Marevell Patricia - Pechowa druhna.pdf

(855 KB) Pobierz
Patricia Marvell
Pechowa
druhna
941349308.002.png
Rozdział 1
W ciąż lało. Lucy już pół godziny temu zrobiła w stajni wszystko, co
należało do jej obowiązków - zmieniła ściółkę, dosypała obroku, sprawdziła,
czy w poidłach jest woda, obejrzała kopyta koni, uważnie patrząc, czy pod
podkową albo w rowkach przystrzałkowych nie utknęły jakieś kamyczki - i
zamierzała wrócić do domu, ale właśnie wtedy z nieba lunęły strugi deszczu.
Spodziewając się, że jak każda tropikalna ulewa, ta też skończy się szybko i
równie nagle, jak się zaczęła, postanowiła ją przeczekać. Wyszczotkowała
swoją ulubienicę Markizę, rozczesała jej grzywę, a potem usiadła w kącie
wysprzątanego boksu i przyglądała się trzyletniej kasztance, która spędzała jej
sen z powiek.
Pochodziła z tej samej stadniny, w której przed dwoma laty kupili
pierwsze konie, ciemnogniadego Don Iuana i Rapsodię, klacz maści palomino.
Kiedy dwa miesiące temu rodzice Lucy zdecydowali się na zakup
trzeciego wierzchowca, właściciel stadniny doradzał im dobrze ułożoną bułankę
albo równie jak ona spokojnego gniadosza. Lucy upierała się jednak przy
Markizie, W której zakochała się od pierwszego wejrzenia, choć właściciel
uprzedzał, że bywa nieobliczalna. A mimo to chciał za nią trzy tysiące dolarów
więcej niż za inne konie, które im proponował.
Lucy tak długo wierciła rodzicom dziurę w brzuchu, ze w końcu ulegli,
ale dopiero po tym, jak obiecała, ze dołoży do zakupu Markizy wszystkie swoje
oszczędności, a właściciel stadniny zobowiązał się, ze w ciągu trzech miesięcy
będą mogli ją zwrócić, jeśli okaże się zbyt narowista jak na ich potrzeby.
Nie kupowali koni dla przyjemności córki, tylko żeby uatrakcyjnić swój
pensjonat, Czarną Kakadu umożliwiając zatrzymującym się w nim turystom
konne przejażdżki po okolicy. Lucy zawsze marzyła o własnym wierzchowcu,
więc przed dwoma laty całym sercem poparła pomysł mamy, żeby
wyremontować stajnię na zachodnim krańcu posiadłości, która od czasu
poprzednich właścicieli stała pusta, i trzymać w niej jednego albo
dwa konie do dyspozycji gości
W tamtym czasie z powodu konkurencji dużych hoteli, które jak grzyby
po deszczu wyrastały na wybrzeżu w pobliżu Cairns, małe hoteliki i pensjonaty
zaczęły tracić klientów, zwłaszcza te oddalone od morza. A Czarna Kakadu
leżała w głębi lądu i choć w linii prostej dzieliło ją od oceanu tylko dziesięć
kilometrów, to dojazd do niego trwał ponad pół godziny. Caine'owie ledwo
wiązali koniec z końcem, a remont stajni i zakup wierzchowców wiązały się z
niemałymi kosztami. Nie byli pewni, czy możliwość jazdy konnej przyciągnie
turystów, którzy przybywali w te okolice głównie z powodu rafy koralowej i
ciągnących się na północ od Cairns lasów deszczowych.
Caine'owie zaryzykowali i już po roku okazało się, że było warto. Gości
przybywało i coraz rzadziej się zdarzało, by któryś Z pokoi w głównym
941349308.003.png
budynku Czarnej Kakadu albo jeden z dwóch bungalowów w ogrodzie stał
pusty. Poza tym na konne przejażdżki wpadali również okoliczni mieszkańcy
oraz turyści mieszkający poza Czarną Kakadu.
Dwa miesiące temu matka Lucy doszła do wniosku, że przydałby się
jeszcze trzeci koń. Ojciec, nie lubiący wszelkich zmian, protestował, ale
Lucy pomagała mamie go przekonywać, zwłaszcza kiedy po raz pierwszy
zobaczyła Markizę. Wiedziała, że rodzice kupują ją z myślą o gościach, ale
w głębi duszy czuła, że to będzie jej klacz.
I jak na razie wszystko wskazywało na to, że Markiza może być
wyłącznie jej wierzchowcem, bo oprócz Lucy zrzucała wszystkich jeźdźców. Na
szczęście żadnemu z tych, którzy spróbowali jej dosiąść, mimo że byli
uprzedzeni o nieobliczalności młodej kasztanki, nic poważnego się nie stało. Ale
wszystko do czasu. Lucy zdawała sobie sprawę, że rodzice nie będą trzymać
Markizy tylko dlatego, że jest W niej zakochana i że jeżdżąc na niej, czuje taką
jedność ze zwierzęciem, jakiej nie doświadczała ani na Don Iuanie, ani na
Rapsodii.
Trzymiesięczny termin oddania Markizy do stadniny zbliżał się
nieubłagalnie.
- No co? - Lucy zwróciła się do pupilki. - Naprawdę chcesz, żebyśmy się
rozstały?
Markizę teraz jednak bardziej interesował obrok niż jej zmartwienia.
Lucy zorientowała się, że przestało lać, wstała i pogładziła klacz po
karku.
- I co będzie? - szepnęła jej do ucha.
Markiza nie odpowiedziała, więc Lucy pokręciła głową i wyszła ze stajni.
941349308.004.png
Rozdział 2
U lewa ani trochę nie schłodziła powietrza. Nagrzana w ciągu dnia ziemia
oddawała ciepło. Wokół unosiła się niemal gorąca para.
Lucy szybko ruszyła w stronę domu, marząc o klimatyzowanym wnętrzu i
chłodnym prysznicu. Wieczorne oporządzanie koni było dość wyczerpujące, ale
zanim rodzice zdecydowali się je kupić, przyrzekła, że weźmie na siebie
większość związanych z nimi obowiązków. Nie tylko dotrzymała obietnicy, ale i
nigdy się nie poskarżyła, że czasami jest jej z tym ciężko. I jeśli teraz, idąc
przez ogród, użalała się nad sobą, to nie z powodu zmęczenia, tylko dlatego, że
coraz bardziej bała się utraty Markizy.
Dochodząc do rozłożystego mangowca, poczuła zapach dojrzewających
owoców. Podczas ulewy kilka spadło na ziemię. Schyliła się po jeden z nich i
zbliżyła go do nosa. Ktoś, kto kupuje mango W sklepie albo na targu, tak
naprawdę nie wie, jak upojnie pachną te owoce. Podniosła z trawy jeszcze trzy,
tyle, ile była w stanie utrzymać, i ruszyła dalej, rozglądając się za rodziną
kangurów wallaroo, która kilka lat temu zadomowiła się na terenie posiadłości i
jako ulubione miejsce upatrzyła sobie cień pod mangowcem. Teraz ich tu nie
było. Lucy domyśliła się, że schroniły się przed deszczem w szopie, przy której
zostawiali dla nich karmę i wodę.
Kiedy mijała stary eukaliptus z obłażącą korą, nad jej głową rozległ się
dziki wrzask. Zatrzymujący się w pensjonacie turyści z Europy, słysząc ten
dźwięk po raz pierwszy w życiu, wpadali w popłoch. Lucy, jak większość
Australijczyków mieszkających poza dużymi miastami, była przyzwyczajona do
krzyków tych papug. Wbrew nazwie pensjonatu, należące do rzadkości czarne
kakadu pojawiały się tu niezbyt często. Te, które teraz gnieździły się w konarach
eukaliptusa, były białe. Strosząc czuby na głowach, z sobie tylko znanego
powodu wrzeszczały przeraźliwie, rozdzierając wieczorną ciszę.
Chcąc uciec od tego hałasu, Lucy przyśpieszyła kroku i wkrótce doszła do
tarasu na tyłach domu. Był nieoświetlony, więc dopiero, gdy pokonawszy cztery
schodki, znalazła się na nim, zobaczyła siostrę i jej chłopaka * , tulących się do
siebie na ratanowej wyściełanej ławie.
- Cześć, Lucy - przywitał ją Ned.
- Cześć. - Popatrzyła na nich i pokręciła głową. - Kiedy was widzę, czuję
się tak, jakbym zjadła tonę cukrowej waty.
- Tak słodko razem wyglądamy? – spytała Holly.
- Tak słodko, że się chce...
Lucy nie dokończyła. To, że z powodu Markizy była w podłym nastroju,
nie znaczyło, że miała prawo wyładowywać frustrację na siostrze, która
* Historia Holly i Neda została opisana w książce Pod turkusową taflą, Patricia Marvell,
Wydawnictwo ELF, Warszawa 2011
941349308.005.png
przeżywała swoje chwile szczęścia. Za półtora miesiąca wyjdzie za mąż za
Neda, i kto wie, co stanie się potem. Może po ślubie zaczną się kłócić tak jak
rodzice Lucy i Holly? Zdawała sobie sprawę, że w każdym małżeństwie od
czasu do czasu dochodzi do sprzeczek, ale częstotliwość i gwałtowność kłótni
między matką a ojcem tak się ostatnio nasiliła, że Lucy znosiła je coraz gorzej.
Nawet teraz z salonu dochodziły podniesione głosy. Chociaż kusiło ją
klimatyzowane wnętrze i chłodny prysznic, postanowiła przeczekać awanturę na
werandzie. Odłożyła zebrane mango na stół i usiadła na ławie naprzeciwko
Holly i Neda.
- Długo już się tak kłócą? - zapytała.
- Jakieś pół godziny - odparła siostra, zerkając na zegarek.
- Wciąż o to samo?
Holly skinęła głową.
Od miesiąca spierali się o to, czy rozbudowywać pensjonat. Od jakiegoś
czasu chętnych na zatrzymanie się w Czarnej Kakadu było znacznie więcej niż
miejsc w pokojach i bungalowach, więc mama zapaliła się do pomysłu
wybudowania na południowym skraju posesji pawilonu z kilkunastoma
pokojami. Ojciec podchodził do tego mniej entuzjastycznie; ściślej mówiąc, za
każdym razem, kiedy podejmowała ten temat, powtarzał ,,nie".
- Nie boicie się? - spytała Lucy, kiedy z salonu dobiegł podniesiony
niemal do krzyku głos matki.
- Czego? - odezwali się Holly i Ned jednocześnie.
- Tego, że za kilka lat z wami też tak będzie.
Oboje energicznie pokręcili głowami.
- Nie ma takiej możliwości - oświadczył Ned, mocniej obejmując swoją
dziewczynę.
- Im - Lucy ruchem głowy wskazała na salon - półtora miesiąca przed
ślubem też się pewnie wydawało, że to niemożliwe.
- Nie zawsze się tak kłócili – zauważyła Holly. - Owszem, czasami się
sprzeczali, ale nigdy nie tak ostro. Nie mam pojęcia, co się z nimi ostatnio
dzieje.
Na chwilę przestali rozmawiać, bo przy tarasie pojawiła się kangurza
rodzina. Nazywali zwierzaki rodziną, choć nie mieli pewności co do stopnia ich
pokrewieństwa. Wiadomo było tylko, że Ella jest matką Sammy'ego, który
urodził się i dorastał na terenie Czarnej Kakadu. Ale czy któryś z samców, Max
albo Moritz, był jego ojcem – to już pozostawało zagadką. Williego,
najmłodszego kangura, nie łączyły z pozostałymi żadne więzy. Przed rokiem
jeden z turystów, który się u niech zatrzymał, znalazł przy drodze martwą
kangurzycę, a w jej torbie żywe maleństwo. Przywiózł je do Czarnej Kakadu i
przez kilka miesięcy Holly i Lucy zajmowały się nim niczym niemowlęciem, a
kiedy podrósł, pozostałe kangury zaakceptowały jego obecność w swoim małym
stadzie. Nic dziwnego, że był bardziej oswojony niż pozostałe. Teraz, podczas
941349308.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin