Roberts Nora - Gościnne występy.rtf

(1023 KB) Pobierz
ROZDZIAL PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To nie była jej pierwsza wizyta w Cordinie. Pierwszy raz gościła tu prawie siedem lat temu; miała wtedy wrażenie, jakby znalazła się w trójwymiarowej bajce. Teraz była starsza, choć niekoniecznie mądrzejsza. I w bajki już nie wierzyła. To dobre dla młodych i naiwnych. Lub dla szczęśliwców, dodała w myślach.

Pałac, w którym mieszkała książęca rodzina, wciąż zapierał dech w piersiach. Eve Hamilton przyglądała mu się z zafascynowaniem i podziwem. Stara, potężna budowla połyskiwała bielą na szczycie wzgórza; rozpościerał się z niej wspaniały widok zarówno na morze, jak i na miasto.

Białe wieże zdawały się przebijać błękit nieba. Baszty i mury z blankami świadczyły o obronnym charakterze budowli. Dawną fosę zlikwidowano; miejsce wody zajęły nowoczesne kamery oraz systemy alarmowe. Promienie słca odbijały się w oknach.

Podobnie jak gdzie indziej na świecie, tu również zdarzały się triumfy i tragedie, intrygi i wielkie miłci. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w niektórych tych wydarzeniach ona. Eve Hamilton, brała udział!

Podczas swojej pierwszej wizyty w pałacu wyszła z księciem na taras i całkiem nieoczekiwanie przyczyniła się do uratowania mu szycia. Dziwny bywa los, pomyślała, nie odrywając oczu od szyby. Samochód, którym jechała z lotniska, minął wysoką żelazną bramę oraz strażników w czerwonych uniformach. Raz nam sprzyja, kiedy indziej się od nas odwraca.

Siedem lat temu przyleciała do maleńkiego księstwa razem ze swoją siostrą, Chris, kra była przyjaciół szkolną księżniczki Gabrielli. Tak się akurat zło, że to ją książę Bennett zaprosił na taras. Równie dobrze mó wyjść z inną kobietą, lecz wówczas nie poznałaby go i nie stała się częścią politycznej intrygi, która od dawna prześladowała jego rodzinę.

Gdyby nie incydent na tarasie, może nie miałaby okazji zamieszkać w pięknym, bajkowym pałacu. Może odleciałaby do Ameryki i zapomniała o Cordinie. A ona wracała tu raz po raz. Tym razem jednak nie przybyła w celach turystycznych czy towarzyskich. Została wezwana, a rodzime panującej się nie odmawia. Żowała jedynie, że zaproszenie wyszło od jedynego członka książęcej rodziny, który ją irytował.

Od księcia Aleksandra, najstarszego syna i spadkobiercy tronu. Jego Książęcej Mości Aleksandra Roberta Armanda de Cordina. Nawet nie pamiętała, skąd zna jego pełne imię.

Z okien samochodu patrzyła, jak drzewa pełne różowych pąw kołyszą się na wietrze. Szkoda, że Aleksander tak bardzo różni się od swego brata. Na samą myśl o Bennetcie Eve uśmiechnęła się szeroko. Miło będzie się z nim znów zobaczyć. Bennett jest czarującym i niezwykle serdecznym człowiekiem w przeciwieństwie do Aleksandra, który dwadzieścia cztery godziny na dobę nosi na głowie koronę, wprawdzie niewidoczną, ale... Tak, Aleksander jest jak jego ojciec; myśli wyłącznie o obowiązkach, o ojczyźnie i rodzime. Nie zostawia mu to wiele czasu na przyjemności.

W porządku, bą co bą ona też nie przyjechała do Cordiny dla przyjemności. Przyjechała w interesach, na rozmowę z Aleksandrem. Nie była jużodą, łatwo rumienią się dziewczyną, któ peszy obecność monarchy i boli jego dezaprobata. Zresztą Aleksander nigdy nikogo wprost nie krytykował, był na to zbyt dobrze wychowany, ale jak mało kto potrafił wyrazić dezaprobatę samym spojrzeniem. Gdyby nie to, że miała ochotę spędzić kilka dni w Cordinie, nalegałaby, aby sam przyleciał do Houston. Zawsze wolała podpisywać umowę na swoim gruncie i na swoich warunkach.

Z uśmiechem na ustach wysiadła z samochodu. Podpisywać umowy na swoim gruncie nie będzie, to jasne, ale jeśli chodzi o warunki, nie zamierzała iść na żadne ustępstwa. Zwycięstwo w pojedynku z Aleksandrem sprawi jej autentyczną satysfakcję.

Wspinała się po szerokich kamiennych schodach, kiedy nagle otworzyły się drzwi pałacu. Zatrzymała się w pół kroku, po czym z figlarnym błyskiem w oczach dygnęła.

Wasza Wysokość.

Eve!

Wybuchnąwszy radosnym śmiechem, Bennett zbiegł na dół. Oho, pomyślała, kiedy pochwycił w ramiona: przed chwilą wyszedł ze stajni. Pachniał bowiem sianem i końmi. Kiedy poznała go siedem lat temu, był przystojnym, wrażliwym na kobiece wdzięki młodzieńcem uwielbiającym dobrą zabawę.

Oswobodziła się, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Troszkę się postarzał, ale poza tym niewiele się zmienił.

Jak cudownie cię znów widzieć. Ponownie zgarnął w ramiona i przywarł wargami do jej ust, ale był to czysto przyjacielski pocałunek. Zbyt rzadko nas odwiedzasz, maleńka. Od twojej ostatniej wizyty minęły już dwa lata.

Jestem kobietą pracują odparła, ściskając go za rę. Jak się miewasz, Bennett? Sądząc po twoim wyglądzie, wiedziesz szczęśliwy żywot. A sądząc po tym, co piszą brukowce, należysz do bardzo zajętych ludzi.

Zgadza się. ysnął w uśmiechu zębami. I jedno, i drugie. Chodźmy do środka, zrobię ci coś do picia... Wiesz co? Nikt nie potrafił udzielić mi informacji, na jak długo przyjechałaś.

Bo sama tego nie wiem. To zależy.

Weszli razem do pałacu. Wewnątrz panował miły chłód. Na prawo od wejścia znajdowały się szerokie schody prowadzące łukiem na piętro. Lubiła to miejsce; stare mury i antyczne meble stwarzały poczucie stałci, bezpieczeństwa. Na ścianach wisiały wspaniałe gobeliny, gdzieniegdzie połyskiwały skrzyżowane ostrza szabli i szpad. Na stoliku z okresu panowania Ludwika XIV stała posrebrzana misa wypełniona po brzegi pachnącym jaśminem.

Jak minęła podróż?

Dobrze. Z holu skręcili do elegancko urządzonego, jasnego salonu. Spłowiałe zasłony i obicia świadczyły o tym, że promienie słca często wpadały tu przez okna. W kilku kryształowych wazonach stały ogromne bukiety róż. Eve usiadła i wciągnęła w nozdrza ich upojny aromat. Ale zdecydowanie wolę mieć ziemię pod nogami. Powiedz mi, Ben, co u was słychać.

Jak się czuje twoja siostra?

Brie? Świetnie. Zamierzała wyjechać po ciebie na lotnisko, ale jej najmłodsza pociecha zaczęła trochę pociągać nosem...

Wyjął z barku dwie szklanki, do każdej wrzucił po dwie kostki lodu, po czym zalał je wytrawnym wermutem. Między innymi na tym polega jego urok, pomyślała Eve; Ben, jak mało który mężczyzna, doskonale znał gusty zaprzyjaźnionych z nim pań i zawsze pamiętał ich preferencje.

To śmieszne dodał po chwili ale wciąż nie mogę uwierzyć, że moja siostra jest matką, w dodatku czwórki małych rozrabiaków.

To prawda. Mam dla niej list od Chris. Obiecałam, że wręczę go osobiście, a po powrocie zdam Chris szczegółowe sprawozdanie na temat jej chrześniaczki.

Która to? Camilla? Straszna diablica! Doprowadza swoich braci do białej gorączki.

I słusznie. Od czego są siostry? miechając się, przyjęła szklankę z wermutem. A jak Reeve?

W porządku, choć pewnie byłby szczęśliwszy, gdyby przez okrąy rok mieszkał z rodziną na farmie w Ameryce. Ponieważ jednak Brie ma sporo obowiązków reprezentacyjnych, nie mo na stałe wyjechać z Cordiny. Myś, że Reeve w skrytości ducha marzy o tym, żeby Aleks wreszcie sięenił. Wtedy jego żona przejęłaby na siebie część obowiązków, które teraz spoczywają na Brie.

Eve pociągnęła łyk wermutu.

No a ty? spytała. Twoje małżstwo też by odciążo Brie.

Kocham swoją siostrę, ale nie do tego stopnia, żeby się dla niej żenić. Usiadł na sąsiedniej kanapie.

Więc nie ma źa prawdy w plotkach o tobie i lady Alice Winthrop? Chociaż nie. zdaje się, że ostatnio pokazywałeś się z hrabianką Jessicą Mansfieid?

Sympatyczne dziewczyny oznajmił. Widzę, że taktownie pominęł milczeniem księżną...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin