yuriko była dla mnie ciosem, jednak w rzeczywistości wcale tak nie było. Czy nie­nawidziłam jej mordercy? Nie. Podobnie jak mojemu ojcu, tak naprawdę wcale mi nie zależało na poznaniu prawdy. Yuri­ko przez całe życie była potworem, nie było więc nic dziwne­go w tym, że również umarła w sposób nietypowy. Ja z kolei jestem zupełnie przeciętna. Ona wybrała zupełnie inną drogę życiową niż ja.

Pewnie się wam wydaje, że moje podejście było odraża­jące. Ale przecież już to wyjaśniłam. Była dzieckiem od naro­dzin skazanym na odmienność. Takiej kobiecie fortuna sprzy­ja, ale blask, który na nią rzuca, daje długi i mroczny cień. Już od samego początku było wiadomo, że musi się to skończyć nieszczęściem.

Moja dawna koleżanka z klasy, Kazue Satō, została zamor­dowana niecały rok po śmierci Yuriko. Zginęła dokładnie w taki sam sposób. Jej ciało porzucono w mieszkaniu na pierwszym piętrze w dzielnicy Maruyama-chō w Shibuyi, a wokół niej le­żało rozrzucone w nieładzie ubranie. Mówiono, że w obu przy­padkach minęło ponad dziesięć dni, zanim ciała zostały znale­zione. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, w jakim stanie musiały wówczas się znajdować.

Słyszałam, że za dnia Kazue pracowała dla legalnej firmy, nocami natomiast była prostytutką. Plotki i insynuacje na te­mat wypadku krążyły przez całe tygodnie. Czy przeraziło mnie, kiedy policja oznajmiła, że w obu morderstwach sprawcą była ta sama osoba? Szczerze mówiąc, śmierć Kazue wstrząsnęła mną zdecydowanie silniej niż zabójstwo Yuriko. Byłyśmy koleżanka­mi z tej samej klasy. Ponadto Kazue nie należała do piękności. Chociaż nie była piękna, zginęła dokładnie tak samo jak Yuri­ko. A to było niewybaczalne.

Możecie powiedzieć, że to ja doprowadziłam Kazue do Yuriko i do ich długotrwałej znajomości, więc to ja przyczyni­łam się do ich śmierci. Być może ciągnący się za Yuriko pech w jakiś sposób

wpłynął na życie Kazue. Dlaczego w coś takiego wierzę? Nie wiem. Po prostu wierzę.

Trochę znałam Kazue. Chodziłyśmy do tej samej klasy w prestiżowej prywatnej szkole średniej dla dziewcząt. Wówczas Kazue była tak chuda, że jej kości zdawały się ocierać o siebie, i znana z tego, że poruszała się wyjątkowo niezgrabnie. Z pewno­ścią nie była dziewczyną atrakcyjną, ale była bystra i miała dobre stopnie. Należała do tego typu osób, które potrafią przechwalać się przed każdym, i pokazywać, jakie to one są inteligentne, po­nieważ pragną ściągnąć na siebie uwagę. Była dumna i musiała być najlepsza we wszystkim, co robiła. Doskonale zdawała so­bie sprawę, że nie jest atrakcyjna, dlatego też chyba zależało jej, żeby traktowano ją w specjalny sposób ze względu na inne jej przymioty. Czułam płynące z jej strony jakieś ponure fluidy -negatywną energię tak wyraźną, że prawie mogłam ją pochwy­cić. To ta moja wrażliwość tak przyciągała do mnie Kazue. Ta dziewczyna darzyła mnie zaufaniem i zawsze się starała ze mną rozmawiać, a nawet zaprosiła mnie do swojego domu.

Po tym, jak obie dostałyśmy się na powiązany z naszą szko­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin