SW - Ostatnia bitwa - Jedi Nadiru Radena.doc

(996 KB) Pobierz
SW: KOTOR: The Last Battle

Jedi Nadiru Radena

 

Gwiezdne Wojny

Rycerze Starej Republiki

Ostatnia Bitwa

 

3960 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci

Na podstawie gry fabularnej „Knights of the Old Republic

 

Cztery tysiące lat przed powstaniem Imperium Galaktycznego, Republika stoi w obliczu kryzysu. Darth Malak, ostatni żyjący uczeń Mrocznego Lorda Revana sprowadził niezniszczalną armadę Sith na łono całkowicie nieprzygotowanej na to Galaktyki.

Niszcząc wszelki opór, ekspansywna wojna Malaka pozostawiła Zakon Jedi rozdarty i wrażliwy na ataki, w czasie, gdy niezliczona ilość Rycerzy Jedi ginie w bitwach, a wielu innych przysięga lojalność nowemu Mistrzowi Sith.

Za sprawą Cartha Onasiego, Bastili Shan i tajemniczego padawana Jedi, odkryte zostaje miejsce ukrycia superbroni Malaka, Gwiezdnej Kuźni.

Nad planetą-miastem Coruscant ogromna flota Republiki przygotowuje się do zadania ostatecznego ciosu siłom Mrocznego Lorda Sith...

 

Rozdział I – Republika Galaktyczna

**********

 

Coruscant – odwieczna stolica Galaktyki, centrum wszelkiego istnienia i najważniejszy świat Republiki Galaktycznej niespokojnie migotał na tle ogromnej tarczy biało-żółtawego słońca układu Coruscant, opromieniony łagodnym blaskiem, wypływającym z transparistalowych okien gigantycznych wieżowców, które już tysiące lat temu nieprzenikalnym płaszczem pokryły ostatni skrawek niezabudowanej przestrzeni.

Jedyna w swoim rodzaju, zadziwiająca swoim niepojętym majestatem planeta wbrew logice większości istot inteligentnych nadal niesłychanie się rozwija, stanowiąc doskonały przykład działalności Republiki i jej pacyfistycznej polityki, opierającej się na wzajemnej tolerancji i zaufaniu. Onieśmielająca swoim splendorem, tarcza gigantycznej metropolii zachwycała swoją nieprzemijalnością i niemal wyczuwalną potęgą, uwitą całe tysiąclecia temu przez inteligentne organizmy, lśniąc się niezwykłą poświatą miliardów świateł, nadających planecie wygląd gigantycznego klejnotu Corusca, od którego tak naprawdę otrzymała swą nazwę - choć zawsze znajdą się tacy, co uparcie twierdzą, że było odwrotnie.

Otoczona dziesiątkami milionów sztucznych satelitów, milionami niewielkich stacji kosmicznych, setkami tysięcy przybywających lub odlatujących z Republic City gwiezdnych statków, tysiącami ogromnych zwierciadeł planetarnych, gotowych na wezwanie oświetlić każdy obszar tytanicznego miasta, zdawała się nie odczuwać upływu czasu, nie pomna na setki coraz to nowych kryzysów, nierozumnych konfliktów bądź też wielkich galaktycznych wojen, dumnie unosząc się na orbicie swojej żółtej gwiazdy. Zupełnie nie bacząc na usilne działania wielu rządnych władzy istot, czy też jakiekolwiek sytuacje polityczne, właściwie samym swoim istnieniem zaprzeczała wszystkiemu.

Glob wydawał się również nie zauważać, ani tym bardziej zwracać uwagi na olbrzymią flotyllę okrętów Republiki, które niespokojnie wisiały w czarnej otchłani próżni tuż nad monumentalną Stolicą Galaktyki. Naprędce zebrana armada ponad stu statków, może nie była siłą zdolną zwyciężyć w wielkiej bitwie, lecz ten, kto ją wystawił, zrobił to, aby obronić ów wspaniały świat, jak i też w następstwie mnóstwo innych.

Niewielka flota – biorąc pod uwagę ogólną liczebność pojazdów wojennych, wchodzących w skład całej Wielkiej Armii Republiki – składała się głównie z dwóch rodzajów machin bojowych: krążowników uderzeniowych i nieco mniejszych fregat szturmowych. Te pierwsze – a było ich około czterdziestu - zwane były powszechnie Capitolami, gdyż stanowiły trzon wszystkich flot republikańskich. Pomalowane na metaliczny, zmatowiały kolor, przepasany gdzieniegdzie pasami ciemnoczerwonej barwy, statki miały ponad dwieście metrów i swoim kształtem przypominały gigantyczny młotek. Na jego uzbrojenie wchodziły zaś cztery podwójne ciężkie działa laserowe, standardowo skierowane w przód.

Natomiast fregaty szturmowe Republic Fleet Systems klasy Defender zbudowane były na podstawie prostego, podłużnego prostopadłościanu. Prawie stu pięćdziesięciometrowe maszyny zaopatrzone były w dwa ciężkie podwójne działa laserowe zainstalowane na przedzie oraz całkiem mocne silniki, w gruncie rzeczy niczym szczególnym się nie wyróżniały i można by powiedzieć, iż w tym właśnie celu zostały one zaprojektowane; fregaty te miały być jedynie wsparciem ogniowym dla dużo mocniejszych i lepszych Capitolów, a ich główną zaletą prawie dwa razy większa prędkość bojowa.

Oczywiście szkieletem żadnej flotylli nie były wielkie okręty liniowe, lecz znacznie drobniejsze gwiezdne statki: zwykłe, niewielkie myśliwce, leciutko, lecz groźnie kąsające gigantów. W tym dniu Republika dysponowała dwoma ich rodzajami: podstawowym, typu Republic oraz typu Crusader, przemykające pomiędzy większymi statkami, niczym olbrzymie roje owadów.

Republic Fighters – jak nazywano te pierwsze – zwinne i smukłe, skonstruowane były do walki kołowej, spisując się w niej dokładnie tak, jak chcieli tego inżynierzy. Dzięki niesamowitym prędkościom osiąganym przez pojedynczy silnik fuzyjny, Republic był w stanie prześcignąć i wymanewrować niemal każdy do tej pory zbudowany w Znanej Galaktyce pojazd. Gdy patrzyło się na niego z góry, przypominał duży, opływowy trójkąt ostry, podzielony na cztery części. Jedyne, co pozostawało do życzenia w konstrukcji Republic Fightera to zupełny brak opancerzenia i tarcz ochronnych; z tego też powodu tylko najodważniejsi piloci odważyli się w nim zasiadać... lub też ci, którzy nie mieli innego wyboru.

Crusader z kolei, była to wielce różniąca się od Republic Fightera jednostka. Pojazd ten w niczym nie przypominał swojego odległego prekursora, jakim był szybki i zwrotny Republic. Kadłub maszyny był płaski i podłużny, lecz w przeciwieństwie do innych myśliwców nie leżał w czasie lotu poziomo, ale pionowo. W czasie startu plecy pilota skierowane były do podłoża. Kabina znajdowała się zatem na samym czubku maszyny, tuż przed zamontowanymi po obu bokach dwoma dużymi, cylindrycznymi silnikami, które dawały mniej mocy niż napęd Republica. Na szczęście wszelkie niedogodności w pełni rekompensowały mocne osłony i dobrej jakości pancerz.

Daleko za wszystkimi okrętami, na samym końcu armady Republiki utrzymywały pozycje ponad dwukrotnie większe od Capitolów statki w kształcie niezwykle szerokiego, płaskiego prostopadłościanu o długości nieprzekraczającej czterystu metrów - ledwo widoczne na tle tarczy Coruscant, ale wystarczająco wyraźne, by nie uznać ich za fantom. Dziesięć Republikańskich lotniskowców klasy Sentinel, mogących bez trudu pomieścić w sobie dwa pełne skrzydła myśliwskie, tudzież niemal sto dość przestronnych kabin dla ich pilotów oraz mechaników.

W pewnej chwili wszystkie okręty znajdujące się w składzie floty, rozpoczęły formować nowy szyk, pomału uaktywniając swoje silniki, a myśliwce ruszyły do swoich hangarów na olbrzymich lotniskowcach. Około sto dwadzieścia z nich skierowało się do swoich lądowisk na czterdziestu Capitolach, które we wnętrznościach na śródokręciu chowało trzy doskonale przygotowane miejsca do lądowania dla lekkich pojazdów takich jak Republic Fighter. Flotylla powoli zaczęła opuszczać orbitę Coruscant, dokonując przy tym gruntownej zmiany szyku. Trzydzieści fregat Defender wysunęło się na czoło armady, mieszając się z dwudziestką Capitolów. Po piętnaście zostało wysłanych na skrzydła floty, a reszta krążowników ustawiła się pomiędzy przednią grupą a lotniskowcami, gotowych w razie konieczności wesprzeć inne okręty.

Naprędce zwołana ze wszystkich stron Znanej Galaktyki, VI Flota Republiki admirał Forn Dodonny była przygotowana do wyruszenia i ostatecznej bitwy.

Bitwy, która miała zadecydować o losach Republiki Galaktycznej.

 

Rozdział II – Spotkanie po latach

**********

 

Republikański myśliwiec, połyskując odbitym w owiewce srebrzystym blaskiem słońca systemu Coruscant, z niezwykłą gracją osiadł na platformie lądowiska hangaru okrętu „Savior” - aktualnie flagowej jednostki admirał Forn Dodonny i mistrza Jedi Vandara Tokare; głównodowodzących nowo powstałej VI Floty Republiki Galaktycznej.

Niebieskooki mężczyzna siedzący na ciemnym fotelu maszyny, szybko zdjął kask pilota i zmierzwił swoje długie, sięgające ramion czarne włosy palcami okrytymi rękawicami identycznego koloru. Natychmiast zerwał je z dłoni i po odsunięciu się srebrzystej owiewki, gładko wyskoczył z pojazdu, z głuchym odgłosem uderzając ciemnobrązowymi butami wojskowego kroju o metalowe podłoże. Na jego twarzy zagościł zawadiacki półuśmieszek, gdy niemal arogancko poprawił na sobie piaskowo-brązową tunikę, opatrzoną na barkach atramentowymi pasami ze sztucznej skóry; srebrny cylinder swobodnie dyndający u ciemnego pasa wydawał się być tylko zbędnym dodatkiem.

Mężczyzna nie zdążył przestąpić nawet dwóch kroków, kiedy niespodziewanie zza jego pleców rozległ się roześmiany głos:

- Pięknie wykonałeś tą ostatnią pętlę, Arun! Jesteś w tym mistrzem!

Na ironiczny wydźwięk wypowiedzi Arun Radena odwrócił głowę w prawo, posyłając zwodniczy uśmiech Jekalowi – młodemu pilotowi Republic Fightera, wysokiemu blondynowi o nader wysokim ego, odzianemu w brązowo-żółty kombinezon, który właśnie – jak to w jego zwyczaju - z impertynenckim półuśmieszkiem i większym rumorem niż odgłos wybuch detonatora termicznego, zeskoczył na matowo-szarą platformę lądowiska.

Podejrzewając kolejny wymyślny podstęp młodzieńca, Radena już sposobił się do rzucenia jakiejś kąśliwej odpowiedź na temat wyczynów „kogoś innego”, gdy uśmiech zainteresowanego jeszcze bardziej się rozszerzył.

- Ale i tak byłem od ciebie lepszy!

Chłopak z bezczelnością wypisaną na rozpromienionej twarzy, błyskawicznie rzucił się w bieg przez całe lądowisko, natychmiast dopadając do najbliższych drzwi, za którymi jeszcze szybciej zniknął, nonszalancko błyskając okiem na pożegnanie.

- Ach, te dzieciaki! – westchnął teatralnie Arun i kręcąc głową powtórnie; tym razem bez żadnych uśmieszków „w stylu Jekala” - poprawił swój ubiór; bez dwóch zdań: przydałoby mu się porządne prasowanie – uznał mężczyzna – Pół godziny w kokpicie Republic Fightera to może mało ale wystarczy, żeby pomyśleć o kąpieli i zmianie ubrania...

Nagle usłyszał piskliwy chichot któregoś z jego pilotów – bodajże Sullustanina Haggi’ego – obserwującego całe poprzednie zdarzenie z bezpiecznej odległości.

- Jekal chyba nigdy się nie zmieni – zauważył niewysoki Haggi, zakładając rękę na rękę, po czym w dziwny sposób począł przyglądać się swoimi wielkimi, czarnymi oczyma na postać, która właśnie wkroczyła do wnętrza lądowiska i najwyraźniej zaczęła kierować się w stronę jego rozmówcy. Pilot omal nie przetarł oczu ze zdziwienia, szybko zorientowawszy się, kim owa osoba jest - choć nigdy tak naprawdę nie widział jej na własne oczy – i uśmiechnął się, co wyglądało trochę nienaturalnie dla ludzkiego oka, zwarzywszy na przeszkadzające istocie obwisłe płaty skóry po obu bokach twarzy.

- Tak... – Radena w zadumie spojrzał na myśliwiec Jekala błyszczący blaskiem lamp jarzeniowych, nie spostrzegając przy tym osoby, idącej zdecydowanie i wprost do niego – To chyba jedyna rzecz w całej Galaktyce, która nigdy się nie zmieni, Haggi...

- Nie byłabym tego tak pewna, mistrzu Radena.

Znam skądś ten głos… nie, to niemożliwe!Arun Radena zmarszczył brwi i nie wierząc własnym uszom odwrócił się. Ujrzał wysoką, brązowowłosą kobietę w tradycyjnym, ciemno-brunatnym ubiorze rycerza Jedi, która z przekornym uśmiechem na niezwykle delikatnej i łagodnej twarzy cicho podeszła do na wpół zamurowanego Radeny - i to było tylko tyle, na co stać było w tej chwili mózg pilota, jeżeli chodzi o bodźce wzrokowe.

- Vima!? – wyjąkał, tym razem nie wierząc swoim oczom.

Vima Sunrider roześmiała się lekko.

Radena - w lekkim szoku, przechodzącym powoli w bezgraniczne zdumienie - musiał przyznać, że blisko czterdziestoletnia kobieta, będąca córką sławnej Nomi Sunrider wciąż wygląda tak samo pięknie i uroczo jak prawie dwadzieścia cztery lata temu, gdy pierwszy raz ją zobaczył. I wcale nie zmieniła swojego sposobu bycia sprzed pięciu, kiedy miał okazję ostatni raz ją widzieć. Tak samo upinała swoje długie włosy, nadal na jej szyi wisiał złocisty amulet, podarowany jej przez umierającego Ulica Qel-Dromę, na barkach tuniki zaszyte dwa gładkie czarne pręgi, mocno kontrastujące z resztą ubioru, lecz pasujące do rubinowo-brązowych włosów rozwiewanych za plecami, a po obu stronach zielono-czarnego pasa niezmiennie dyndały dwa miecze świetlne: jej własny – prosty, lecz wyjątkowo elegancki zbudowany w czasie nauki i drugi, Ulica Qel-Dromy. Spoglądając z podziwem na smukłą sylwetkę Sunrider uświadomił sobie, że Vima w dalszym ciągu jest jedną z trzech najbardziej utalentowanych Jedi – licząc w tym także młodą Bastilę Shan oraz Revana – jakich kiedykolwiek miał zaszczyt poznać w swojej niemal czterdziestojednoletniej egzystencji jako rycerz Zakonu Jedi i tak naprawdę szczerze wątpił, by to kiedykolwiek miało się zmienić.

Niewątpliwie nikt nie dorównywał Vimie Sunrider umiejętnościom oraz zapałem.

- Długo się nie widzieliśmy Arun po błyskawicznym zlustrowaniu jego postury, oblicze Vimy ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin