Roberts Nora - Kwartet Weselny 02 - Posłanie z róż.doc

(1170 KB) Pobierz
Nora Roberts

Nora Roberts

Posłanie z róż

Tytuł oryginału BED OF ROSES

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla przyjaciółek

 

Głęboko wierzę, że każdy kwiat kocha powietrze, którym oddycha.

Wordsworth

 

Miłość jest jak przyjaźń, która zapłonęła ogniem.

Bruce Lee

PROLOG

Romantyzm, zdaniem Emmaline, nadawał byciu kobietą szczególny wymiar. Dzięki nutce romantyzmu każda kobieta wydawała się piękna, a każdy mężczyzna był księciem. Romantyczna kobieta żyła wspaniale niczym królowa, ponieważ jej serce było skarbem.

Kwiaty, świece, długie spacery przy blasku księżyca w zacisznym ogrodzie... Emmaline wzdychała na samą myśl. Taniec przy blasku księżyca w zacisznym ogrodzie - to dopiero sięgało zenitu na jej skali romantyzmu.

Mogła to sobie wyobrazić, zapach letnich róż, muzykę dolatującą z otwartych okien sali balowej, sposób, w jaki światło srebrzyło wszystkie kontury, niczym w filmach. A także jak będzie biło jej serce (zupełnie jak teraz, kiedy sobie to wyobrażała).

Marzyła, żeby tańczyć przy świetle księżyca w zacisznym ogrodzie.

Miała jedenaście lat.

Ponieważ tak wyraźnie widziała, jak to powinno wyglądać - jak będzie wyglądać - opisała całą scenę, ze wszystkimi szczegółami, najlepszym przyjaciółkom.

Kiedy nocowały u jednej z nich, całymi godzinami rozmawiały o wszystkim i słuchały muzyki albo oglądały filmy. Mogły nie kłaść się spać tak długo, jak chciały, nawet przez całą noc. Chociaż nigdy dotąd się to nie udało. Jeszcze.

Kiedy nocowały u Parker, wolno im było siedzieć albo bawić się na tarasie przed jej sypialnią aż do północy, jeśli pogoda na to pozwalała. Wiosną, którą Emmaline najbardziej lubiła, uwielbiała stać na tarasie, wdychając woń ogrodów Brown Estate i świeżej trawy - jeżeli akurat tego dnia ogrodnik ją kosił.

Pani Grady, gospodyni, przynosiła im ciastka i mleko. A czasami babeczki. Pani Brown zaglądała do nich od czasu do czasu, żeby sprawdzić, co robią.

Jednak na ogół były tylko we cztery.

- Kiedy stanę się odnoszącą sukcesy bizneswoman w Nowym Jorku, nie będę miała czasu na romantyzm. - Laurel, z zielonymi pasemkami w słonecznych blond włosach, testowała swoje wyczucie stylu na rudych splotach Mac.

- Ależ musisz - upierała się Emma.

- Uh - uh. - Laurel, przygryzając język, niezmordowanie splatała kolejne pasma włosów Mac w cienki, długi warkoczyk. - Będę jak moja ciotka Jennifer. Ona tłumaczy mojej mamie, że nie ma czasu na małżeństwo, bo nie potrzebuje mężczyzny, żeby czuć się spełnioną i tak dalej. Mieszka na Upper East Side i chodzi na przyjęcia z Madonną. Tata mówi że ona jest harpią. A więc będę harpią i będę chodziła na przyjęcia z Madonną.

- Akurat - parsknęła Mac i tylko zachichotała, kiedy Laurel pociągnęła ją za warkocz. - Taniec jest fajny, romantyzm chyba też, jeśli nie wychodzisz na idiotkę. Moja mama myśli tylko o romansach. Albo o pieniądzach. A na ogół o tym, jak by tu w romantyczny sposób zdobyć pieniądze.

- To nie jest prawdziwy romantyzm. - Emma pogłaskała Mac po nodze. - Myślę, że romantycznie jest wtedy, kiedy po prostu ludzie robią coś dla siebie, bo się kochają. Tak bardzo bym chciała, żebyśmy były na tyle duże, żeby się zakochać. - Westchnęła głęboko. - To musi być fantastyczne uczucie.

- Powinnyśmy pocałować chłopca i zobaczyć, jak to jest.

Wszystkie odwróciły głowy, żeby spojrzeć na Parker, która leżała na brzuchu na łóżku i patrzyła na fryzjerskie wysiłki przyjaciółek.

- Powinnyśmy wybrać chłopca i sprawić, żeby nas pocałował. Mamy prawie dwanaście lat. Musimy spróbować i zobaczyć, jak to jest.

Laurel zmrużyła oczy.

- Taki eksperyment?

- Ale kogo miałybyśmy pocałować? - zastanawiała się na głos Emma.

- Zrobimy listę. - Parker przeturlała się na łóżku, żeby wziąć z nocnego stolika swój najnowszy notes, z parą różowych baletek na okładce. - Spiszemy imiona wszystkich chłopców, których znamy, a potem tylko tych, których mo­głybyśmy pocałować. I dlaczego tak, a dlaczego nie.

- To nie brzmi zbyt romantycznie. Parker posłała Emmie uśmiech.

- Musimy od czegoś zacząć, a listy zawsze pomagają. No dobrze, uważam, że musimy odrzucić krewnych. Na przykład Dela - dodała, mówiąc o swoim bracie - i braci Emmy. Poza tym jej bracia są o wiele za starzy.

Otworzyła notatnik na czystej stronie.

- A zatem...

- Oni czasami wkładają ci język do ust.

Stwierdzenie Mac wywołało lawinę chichotów, pisków i jeszcze więcej chichotów.

Parker zsunęła się z łóżka i usiadła na podłodze obok Emmy.

- No dobrze, jak już zrobimy listę, możemy ją podzielić na tak i nie. Potem będziemy wybierać z listy na tak. Jeżeli skłonimy chłopca, którego wybierzemy, żeby nas pocałował, musimy opowiedzieć, jak było. I jeżeli włoży nam język do ust, też musimy o tym powiedzieć.

- A jeżeli wybierzemy takiego, który nie będzie chciał żadnej z nas pocałować?

- Em? - Laurel potrząsnęła głową, zaplatając ostatni warkoczyk. - Ciebie na pewno każdy chłopiec będzie chciał pocałować. Jesteś naprawdę śliczna i mówisz do nich jak do normalnych ludzi. Niektóre dziewczyny kompletnie głupieją przy chłopakach, ty nie. Poza tym zaczynają ci rosnąć piersi.

- Chłopcy lubią piersi - stwierdziła z powagą Mac. - Poza tym, jeżeli on cię nie pocałuje, to po prostu ty pocałujesz jego. I tak nie sądzę, żeby to było jakieś wielkie halo.

Emma pomyślała, że jest, albo przynajmniej powinno być.

Jednak spisały listę i sama ta czynność wywołała salwy śmiechu. Laurel i Mac pokazywały, jak ten czy tamten chłopiec mógłby się zachować, a wtedy zaczęły się tarzać ze śmiechu po podłodze, aż Pan Szprotka, kot, wymaszerował z godnością z sypialni do saloniku.

Kiedy przyszła pani Grady z ciastkami i mlekiem, Parker schowała notes. Potem postanowiły bawić się w zespół muzyczny i przeczesały szafę Parker w poszukiwaniu kostiumów odpowiednich na scenę.

Zasnęły razem, ułożone w poprzek łóżka. Skulone albo rozciągnięte.

Emma obudziła się przed wschodem słońca. W pokoju było ciemno, paliła się tylko nocna lampka Parker. Promienie księżyca wpadały przez okno.

Ktoś przykrył ją lekkim kocem i podłożył jej poduszkę pod głowę. Ktoś zawsze to robił, kiedy nocowały u Parker.

Światło księżyca wabiło Emmę, więc na wpół śpiąc, podeszła do drzwi na taras i wyszła na zewnątrz. Jej policzki musnęło chłodne powietrze przesycone zapachem róż.

Popatrzyła na posrebrzone trawniki, miękkie kolory i słodkie kształty wiosny. Niemal słyszała muzykę, prawie widziała samą siebie, jak tańczy wśród róż, azalii i peonii, wciąż kryjących płatki i woń w ciasnych kulkach.

Niemal widziała postać partnera, który obracał ją w tańcu. Walc, pomyślała z westchnieniem. To powinien być walc, jak w bajce.

To jest właśnie romantyzm, pomyślała i zamknęła oczy, wdychając nocne powietrze.

Pewnego dnia, obiecała sobie, dowie się, jak to jest.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ponieważ Emma miała na głowie mnóstwo szczegółów, z których większości dobrze nie pamiętała, przy pierwszym kubku kawy otworzyła kalendarz. Perspektywa konsultacji, umówionych ciasno jedna po drugiej, dawała jej niemal tyle energii, ile mocna, słodka kawa. Rozkoszując się nią, odchyliła się na krześle w swoim przytulnym biurze, żeby przeczytać notatki, które zrobiła przy każdej klientce.

Z doświadczenia Emmy wynikało, że osobowość pary - a najczęściej panny młodej - pomagała określić charakter konsultacji, wyznaczyć kierunek, w którym będą podążali. Zdaniem Emmy kwiaty stanowiły serce uroczystości ślubnej. Eleganckie czy zabawne, skomplikowane czy proste, kwiaty decydowały o romantyzmie.

A jej zadaniem było dać klientom tyle serca i romantyzmu, ile pragnęli.

Emma westchnęła, przeciągnęła się, po czym spojrzała z uśmiechem na bukiet różyczek - miniaturek stojący na biurku. Wiosna, pomyślała, jest najlepsza. Sezon ślubny rozkręcał się na całego - co oznaczało zapełnione dni i długie noce, spędzane na projektowaniu, układaniu, tworzeniu oprawy nie tylko na śluby tej wiosny, ale i następnej.

Emma uwielbiała tę ciągłość niemal tak bardzo, jak samą pracę.

To właśnie dały Emmie Przysięgi, jej i trzem najlepszym przyjaciółkom. Ciągłość, satysfakcjonującą pracę i poczucie osobistego spełnienia. I Emma mogła każdego dnia bawić się kwiatami, żyć pośród kwiatów, praktycznie pływać w kwiatach.

W zamyśleniu studiowała swoje dłonie, oglądała maleńkie zadrapania i ranki. Czasami traktowała je jak blizny z placu boju, a czasem jak medale. Tego ranka żałowała, że zapomniała zarezerwować chwilę na manikiur.

Zerknęła na zegarek i przekalkulowała czas. Czując nowy przypływ energii, zerwała się z krzesła. Poszła do sypialni po szkarłatną bluzę z kapturem, którą włożyła na piżamę. Miała kilka chwil, żeby - zanim się ubierze i przygotuje do dzisiejszych spotkań - pójść do dużego domu. A tam pani Grady robi śniadanie, więc Emma nie będzie musiała przetrząsać szafek i gotować.

Życie, pomyślała, pędząc po schodach, jest pełne cudownych zbiegów okoliczności.

Minęła salon, który pełnił funkcję recepcji, a także służył do konsultacji, i idąc w stronę drzwi, rozejrzała się wokoło. Przed pierwszym spotkaniem odświeżyła kwiaty na wystawie, ale och, czyż te lilie Stargazer nie rozkwitły pięknie?

Emma wyszła z budynku, niegdyś domku gościnnego Brown Estate, a teraz jej domu i siedziby działu Bukietów - jej działki Przysiąg.

Zaczerpnęła głęboki haust wiosennego powietrza. I zadrżała.

Do diabła, czy nie może być cieplej? Mieli kwiecień, na litość boską. Pora żonkili. Jak wesoło wyglądały fiołki, które posadziła w donicach. Nie wolno pozwolić, żeby chłodny poranek - no dobrze, do tego zaczynało mżyć - zepsuł jej humor.

Emma skuliła się, schowała wolną rękę (w drugiej trzymała kubek z kawą) do kieszeni i ruszyła do dużego domu.

Wszystko wokół budzi się do życia, przypominała samej sobie. Jeśli popatrzeć wystarczająco uważnie, można zobaczyć na drzewach obietnicę zieleni, zalążki delikatnych pączków dereni i wiśni. Te ż onkile pragną rozkwitnąć, krokusy już się otworzyły. Może i spadnie jeszcze wiosenny śnieg, ale najgorsze mieli już za sobą.

Wkrótce nadejdzie pora na kopanie w ziemi, na wyniesienie niektórych ślicznotek ze szklarni na wystawę. Emma układała bukiety, stroiki i girlandy, ale jeśli chodziło o najpiękniejszą scenerię ślubną nic nie mogło pobić Matki Natury.

I nic, zdaniem Emmy, nie mogło się równać z roślinnością Brown Estate.

Ogrody, dzieła sztuki nawet teraz, wkrótce wybuchną kolorami, kwiatami, zapachem, zapraszając do spacerów po krętych alejkach lub odpoczynku na ławkach, na słońcu lub w cieniu. Parker wyznaczyła Emmę do zarządzania zielenią - o tyle, o ile przyjaciółka potrafiła komukolwiek po­wierzyć zarządzanie czymkolwiek - i Emma każdego roku mogła się bawić, sadząc coś nowego lub nadzorując pracę ogrodników.

Tarasy i patia tworzyły cudowne, zewnętrzne salony, idealne na śluby. A także inne uroczystości: przyjęcia przy basenie i na tarasach, zaręczyny pod krzewem różanym lub pergolą albo nad stawem pod wierzbą płaczącą.

Mamy wszystko, pomyślała Emma.

A sam dom? Czy jakikolwiek pałac mógłby być piękniejszy, mieć więcej gracji? Cudowny, miękki błękit z delikatnym dodatkiem żółci i kremu. Ostre linie dachów, łukowate okna, koronkowe balkony, dodające eleganckiego uroku. A portyk nad wejściem został wprost stworzony po to, żeby go wypełnić rozbuchaną zielenią, feerią barw i faktur.

Jako dziecko Emma myślała, że to zamek wróżek i ich kraina.

Teraz był to jej dom.

Skręciła w kierunku pawiloniku przy basenie, gdzie mieszkała i prowadziła studio fotograficzne jej partnerka Mac. Zrobiła zaledwie kilka kroków, kiedy drzwi się otworzyły. Emma uśmiechnęła się promiennie i pomachała chudemu mężczyźnie z potarganymi włosami, ubranemu w tweedową marynarkę, który stanął na progu.

- Cześć, Carter!

- Cześć, Emma.

Ich rodziny się przyjaźniły, odkąd tylko sięgała pamięcią, a teraz Carter Maguire, wcześniej profesor Yale, obecnie nauczyciel literatury angielskiej w ich dawnym liceum, był zaręczony z jedną z najlepszych przyjaciółek Emmy na świecie.

Życie nie jest po prostu piękne, pomyślała Emma. Jest cudownym posłaniem z róż.

Uskrzydlona tą myślą podbiegła tanecznym krokiem do Cartera, wspięła się na palce, pociągnęła go w dół za klapy marynarki i głośno pocałowała.

- Rety - powiedział, rumieniąc się lekko.

- Hej. - Mackensie, z zaspanymi oczami i lśniącą w półmroku grzywą rudych włosów, oparła się o klamkę. - Próbujesz poderwać mojego faceta?

- Tylko bym spróbowała. Ukradłabym go, ale odebrałaś mu rozum i uwiodłaś.

- Cholerna racja.

- Cóż. - Carter uśmiechnął się z zakłopotaniem. - To bardzo miły początek dnia. Rada pedagogiczna, na którą idę, nie będzie nawet w połowie tak przyjemna.

- Zadzwoń i powiedz, że jesteś chory - wymruczała Mac. - A ja ci zapewnię różne przyjemności.

- Ha. Cóż. No tak. Pa.

Emma uśmiechnęła się szeroko do jego pleców, kiedy biegł do samochodu.

- Boże, on jest taki słodki.

- Naprawdę jest.

- I popatrz tylko na siebie, szczęśliwa dziewczyno.

- Szczęśliwa zaręczona dziewczyno. Chcesz jeszcze raz zobaczyć mój pierścionek?

- Ooch - jęknęła Emma posłusznie, kiedy Mac zamachała palcami. - Aaaach.

- Idziesz na śniadanie?

- Taki mam plan.

- Poczekaj. - Mac odwróciła się, złapała kurtkę i zamknęła za sobą drzwi. - Zdążyłam tylko wypić kawę, więc... - Ruszyły równym krokiem, a Mac zmarszczyła brwi. - To mój kubek.

- Chcesz go z powrotem w tej chwili?

- Ja wiem, dlaczego mam doskonały humor w tak paskudny poranek. Z tego samego powodu, dla którego nie zdążyłam zjeść śniadania. Nazywa się Weźmy razem prysznic.

- Szczęśliwa dziewczyna jest jednocześnie chwalipiętą.

- Dodajmy, dumną z tego faktu. A dlaczego ty masz tak...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin