17 - Wichry cienia.pdf

(2511 KB) Pobierz
Jordan Robert-Kolo Czasu 17-Wichry cienia
Robert Jordan - Wichry cienia
Robert Jordan
Wichry cienia
Crossroads Of Twilight
Przełożyła Ewa Wojtczak
Wydanie oryginalne: 2002
Wydanie polskie: 2004
A w dniach, kiedy ruszy Gon Czarnego i kiedy prawica się zachwieje, lewica zaś zbłądzi, zdarzy się, że
ludzkość przyjdzie na Rozstaje Zmierzchu i wszystko, co jest, wszystko, co było i wszystko, co będzie,
zrównoważy się na czubku miecza. I zerwą się wtedy wichry Cienia.
z Proroctw Smoka;
tłumaczenie dokonane prawdopodobnie
przez Jaina Charina (znanego jako Jain Farstrider),
wkrótce przed jego zniknięciem
Dla Harriet.
Kiedyś, teraz i zawsze
Rozdział 1
Zapadające ciemności
Wieczorne słońce przybrało postać krwawej kuli usadowionej na wierzchołkach drzew. Ostatnie promienie
obrzucały ponurym światłem obozowisko – szeroko rozstawione rzędy palików dla koni, płótno bud wozów, furmanki na
wysokich kołach, wszelkiego rozmiaru i typu namioty oraz połacie śniegu rozdeptane aż do błota. Nie była to ani ta pora
dnia, ani ten rodzaj miejsca, w którym Elenia chciałaby siedzieć na końskim grzbiecie. Zapach gotowanej wołowiny
unoszący się znad dużych kociołków z czarnego żelaza wystarczył, by zaburczało jej w brzuchu. Chłodne powietrze
mroziło oddech i sugerowało nadejście jeszcze zimniejszej nocy, wiatr wręcz do żywego ciął przez najlepszy czerwony
płaszcz kobiety, mimo grubego podszycia z białego futra o długim włosiu. Futro śnieżnego lisa miało być cieplejsze niż
inne, niestety Elenia nigdy nie doświadczyła praktycznego potwierdzenia tej obietnicy.
Zaciskając jedną, odzianą w rękawiczkę, dłonią poły płaszcza, jechała powoli i bardzo starała się nie drżeć, co
zresztą zupełnie jej się nie udawało. Biorąc pod uwagę późną godzinę, bardziej niż prawdopodobne wydawało się, że
Elenia spędzi tutaj noc, jednak jak dotąd nie miała żadnego pomysłu, gdzie położy się do snu. Niewątpliwie będzie spała w
namiocie jakiegoś pomniejszego przedstawiciela arystokracji, który niechętnie wyruszy poszukać sobie innego miejsca
spoczynku, usiłując nie okazywać niezadowolenia z powodu wykwaterowania. Jednakże Arymilla lubiła trzymać Elenię do
ostatniej chwili w niepewności, zarówno w kwestii noclegu, jak i we wszystkich innych. Jedną niepewność szybko
zastępowała następna. Najwyraźniej Arymilla usiłowała ją zdenerwować. A może sądziła, że Elenia Sarand lubi trwać w
takim stanie? Tak czy owak, myliła się.
Eskorta Elenii składała się wcześniej jedynie z czterech mężczyzn noszących na płaszczach godło przedstawiające
dwa Złote Dziki, no i oczywiście ze służącej o imieniu Janny, która kuliła się na siodle tak szczelnie okutana płaszczem, że
przypominała wielki kłębek zielonej wełny. Poza tym Elenia nie widziała w obozie nawet jednego człowieka, który bez
cienia wątpliwości pozostawałby lojalny wobec Dynastii Sarand. Tu i ówdzie taka czy inna grupka osób gromadziła się
wokół ognisk, z dumą prezentując Czerwonego Lisa Domu Anshar, Elenię minęła także podwójna kolumna jeźdźców
noszących Skrzydlaty Młot Dynastii Baryn; kierowali się bardzo powoli w przeciwnym kierunku. Przypatrzyła się
zaciętym minom i surowym twarzom za kratami hełmów. Mężczyźni wyglądali na znużonych. Gdy Morgase zasiadła na
tronie, Karind i Lir pożałowały swej opieszałości. Tym razem obie powiodą Anshar i Baryn tam, gdzie dostrzegą dla
swoich Domów korzyść, a Arymillę opuszczą równie szybko i ochoczo, jak się do niej przyłączyły. Kiedy nadejdzie pora.
Większość mężczyzn brnących przez rozdeptany do błota śnieg albo zerkających z nadzieją w obrzydliwe kociołki
stanowili farmerzy i wieśniacy, powoływani pod sztandar danego lorda lub lady. Niektórzy nosili symbol jakiegoś Domu na
zniszczonym płaszczu lub połatanym kaftanie. Prawie niemożliwe wydawało się oddzielenie tych domniemanych żołnierzy
od kowali, grotarzy i innych rzemieślników, szczególnie że niemal wszyscy nosili przy pasie miecz lub topór. O Światłości,
nawet spora ilość kobiet posiadała noże tak wielkie, że można je było nazwać krótkimi mieczami, toteż prawie nie sposób
było odróżnić żony wziętego do wojska farmera od kobiety pracującej jako woźnica. Wszystkie nosiły stroje z tej samej
grubej wełny, miały identycznie szorstkie dłonie i równie zmęczone twarze. Zresztą te szczegóły w gruncie rzeczy nie
miały znaczenia. Zimowe oblężenie okazało się straszliwą pomyłką – zbrojni zaczną najprawdopodobniej głodować
znacznie wcześniej niż miasto – jednak dla Elenii stanowiło nie lada okazję. Czekała na możliwość ataku. Naciągnęła
kaptur jedynie na tyle, aby chronił ją przed wiatrem, nie przesłaniając przy tym twarzy i kiwała głową łaskawie każdemu,
nawet najmarniejszemu prostakowi, który spojrzał w jej kierunku. Ignorowała zaskoczone spojrzenia posyłane w
odpowiedzi na jej łaskawość.
Większość zapamięta jej uprzejmość, a także Złote Dziki, które nosiła jej eskorta, toteż będą wiedzieli, że Elenia
Sarand zwróciła na nich uwagę. Na takiej podstawie konstruuje się fundamenty władzy. Głowa Dynastii, podobnie jak
królowa, stoi wszak na wierzchołku swego rodzaju wieży, a wieżę ową tworzą ludzie. Po prawdzie, osoby na samym dole
to cegiełki z najpodlejszej gliny, jednak jeśli ci najpodlejsi i najprostsi zjednoczą się i zbuntują przeciwko władcy, cała
„wieża” runie. O tej drobnej kwestii Arymilla najwyraźniej zapomniała, o ile w ogóle kiedykolwiek zdawała sobie z niej
sprawę. Elenia wątpiła, czy Arymilla rozmawiała choć raz z kimś stojącym niżej w hierarchii społecznej od zarządcy albo
osobistego służącego. Elenia nie uważała takiego dystansu za podejście... rozważne, toteż starała się zamienić kilka słów z
ludźmi przy każdym ognisku, może nawet co jakiś czas uścisnąć czyjąś niezbyt czystą dłoń, przypominać sobie osoby,
które spotkała wcześniej bądź też przynajmniej udawać, że je pamięta. A co do Arymilli – krótko mówiąc, kobiecie
brakowało podstawowych cech dobrej władczyni i po prostu nie nadawała się na królową.
1 / 126
447609256.002.png
Robert Jordan - Wichry cienia
Obóz zajmował obszar rozleglejszy niż niejedno miasto, a właściwie składał się z setki różnego rozmiaru
mniejszych obozowisk, Elenia mogła więc swobodnie i bez przeszkód jeździć po terenie, nie martwiąc się zbytnio, że może
zbłądzić w pobliże zewnętrznych granic. Tak czy owak, zachowywała ostrożność. Wartownicy na czatach odnosili się do
niej grzecznie, o ile nie byli zupełnymi głupcami, tym niemniej bez wątpienia przede wszystkim wypełniali otrzymane
rozkazy. Elenia z zasady aprobowała ludzi wykonujących wyznaczone zadania, wolała wszakże unikać kłopotliwych
incydentów. Szczególnie biorąc pod uwagę prawdopodobne konsekwencje w przypadku, gdyby Arymilla naprawdę zaczęła
ją podejrzewać o próbę odejścia. Została już raz zmuszona do przespania jednej zimnej nocy w brudnym namiocie jakiegoś
żołnierza, schronieniu ledwie wartym swej nazwy, pełnym robactwa i niedokładnie połatanych dziur. W dodatku nie było
przy niej Janny, która powinna jej pomóc w ubieraniu i przytulić się do niej pod cienkimi kocami, dzięki czemu obu im
byłoby nieco cieplej. No cóż, Elenia uważała Arymillę po prostu za osobę tępą, która niczego nie rozumie. O Światłości,
pomyśleć, że musi tak rozważnie stąpać wokół tej... tej głupiej kobiety! Na tę myśl otuliła się szczelniej płaszczem i
usiłowała udawać, że jej drżenie stanowi jedynie reakcję na wiatr. Och, miała inne rzeczy na głowie. Ważniejsze rzeczy.
Kiwnęła głową wpatrzonemu w nią szeroko otwartymi oczyma młokosowi, który nosił na głowie ciemną szarfę zawiniętą
w kształt turbana, a chłopak cofnął się, jakby go obrzuciła piorunującym spojrzeniem. Durny wieśniak!
Rozdrażniła ją kolejna myśl, gdyż nagle uprzytomniła sobie, że zaledwie kilka mil stąd ta młoda gąska Elayne siedzi
sobie wygodnie w cieple komfortowego Królewskiego Pałacu, obsługiwana przez dziesiątki dobrze wyszkolonych
służących i prawdopodobnie nie zastanawia się nad niczym poważniejszym niż kreacja, w której wystąpi podczas
wieczornej kolacji przygotowanej przez pałacowych kucharzy. Plotka głosiła, że dziewczyna jest w ciąży; prawdopodobnie
zaszła w nią z jakimś Gwardzistą. Tak mogło być. Elayne nigdy nie posiadała poczucia przyzwoitości, podobnie jak jej
matka. Opiekowała się nią Dyelin, kobieta o bystrym umyśle, niebezpieczna mimo żałosnego braku ambicji. A tej Dyelin
zaś najpewniej doradzała jakaś Aes Sedai. Niezależnie od tych wszystkich pogłosek, w otoczeniu Elayne bez wątpienia
przebywała co najmniej jedna prawdziwa Aes Sedai.
Z miasta docierało tak dużo bzdurnych informacji i nonsensów, że oddzielenie od nich prawdy stało się naprawdę
trudne. Podobno przedstawicielki Ludu Morza umieją wycinać w powietrzu dziury?! Cóż za absurd! Tym niemniej Biała
Wieża wyraźnie przejawiała zainteresowanie tronem i pragnęła na nim usadzić jedną ze swoich. A niby dlaczego nie? Tar
Valon wydawało się podchodzić pragmatycznie do tego typu spraw, z historii zaś jawnie wynikało, że osoba, która zasiadła
na Tronie Lwa, wkrótce okazywała się protegowaną Wieży. Aes Sedai nie zamierzały zrywać swoich związków z Andorem,
szczególnie w czasach, gdy w Białej Wieży doszło do rozdarcia. Elenia była tego równie pewna, jak własnego imienia.
Właściwie, jeśli chociaż połowa rzeczy, które słyszała na temat sytuacji Wieży, była zgodna z prawdą, następna Królowa
Andoru może spróbować zażądać, czego tylko zapragnie w zamian za utrzymanie tego związku w nienaruszalnym stanie.
Tak czy inaczej, nikt nie umieści na jej głowie Różanego Wieńca przed latem (najwcześniej), a do tej pory mnóstwo się
może zmienić. W każdym razie bardzo wiele.
Elenia objeżdżała właśnie obóz po raz drugi, kiedy dostrzegła przed sobą kolejną małą grupkę amazonek
przemieszczających się powoli wśród rozproszonych ognisk w ostatnim świetle dnia. Na ich widok nachmurzyła się i ostro
ściągnęła cugle. Kobiety szczelnie okryły się płaszczami, twarze zaś schowały głęboko w kapturach. Jedne miały na sobie
ciemnoniebieskie jedwabie obszywane czarnym futrem, inne proste, szare wełny, jednak duże, srebrne Potrójne Klucze
naszyte na płaszczach czterech zbrojnych jawnie określały ich przynależność. Elenia potrafiłaby wskazać mnóstwo osób,
które spotkałaby chętniej od Naean Arawn. W każdym razie, skoro Arymilla nie zabroniła im wprost spotykać się bez jej
udziału (na tę myśl Elenia zazgrzytała zębami tak mocno i głośno, że aż wyraźnie usłyszała ten dźwięk i poczuła ból),
najmądrzejszym posunięciem wydawało się przybranie neutralnej miny i zamarkowanie uprzejmości. Chociaż nie
dostrzegała żadnych korzyści płynących z takiego spotkania.
Niestety, Naean zauważyła ją, zanim Elenia zdążyła się odwrócić i odjechać, szybko przemówiła do swojej eskorty i
– podczas gdy zbrojni oraz służąca nadal kłaniali się w siodłach – uderzyła boki konia obcasami i popędziła ku Elenii
cwałem; kopyta czarnego wałacha wysyłały w powietrze śnieżne grudy. O Światłości, niech ta idiotka sczeźnie! Z drugiej
strony może warto było poznać powody, które skłoniły Naean do takiej nierozwagi. W każdym razie niebezpiecznie byłoby
ich nie znać. Tyle że dopytywanie się niosło z sobą także pewne zagrożenie.
– Zostańcie tutaj i pamiętajcie, że niczego nie widzieliście – warknęła Elenia do własnej wątłej świty, po czym, nie
czekając na odpowiedź ludzi, kopnęła piętami boki Wiatru Świtu i wyjechała naprzeciw Naean.
Nie potrzebowała ze strony otoczenia wyszukanych ukłonów i uprzejmych dygnięć – za każdym razem, gdy się
odwróci... Wystarczyła jej minimalna przyzwoitość i szacunek, a jej ludzie o tym wiedzieli i zawsze trwali w oczekiwaniu
na jej rozkazy. Za to o wszystkich innych musiała się martwić, niech sczezną!
Gdy długonogi gniadosz skoczył naprzód, Elenia wypuściła z rąk poły płaszcza, który popłynął za nią niczym
szkarłatny sztandar Sarandów. Nie chwyciła okrycia ponownie, pędząc na oczach farmerów i Światłość jedna wie, na
czyich jeszcze, więc wiatr szarpał także suknią do jazdy konnej, dając jej kolejny powód do rozdrażnienia.
Naean miała przynajmniej na tyle poczucia przyzwoitości, że zwolniła, toteż obie kobiety spotkały się mniej więcej
w połowie drogi, obok dwóch ciężko obładowanych wozów, których puste dyszle leżały w błocie. Najbliższe ognisko
paliło się prawie dwadzieścia kroków stąd, jeszcze dalej znajdowały się najbliższe namioty, których klapy wejściowe z
powodu zimna szczelnie zasznurowano. Ludzie przy ogniu koncentrowali się zresztą na dużym, żelaznym naczyniu
parującym nad płomieniami i chociaż dochodzący stamtąd odór przyprawiał Elenię o mdłości i chęć wymiotów, wiatr
niosący ów smród równocześnie nie dopuszczał do siedzących tam osób słów, które wymienią dwie kobiety. A powinny to
być słowa ważne.
Dzięki częściowo skrytej pod obszytym czarnym futrem kapturem twarzy tak bladej jak kość słoniowa, niektórzy
mogliby uważać Naean za piękność – nawet mimo jej surowej miny, nieco wykrzywionych ust i zimnych niczym niebieski
lód oczu. Wyprostowana i na pozór całkiem spokojna Naean wydawała się podchodzić do wszelkich przeszłych zdarzeń z
zupełną obojętnością. Jej oddech, wydobywający się z ust w postaci białej mgły, był mocny i równomierny.
– Wiesz, gdzie dzisiaj śpimy, Elenio? – spytała chłodno.
Jej towarzyszka w żaden sposób nie zamierzała się powstrzymywać przed piorunującym spojrzeniem.
– Czy po to przybyłaś? – odparowała. Ryzykowała niezadowolenie Arymilli z powodu takiego głupiego pytania?!
Elenię zdenerwowała myśl o ryzyku związanym z niezadowoleniem Arymilli, którego z całych sił starała się uniknąć, więc
prawie warknęła na drugą kobietę: – Wiesz tyle samo co ja, Naean.
Szarpnąwszy cugle, już odwracała swego wierzchowca, gdy jej towarzyszka odezwała się ponownie, z lekką złością
2 / 126
447609256.003.png
Robert Jordan - Wichry cienia
w głosie.
– Nie udawaj przy mnie naiwnej, Elenio. I nie mów mi, że nie jesteś równie gotowa jak ja do ucieczki z tej pułapki.
No! Możemy przynajmniej markować grzeczność?
Elenia zatrzymała Wiatr Świtu w połowie odwrotu od Naean i ze swego obszytego futrem kaptura popatrzyła
bokiem na drugą kobietę. W ten sposób z ukrycia mogła także obserwować ludzi tłoczących się wokół najbliższego
ogniska. Nigdzie nie dostrzegała symboli któregokolwiek z Domów, osoby te mogły zatem służyć komukolwiek. Co jakiś
czas ten czy ów, chroniąc nagie ręce pod pachami, spojrzał ku dwóm amazonkom, jednak naprawdę chyba interesowała ich
jedynie bliskość dającego ciepło ognia. Może jeszcze obchodziła ich gotująca się wołowina i czas potrzebny na
przyrządzenie mięsa do postaci jadalnej. Zresztą wyglądali na takich, którzy zjedzą wszystko.
– Sądzisz, że możesz stąd uciec? – spytała cicho. Grzeczność jej odpowiadała, lecz nie za cenę pozostawania tutaj
dłużej, niż było to absolutnie konieczne. Jeśli Naean widziała wszakże drogę wyjścia... – W jaki sposób? Zobowiązanie,
które podpisałaś dla poparcia Domu Marne, do tej pory widziała już połowa Andoru. Poza tym, chyba nie sądzisz, że
Arymilla pozwoli ci po prostu odjechać.
Naean wzdrygnęła się, a Elenia nie mogła się powstrzymać przed lekkim uśmieszkiem. Jej rozmówczyni wcale nie
była zatem tak obojętna, jak udawała. A jednak gdy odpowiedziała, udało jej się zachować spokojny ton.
– Elenio, widziałam wczoraj Jarida, który nawet z oddali wyglądał jak chmura gradowa. Pędził tak szybko, że bałam
się, iż on i wierzchowiec skręcą sobie karki. Jeśli znam twojego męża, już zamyśla nad planem wyciągnięcia cię z
oblężenia. Splunąłby dla ciebie Czarnemu w oko. – To było prawdą. Jarid z pewnością by tak postąpił. – Chciałabym, żeby
w swoich planach wziął pod uwagę również moją osobę. Na pewno się ze mną w tej kwestii zgodzisz.
– Mój mąż podpisał to samo zobowiązanie, które ty podpisałaś, Naean, a jest wszak człowiekiem honorowym.
Był wręcz zbyt honorowy, choć Elenia jeszcze przed ślubem korzystała z jego porad. Zobowiązanie podpisał,
ponieważ sama je napisała i mu podsunęła, zresztą nie miała wtedy wyboru. Teraz zaś odstąpiłby od niego (chociaż
niechętnie), gdyby Elenia była na tyle szalona, żeby go o to poprosić. Tyle że... w obecnej chwili miała niejakie trudności z
poinformowaniem go, czego pragnie. Arymilla bardzo się starała nie dopuszczać do siebie małżonków na dystans bliższy
niż mila. Elenia panowała nad wszystkim – na tyle, na ile mogła w tych okolicznościach – musiała się jednak skontaktować
z Jaridem, choćby właśnie po to, by go powstrzymać przed „wyciągnięciem jej z oblężenia”. Splunąć Czarnemu w oko?
Jarid mógłby zniszczyć ich oboje, szczerze wierząc, że swoim zachowaniem jej pomaga. Może podjąłby to ryzyko, nawet
gdyby wiedział, co jego akcja dla nich oznacza.
Wielkiego wysiłku wymagało ukrycie frustracji i furii, która nagle zawładnęła jej ciałem, jednak Elenia przykryła
gniew i inne emocje uśmiechem. Szczyciła się, że potrafi w każdej sytuacji przywołać na twarz uśmiech. W jej aktualnej
minie było nieco zaskoczenia. I trochę pogardy.
– Niczego nie planuję, Naean, podobnie jak Jarid, jestem tego pewna. Gdybym wszakże miała jakieś plany, dlaczego
miałabym włączyć w nie twoją osobę?
– Ponieważ jeśli nie weźmiesz mnie w nich pod uwagę – odparła otwarcie Naean Arawn – Arymilla może się o nich
dowiedzieć. Pewnie jest głupia i niewiele zauważa poza własną osobą, lecz na pewno więcej pojmie, jeśli ktoś wskaże jej
kierunek, w którym powinna zerknąć. I może wtedy będziesz musiała dzielić namiot ze swoim... hmm... ukochanym w
każdą noc, że nie wspomnę o ochronie ze strony jego zbrojnych.
Kiedy Elenia uświadomiła sobie, kogo Naean ma na myśli, jej uśmiech zgasł, a głos stał się lodowaty, dopasowując
się do lodowej kuli, która nagle wypełniła jej żołądek.
– Zachowuj ostrożność, gdy coś mówisz, w przeciwnym razie Arymilla poprosi swojego Tarabonianina, żeby
zabawił się z tobą w kotka i myszkę. Wierz mi, że to akurat mogę ci zagwarantować.
Wydawało się niemożliwe, żeby twarz Naean mogła się stać jeszcze bledsza, a jednak się stała. Kobieta straszliwie
zakołysała się w siodle i złapała Elenię za rękę, może obawiając się, że spadnie. Poryw wiatru szarpnął połami jej płaszcza,
lecz Naean pozwoliła im trzepotać. Zimne oczy otworzyła teraz szeroko. Nijak nie starała się ukryć strachu. Może wypadki
zaszły za daleko i nie potrafiła już maskować lęku. Jej głos zabrzmiał teraz chrypliwie. Kobieta wyraźnie panikowała.
– Wiem, że ty i Jarid coś planujecie, Elenio. Wiem o tym! Proszę, weź mnie z sobą, a... a ręczę, że Dom Arawn cię
wesprze. Natychmiast, kiedy uwolnię się od Arymilli.
Och, naprawdę była wstrząśnięta, że coś takiego zaproponowała.
– Chcesz przyciągnąć jeszcze większą uwagę? – warknęła na nią Elenia, uwalniając się od jej uścisku. Wiatr Świtu i
czarny wałach Naean tańczyły nerwowo, wyczuwając nastrój obu amazonek i Elenia mocno ściągnęła cugle, starając się
zapanować nad gniadoszem. Dwaj spośród mężczyzn przy ognisku pospiesznie spuścili głowy. Bez wątpienia uważali, że
widzą dwie arystokratki sprzeczające się w zapadającym zmierzchu i nie chcieli, by któraś odreagowała na nich swoją
wściekłość. Tak, musiało właśnie o to chodzić. Pewnie lubią plotkować, z pewnością jednak wolą się nie wplątywać w
takie kłótnie.
– Nie mam żadnych planów związanych z... ucieczką. Kompletnie żadnych – zapewniła Elenia spokojniejszym
tonem drugą kobietę. Zacisnęła poły płaszcza, po czym powoli odwróciła głowę i sprawdziła wozy oraz najbliższe namioty.
Jeśli Naean aż tak się przestraszyła... Gdyby w powietrzu niespodziewanie pojawiło się wycięcie, otwór... Nie było
wprawdzie w pobliżu żadnego, przez które ktoś mógłby podsłuchać ich rozmowę, tym niemniej Elenia wciąż mówiła
cicho. – Oczywiście istnieje możliwość, że sytuacja się zmieni. Któż może przewidzieć, co się zdarzy? Jeśli tak się stanie,
obiecuję ci na Światłość i na moją nadzieję odrodzenia, że nie odejdę stąd bez ciebie. – Na twarzy Naean pojawiło się
zaskoczenie, ale i nadzieja. Elenia stwierdziła, że czas na przedstawienie haczyka. – Tyle że... wolałabym mieć w swoim
posiadaniu list napisany twoją ręką, podpisany przez ciebie i z twoją pieczęcią... list, w którym jawnie z własnej i
nieprzymuszonej woli odżegnujesz się od poparcia dla Domu Marne, a także przysięgasz, że Dynastia Arawn pomoże mi w
zdobyciu tronu. Na Światłość i na twoją nadzieję odrodzenia. Tak wygląda mój warunek.
Naean wykonała nagły ruch głową, a następnie dotknęła językiem wargi. Przesunęła wokół siebie wzrokiem, jakby
szukała skądś pomocy lub drogi wyjścia. Karosz nadal parskał i tańczył w miejscu, jego pani – choć prawdopodobnie
nieświadomie – ścisnęła wodze mocniej, starając się nie dopuścić do ucieczki konia. Tak, przestraszyła się, z pewnością się
przestraszyła, nie tak bardzo wszakże, by nie wiedziała, czego żąda od niej Elenia. W historii Andoru istniało wiele
przykładów takich umów i przysiąg. Póki nic nie znajdowało się na piśmie, pozostawało tysiąc możliwości, ale istnienie
listu całkowicie zmieniało stan rzeczy. Gdyby Naean przekazała Elenii swoje oświadczenie, wszystko stałoby się jasne.
Elenia zyskałaby ogromną przewagę nad Naean, szczególnie że publikacja pisma równałaby się zgubie tamtej, chyba że
3 / 126
447609256.004.png
Robert Jordan - Wichry cienia
Elenia zachowa się głupio i przyzna, iż wywarła na Naean presję. Po takiej rewelacji Naean mogłaby udawać, że nic się nie
zdarzyło, obie jednak wiedziały, że wówczas nawet Dom, wśród którego członków rzadziej dochodziło do rozmaitych
antagonizmów niż między członkami Dynastii Arawn... Dom, w którym znacznie mniej kuzynów, ciotek i wujów
gotowych było zaszkodzić każdemu innemu krewniakowi w mgnieniu oka... nawet taki Dom po prostu by się rozpadł.
Mniejsze Dynastie zaś, choć od pokoleń związane z Arawnami, natychmiast poszukałyby ochrony gdzieś indziej. W ciągu
kilku lat, a może i wcześniej, Naean stałaby się Głową pomniejszej, zdyskredytowanej grupki. Och tak, historia zna wiele
podobnych przypadków.
– Już wystarczająco długo gawędzimy na osobności. – Elenia zebrała wodze. – Wolałabym nie wzbudzać plotek.
Może znajdziemy lepszą okazję do rozmowy, zanim Arymilla obejmie tron. – „Cóż za nieprzyjemna myśl!”. – Być może.
Druga kobieta westchnęła głośno i ciężko, jakby usiłowała pozbyć się z ciała całego powietrza, Elenia wszakże
zawracała już – ani szybko, ani wolno – swojego konia, wyraźnie zamierzając odjechać.
– Zaczekaj! – powstrzymała ją Naean z natarczywością w głosie.
Elenia obejrzała się przez ramię, po czym zastygła w miejscu. Czekała. Nie powiedziała ani słowa. Uważała, że
wyjaśniły już sobie wszystko, co trzeba było wyjaśnić. Pozostała co najwyżej jeszcze tylko jedna kwestia – pytanie, czy
Naean jest aż tak zdesperowana, że dobrowolnie odda się w ręce Elenii Sarand. Powinno się udać. Naean nie miała nikogo
takiego jak Jarid, mężczyzny chętnego jej pomóc. W gruncie rzeczy, wszyscy przedstawiciele Domu Arawn, którzy choćby
zasugerowali, że Naean potrzebuje pomocy, prawdopodobnie szybko trafiali do więzienia. Naean karała ich w ten sposób
za podważanie jej samodzielności i władzy. Bez Elenii Naean może się zestarzeć w niewoli.
Tyle że jeśli napisze i przekaże pismo, znajdzie się w niewoli zupełnie innego rodzaju. Elenia, mając w ręku pismo
Naean, pozwoli tamtej niemal na każdy przejaw kompletnej wolności. Naean była dość bystra, więc to rozumiała. Albo po
prostu przestraszyła się wzmianki o Tarabonianinie.
– Dam ci dokument najszybciej, jak zdołam – dodała zrezygnowanym tonem.
– Niecierpliwie na niego czekam – mruknęła Elenia, prawie nie starając się ukryć satysfakcji. O mało nie dorzuciła:
„Ale nie zwlekaj z tym zbyt długo”, na szczęście się powstrzymała. Może pokonała w tej chwili Naean, wiedziała jednak,
że pokonany wróg wciąż może w każdej chwili wyjąć nóż, zwłaszcza jeżeli druga strona posunie się zbyt daleko. Poza tym
Elenia bała się gróźb Naean równie mocno, jak tamta bała się jej pogróżek. A może nawet bardziej. Na szczęście Naean do
tej pory nie odkryła tego faktu.
Po powrocie do swoich zbrojnych Elenia zauważyła, że jej nastrój jest w tym momencie pogodniejszy, niż był od
czasu... Hmm... Na pewno nie była tak zadowolona od czasu, gdy jej „wybawcy” okazali się ludźmi Arymilli. Może nawet
od czasu uwięzienia przez Dyelin w Aringill, chociaż tam Elenia ani na chwilę nie straciła nadziei. Trzymano ją wówczas
w domu gubernatora, siedzibie całkiem wygodnej, nawet jeżeli musiała dzielić apartament z Naean. Bez problemu
kontaktowała się wtedy z Jaridem i myślała o możliwości najazdu wraz z Gwardią Królowej. Tak wielu Gwardzistów
dopiero co przybyło z Cairhien, że nie mieli... pewności... komu są winni lojalność.
Jednym słowem to cudownie przypadkowe spotkanie z Naean podniosło ją na duchu tak bardzo, że uśmiechnęła się
do Janny i obiecała jej sporo nowych sukienek, kiedy tylko wkroczą do Caemlyn. Za swoje przyrzeczenie otrzymała
odpowiedni, sugerujący wdzięczność uśmiech tej kobiety o pulchnych policzkach. Elenia zawsze kupowała swojej służącej
nowe sukienki, ilekroć czuła się wyjątkowo dobrze. Doskonały humor okazywał się dostatecznym powodem do zakupów.
W ten sposób zapewniała sobie zarówno lojalność, jak i dyskrecję, a Janny rzeczywiście od dwudziestu lat pozostawała jej
wierna.
Słońce miało obecnie kształt czerwonej obręczy doskonale widocznej nad drzewami. Nadeszła pora znaleźć
Arymillę, która powie Elenii, gdzie ma spędzić dzisiejszą noc. Oby Światłość dała jej przyzwoite łóżko w ciepłym, lecz
niezbyt zadymionym namiocie, a wcześniej odpowiedni posiłek. W tym momencie Elenia nie mogła prosić o więcej.
Nawet ta myśl jednakże nie popsuła jej humoru, nie tylko więc kiwała głową mijanym grupkom mężczyzn i kobiet, lecz
nawet uśmiechała się do tego czy owej. Jeszcze chwila i zacznie do nich machać! Wszystkie sprawy wyglądały znacznie
lepiej niż do tej pory. Nie pozbyła się po prostu Naean jako rywalki do tronu, lecz podporządkowała ją sobie, uzależniła od
siebie albo prawie uzależniła... Dzisiejsze zdarzenie może wystarczyć – na pewno wystarczy! – by przekonać Karind i Lir.
Sporo osób chętnie zaakceptuje na tronie kogoś spoza Dynastii Trakand. Na przykład Ellorien. Wszak Morgase ją
wychłostała! Ellorien nigdy nie poparłaby Trakandów. Przypuszczalnie także Aemlyn, Arathelle i Abelle, gdyż one również
miały do Domu Trakand pretensje, które Elenia z rozkoszą wykorzysta. Może powinna również pomyśleć o wsparciu
Pelivara czy Luana. Tak, tak, musi jeszcze dokładniej zbadać grunt. I nie lekceważyć posiadanej przez tę hałaśliwą
dziewuchę, Elayne, przewagi w postaci Caemlyn. W sensie historycznym, samo utrzymanie się w Caemlyn wystarczało dla
zdobycia poparcia co najmniej czterech czy pięciu Domów.
Kluczową sprawą była oczywiście synchronizacja w czasie, w przeciwnym razie wszelkie korzyści trafią się
Arymilli, jednak Elenia oczyma wyobraźni już widziała siebie na Tronie Lwa, podczas gdy Głowy wszystkich Domów
klękały przed nią, przysięgając jej lenniczą wierność. Miała już w pamięci listę Głów Dynastii, które należy zastąpić
innymi osobami. Nikt, kto jej się sprzeciwił, nie będzie później sprawiał kłopotów, Elenia na to nie pozwoli. Może dojdzie
do serii nieszczęśliwych wypadków. Szkoda, że sama nie może wybrać następców tamtych ludzi, jednak wypadki zdarzą
się prawdopodobnie niewiarygodnie często.
Jej radosne dumania przerwał chudy osobnik, który nagle zjawił się obok niej na krępym siwku. Oczy mężczyzny
błyszczały niezdrowo w gasnącym świetle. Z jakiegoś powodu Nasin nosił w swoich cienkich białych włosach gałązki
zielonej jedliny, które sprawiały, że wyglądał, jak gdyby niedawno wspinał się po drzewach. Z kolei jego kaftan i płaszcz z
czerwonego jedwabiu przyozdobiono tak jaskrawymi haftami przedstawiającymi kwiaty, że obie części stroju mogłyby
uchodzić za illiańskie kobierce. Jednym słowem mężczyzna prezentował się groteskowo. Był jednakże Głową
najpotężniejszego Domu w Andorze. I wydawał się kompletnie szalony.
– Elenia, mój ukochany skarb – ryknął, opryskując się śliną. – Jakże słodki stanowisz widok dla moich oczu. Przy
tobie miód wydaje się zatęchły, a róże bezbarwne.
Elenia bez zastanowienia pospiesznie skierowała Wiatr Świtu w tył i na prawo, stając za brązową klaczą Janny,
która odgrodziła ją od Nasina.
– Nie jestem twoją narzeczoną, Nasinie – warknęła, sapiąc ze złości, że musiała wypowiedzieć takie stwierdzenie na
głos, wobec wszystkich. – Jestem mężatką, stary głupcze! Czekać! – dodała, gwałtownie machnąwszy ręką.
Rozkaz i gest przeznaczone były dla jej zbrojnych, którzy położyli już dłonie na rękojeściach mieczy i przeszywali
4 / 126
447609256.005.png
Robert Jordan - Wichry cienia
Nasina przepełnionymi nienawiścią spojrzeniami. Mężczyźnie towarzyszyło około trzydziestu lub czterdziestu osobników
z Mieczem i Gwiazdą Domu Caeren. Ludzie ci z pewnością nie zawahaliby się posiekać na kawałki każdego, kogo uważali
za zagrożenie dla Głowy ich Dynastii. Niektórzy już na wpół wysunęli ostrza z pochew. Nie skrzywdziliby oczywiście
Elenii. Gdyby ją chociaż posiniaczyli, Nasin powywieszałby ich co do jednego. O Światłości, nie wiedziała, śmiać się z
tego czy płakać.
– Nadal boisz się tego młodego przygłupa, Jarida? – spytał Nasin, kierując ku niej swego wierzchowca. – Ten
człowiek nie ma żadnego prawa dalej ci się naprzykrzać. Został zwyciężony i powinien się pogodzić z przegraną. Wyzwę
go! – Jedna ręka, której straszliwą kościstość jawnie podkreślała bardzo obcisła, czerwona rękawiczka, opadła na rękojeść
miecza, którego mężczyzna nie wyciągał z pochwy prawdopodobnie od dobrych dwudziestu lat. – Potnę go jak psa za to,
że cię przeraża!
Elenia poruszyła zwinnie Wiatrem Świtu, Nasin sunął jednak za nią, toteż oboje objechali Janny, która wymamrotała
przeprosiny pod adresem Nasina i udawała, że pragnie zjechać mu z drogi, lecz nie potrafi zapanować nad swoją klaczą.
Elenia z wdzięczności dodała w myślach subtelny haft do sukienek, które zamierzała kupić służącej. Chociaż Nasin nie
wydawał się szczególnie rozgarnięty, w każdej chwili mógł przejść od słodkich słówek i dworskiej miłości do obłapiania
jej niczym tawernianej dziewczyny. Tego Elenia nie potrafiłaby znieść, nie znowu i na pewno nie publicznie. Krążąc,
zmusiła się do zatroskanego uśmiechu, choć po prawdzie uśmiech wymagał od niej więcej wysiłku niż troska. Jeśli ten
stary dureń zmusi Jarida do zabicia go, stanie się coś strasznego, a ich plan zostanie całkowicie zrujnowany!
– Wiesz, że nie mogę pozwolić, aby mężczyźni o mnie walczyli, Nasinie. – Przemawiała nerwowo i niespokojnie,
ale nie próbowała panować nad tonem. Uważała, że ma w tym momencie prawo zarówno do nerwowości, jak i do
niepokoju. – Jak mogłabym kochać człowieka, który ma krew na rękach?
Groteskowy osobnik zmarszczył czoło i długi nos, toteż Elenia zaczęła się zastanawiać, czy nie posunęła się za
daleko. Bez dwóch zdań, był szalony jak postrzałek, lecz nie do końca, nie zawsze i nie w każdej sprawie.
– Nie miałem pojęcia, że jesteś taka... wrażliwa – oświadczył wreszcie. Nie zatrzymał się, nadal usiłując objechać
Janny. Rysy jego pomarszczonej twarzy nagle się rozpogodziły. – Chociaż powinienem był przypuszczać. Od tej chwili
będę o tym pamiętał. Pozwolę Jaridowi żyć. Póki nie będzie cię niepokoił.
Niespodziewanie popatrzył na służącą wzrokiem człowieka, który widzi kogoś po raz pierwszy i jego twarz
skrzywiła się w pełnym irytacji grymasie, on sam zaś podniósł wysoko rękę i zacisnął ją w pięść. Pulchna kobieta wyraźnie
nastawiła się na cios i nawet się nie poruszyła. Elenia zazgrzytała zębami. Kupi jej sukienkę nie dość, że haftowaną, to
jeszcze z jedwabiu. Zdecydowanie niewłaściwy strój dla służącej, lecz Janny z pewnością na taki zasłużyła.
– Lordzie Nasin, wszędzie cię szukam – rozległ się kokieteryjny kobiecy głos i mężczyzna zatrzymał konia.
Kiedy z półmroku wyłoniła się Arymilla wraz ze swoją świtą, Elenia najpierw westchnęła z ulgą, po chwili jednak
musiała zdławić napływającą furię spowodowaną tymże uczuciem ulgi. W przesadnie wyszukanej, haftowanej sukni z
zielonego jedwabiu, obszytej koronką przy kołnierzu i na mankietach, Arymilla wyglądała pulchnie, niemal korpulentnie.
Jej uśmiech był bezmyślny, a brązowe oczy jak zwykle zbyt szeroko otwarte – zawsze tak spoglądała, udając
zainteresowanie, nawet gdy wokół nie znajdowało się zupełnie nic ciekawego. Wyraźnie nie posiadała dość rozumu, by
wychwycić wszystkie niuanse danej sytuacji, nie sposób było jej wszakże odmówić sprytu, dzięki któremu zdawała sobie
sprawę z istnienia kwestii, które powinny ją zainteresować. Na wszelki wypadek wolała zatem nigdy nie dawać nikomu do
zrozumienia, że coś przegapiła. Tak naprawdę ważne były dla niej zresztą jedynie własne wygody i odpowiedni dochód,
który jej je zapewni, toteż jedynym powodem dla objęcia tronu wydawał jej się królewski skarbiec, którego zawartość
gwarantowała wspanialsze korzyści niż pieniądze dostępne każdej Głowie Dynastii. Jej świta była większa niż Nasina,
chociaż zaledwie w połowie stanowili ją zbrojni jej Domu z godłem Czterech Księżyców, resztę zaś tworzyli przeważnie
wazeliniarze i faworyci, pomniejsi lordowie, lady mniej znaczących Domów i inne osoby skłonne przypochlebiać się
Arymilli, byleby tylko znaleźć się blisko władzy. A Arymilla uwielbiała wszelkiej maści lizusów. Towarzyszyła jej także
Naean, która czekała obok głównej grupy wraz ze swoimi zbrojnymi i służącą. Rozglądała się wokół spokojnie i znów
wyglądała na całkowicie opanowaną. Chociaż trzymała się wyraźnie z dala od Jaqa Lounalta, szczupłego mężczyzny w
jednej z tych groteskowych, taraboniańskich zasłon skrywającej jego ogromne wąsy oraz stożkowej czapce, która
podwyższała kaptur jego płaszcza do śmiesznej wysokości. Lounalt zbyt często się uśmiechał. Zdecydowanie nie wyglądał
na osobnika, który przy użyciu zaledwie kilku sznurów potrafi zmusić każdego do błagania o litość.
– Arymillo – odezwał się Nasin zmieszanym tonem. Spojrzał z marsową miną na swoją pięść, dziwiąc się, że ją
podniósł, po czym szybko opuścił rękę na łęk siodła, a swej niemądrej rozmówczyni posłał promienny uśmiech. –
Arymillo, moja droga – dodał ciepło.
Elenii nigdy nie traktował z tego rodzaju ciepłem. Można by mniemać, że uważał Arymillę Marne za swoją córkę i
to w dodatku tę najbardziej ulubioną. Kiedyś Elenia słyszała zresztą jego długą opowieść o związku z kobietą, jego ostatnią
żoną, która była jakoby matką Arymilli. Z tego jednak, co wiedziała, Arymilla nigdy nie spotkała Miedelle Caeren. Tym
niemniej, mimo ojcowskich uśmiechów, które posyłał teraz Arymilli, Lord Nasin przeszukiwał równocześnie wzrokiem
ledwie widoczny w mroku tłumek stojących za nią konnych.
Nagle jego twarz złagodniała, gdyż dostrzegł Sylvase, swoją wnuczkę i spadkobierczynię, krzepką, opanowaną
młodą kobietę, która odpowiedziała na jego spojrzenie bez uśmiechu, po czym naciągnęła mocniej na głowę ciemny,
obszyty futrem kaptur. Ta dziewczyna nigdy się nie uśmiechała, nie marszczyła brwi ani nie pokazywała żadnych innych
emocji (w każdym razie Elenii nie udało się nigdy żadnych dostrzec), stale tylko zachowując tępą, krowią minę.
Najwyraźniej jej umysł też przywodził na myśl krowi móżdżek. Arymilla trzymała Sylvase bliżej siebie niż Elenię czy
Naean i również takie postępowanie zapewniało jej poparcie Nasina. Ten mężczyzna może był szalony, lecz także –
niezawodnie – chytry.
– Mam nadzieję, że dobrze się opiekujesz moją małą Sylvase, Arymillo – mruknął Nasin. – Wszędzie krążą obecnie
łowcy posagów, a dzięki tobie moja ukochana dziewczynka pozostanie bez wątpienia bezpieczna.
– Oczywiście, że dobrze się nią opiekuję – odparła Arymilla, niemal całkowicie skupiona na swojej przekarmionej i
przyciężkawej klaczy, którą czule głaskała. Jej ton był słodki jak miód i obrzydliwie dziecinny. – Wiesz, że ze wszystkich
sił zadbam o jej bezpieczeństwo. – Uśmiechnąwszy się tym swoim gapiowatym uśmiechem, zaczęła poprawiać Nasinowi
płaszcz na ramionach i wygładzać mu go z wyrazem twarzy osoby układającej szal na ramionach ukochanego inwalidy. –
Jest tu dla ciebie o wiele za zimno. Wiem, czego potrzebujesz, mój drogi, a mianowicie ciepłego namiotu i nieco gorącego
wina z przyprawami. Będę szczęśliwa, jeśli przykażę mojej służącej, aby je dla ciebie przygotowała. Arlene, będziesz
5 / 126
447609256.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin