SW - Mroczna ścieżka - Darth Fizyk.doc

(206 KB) Pobierz

Darth Fizyk

 

Mroczna ścieżka

 

I

 

Stał po kostki w lepkim, ciepłym, i do tego jaskrawoczerwonym błocie. Kolor tego błota kontrastował z kolorem jego butów. I nie tylko butów, z całym jego ubraniem, koloru mroku. Czarne odzienie tak dobrze oddawało istotę Ciemnej Strony. Uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie lubił ukrywać tego, kim jest. Nawet wtedy, gdy był jeszcze adeptem Jasności. Nie lubił także wszelkiego rodzaju przeciwności, i pomimo tego, że pokonywał je wszystkie, wolał iść łatwiejszą drogą.

Popatrzył na obły kształt leżący przed nim. Podczas tej walki nie musiał się nawet specjalnie wysilać. Ten Bothanin, był drugim uczniem T'cloone'a, Mistrza Sith. Na twarzy trupa zastygł wyraz bezgranicznego zdumienia. Znowu uśmiechnął się na wspomnienie niedawnej walki. Nawet nie zdążył ochlapać się tym błotem.

Po krótkiej przemowie Mistrza, niemal natychmiast przeszedł do ataku a zaskoczony Bothanin ze wszystkich sił próbował się bronić przed ciosami pomarańczowego ostrza, jednakże to pomarańczowe ostrze, za każdym razem zatrzymywało się bliżej ciała bothanina. W końcu bothanin, Fey'kla, zdecydował się na jedyny sposób, aby przerwać nieustający grad ciosów przeciwnika, wyskoczył na pięć metrów w górę i wylądował za plecami człowieka, jak mu się wydawało, poza zasięgiem jego miecza. Jednakże, ów człowiek nawet się nie obrócił, skierował swoją pomarańczową klingę do tyłu, a na obudowie, zrobionej z Cortosisu, wcisnął jakiś przełącznik, pomarańczowe dotychczas ostrze, zmieniło kolor na jaskrawo fioletowy i momentalnie wydłużyło się prawie dwukrotnie. Zdumiony Fey'kla popatrzył na przeszywającą go klingę, jego własny miecz wysunął mu się z ręki, która chwilę potem opadła znad głowy, ogarnięta nagłą niemocą. Bothanin wycharczał tylko coś niezrozumiale i osunął się na ziemię.

Mistrz T'cloone podszedł do mężczyzny wyrywając go z tego zamyślenia. Co prawda wyczuł wcześniej, że Mistrz się zbliża, ale dopiero jego głos, ociekający jadem, czystym mrokiem, podziałał na niego jak zimny prysznic.

- Dobrze, mój padawanie, bardzo dobrze - Mistrz T'cloone nie ukrywał zadowolenia - Pokonałeś Fey'kla bardzo szybko, jednak, gdyby nie ta modyfikacja twojego miecza, walczyłbyś o wiele dłużej. Czy ty sam to wymyśliłeś?

- Nie, to nie był mój pomysł. Podczas nauki w Akademii Jedi na Yavinie IV widziałem zapiski Gantorisa, jednego z pierwszych uczniów Akademii Jedi, on miał właśnie taki miecz, a Luke Skywalker mówił, że Gantoris zbudował ten miecz pod kierunkiem Exara Kun'a. Byłem nim zachwycony i postanowiłem przerobić swój miecz.

- Bardzo dobrze, nigdy nie wiadomo co się może przydać.

Darth Fizyk znowu popatrzył na leżące zwłoki. Fey'kla, pomimo tego co o nim mówił T'cloone, był zbyt pewny siebie by z nim wygrał. Pewnie uważał się za lepszego, skoro dłużej uczył się pod okiem Mistrza. Weszli na pokład stojącego opodal promu. Pięć minut później prom był już tylko znikającym punkcikiem na niebie.

W pobliskich zaroślach coś zaskrzeczało obrzydliwie, a potem przeciągle zawyło. Dookoła odpowiedziały temu wyciu inne, podobne i już po chwili było słychać odgłosy ciamkania i chrupania.

 

II

 

Prom wyszedł z nadprzestrzeni niedaleko planety, która kiedyś była kryjówką rebeliantów. Po ich ucieczce nikt więcej, oprócz paru Imperialnych a później Republikańskich patroli, na Hoth nie lądował. Planeta była zbyt zimna, aby posłużyć jakiemukolwiek innemu celowi. Prom także nie kierował się ku planecie. Leciał w stronę pola asteroidów znajdującego się na obrzeżu układu.

- Mój uczniu - zaczął uroczyście - zobaczysz dziś miejsce, gdzie dokończę twojej nauki, i gdzie zostaniesz kiedyś Mistrzem - Mistrz T'cloone siedział za plecami pilotującego prom Fizyka - miejsce, gdzie ja pobierałem nauki i które było siedzibą Sithów od Wojny Sith. Jeden z Sithów, którzy wtedy ocaleli zabłądził w te strony i założył bazę w tym polu asteroid.

- To wszystko bardzo fajne Mistrzu, ale powiedz mi lepiej na której wylądować - Fizyk jakoś nie mógł ukryć znudzenia ciągłymi przemowami T'cloone'a.

- Musisz nauczyć się mnie słuchać - T'cloone bardzo nie lubił, gdy mu się przerywało - inaczej twoje szkolenie nie będzie miało sensu...

- Dobra, dobra. Będę ciebie słuchał, mistrzu, ale powiedz mi w końcu gdzie lądować - uciął krótko, wolał nie ryzykować teraz dłuższego przemówienia mistrza.

- Leć w stronę tej dużej planetoidy i wleć do tego dużego otworu - odpowiedział zniecierpliwiony Mistrz. Między palcami zaskwierczały mu błyskawice ciemnej strony, z trudem powstrzymał się by nie połaskotać nimi Fizyka. Mimo wszystko, taki uczeń był bardzo obiecujący. Ale jeśli nie nauczy się posłuszeństwa, trzeba będzie poszukać innego ucznia...

 

***

 

Droga do Hangaru wiodła przez długą i krętą jaskinię. Fizyk, siedzący cały czas za sterami wleciał w nią powoli, lecz zdecydowanie.

- Widzisz Fizyku ile tu Mynocków? Potraktujemy je jako element pierwszego ćwiczenia w bazie. Każdego Mynocka, który zbliży się do promu na odległość metra zgnieciesz na miazgę. Oczywiście uważaj żebyś nas nie rozbił.

- To będzie trudne, chociaż chyba wiem jak to zrobię - Mówiąc to Fizyk wyobraził sobie, że leci ulubionym pojazdem, a Mynocki chcą się przyssać do kadłuba. Tak, poczuł do nich nienawiść. Nienawiść tak potrzebną do bycia Sithem. Jednocześnie uświadomił sobie coś innego, Mynocki w otworach gębowych posiadały kły jadowe, więc jeśli ich nie zabije lub jakiegoś przeoczy one, po wylądowaniu, mogą zabić jego. Ogarnął go strach. Wcale nie chciał umierać tak głupio. Przyspieszył do granic możliwości promu. Jednocześnie, przepełniony nienawiścią do tych stworzeń, strachem przed nimi i gniewem za to, że musiał się ich bać, wyczuł i zgniótł jakiegoś Mynocka.

- Zatrzymaj się, Fizyk jesteśmy hangarze!!! - Krzyknął przerażony Mistrz, w tej chwili był gotów zabić ucznia i przejąć stery zanim prom roztrzaska się o ścianę, na szczęście Fizyk już wyhamowywał.

Gdy się już zatrzymali Fizyk popatrzył przez przedni iluminator na ścianę Hangaru, o którą mało się nie roztrzaskał, ale zamiast ściany zobaczył jakąś biologiczną miazgę.

- Niemożliwe, żeby jeden Mynock mógł zabrudzić całą szybę - stwierdził.

- Bo też to i nie był jeden Mynock, ale wszystkie w promieniu pięciu metrów od statku - Mistrz teraz nie mógł ukryć nutki samozadowolenia w głosie, który stał się przez to jeszcze straszniejszy.

Gdy wyszli na zewnątrz, Fizyk zobaczył, że cały pojazd jest umazany w tej obrzydliwej mazi.

- A teraz drugie ćwiczenie. - Powiedział wyraźnie zdegustowany widokiem promu T'cloone - Musisz wyczyścić cały prom z resztek Mynocków...

- To nie powinno być trudne - ucieszył się Fizyk.

- ... a kiedy już skończysz, ubierzesz skafander próżniowy i wyczyścisz wrota hangaru i tunel - dokończył T'cloone - Zaczynasz od jutra.

To już nie było takie proste. Fizyk spojrzał przez zamykające się powoli wrota w czeluść tunelu. Miał nadzieję, że mistrz pozwoli mu wziąć chociaż jakieś źródło światła.

 

III

 

Było trudno, ale w końcu udało mu się przyczepić miecz świetlny do skafandra. Dzień wcześniej, gdy zaczął czyścić tunel zza pleców wychynęły trzy szperacze. Do obrony miał tylko wiadro i szczotkę. Latarka była za mała, a odmrażarka mogła wybuchnąć. Bronił się dopóki wiadro, a potem szczotka nie poszły w kawałki, co, ze względu na ich kruchość, nie trwało zbyt długo. Potem dostał parę razy promieniem z paralizatora i stracił przytomność. Obudził się w samą porę, by zauważyć, że zapas powietrza jest na wyczerpaniu...

Odmroził kawałek mazi z Mynocków, korzystając z Mocy oderwał go od skały i za pomocą szczotki skierował go do pojemnika i tak w kółko. Co jakiś czas musiał wypróżniać pojemnik i odnawiać zapas powietrza. Był w drodze powrotnej, gdy zaatakowały go szperacze. Wkurzył się, że mistrz mu przeszkadza. Ogarnęła go taka furia, że jednego szperacza nabił na wystające skały, a inne porozcinał na równe połówki. Potem podszedł do nabitego szperacza i zgniótł go za pomocą Mocy. Pomimo tego łatwego zwycięstwa, walka w próżni nie należała do łatwych. Popatrzył na jaśniejszą plamkę na skafandrze w miejscu, gdzie przed chwilą układy uszczelniające zatkały małą dziurkę, wypaloną promieniem szperacza. Będzie musiał pomyśleć o skafandrze Cortosisu, dziura od ciosu mieczem świetlnym nie będzie się nadawała do uszczelnienia. W hangarze odwiesił skafander do szafki obok innego, który, przez jasne plamki uszczelniacza wyglądał jak sito.

 

***

 

Baza była zrobotyzowana, tak aby Mistrz i jego uczeń nie musieli zajmować się niczym innym, poza nauką, a roboty pomimo swego wieku sprawowały się całkiem dobrze. Jednakże trzeba było zdobywać zaopatrzenie: części zamienne, czasami nowe roboty, czy żywność, i wtedy Mistrz musiał polecieć, natomiast uczeń zostawał i ćwiczył. Fizyk patrzył jak jego Mistrz odlatuje jakimś starym transportowcem. Patrzył tak długo, aż ten nie wyleciał z pola asteroid. Pomimo tego całego natłoku asteroid na tak niewielkim, w skali wszechświata, obszarze, od planetoidy, na której była baza, wiódł, co prawda kręty ale bezpieczny szlak. Fizyk stał przy ekranach i obserwował, jak transportowiec Mistrza znika w nadprzestrzeni. I gdy tylko frachtowiec Mistrza znikł w nadprzestrzeni, Fizyk ruszył na "wycieczkę" po stacji. Miał zamiar pomyszkować po wszystkich zakamarkach w poszukiwaniu czegoś co by mu pomogło w szybszym i bardziej niezależnym poznaniu Ciemnej Strony. Do tej pory nie miał czasu tego zrobić, ponieważ Mistrz cały czas go obserwował, i kazał powtarzać ćwiczenia, te same w nieskończoność. W sercu Fizyka zaczęło powoli narastać uczucie gniewu, gniewu i nienawiści. I zaczął pielęgnować te uczucia...

 

***

 

Wyłączył Holocron na którym nagrany był jakiś stary Mistrz Sith. Piąty jaki udało mu się zobaczyć w ciągu dwu dni nieobecności T'cloone'a. Jednakże teraz musiał odłożyć je na miejsce, by ten nie zorientował się, że były używane. T'cloone miał wrócić za parę godzin. A trzeba jeszcze było zająć się systemami, by wymazać z nich ślady obecności Fizyka w komnatach Mistrza. Centrum sterowania systemami nie było zbyt blisko, ale też nie był aż tak znowu daleko toteż doszedł tam w miarę szybko i zasiadł za konsolą. Zabezpieczenia pokonał w kilka chwil i zajął się wymazywaniem odpowiednich zapisów i zastępowaniem ich innymi.

- A to co do cholery!? - Wyrwało się Fizykowi - no staruszku, nie mówiłeś mi, że masz tu systemy obronne i do tego droidy bojowe. No, ale czas już kończyć.

Fizyk poustawiał wszystko na miejsce i poszedł do swojego pokoju.

 

***

 

Na granicy zasięgu stacji, z nadprzestrzeni wyskoczył frachtowiec T'cloone'a. Siedzący za sterami Mistrz wprowadził kilka poleceń do komputera i chwilę później dostał odpowiedź. Fizyk już spał, więc można było bezpiecznie lądować. T'cloone zaśmiał się w duchu. Teraz znalazł w końcu odpowiedniego kandydata. Posłuszny i nie za silny. Zerknął na siedzącą z tyłu postać. Tylko problem z Fizykiem. Trzeba będzie go usunąć, ale tak, żeby się nie bronił, żeby go upokorzyć. Teraz na promie dał się już słyszeć okrutny chichot T'cloone'a, który chwilkę później przeszedł w okropny, chorobliwy śmiech. Postać siedzącą z tyłu ogarnął dreszcz przerażenia...

 

IV

 

Od czasu wycieczki T'cloone'a minął prawie miesiąc. Tej nocy nie mógł zasnąć. Długo rozmyślał nad sensem szkolenia się u Mistrza T'cloone'a. Zawsze chciał być niezależny, z Akademii na Yavinie IV odszedł, ponieważ ograniczały go reguły zakonu, to mógł robić, tamtego nie. Ale tu także nie robi tego, co by chciał, więc czy był sens siedzieć tutaj i marnować czas? Po sześciu miesiącach nauczył się już jak korzystać z Ciemnej Strony, i do dalszego szkolenia nie potrzebował już nauczyciela, i do tego nauczyciela, który go ogranicza. Już dawno domyślał się, że T'cloone chciałby, aby jego uczeń rozwinął się w pełni dopiero, gdy Mistrz Sithów będzie gotów umrzeć. Tak na pewno postępował Imperator z Vaderem, może Ojcu Luka Skywalkera to wystarczało, ale nie Fizykowi. To mogło trwać o wiele za długo, a on chciał nauczyć się wszystkiego tak szybko, jak pozwalały mu na to jego możliwości, nie chciał być ograniczany, ani przez Mistrza, ani przez żadne reguły. Znał siebie i swoje możliwości uczenia się i wiedział, że przy pomocy Holocronów zdoła opanować pełnię Ciemnej Strony szybciej niż przy pomocy jakiegokolwiek Mistrza. Tak, jutro będzie musiał wykraść parę Holocronów i uciec, ale czemu by nie zabrać wszystkich? Wiedział gdzie ich szukać, korzystał z nic za pozwoleniem Mistrza, kiedy tylko ten gdzieś wyjeżdżał, a wyjeżdżał dość często, zbyt często jak na gust Fizyka. Ciekawe, dlaczego? Zasnął w końcu, rozmyślając o tym.

 

***

 

W komnatach Mistrza T'cloone'a, była sala Tronowa. Sala ta była dwa razy wyższa od standardowych pomieszczeń na asteroidzie, ale za to, jeśli nie liczyć pochodni, była nieoświetlona. Cała była wykończona czarnym kamieniem. Naprzeciwko drzwi stał tron z czarnego kamienia, a od drzwi do tronu biegły dwa szeregi kolumn, wyrzeźbionych w budzące grozę kształty. Ale najbardziej przerażające postacie znajdowały się na końcu sali, obie zakapturzone, jedna siedziała na tronie, a druga stała obok.

- Wyczułem zmianę w Fizyku, mój uczniu - Odezwała się siedząca postać.

- Ja także, Mistrzu T'cloone, zdaje się, że chce cię opuścić - Stojący przed T'cloone'em osobnik mierzył ponad dwa metry.

- Będzie trzeba się go pozbyć, Til.

- Ale mistrzu, on na pewno nie wróci na Jasną Stronę, może powinieneś pozwolić mu odejść? Oczywiście, nie ujawniając, że masz jeszcze jednego ucznia - Tilowi nie uśmiechało się walczyć z Fizykiem. Widział nagranie walki Fizyka z Fey'klą.

- Nie martw się Til, ja go wykończę, a puścić go nie możemy, gdyż zna położenie naszej bazy. Posłuszeństwo wobec Mistrza to nie wszystko, czasami trzeba trochę samemu pomyśleć. Chodźmy już - T'cloone nie zamierzał czekać, aż Fizyk się obudzi.

Til postanowił spróbować czegoś jeszcze, aby tylko nie iść do Fizyka.

- Mistrzu, a może potraktować by go gazem?

- Nie da rady, obudziłby się i zorientował się co się dzieje, a tak w ogóle, chciałem go upokorzyć mój uczniu i przy okazji pokazać ci coś nowego. Nie ociągaj się, idziemy - Mistrz T'cloone był nieubłagany.

 

***

 

Fizyk spojrzał na datownik ścienny. Ekran był cały czerwony, a na podłogę kapało coś krwistoczerwonego. Podszedł do plamy na ziemi. Przykucnął, wsadził palec w ciepłą i lepką ciecz. "Przecież to krew jest..." - pomyślał. W tym momencie usłyszał pukanie do drzwi.

- Kto tam?

Drzwi się otworzyły.

- To ja Brodziaty. Twoja Matka powiedziała, że cię tu znajdę - Brodziaty był dziwnie dorosły, taki, jakiego zapamiętał z Akademii. Poznali się jeszcze w Liceum nr 2134 na Coruscant.

- Przyszedłem czy już coś znalazłeś w związku z tym dyskiem... , a co to jest? - Wskazał na czerwoną plamę na podłodze. Fizyk już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, gdy dobiegł ich przeraźliwy krzyk.

- ...Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaargh...

- Co to było? - Zapytali jednocześnie i rzucili się do drzwi pokoju. Na korytarzu dostrzegli dymiącą klapkę systemu bezpieczeństwa domu. W klapce był wypalony okrągły otwór ze znajomo nadtopionymi brzegami. W następnym pokoju zastali mężczyznę w czarnym płaszczu i kapturze, który zakrywał mu całą twarz. Fizyk stanął jak wryty. Spojrzał na podłogę, na której leżały ciała jego rodziny. W tym wszystkim było coś innego. Ale Fizyk nie miał czasu się zastanawiać nad tym.

- Tak, przypatrz się swojej rodzinie, spójrz na nich - usłyszał znajomy głos, głos Luke'a Skywalkera. Fizyk podniósł głowę i spojrzał na osobnika ze zdziwieniem. Mężczyzna zsunął kaptur i ukazała mu się twarz dawnego nauczyciela. Zdziwienie Fizyka przeszło w przerażenie.

- Fizyk, chcesz zdradzić Sithów, poniesiesz za to konsekwencję - To mówiąc puścił w Fizyka błyskawicę Mocy. Fizyk odepchnął błyskawicę od siebie. Przerażenie ustąpiło miejsca gniewowi... i nienawiści. Przepełniony tymi uczuciami, a także żalem do siebie, że nie pomógł rodzinie, wyciągnął przed siebie rękę i zaczął miotać Skywalkerem po pokoju...

 

***

 

Til patrzył z niepokojem na mistrza. Stali w pokoju Fizyka, przy jego łóżku. Mistrz miał mu pokazać coś nowego, i zdaje się że wniknął w umysł Fizyka. Zanim zapadł w trans powiedział Tilowi, że zrobi z Fizyka czującą roślinę, a potem wyrzuci go w przestrzeń. Tilowi spodobała się ta okrutna wizja, jednakże zamiast tego Mistrz zaczął się miotać, z brwi zaczęła mu lecieć krew. Nagle, jak za dotknięciem jakiejś różdżki krew i siniaki, które się pojawiły w ciągu ostatnich pięciu minut znikły. Popatrzył na łóżko, na którym leżał Fizyk. Z jego włosów i lewej ręki unosił się dym, jakby został porażony prądem. Z tyłu usłyszał donośny śmiech T'cloone'a.

- Myślałeś, że pozwolę ci odejść? Po tym całym lekceważeniu, jakie okazałeś mnie, swojemu Mistrzowi? Wiedz, ze nie jesteś mi potrzebny, mam nowego ucznia, a ciebie zabiję z czystej radości zabijania... - zamiast dalszego potoku słów, z gardła T'cloone'a wydobył się charkot. Til obrócił się do Mistrza w samą porę, aby popatrzeć, jak jego głowa, opada na ziemię, po niej reszta tego, co było kiedyś Mistrzem Sithów osuwa się w dół, odsłaniając wirujący bezgłośnie, zapalony miecz świetlny Fizyka. Til zastygł przerażony w bezruchu...

 

V

 

Fizyk patrzył z rozkoszą na upadające ciało swojego dawnego nauczyciela, przecięte w okolicy szyi przez wirujące pomarańczowe ostrze. "Sny bywają dziwne" pomyślał. Chciał upajać się tą chwilą, lecz przeszkodził mu syk zapalającego się miecza świetlnego, który rozległ się za plecami Fizyka.

- Jak to możliwe, nie to nie może być prawda!!

- Zgaś miecz, zabiłem już Skywalkera.

- Dlaczego? Dlaczego go zabiłeś? To był mój Mistrz - głos Brodziatego brzmiał jakoś inaczej.

- Jak to, dlaczego? - Odparł Fizyk nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi - on zabił moją rodzinę, Brodziaty, zgaś ten Miecz.

- Nie jestem Brodziaty... - Fizyk wyczuł w tym głosie rosnący strach i nienawiść. Otworzył nagle oczy i stwierdził, że stoi na łóżku, a w dłoni trzyma zapalony miecz świetlny. Spojrzał na ziemi, na to co kiedyś było T'cloone'em i od razu zrozumiał co się stało. Nie wiedział tylko kim jest osobnik stojący przed nim.

- Kim jesteś? - Zapytał ustawiając się w pozycji obronnej i zaczął powoli się zbliżać do nieznajomego.

- Til. Jestem nowym uczniem T'cloone'a - odpowiedział z rozbrajającą szczerością - a ty zapłacisz za to, co zrobiłeś mojemu Mistrzowi.

- Hej, hej. Nie rozpędzaj się. To był mój Mistrz - Fizyk nie wiedział co o tym myśleć. - A Mistrz Sith, z tego co wiem, ma tylko jednego ucznia, chyba.

- Oczywiście, mnie. A ciebie już nie potrzebuje - Til wyprowadził krótkie cięcie z góry, Fizyk odbił klingę i natychmiast ciął w brzuch Tila, ten z trudem odparował cios. Odskoczyli od siebie na chwilę.

- Ale co mu się nie podobało we mnie? - Zagadywał Tila - Dlaczego wziął sobie nowego ucznia?

- Bo widzisz. T'cloone najbardziej cenił w uczniach posłuszeństwo. A ty byłeś zbyt niepokorny i chciałeś być samodzielny.

- Tak, chyba masz racje. Od jakiegoś czasu T'cloone zachowywał się dziwnie... - Fizyk zastygł w pozycji znamionującej zamyślenie, jakby był niezdecydowany co robić.

Til natychmiast skorzystał z okazji i ciął poziomo, na wysokości szyi swoim mieczem. Fizyk tylko na to czekał. Kucnął i pchnął swoją klingą w brzuch Tila. Til widząc zbliżające się ostrze podskoczył, co przy jego wzroście i tak niewysokim pomieszczeniu, było nie lada wyczynem i przykleił się na chwilę do sufitu. Fizyk odsunął się pod ścianę naprzeciwko drzwi. Jego przeciwnik zeskoczył na ziemię, zmierzył Fizyka wzrokiem i wybiegł.

Fizyk popatrzył za Tilem zdumionym wzrokiem. Dopóki drzwi nie zasunęły się bezszelestnie za uciekającym. "Niech się ukryje, pobawimy się... " - zaśmiał się cicho, tak to będzie świetna zabawa i trening. Przymknął oczy i sięgnął zmysłami poza pokój. "A to co do cholery?" Ogarnął całą stację, ale nie wyczuł nic, najdrobniejszego drgnienia życia, ani nawet próby ukrycia się. Podszedł ostrożnie do drzwi, otworzył je i niemal natychmiast włączył miecz. Przed drzwiami padł trafiony odbitym pociskiem blastera stary robot bojowy, pamiętający pewnie jeszcze czasy sprzed inwazji Federacji Handlowej na Naboo. Spojrzał na robota, a potem w głąb korytarza. Było pusto, ruszył przed siebie, ostrożnym krokiem zbliżył się do zakrętu. Wychylił się zza rogu i niemal w ułamku sekundy musiał się cofnąć. Przez przestrzeń zajmowaną jeszcze przed chwilą przez głowę Fizyka przeleciała seria blasterowych błyskawic.

 

***

 

 

Dotarł w końcu do centrum sterowania. Pot ściekał mu na oczy, tak że ledwo widział, a jeszcze musiał wyłączyć te cholerne roboty jeśli nie chciał skończyć tak jak Til. I chociaż samym dotarciem do centrum udowodnił, że jest lepszy niż Til był, to porównanie jednak nie przesądzało sprawy. Po pierwsze jedyna osoba która mogła się tym zainteresować, chociaż i tak nie zmieniłaby swoich decyzji, zginęła z jego ręki. Sam ni bardzo wiedział jak to się stało, ale się stało co i tak by się stało. A po drugie musiał wyłączyć te cholerne roboty. Która to konsola? Popatrzył na cztery bliźniaczo podobne konsole sterowania. Za drzwiami usłyszał metaliczny turkot. "Jakie to szczęście, że zablokowałem drzwi. Będą musiały się przebić, a ja zyskam trochę czasu". Podszedł do pierwszej z brzegu konsoli. "Nie, to nie ta, to musi być ta błyskająca na czerwono" - pomyślał i podszedł do niej. Na drzwi zaczęły padać gęsto pociski blasterowe. Popatrzył na konsolę rozpaczliwie, jakby chciał, żeby ta sama wyłączyła roboty ze współczucia. "To nie ma sensu" - pomyślał - spróbujmy tego przycisku". Ostrożnie wcisnął najmniejszy z przycisków na konsoli. Drzwi runęły do środka i w powietrze buchnął dym nadtopionych drzwi. Fizyk błyskawicznie stanął w pozycji obronnej z mieczem nad głową i czekał na atak. Rozległo się wycie systemów wentylacyjnych i po chwili opary zaczęły się rozpływać odsłaniając nieruchome korpusy robotów. Teraz pozostało tylko zabranie Holocronów i odlot z tego miejsca. Ruszył do drzwi i nagle przystanął. Musiał jeszcze wybrać sobie odpowiedni statek.

 

***

 

Znosząc Holocrony na statek, lśniący i do tego nieużywany YT-2000, wpadł na pewien szatański pomysł. Ta stacja kryła w sobie pełno niespodzianek. Śmierć mistrza T'cloone'a uruchomiła systemy obronne do których należały nie tylko stare, ale ciągle groźne roboty, ale mnóstwo innych rzeczy, jak np. działka w ukryte w ścianach, pułapki, gaz. Poszedł do Centrum sterowania i podszedł do odpowiedniej konsoli i wpisał jakieś polecenia. Za jego plecami otworzyły się drzwiczki i wypełzł z nich robot naprawczy. Konsola cicho zaszumiała i na głównym ekranie centrum pojawił się napis: "PEŁNA AKTYWACJA SYSTEMÓW OBRONNYCH ZA 24 GODZINY". Ustawił odliczanie na swoim zegarku, podszedł do konsoli komunikacyjnej i zaczął wpisywać jakiś tekst, gdy skończył włączył syntezator mowy, by przetworzyć tekst na mowę. Dwa razy zmieniał parametry nim wreszcie zadowolony z wyników zapisał plik. Chwilę pogrzebał jeszcze przy konsoli.

Wyszedł i wrócił do załadunku statku. Musiał zapakować przeróżne rzeczy, takie jak żywność, broń itp. Gdy skończył już załadunek, spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze ponad 20 godzin. Postanowił pomyszkować w komnatach T'cloone'a. Skierował się w tamtą stronę i wkrótce dotarł na miejsce. Przekroczył próg i zatrzymał się po środku pierwszej komnaty, prowadziły z niej drzwi na lewo do pokoju sypialnego T'cloone'a i na prawo do Sali Tronowej. Był tu już nie raz, kilka razy nawet sam i udało mu się co nieco przeszukać, ale miał nadzieję, że nie wszystko. Cios, który spadł na jego kark, pozbawił go przytomności tak szybko, że nie zdążył nawet pogratulować sobie domyślności.

 

VI

 

- Zejdź mi z drogi Brodziaty!!

- Nie, nie pozwolę popełnić ci takiego głupstwa! - W oczach Brodziatego było widać determinację.

- Zejdź mi z drogi, więcej tego nie powtórzę - Fizyk także był nieustępliwy - no już, idź sobie to ciebie nie dotyczy - odłożył tobołek na ziemię i przykucnął pod drzewem rosnącym tuż przy krawędzi urwiska. Zaczął rysować coś patyczkiem na piasku, okazując znużenie i zupełny brak zainteresowania stojącemu przed nim Brodziatemu. Nie chciał zabijać Brodziatego ze względu na ich dawną przyjaźń.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co robisz!?

- Ależ oczywiście. Po pierwsze, nikt nie będzie mną dyrygował. Nikt nie będzie mnie hamował, i w końcu rozwinę swoje umiejętności. A co najważniejsze, zyskam wolność i swobodę.

- Tak jak Vader. Też tak podobno uważał, i wiesz co się z nim stało. Został pieskiem Imperatora.

- Nie znasz Mistrza T'cloone'a. Zresztą ja nie jestem Vaderem.

- Za to ty go dobrze znasz. Wybacz, ale jakoś ci nie wierzę.

- Chodź ze mną Brodziaty, poznasz Mistrza, pozbędziesz się ograniczeń nakładanych na Jedi. Poznasz potęgę Ciemnej Strony!! - Fizyk nie wiedział już jakich argumentów mógłby użyć, żeby Brodziaty sobie poszedł, lub przyłączył się do niego.

- Wybacz, znam już potęgę Jasnej Strony. Po co mi jeszcze ciemna? Tobie tez powinna wystarczyć.

- Wiesz co? Nasza dyskusja nie ma sensu. Zejdź mi z drogi , albo wyciągnij Miecz - mówiąc to sięgnął po swoją rękojeść z Cortosisu. Brodziaty także wyciągnął swój.

- A więc wybrałeś śmierć!! - Wcisnął przełącznik na obudowie swojego miecza, jednak nic się nie stało. Wcisnął go jeszcze raz i z obudowy wyskoczyła pomarańczowa klinga. Od razu wyprowadził atak, który Brodziaty sparował swym białym ostrzem. Jednakże po tym zetknięciu się ostrzy, pomarańczowa klinga zaczęła pulsować, to robiła się jaśniejsza, to ciemniejsza. Brodziaty natychmiast po udanej obronie wyprowadził swój atak, który Fizyk zablokował. W następnej chwili obaj wyprowadzili atak z góry i ich miecze zwarły się sypiąc z ostrzy snopy iskier. Siłowali się tak przez jakiś czas i gdy wydawał się, że Fizyk, zaczyna zdobywać przewagę, pomarańczowa klinga zgasła, a ostrze Brodziatego pomknęło na spotkanie z barkiem Fizyka...

 

***

 

Fizyk zerwał się gwałtownie, wrzeszcząc na całe gardło jak oparzony. Wyrżnął czołem w jakiś pręt i natychmiast ucichł. Upadł na plecy, otworzył oczy i zobaczył lufę blastera skierowaną w jego stronę. Spojrzał dalej, ponad blasterem na właściciela. Zobaczył najeżoną czujnikami twarz, metalową twarz.

- Wtargnąłeś na teren prywatny - usłyszał nieprzyjemny, metaliczny głos - podaj hasło, albo zostaniesz zlikwidowany.

Rozglądnął się dokoła i zobaczył, że leży na środku pomieszczenia

- Hasło może zaczekać - Odparł Fizyk - kim, czym jesteś?

- Hasło przyjęte - Fizykowi szczęka opadła ze zdziwienia - Jestem Robotem szturmowo-strażniczym Model SE3-J7b4.

Fizyk zagwizdał z podziwem. Słyszał o tym modelu. Był zaprojektowany i wyprodukowany tuż po Wojnie Sith, na zamówienie rady Jedi. Miały za zadanie tropić i eliminować Sithów, którzy ocaleli z zagłady. Parę jednostek znikło. Część z nich odnalazła się sama, gdy zaatakowały Jedi badających jakieś sprawy, niestety, cokolwiek zamierzały, nie udało im się tego dokonać. Znający możliwości tych robotów Jedi rozprawili się z nimi szybko i skutecznie, a Zakon stracił zaufanie do wszystkich mechanicznych stworów. -Kto jest twoim panem, do kogo należysz?

- Jestem robotem Mistrza T'cloone'a.

- Jakie jest twoje zadanie?

- Mam bronić własności Mistrza T'cloone'a.

Fizyk spojrzał na blaster, który cały czas był skierowany w jego stronę.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin