Roberts Nora - Saga rodu Concannonów 03 - Zrodzona ze wstydu.rtf

(1589 KB) Pobierz

NORA ROBERTS

ZRODZONA ZE WSTYDU

SAGA RODU CONCANNONÓW

TOM 3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozpoznaję moją miłość słysząc odgłos kroków

By rozpoznać moją miłość wystarczy dźwięk głosu”


PROLOG

Amanda miała koszmarny sen. Śnił się jej Colin. Widziała jego słodką, kochaną twarz, na której malował się smutek.

- Mandy - powiedział. Nigdy nie nazywał jej inaczej. Moja Mandy, kochana Mandy. Ale w jego głosie nie było radości, w oczach nie pojawiły się iskierki śmiechu. - Mandy, nie możemy tego zataić. Bardzo bym chciał, ale nie możemy. Mandy, moja Mandy, tak mi ciebie brakuje. Nigdy nie sądziłem, że przybędziesz tu wkrótce po mnie. Jakże teraz ciężko naszej małej dziewczynce. A będzie jeszcze ciężej. Musisz jej powiedzieć, wiesz!

Uśmiechnął się, ale pozostał smutny. Jego ciało, twarz wydawały się tak realne, że próbowała go dotknąć we śnie, ale zaczął znikać i gasnąć.

- Musisz jej powiedzieć - powtórzył. - Przecież zawsze uważaliśmy, że tak trzeba. Powinna wiedzieć, skąd pochodzi. Kim jest. Ale powiedz jej, Mandy, powiedz jej, żeby zawsze pamiętała, że ją kochałem. Bardzo kochałem naszą małą dziewczynkę.

- Och, nie odchodź, Colinic! - Amanda jęknęła przez sen, pragnąc go zatrzymać. - Kocham cię, Colinie, mój słodki, za wszystko, czym dla mnie się stałeś. - Ale nie zdołała przywieść go z powrotem. Sen pierzchnął.

Jak cudownie widzieć znów Irlandię, pomyślała, unosząc się jak mgła nad zielonymi wzgórzami, które tak dobrze pamiętała. Jak cudownie widzieć błyszczącą rzekę, podobną srebrnej wstędze opasującej bezcenny podarunek.

Zobaczyła też Tommy'ego, kochany Tommy czekał na nią. Uśmiechał się do niej i zapraszał ją. Dlaczego to wszystko wydawało się takie smutne, kiedy znalazła się tu z powrotem. Przecież czuła się tak młodo, miała w sobie tyle życia, była zakochana.

- Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. - Nie posiadała się z radości, a w jej głosie dźwięczał śmiech. - Tommy, wróciłam do ciebie.

Wydawało się, że patrzy na nią, ale mimo wysiłku nie udało się jej przybliżyć do niego bardziej niż na wyciągnięcie ramienia. Słyszała jego głos, jasny i słodki jak zawsze.

- Kocham cię, Amando, zawsze cię kochałem. Nie było dnia, bym o tobie nie myślał i nie wspominał tego, co tu znaleźliśmy. - Odwrócił się, by spojrzeć ponad rzekę o łagodnych i zielonych brzegach i spokojnej wodzie. - Nazwałaś nasze dziecko imieniem tej rzeki, aby pamiętać dni, które tutaj spędziliśmy.

- Jest taka piękna, Tommy, taka mądra i silna. Byłbyś dumny.

- Jestem dumny i chciałbym... Ale to niemożliwe. Wiemy o tym. I ty to wiesz. - Westchnął i odwrócił się. - Dużo dla niej zrobiłaś, Amando. Nigdy o tym nie zapomnij. Ale opuszczasz ją w tej chwili. Cierpienie związane z odejściem, a także to, co kryłaś w sobie przez długie lata, czynią wszystko takie ciężkie. Musisz jej powiedzieć, kim jest. I spróbuj jej wytłumaczyć w jakiś sposób, że ją kochałem. I gdybym tylko mógł, okazałbym jej to.

Nie mogę tego zrobić sama, pomyślała Amanda, zmagając się ze snem, gdy obraz Tomma zniknął. - Och, dobry Boże, nie każ mi tego robić samej!

- Mamo! - Shannon pogłaskała drżącymi rękami spoconą twarz matki. - Mamo, obudź się! To sen, zły sen...

Wiedziała, jak sny bywają męczące. Wiedziała, że czasami można bać się przebudzenia. Sama zrywała się każdego ranka w obawie, że matka już odeszła. W jej głosie brzmiała desperacja. Nie teraz, modliła się, jeszcze nie teraz. Musisz się obudzić.

- Shannon, odeszli. Obaj. Zabrano mi ich.

- Ciii... Nie płacz. Proszę, nie płacz. Otwórz teraz oczy i spójrz na mnie.

Amandzie drżały powieki. Oczy przepełniał smutek. - Przykro mi, tak bardzo mi przykro. Zrobiłam tylko to, co uważałam za najlepsze dla ciebie.

- Wiem, oczywiście. - Shannon zastanawiała się, czy te majaki oznaczają, że rak dostał się do mózgu. Czy nie dość, iż zaatakował już szpik kostny. Przeklinała nienasyconą chorobę, przeklinała Boga, ale jej głos pobrzmiewał ciepłymi nutami, gdy zwróciła się do matki: - Już dobrze, jestem z tobą, jestem tutaj.

Amanda z wysiłkiem starała się miarowo oddychać. Przypomniała sobie sen - Colin, Tommy, kochana mała dziewczynka. Jak bardzo udręczone były oczy Shannon, jak bardzo stroskane, kiedy po raz pierwszy wróciła do Columbus.

- Już wszystko w porządku. - Amanda zrobiłaby wszystko, aby zniszczyć strach w oczach córki. - Jesteś tutaj. Tak się cieszę, że jesteś. I tak mi przykro, kochanie, że muszę cię opuścić. Przestraszyłam cię, nie chciałam cię przestraszyć.

To prawda. Strach tkwił jak metalowe ostrze w gardle Shannon, ale potrząsnęła głową, żeby temu zaprzeczyć. Przywykła niemal do strachu, nie opuszczał jej nigdy, doświadczała go zwłaszcza wtedy, gdy podnosiła słuchawkę telefonu w swym biurze w Nowym Jorku. Bała się, że usłyszy o śmierci matki. - Boli cię?

- Nie, nie martw się. - Amanda znów westchnęła. Choć czuła ból, piekielny ból, była silniejsza. Stała się mocniejsza, albowiem przyszło jej się zmierzyć ze sobą. W ciągu tych kilku krótkich tygodni, odkąd przebywała z nią Shannon, palił ją sekret, który ukrywała przed córką przez całe życie. Ale teraz chciała go odkryć. Nie miała wiele czasu.

- Czy możesz mi dać wody, kochanie?

- Oczywiście. - Shannon podniosła dzbanek, stojący przy łóżku, napełniła plastikowy kubek i podała matce słomkę. Ostrożnie uniosła wezgłowie łóżka szpitalnego, aby ułożyć ją wygodniej.

Salon w ukochanym domu obu kobiet w Columbus przystosowano do opieki nad chorą. Shannon chciała, aby matka ostatnie swe dni spędziła w domu. Cicho rozbrzmiewała muzyka z magnetofonu. Książka, którą Shannon przyniosła, aby poczytać matce, leżała tam, gdzie ją upuściła w przestrachu. Odłożyła ją na miejsce.

Kiedy tylko znalazła się sama, mówiła sobie, że następuje poprawa, że widzi ją z każdym dniem. Ale wystarczyło, by spojrzała na matkę, na jej szarzejącą skórę, na zmarszczki bólu, na wycieńczone ciało, aby zdać sobie sprawę z prawdy. Nie mogła już nic zrobić, tylko ułożyć matkę wygodnie, podać z goryczą dawkę morfiny, aby załagodzić ból, który nigdy nie dał się całkowicie uśmierzyć.

Shannon była świadoma, że ogarnia ją panika. Potrzebowała minuty samotności, żeby dodać sobie odwagi.

- Zrobię ci chłodny okład...

- Dziękuję. - To da mi dość czasu, pomyślała Amanda, gdy Shannon pospiesznie wyszła. To pozwoli mi dobrać odpowiednie słowa... Pomóż mi, Boże.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Amanda przygotowywała się na tę chwilę latami, wiedząc, że nadejdzie, a jednocześnie pragnąc, aby nie nastąpiła nigdy. Jakkolwiek patrzeć na sprawę, wszystko, co było szlachetne i prawe w stosunku do jednego z mężczyzn, których kochała, wydawało się niesprawiedliwe w stosunku do drugiego. Ale w tej chwili to nie na nich musiała się skupić. Nie zrobiła też nic, czego sama by się wstydziła. Teraz liczyła się tylko Shannon, którą musi zranić.

W tej chwili liczyła się tylko jej piękna, olśniewająca córka, która zawsze ją uszczęśliwiała. Amandę przeniknął ból, ale zacisnęła zęby. Za chwilę Shannon będzie musiała cierpieć za to, co się wydarzyło tyle lat temu w Irlandii. Całym sercem Amanda próbowała znaleźć sposób na złagodzenie cierpienia córki.

Obserwowała powracającą Shannon. Jej szybkie, wdzięczne i pełne energii ruchy. Porusza się jak jej ojciec, pomyślała. Nie Colin. Drogi, słodki Colin, niezdarny niczym dorastające szczenię.

Shannon ma ruchy Tommy'ego. Ma także jego oczy. Żywe, zielone jak mech, jasne jak jezioro skąpane w słońcu. Gęste kasztanowe włosy, spływające jedwabiście na twarz, to spadek po irlandzkich przodkach. Kształt twarzy, kremowa skóra i miękkie, pełne usta to podarunek ode mnie, pomyślała Amanda.

Ale to Colin nauczył Shannon wytrwałości, ambicji i poczucia własnej wartości.

Uśmiechnęła się, gdy Shannon przemywała jej lepką od potu twarz.

- Nie mówiłam ci, jak bardzo jestem z ciebie dumna, Shannon.

- Ależ mówiłaś.

- Nie. Czułam się rozczarowana, że nie pozostałaś przy malarstwie. To egoistyczne z mojej strony. Wiem teraz o wiele lepiej, że kobieta powinna sama wybierać sobie drogę.

- Nigdy nie próbowałaś mnie powstrzymać od wyjazdu do Nowego Jorku i zajęcia się reklamą handlową. A poza tym nadal maluję - dodała pocieszającym uśmiechem. - Prawie skończyłam obraz, tę martwą naturę. Na pewno ci się spodoba.

Czemu nie przywiozła ze sobą płótna? A niech to! Dlaczego nie myślała o spakowaniu kilku obrazów czy szkiców? Mogłaby usiąść matką i pokazać jej swoje prace. Sprawiłoby jej to tyle przyjemności.

- To jeden z moich ulubionych. - Amanda wskazała portret, wiszący ha ścianie salonu. - Portret twojego ojca śpiącego w bryczce w ogrodzie.

- Zamierzał skosić trawnik - zachichotała Shannon. Odłożyła kompres na bok i zajęła miejsce przy łóżku. - Za każdym razem, gdy pytałyśmy, dlaczego nie wynajmie chłopca do koszenia, twierdził, że jest to dobre ćwiczenie, po czym wychodził i gdzieś przysypiał.

- Zawsze umiał mnie rozbawić, brakuje mi go... - Amanda ujęła Shannon za rękę. - Wiem, że tobie też go brakuje.

- Ciągle mi się wydaje, że krząta się przy frontowych drzwiach j mówi: „Mandy, Shannon, ubierajcie najlepsze sukienki. Udało mi się zarobić dziesięć tysięcy, wychodzimy na kolację!”

- Lubił zarabiać pieniądze. - Amanda zamyśliła się. Bawił się przy tym dobrze. Nie myślał o dolarach ani centach, nie był zachłanny ani egoistyczny. Traktował całą sprawę jak dobrą rozrywkę. Tak samo te ciągłe przeprowadzki z miejsca na miejsce co kilka lat. „Opuszczamy to miasto, Mandy, co powiesz na Kolorado? A może Memphis?” - Amanda potrząsnęła z uśmiechem głową. To było takie zabawne poudawać przez chwilę, że rozmawiają tak jak dawniej. - Ostatecznie, kiedy wprowadziliśmy się tutaj, powiedziałam, że dość mam już cygańskiego życia. Mieliśmy dom. Ojciec także tu osiadł, jak gdyby czekał na odpowiednie miejsce i czas.

- Kochał ten dom - wyszeptała Shannon.

- Ja też. Nigdy nie miałam nic przeciw tym przeprowadzkom. Zawsze .traktował je jak przygodę. Ale pamiętam, tydzień po wprowadzeniu się tutaj, usiadłam w swoim pokoju i pomyślałam, że tym razem chciałabym , tu zostać.

Shannon uśmiechnęła się do matki. - Myślę, że wszyscy czuliśmy to samo.

- Przenosiłby dla ciebie góry, zabijałby tygrysy. - Głos Amandy Zadrżał, gdy to mówiła. - Czy wiesz, Shannon, czy naprawdę zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo Colin cię kochał?

- Tak. - Podniosła rękę matki i przyłożyła do swego policzka. - Wiem dobrze.

- Pamiętaj o tym!

- Zawsze pamiętam.

- Muszę, niestety, coś ci powiedzieć. Coś, co cię zrani, rozzłości i wprawi w zakłopotanie. Przepraszam.

Wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że jej sen to nie tylko smutek i miłość. To ponaglenie. Zrozumiała, że nie ma nawet tych trzech tygodni życia, które obiecywał jej doktor.

- Mamo, rozumiem, ale wciąż jest nadzieja. Zawsze jest nadzieja.

- Nie o to chodzi - powiedziała, unosząc rękę. - Chodzi o przeszłość, kochanie. O czas, kiedy wybrałam się z przyjaciółką zwiedzać Irlandię. Zatrzymałyśmy się w hrabstwie Clare.

- Nigdy nie mówiłaś, że byłaś w Irlandii. - Wiadomość zaskoczyła Shannon i wydała jej się dziwna. - Tyle podróżowaliśmy. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego nigdy tam nie pojechaliśmy, z tobą i tatą, przecież oboje pochodziliście z Irlandii. Czułam jakiś związek z tym krajem, coś mnie do niego ciągnęło.

- Naprawdę? - zapytała miękko Amanda.

- Trudno to wyjaśnić - zamruczała Shannon, czując się nieswojo. Nie należała do kobiet, które lubiły mówić o marzeniach. Uśmiechnęła się. - Zawsze sobie obiecywałam, że gdy tylko trafią mi się długie wakacje, tam właśnie pojadę. Ale w związku z promocją i nowymi obowiązkami nic z tego nie wyszło. - Wzruszyła ramionami z pobłażaniem. - Poza tym, pamiętam, że kiedykolwiek poddałam pomysł podróży do Irlandii, patrzyliście na mnie kręcąc głowami i mówiliście, że jest wiele innych miejsc do zobaczenia.

- Nie mogłam tam wrócić i twój ojciec to rozumiał. - Amanda zacisnęła wargi, przyglądając się twarzy córki. - Czy zostaniesz przy mnie i wysłuchasz mnie? Proszę, spróbuj zrozumieć!

Shannon poczuła nowy przypływ strachu. Co może być gorszego od śmierci? zastanawiała się. Dlaczego miałabym się bać czegoś wysłuchać? - Jesteś zaniepokojona, mamo - zaczęła. - Czy wiesz, jak ważny jest dla ciebie spokój?

- I pozytywne myślenie - powiedziała Amanda z cieniem uśmiechu.

- To pomaga. Pamiętaj o tym. Tyle o tym czytałam.

- Wiem. - Resztki uśmiechu zniknęły z twarzy Amandy. - Kiedy byłam kilka lat od ciebie starsza, wybrałam się w podróż z Kathleen Reilly. Pojechałyśmy do Irlandii, by zaznać wielkiej przygody. Byłyśmy dojrzałymi kobietami, ale obie wywodziłyśmy się z rodzin o surowych zasadach. Tak surowych, że miałam już ponad trzydziestkę, zanim zdobyłam się na odwagę, by wyjechać. - Amanda odwróciła głowę, by widzieć twarz Shannon, gdy mówiła. - Nie zrozumiesz tego. Zawsze byłaś pewna siebie i odważna. Ale kiedy ja doszłam do twojego wieku, nawet nie zaczęłam jeszcze walczyć ze swoim tchórzostwem.

- Nigdy nie byłaś tchórzem.

- Ależ byłam - powiedziała cicho Amanda. - Byłam. Moi rodzice to typowi Irlandczycy, cnotliwi i prawi, bardziej papiescy od papieża. Czuli się niezwykle rozczarowani, gdyż - w grę wchodziły raczej względy prestiżowe niż jakieś racje religijne - żadne z ich dzieci nie miało powołania...

- Ależ jesteś jedynaczką - przerwała Shannon.

- Prawda jest inna. Powiedziałam ci, że nie mam rodziny, a ty zrozumiałaś, że nie mam rodzeństwa. Miałam dwóch braci i siostrę, ale od kiedy się urodziłaś, nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa.

- Ale dlaczego? Przepraszam, mów dalej.

- Zawsze umiałaś słuchać, ojciec cię tego nauczył. - Amanda przerwała na chwilę, myśląc o Colinie. Miała nadzieję, że to, co robi, jest dobre dla nich wszystkich. - Nie byliśmy zżytą rodziną, Shannon. W domu panowała oziębłość i surowe zwyczaje, obowiązywała etykieta. Stanowczo się sprzeciwiano mojej podróży do Irlandii z Kate. Ale pojechałyśmy. Podniecone jak uczennice, jadące na piknik. Najpierw do Dublina. Później dalej, korzystając z map i własnego wyczucia. Po raz pierwszy w życiu poczułam się wolna.

Jak łatwo sobie to wszystko przypomnieć, zdumiała się Amanda. Nawet po tych wszystkich latach tłumienia wspomnień, przeszłość wypłynęła tak czysta i jasna, jak woda. Chichot Kate, pokasływania małego samochodu, który wynajęły, zakręty, które pokonywały we właściwym albo niewłaściwym kierunku. I to pierwsze lękliwe spojrzenie na rozciągające się wzgórza, na strome zachodnie klify. Miała wrażenie, że powróciła do domu. Nie oczekiwała takiego uczucia, nigdy też więcej go nie zaznała.

- Chciałyśmy zobaczyć wszystko, co tylko możliwe, i kiedy dotarłyśmy do zachodnich krańców wyspy, znalazłyśmy uroczą gospodę z widokiem na rzekę Shannon. Zostałyśmy tam. Była to nasza baza wypadowa. Jeździłyśmy to tu, to tam na jednodniowe wycieczki. Odwiedziłyśmy klify Mohr, Galway, plaże Ballybunnion i wszystkie te fascynujące miejsca, które znajdowałyśmy po drodze, zupełnie ich nie oczekując. - Spojrzała na córkę. Oczy miała jasne, wzrok przenikliwy. - Chciałabym, żebyś tam pojechała, poczuła magię tego miejsca. Zobaczyła morze opadające z hukiem piorunów u podnóża klifów, zieleń pól. Odetchnęła głęboko podczas łagodnego deszczu, zachłysnęła się wiatrem znad Atlantyku. Przesiąkła światłem, które kojarzy się z perłą nakrapianą złotem.

To miłość, pomyślała zaintrygowana Shannon. I tęsknota. Nie podejrzewała o to matki. - Czy nigdy tam nie wróciłaś?

- Nie - powiedziała Amanda. - Nie wróciłam. Czy zastanawiałaś się kiedykolwiek, kochanie, jak to jest, gdy ktoś układa swoje plany tak ostrożnie i dokładnie, iż wie, jak będzie wyglądał następny dzień, i jeszcze następny, aż tu nagle wydarzy się coś, coś na pozór nic nie znaczącego, coś, co zmieni cały ten plan. I nigdy już nie będzie tak samo, jak było.

Ponieważ to nie było pytanie, lecz stwierdzenie, Shannon po prostu czekała, zastanawiając się, co też mogło zmienić plany matki.

Ból znowu powrócił. Amanda zamknęła oczy na moment, koncentrując się na zwalczeniu go. Powstrzyma ból, obiecała sobie, dopóki nie skończy tego, co zaczęła.

- Pewnego ranka, a było to już późne lato i deszcz kaprysił, to padał, to nie padał, Kate poczuła się słabo. Zdecydowała się zostać w gospodzie i przeleżeć cały dzień w łóżku, poczytać i odpocząć. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Czułam, że są rzeczy, które muszę jeszcze zobaczyć. Wzięłam samochód i pojechałam przed siebie, nic nie planując. Znalazłam się na Loop Hcad. Wysiadając z samochodu, słyszałam rozpryskujące się fale. Niespiesznie ruszyłam w kierunku klifów. Wiał wiatr, szemrząc w trawach. Czułam zapach oceanu i deszczu. Jakaś siła przenikała wszystko, fale miarowo uderzały o brzeg. Zobaczyłam mężczyznę. - Amanda mówiła teraz powoli. - Stał tam, gdzie ląd gubił się w morzu. Spoglądał na wodę poprzez deszcz, patrzył na zachód, w kierunku Ameryki. Oprócz niego nie było nikogo. Stał zgarbiony, w mokrej kurtce, kapało mu z czapki, nasuniętej nisko na czoło. Odwrócił się, jakby właśnie na mnie czekał, i uśmiechnął się.

Nagle Shannon chciała wstać, powiedzieć matce, że czas już skończyć, czas odpocząć, czas przerwać tę rozmowę. Jej ręce zacisnęły się zupełnie nieświadomie w pięści. Serce zaczęło bić szybciej.

- Nie był młody - powiedziała cicho Amanda. - Ale był przystojny. W jego oczach wyczytałam coś smutnego, jakieś zagubienie. Uśmiechnął się i powiedział: „Dzień dobry”. Dodał, że dzień jest wspaniały, bo deszcz uderza w głowy, a wiatr smaga twarze. Zaśmiałam się, ponieważ dzień należał do udanych. Przywykłam do śpiewnego akcentu zachodniej Irlandii. Głos tego człowieka był tak czarujący, że mogłam go słuchać godzinami. Rozmawialiśmy b moich podróżach, o Ameryce. Powiedział, że jest farmerem, kiepskim farmerem. Czuł się źle z tego powodu, ponieważ musiał utrzymywać dwie córeczki. Ale smutek nie pojawił się na jego twarzy, gdy je wspominał. Nazywał je Maggie Mae i Brie. O swojej żonie mówił niewiele. Nagle poczęło wychodzić słońce - powiedziała Amanda z westchnieniem. - Wychodziło powoli i pięknie, kiedy tam tak staliśmy. Wydawało się, że przez chmury przepływają strumyki złota. Spacerowaliśmy wąskimi ścieżkami rozmawiając, jakbyśmy znali się całe życie. I tam, na tych wysokich, cudownych wzgórzach, zakochałam się w nim. Powinno mnie to przestraszyć. - Zerknęła na Shannon, próbując dosięgnąć jej ręki. - Naprawdę się wstydziłam. Miał żonę i dzieci. Ale pomyślałam, że przecież tylko ja żywię to uczucie. Ileż może być grzesznych myśli w duszy starej panny, zauroczonej pewnego ranka przez przystojnego mężczyznę?

Amanda z ulgą poczuła uścisk dłoni córki. - Ale nie tylko ja tak czułam. Widywaliśmy się później zupełnie niezobowiązująco. W pubie, na klifach, raz wziął mnie i Kate na mały jarmark niedaleko Ennis. Trudno, abym pozostała niewinna. Nie byliśmy dziećmi, żadne z nas, a to, co czuliśmy do siebie, okazało się wielkie, ważne i uczciwe... Musisz mi wierzyć. Marzyliśmy, ale nie robiliśmy sobie obietnic. Był przywiązany do swojej żony, która go nie kochała, i do dzieci, które uwielbiał.

Amanda zwilżyła suche wargi, łykając wodę przez słomkę, z podanej , bez słowa przez Shannon szklanki. Przerwała znowu na chwilę. To, co teraz zamierzała powiedzieć, nie było lekkie.

- Wiedziałam, co robię, Shannon. Mówiąc szczerze, to z mojej inicjatywy zostaliśmy kochankami. Był pierwszym mężczyzną, który mnie dotykał, a robił to z taką delikatnością, troskliwością i miłością, że oboje mieliśmy łzy w oczach. Wiedzieliśmy, że nasze spotkanie nastąpiło zbyt późno! I to wydawało się takie beznadziejne.

Ciągle snuliśmy jednak głupie marzenia. Chciał znaleźć jakiś sposób na opuszczenie żony i przywiezienie swych córeczek do mnie, do Ameryki, gdzie stworzylibyśmy rodzinę. Ten mężczyzna desperacko pragnął rodziny. Ja również. Rozmawialiśmy ze sobą w pokoju wychodzącym na rzekę i udawaliśmy, że nigdy nic się nie zmieni. Spędziliśmy razem trzy tygodnie, a każdy następny dzień zdawał się piękniejszy od poprzedniego i jednocześnie bardziej bolesny. Musiałam go opuścić. Mówił, że będzie przychodził na Loop Hcad, gdzie się spotkaliśmy, i patrzył w morze, w kierunku Nowego Jorku, w moją stronę. Nazywał się Thomas Concannon. Prowadził farmę i pragnął zostać poetą.

- Czy... - Głos Shannon był matowy i drżący. - Czy spotkałaś go jeszcze kiedyś?

- Nie, pisałam do niego czasami, a on odpowiadał. - Zacisnąwszy usta Amanda patrzyła córce w oczy. - Wkrótce potem wróciłam do Nowego Jorku i zorientowałam się, że jestem w ciąży.

Shannon potrząsnęła szybko głową, instynktownie zaprzeczając temu, co usłyszała. Poczuła ogromny strach. - W ciąży? - Serce zaczęło jej bić szybko. Znowu potrząsnęła głową i spróbowała uwolnić rękę. Zrozumiała. Nic więcej Amanda nie musiała dodawać. Ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. - Nie!

- Wpadłam w przerażenie. - Amanda wzmocniła uścisk ręki, choć kosztowało ją to dużo wysiłku. - Domyśliłam się tego od razu, ale wpadłam w przerażenie. Nigdy nie sądziłam, że będę miała dziecko, że znajdę kogoś, kto pokocha mnie na tyle, aby mi je podarować. Pragnęłam tego dziecka. Kochałam je, dziękowałam za nie Bogu. Jakże bolesna i smutna była świadomość, że nigdy nie będę dzielić tej radości z Tom - mym. Tego piękna, owocu naszej miłości. Gdy zawiadomiłam go o tym, otrzymałam list wręcz szalony. Bardzo martwił się o mnie, o to, z czym przyjdzie mi się samej zmierzyć. Chciał opuścić dom i przyjechać. Wiedziałam, że potrafiłby tego dokonać, i to mnie kusiło. Ale cóż to miałoby wspólnego z dobrem, Shannon. Choć miłość do niego stanowiła dobro. Napisałam do niego ostatni raz, kłamiąc po raz pierwszy, że się nie martwię, nie jestem sama i wyjeżdżam.

- Jesteś zmęczona. - Shannon desperacko próbowała powstrzymać słowa, które ją dogłębnie raniły. - Mówiłaś za długo. Musisz wziąć teraz lekarstwo.

- Kochałby ciebie - rzekła gwałtownie Amanda. - Gdyby tylko miał szansę. Jestem przekonana, że kochał ciebie, chociaż nigdy cię nie widział.

- Przestań! - Shannon uniosła się. Nie mogła już dłużej tego słuchać. Poczuła narastające osłabienie, a jej twarz stała się blada i chłodna. – Nie chcę tego słuchać! Nie muszę tego słuchać!

- Wiem. Przykro mi, że sprawiło ci to tyle bólu, ale wydaje mi się, że powinnaś wiedzieć wszystko. Ja umieram... - powiedziała szybko Amanda i kontynuowała. - Moja rodzina wpadła w panikę, kiedy powiedziałam o ciąży. Chcieli, żebym dokonała aborcji. Spokojnie, dyskretnie, tak, aby nie doszło do żadnego skandalu, aby nie musieli się wstydzić. Umarłabym, gdybym miała to zrobić. Dziecko było moje i Tommy'ego. W domu padały okropne słowa, słyszałam pogróżki, stawiano mi warunki. Wyparto się mnie, a mój ojciec, zdolny biznesmen, zablokował moje konto bankowe. Nie miałam prawa ubiegać się o pieniądze pozostawione mi w spadku przez babkę. Pieniądze to nie zabawa. Rozumiesz! Pieniądze to potęga.

Opuściłam dom bez cienia żalu z tym, co mi zostało jeszcze w portfelu, i jedną walizką.

Shannon miała wrażenie, że znalazła się pod wodą i walczy o łyk powietrza. Z wolna jednak zaczęła wyobrażać sobie swoją matkę, młodą, prawie bez grosza, niosącą jedną walizkę. - Czy nie znalazł się nikt, kto mógłby ci pomóc?

- Kate na pewno by to zrobiła. Wiem, że bardzo wszystko przeżyła. Ale to była moja sprawa. Cały wstyd i cała radość należały do mnie. Wsiadłam do pociągu, zmierzającego na północ, i znalazłam pracę kelnerki w pewnym uzdrowisku w górach Catskills. Tam spotkałam Colina Bodine. - Amanda przerwała, kiedy Shannon odwróciła się i podeszła do gasnącego kominka.

W pokoju panowała cisza. Przerywał ją tylko syk żarzących się węgielków i lekkie drżenie okien, spowodowane silnym wiatrem. Mimo tej ciszy Amanda wyczuwała burzę w duszy swojego dziecka, które kochała ponad wszystko. Cierpiała, ponieważ wiedziała, że nawałnica może uderzyć w nie obie.

- Przyjechał na wakacje ze swoimi rodzicami. Nie zwracałam na niego szczególnej uwagi. Należał po prostu do tych bogatych i uprzywilejowanych ludzi, których obsługiwałam. Żartował od czasu do czasu, a ja uśmiechałam się, bo tak wypadało. Skupiłam się na pracy, zarobkach i dziecku, co we mnie wzrastało.

Pewnego popołudnia rozszalała się burza i większość gości zdecydowała się zostać w hotelu. Lunch rozniesiono im do pokojów. Gdy niosłam jedną z tac spiesząc się, by posiłek nie wystygł i goście nie mieli powodów do narzekań, pojawił się Colin. Wytoczył się zza rogu, przemoczony do suchej nitki, i wpadł prosto na mnie. Mój Boże, był tak niezdarny!

Z oczu Shannon popłynęły łzy, gdy wpatrywała się w błyszczące węgielki. - Przewrócił cię na ziemię. Tak zaczęła się wasza znajomość. Wspominał o tym...

- Tak było. Zawsze mówiliśmy ci prawd...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin