Quick Amanda - Dom Luster.txt

(453 KB) Pobierz
Quick Amanda

DOM LUSTER

Rok wcze�niej Halucynacje by�y coraz straszniejsze. Przystan�a u szczytu schod�w, usi�uj�c odzyska� spok�j. Korytarz ciemnych luster rozci�ga� si� przed ni� niczym podst�pny niesko�czony labirynt, pe�en przesuwaj�cych si� cieni. Musi przej�� jako� przez te mroczne wn�trza, nim do reszty postrada zmys�y. P�aszczyzny i k�ty korytarza rozmywa�y si� i przybiera�y dziwne kszta�ty, kt�re przypomina�y jej wst�g� Mobiusa. Zwija�y si� w p�tle bez ko�ca i bez pocz�tku. Nie wiedzia�a, jak d�ugo jeszcze uda jej si� panowa� nad coraz rzadszymi przeb�yskami �wiadomo�ci. Marzy�a o �nie, ale nie mog�a podda� si� wszechogarniaj�cemu zm�czeniu. Jeszcze nie. Najpierw musi co� zrobi�. Przed chwil� wy��czono pr�d. S�abe �wiat�o gwiazd s�czy�o si� przez w�skie okienka na obu ko�cach d�ugiego korytarza. Spojrza�a przed siebie, na faluj�c� pod�og�, i dostrzeg�a smug� �wiat�a. Wiedzia�a, �e to wej�cie do biblioteki. Czwarte drzwi z lewej strony. Ogarn�� j� desperacki po�piech. Je�li dotrze do tego promyka �wiat�a, b�dzie mog�a zostawi� wiadomo��. - Bethany? - G�os zab�jcy dobiega� z cienia u st�p schod�w. - Gdzie jeste�? Chc� ci pom�c. Na pewno jeste� ju� bardzo �pi�ca. Lodowaty dreszcz paniki zmobilizowa� energi�, niezb�dn� do chwilowego pokonania efekt�w dzia�ania narkotyku. Zacisn�a palce na pasku torebki, potykaj�c si�, przesz�a kilka krok�w korytarzem i zn�w przystan�a. Usi�owa�a przypomnie� sobie, co ma zrobi�. Wpatrywa�a si� w najbli�sze z wielu czarnych luster wisz�cych na �cianach. W mroku z trudem mog�a dostrzec z�ocon�, bogato rze�bion� ram� osiemnastowiecznego zwierciad�a. W bezdennej pustce lustra szuka�a resztek wspomnie�. Zanim straci przytomno��, koniecznie musi co� zrobi�. - Chc� ci pom�c, Bethany. Wydawa�o jej si�, �e w starym lustrze dostrzega jaki� ruch. Mo�e czyj� wizerunek. Biblioteka. Musi dosta� si� do biblioteki. Tak. O to chodzi. Musi dosta� si� do biblioteki, nim dopadnie j� morderca. Na powierzchni� zanikaj�cej pami�ci wyp�yn�a cyfra. Cztery. Do biblioteki wchodzi�o si� czwartymi drzwiami po lewej. Z wdzi�czno�ci� my�la�a o cyfrze, kt�ra natchn�a j� otuch�. W �wiecie liczb czu�a si� jak w domu. Bezpieczna i szcz�liwa. W przeciwie�stwie do �wiata ludzi i emocji, kt�re tak komplikowa�y �ycie. Czwarte drzwi po lewej. �eby tam doj��, musi przebiec mi�dzy dwoma rz�dami tych strasznych luster. Ta �wiadomo�� niemal j� parali�owa�a. - Nie chowaj si� przede mn�, Bethany. Chc� ci pom�c. Musi to zrobi�. Dek� b�dzie potrzebowa� odpowiedzi. Nie spocznie, p�ki ich nie znajdzie. A Thomas mu w tym pomo�e, bo Dek� jest jego bratem, a bracia Walkerowie zawsze trzymaj� si� razem. Nigdy do ko�ca nie zrozumia�a istoty tego zwi�zku, lecz jej logiczny umys� akceptowa� si�� braterskich wi�z�w. By�y r�wnie rzeczywiste, jak relacje matematyczne. Mobilizuj�c nadludzkim wysi�kiem resztki woli, ruszy�a w stron� promienia �wiat�a oznaczaj�cego wej�cie do biblioteki. Halucynacje by�y coraz intensywniejsze. W starych lustrach pulsowa�y dziwne stwory, osacza�y j� i zaprasza�y, aby do nich do��czy�a. Jeszcze nie. Zacisn�a z�by i skoncentrowa�a si� na przesuwaniu st�p do przodu. Nie odwa�y�a si� spojrze� w kt�rekolwiek ze starych ciemnych zwierciade� w obawie, �e wci�gnie j� �wiat po drugiej stronie. Nie dlatego, �e ba�a si� tam trafi�, po prostu musia�a jeszcze przez kilka minut pozosta� po tej stronie. Tyle si� nale�a�o Deke'owi i Thomasowi. - Bethany? Jeste� chora, chc� ci pom�c. Zab�jca by� na korytarzu za jej plecami. - Ju� nied�ugo, Bethany. Halucynacje sana pewno okropne. Ale nied�ugo za�niesz i wszystko si� sko�czy. Skupi�a si� na tr�jk�cie ksi�ycowego �wiat�a. B�yszcz�ce kreski przyci�ga�y j� i uspokaja�y. Matematyczna czysto�� o�wietlonych �wia- t�em ksi�yca k�t�w by�a silnym, cho� chwilowym, antidotum na halucynacje. Wesz�a przez czwarte drzwi od lewej i przystan�a mi�dzy rega�ami z ksi��kami, usi�uj�c co� sobie przypomnie�. Gdzie� jest ma�e biuro. A w biurze katalog. Ogl�da�a go tego popo�udnia. To by� bardzo wa�ny katalog, poniewa� zawiera� zdj�cie mordercy. Musi jako� oznaczy� to zdj�cie. Dla Deke'a i Thomasa. P�ki z ksi��kami wygina�y si� i skr�ca�y. Resztkami si� dobrn�a do biura. Katalog le�a� na biurku, tam, gdzie go zostawi�a. Otworzy�a go i bezradnie wpatrywa�a si� w pierwsz� stron�. Gdzie� jest ta fotografia. Musi j� szybko znale��. Morderca jest ju� w po�owie drogi. Przewraca�a strony, zadowolona z tego, �e widzi liczby. Siedemdziesi�t dziewi��. Osiemdziesi�t. Osiemdziesi�t jeden. Znalaz�a. Zdj�cie mordercy. Obok katalogu le�a� d�ugopis. Po trzech pr�bach uda�o jej si� wzi�� go do r�ki. Nie by�a, oczywi�cie, w stanie niczego napisa�, ale mia�ajeszcze na tyle sprawn� r�k�, �e potrafi�a narysowa� krzywe k�ko wok� zdj�cia na osiemdziesi�tej pierwszej stronie. Przez moment siedzia�a nieruchomo, my�l�c o czym� intensywnie. Wiedzia�a, �e musi zrobi� co� jeszcze, aby u�atwi� zadanie braciom Walkerom. Koperta. U�miechn�a si� z satysfakcj� na tak wyra�ne wspomnienie wynurzaj�ce si� z mrok�w niepami�ci. Koperta jest w torebce. Wyj�a j� i z trudem wsun�a do katalogu. Co teraz? Trzeba schowa� katalog. Nie mog�a ryzykowa�, �e morderca go znajdzie. - Wiem, gdzie jeste�, Bethany. My�la�a�, �e uda ci si� ukry� w bibliotece? Rozejrza�a si�, szukaj�c miejsca na katalog. Pod �cian� sta� wielki, drewniany, staro�wiecki katalog ksi��ek, z rz�dami ma�ych szufladek. Doskonale. - Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie - zawo�a� morderca od drzwi biblioteki- kto jest najm�drzejszy na �wiecie? Nie ty, Bethany. Ani nie Sebastian Eubanks. Ja. Zignorowa�a te s�owa i ukry�a katalog. Dek� i Thomas pr�dzej czy p�niej go znajd�. Wpatrywa�a si� w najbli�sze z wielu czarnych luster wisz�cych na �cianach. W mroku z trudem mog�a dostrzec z�ocon�, bogato rze�bion� ram� osiemnastowiecznego zwierciad�a. W bezdennej pustce lustra szuka�a resztek wspomnie�. Zanim straci przytomno��, koniecznie musi co� zrobi�. - Chc� ci pom�c, Bethany. Wydawa�o jej si�, �e w starym lustrze dostrzega jaki� ruch. Mo�e czyj� wizerunek. Biblioteka. Musi dosta� si� do biblioteki. Tak. O to chodzi. Musi dosta� si� do biblioteki, nim dopadnie j� morderca. Na powierzchni� zanikaj�cej pami�ci wyp�yn�a cyfra. Cztery. Do biblioteki wchodzi�o si� czwartymi drzwiami po lewej. Z wdzi�czno�ci� my�la�a o cyfrze, kt�ra natchn�a j� otuch�. W �wiecie liczb czu�a si� jak w domu. Bezpieczna i szcz�liwa. W przeciwie�stwie do �wiata ludzi i emocji, kt�re tak komplikowa�y �ycie. Czwarte drzwi po lewej. �eby tam doj��, musi przebiec mi�dzy dwoma rz�dami tych strasznych luster. Ta �wiadomo�� niemal j� parali�owa�a. - Nie chowaj si� przede mn�, Bethany. Chc� ci pom�c. Musi to zrobi�. Dek� b�dzie potrzebowa� odpowiedzi. Nie spocznie, p�ki ich nie znajdzie. A Thomas mu w tym pomo�e, bo Dek� jest jego bratem, a bracia Walkerowie zawsze trzymaj� si� razem. Nigdy do ko�ca nie zrozumia�a istoty tego zwi�zku, lecz jej logiczny umys� akceptowa� si�� braterskich wi�z�w. By�y r�wnie rzeczywiste, jak relacje matematyczne. Mobilizuj�c nadludzkim wysi�kiem resztki woli, ruszy�a w stron� promienia �wiat�a oznaczaj�cego wej�cie do biblioteki. Halucynacje by�y coraz intensywniejsze. W starych lustrach pulsowa�y dziwne stwory, osacza�y j� i zaprasza�y, aby do nich do��czy�a. Jeszcze nie. Zacisn�a z�by i skoncentrowa�a si� na przesuwaniu st�p do przodu. Nie odwa�y�a si� spojrze� w kt�rekolwiek ze starych ciemnych zwierciade� w obawie, �e wci�gnie j� �wiat po drugiej stronie. Nie dlatego, �e ba�a si� tam trafi�, po prostu musia�a jeszcze przez kilka minut pozosta� po tej stronie. Tyle si� nale�a�o Deke'owi i Thomasowi. - Bethany? Jeste� chora, chc� ci pom�c. Zab�jca by� na korytarzu za jej plecami. - Ju� nied�ugo, Bethany. Halucynacje sana pewno okropne. Ale nied�ugo za�niesz i wszystko si� sko�czy. Skupi�a si� na tr�jk�cie ksi�ycowego �wiat�a. B�yszcz�ce kreski przyci�ga�y j� i uspokaja�y. Matematyczna czysto�� o�wietlonych �wia- t�em ksi�yca k�t�w by�a silnym, cho� chwilowym, antidotum na halucynacje. Wesz�a przez czwarte drzwi od lewej i przystan�a mi�dzy rega�ami z ksi��kami, usi�uj�c co� sobie przypomnie�. Gdzie� jest ma�e biuro. A w biurze katalog. Ogl�da�a go tego popo�udnia. To by� bardzo wa�ny katalog, poniewa� zawiera� zdj�cie mordercy. Musi jako� oznaczy� to zdj�cie. Dla Deke'a i Thomasa. P�ki z ksi��kami wygina�y si� i skr�ca�y. Resztkami si� dobrn�a do biura. Katalog le�a� na biurku, tam, gdzie go zostawi�a. Otworzy�a go i bezradnie wpatrywa�a si� w pierwsz� stron�. Gdzie� jest ta fotografia. Musi j� szybko znale��. Morderca jest ju� w po�owie drogi. Przewraca�a strony, zadowolona z tego, �e widzi liczby. Siedemdziesi�t dziewi��. Osiemdziesi�t. Osiemdziesi�t jeden. Znalaz�a. Zdj�cie mordercy. Obok katalogu le�a� d�ugopis. Po trzech pr�bach uda�o jej si� wzi�� go do r�ki. Nie by�a, oczywi�cie, w stanie niczego napisa�, ale mia�ajeszcze na tyle sprawn� r�k�, �e potrafi�a narysowa� krzywe k�ko wok� zdj�cia na osiemdziesi�tej pierwszej stronie. Przez moment siedzia�a nieruchomo, my�l�c o czym� intensywnie. Wiedzia�a, �e musi zrobi� co� jeszcze, aby u�atwi� zadanie braciom Walkerom. Koperta. U�miechn�a si� z satysfakcj� na tak wyra�ne wspomnienie wynurzaj�ce si� z mrok�w niepami�ci. Koperta jest w torebce. Wyj�a j� i z trudem wsun�a do katalogu. Co teraz? Trzeba schowa� katalog. Nie mog�a ryzykowa�, �e morderca go znajdzie. - Wiem, gdzie jeste�, Bethany. My�la�a�, �e uda ci si� ukry� w bibliotece? Rozejrza�a si�, szukaj�c miejsca na katalog. Pod �cian� sta� wielki, drewniany, staro�wiecki katalog ksi��ek, z rz�dami ma�ych szufladek. Doskonale. - Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie - zawo�a� morderca od drzwi biblioteki- kto jest najm�drzejszy na �wiecie? Nie ty, Bethany. Ani nie Sebastian Eubanks. Ja. Zignorowa�a te s�owa i ukry�a katalog. Dek� i Thomas pr�dzej czy p�niej go znajd�. Zrobione. Poczu�a ulg�. Wykona�a zadanie. Teraz mo�e zasn��. Odwr�ci�a si�, trzymaj�c kurczowo biurka. W drzwiach biura ujrza�a sylwetk� mordercy. - No, Bethany, kto jest najm�drzej...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin