ii\\»\ .1 ł,'
Ewa wzywa 07
CZARNO NA ULICY BŁĘKITNEJ
■ ■ >T aj D' ~ , • , ,ti».II «a
ISKRY WARSZAWA -1975
Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...
i
Marian Łohutko
CZARNO NA ULICY BŁĘKITNEJ 9 .
— Proszę nie skakać do wody parami — powtarzał przez megafon monotonny, męski głos. — Osoba, która w czasie kąpieli zgubiła sztuczną szczękę, proszona jest o zgłoszenie się z dowodem osobistym do ratownika.
Wybity ze snu, leżałem zdezorientowany. nie wiedziałem, co to wszystko znaczy, może więc jeszcze ciągle śnię? Nie, we śnie to wyglądałoby inaczej, tylko na jawie, dziwniejszej często niż najdziwniejsze sny, skacze się do wody parami, a pojedynczo przychodzi do Urzędu Stanu Cywilnego i na jawie gubi się w basenie sztuczne szczęki.
Znów więc zasnąłem na leżaku. Całe szczęście, że nauczony smutnym doświadczeniem rozstawiłem go w cieniu, inaczej skończyć się to mogło chorobą. Czwarta, spałem ponad dwie godziny. Kiedy zasypiałem. obok leżały dwie ładne dziewczyny, jedna z nich zerkała nawet na mnie, więc zastanawiałem się, jak zacząć z nimi rozmowę. Niestety — zasypiając skompromitowałem się jako ewentualny konkurent, dziewczyny poszły, na ich miejscu leży brzuchaty, łysy facet z głową przykrytą chusteczką zawiązaną na wszystkich rogach. Właśnie tak mi się ostatnio wiedzie.
Dopiero dziś kończy się mój wczasowy turnus, ale ja już trzeci dzień jestem w Warszawie. W ośrodku koło Krynicy Morskiej, gdzie byłem na wczasach, sanepid zamknął stołówkę, radzono nam, żebyśmy się stołowali w restauracji odległej o sześć kilometrów. Jednocześnie zepsuła się pogoda, a że towarzystwo nie było ciekawe — w ciągu godziny zlikwidowałem swoje interesy.
W Warszawie niemiłosierny upał. powietrze stoi między rozgrzanymi murami, wszyscy znajomi na urlopach. Za to jeździ się wygodnie tramwajami, bez kłopotów można zjeść obiad, a jeżeli ktoś uprze się, żeby zamoczyć nogi, może dociśnie się do basenu i tam musi tylko uważać, by mu na głowę nie skoczyła jakaś para.
W wodzie trochę się przerzedziło, postanowiłem wykąpać się. Grubasa z chusteczką poprosiłem, żeby popilnował moich rzeczy: wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, który zrozumiałem jako znak, że się zgadza.
Kiedy wróciłem po kilkunastu minutach — grubas spał, głośno sapiąc. Ubrałem się, celowo potknąłem się o jego nogę, żeby się obudził — musiałem mu przecież podziękować — i wyszedłem na ulicę.
Co robić z sobotnim wieczorem? Wracać do domu? W telewizji jest film, ale dopiero o ósmej, co będę robił przez całe dwie godziny? Mijałem właśnie ogródek kawiarni, postanowiłem wstąpić na lody. Kiedy płaciłem, zachowałem się jak gapa. Kelnerka zaczęła chrząkać ze zniecierpliwienia. Siedziałem i wpatrywałem się nieruchomo w bilon, który wyjąłem z kieszeni. Opamiętałem się dopiero po dłuższej chwili. Zapłaciłem, a kiedy dziewczyna poszła — położyłem na stole to, co mnie tak zaskoczyło: klucz, spory klucz o skomplikowanych wycięciach.
Byłem pewny, że nie widziałem go nigdy przedtem. Nic pasował z pewnością do żadnego z moich zamków, nie znalazłem go, nikt mi go nie dał. W jaki więc sposób dostał się między monety, do kieszeni moich spo.dni? Rano przekła-
dałem bilon z garnituru i pamiętam, że go przeliczałem. Wtedy klucza nie było. Z tego wniosek, że nie wiedząc o tym, wszedłem w posiadanie tajemniczego klucza w ciągu dzisiejszego dnia. Bezmyślnie kołysałem nim. trzymając za cienką tasiemkę. klórą był obwiązany. Co się dzieje, do diabła, skąd się wziął w mojej kieszeni?
Taka sprawa może zaabsorbować człowieka bez reszty. Myślę o tym zdarzeniu. Czyżby dowcip? Może ktoś obserwuje mnie teraz i pokłada się ze śmiechu, widząc moje głupie miny? Rozglądam się, ale nie spostrzegam nic takiego. Przypadek? Prawic nieprawdopodobne. Początkowo wydawało mi się, że tasiemka przyczepiona do klucza była po prostu zabrudzona, kiedy jednak zacząłem sio jej pilniej przyglądać — dostrzegłem, że są na niej jakieś znaki, jak się okazało — litery i cyfry.
Drżącymi palcami rozsupłałem ją, rozłożyłem na blacie stołu. POTRZEBUJĄ POMOCY — odczytałem z tru- ' dcm — BŁĘKITNA 18, SZUKAJ SAMOCHODU, J. Poderwałem się, wybiegłem z kawiarni. Udało mi się złapać taksówkę, pojechałem do domu. Przeczucie mówiło mi, że to nie jest dowcip, że za tymi niewyraźnymi literami, wyskrobanymi na tasiemce, kryje się jakaś nicbczpicczna, niepokojąca prawda.
Błękitna 13 to oczywiście adres. Na planie miasta zacząłem szukać tej ulicy. Leżała na peryferiach, wokół niej grupowały się zielone plamy, był więc tam jakiś park albo lasek. Jeszcze tylko zerknąłem, czym można dojechać, i wybiegłem z domu, zabierając pieniądze, dokumenty — jak zwykle, kiedy przypuszczałem, że mogę wrócić po dłuższym czasie.
Na to przedmieście jeździł tylko jeden autobus. Długo czekałem, kiedy wreszcie nadjechał", niecierpliwiłem się nadal, bo wlókł się jak za pogrzebem. Słońce już zaszło, robiło się szaro. Mój niepokój narastał, wraz z zapadaniem zmierzchu sprawa stawała się w mojej świadomości coraz bardziej niepokojąca. ,.J" — chyba domyślałem się, o kogo chodzi. O rozpoznaniu pisma nic było co marzyć, nic sposób doszukać się jakichś indywidualnych cech w tych drukowanych literach, wyskrobanych na tasiemce. Jakiego samochodu mam szukać, jakiej pomocy mogę udzielić?
Wreszcie byłem na miejscu. Ulica mała i pusta, tylko jedna jej strona zabudowana kilkupiętrowymi blokami mieszkalnymi. To było na parzystej stronie ulicy; po nieparzystej dostrzegłem jakąś ruderę, kilka domków jednorodzinnych, a dalej rozległy park.
Idę parzystą stroną ulicy, czytam tabliczki z numerami domów: dziesiąty, dwunasty, czternasty. Czuję, że serce bije mi coraz mocniej.
Dom oznaczony numerem osiemnastym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Skręciłem, wszedłem na prawie r.ie oświetlone podwórze.
Rozejrzałem się: pusto, żadnego ruchu. Na klatce. schodowej zatrzymałem się przed listą lokatorów. Uważnie czytałem nazwiska, które nie kojarzyły mi się z niczym. Nic, nie znałem żadnego z mieszkańców tego domu. Jednak to tutaj, Błękitna 18. To tutaj dzieje się coś, co wymaga mojej interwencji.
Powoli wchodzę na schody, oglądam drzwi mieszkań. Żadne z nich nie są zamykane na ten typ klucza, który zaciskam w ręce. Doszedłem do ostatniego piętra, tam z jednego z mieszkań wychyliła się głowa starej kobiety; kobieta pewnie zobaczyła mnie przez judasza, ' ale chciała jeszcze dokładniej obejrzeć. Patrzyła na mnie wrogo, kiedy stałem niezdecydowany na korytarzu i potem, kiedy zacząłem schodzić.
Znów wyszedłem na ciemne podwórze. Cicho, żadnych ludzi, daleki warkot motoru, szczekanie psa w parku. To wszystko. ..Szukaj samochodu'1 napisano na tasiemce. Co znów za samochód? Koło domu nie było zaparkowanego żadnego samochodu, dopiero przy numerze dwudziestym czy dwudziestym drugim stała dy- cnawiczna Syrena, pamiętająca odległe pięciolatki. Jaki samochód, co może mieć wspólnego samochód z tym kluczem, nie ma chyba samochodów wyposażonych w drzwi takie, jakie chronią nasze mieszkania. A jeżeli nawet jest taki samochód, to przecież nie przy ulicy Błękitnej 13, tylko u jakiegoś zwariowanego milionera w Ameryce. Usiadłem na ławce, zupełnie, nie wiedziałem, co mam w tej sytuacji zrobić...
• Rozwiązanie było proste, ale wpadłem na nie z wielkimi oporami; rzeczywiście najprostsze rozwiązania przychodzą do głowy w ostatniej kolejności. Klucz i samochód... Przecież z pewnością chodzi o garaż! Ta uliczka ginąca między krzakami prawdopodobnie prowadzi do garaży, widać na niej wyraźnie ślady samochodowych opon!
Wbiegłem między krzewy i zobaczyłem cztery przylegające do siebie segmenty z szarobiałej cegły. Wszystkie zamknięte, trzy na kłódki, jeden, zewnętrzny, najbardziej oddalony od domu — na duży, dosyć skomplikowany zamek. Nie miałem wątpliwości, byłem wreszcie na miejscu.
Chwilę nasłuchiwałem, potem podbiegłem i w o^wór zamka wsadziłem klucz. Przekręcił się miękko, z lekkim chrobotem. Pchnąłem drzwi, ale nie wchodziłem jeszcze.-
— Jest tam kto? — zapytałem w ciemne -wnętrze. Nikt mi nic odpowiedział. Wsunąłem rękę w szparę, namacaicm kontakt, przekręciłem go.
Błysnęło słabe, żółte światło, zobaczyłem wnętrze pełne jakichś blach, opon, kół, chłodnic. Głucho... Przekroczyłem próg.
— Joanna — powiedziałem cicho i bez przekonania, bo zaraz widać było. że garaż jest pusty. — Joanna.
Zrobiłem kilka kroków w kierunku najmniej oświetlonej części garażu. Zatrzymał mnie szmer, który jakby rozległ się za mną. Nasłuchiwałem, ale szmer już się nie powtórzy;, pomyślałem więc, że powstał on w mojej -wyobraźni i powoli posuwałem się dalej.
. Wtedy gwałtownie skrzypnęły drzwi, trzasnęły o framugę. Rzuciłem się do tyłu, ale nie zdążyłem. ...
travisasd