DZIECIOM O MSZY ŚWIĘTEJ.doc

(153 KB) Pobierz
Projekt okładki i ilustracje: Barbara Bracka

Zdarza mi się spotykać dzieci, a nawet dorosłych, którzy mówią: "Proszę księdza, ja nie lubię chodzić do kościoła, bo tam trzeba stać w miejscu przez całą godzinę. Ksiądz przy ołtarzu mówi w każdą niedzielę to samo, i w ogóle nic ciekawego się nie dzieje. Ja wolę pojechać do lasu czy na działkę. Tam jest cisza i spokój. Tam sobie odpocznę i nawet się lepiej pomodlę niż w kościele. Przecież Pan Bóg jest wszędzie, więc co to za różnica czy ja się modlę w lesie czy w kościele".

Żeby zrozumieć dlaczego musimy chodzić co niedzielę do kościoła, musimy uświadomić sobie to, że wszyscy jesteśmy chorzy na chorobę grzechu. Co to za choroba?

Kiedyś pewien chłopiec, który miał na imię Marek, zadał mi bardzo mądre pytanie: "Dlaczego tak jest - proszę księdza - że na świecie zło jest silniejsze od dobra. Złe rzeczy dzieją się szybko i z jakąś wielką siłą, a dobre dokonują się powoli. Na przykład las rośnie dziesiątki, a nawet setki lat, a spłonąć może w kilka godzin. Pokrzywy rosną wszędzie, choć ich nikt nie sadzi, nie podlewa, nie pielęgnuje, a żeby wyhodować piękną różę czy jabłko, trzeba tyle wysiłku i troski?"

Bardzo mądre mi pytanie zadał ten chłopiec i ja sobie pomyślałem, że on miał dużo racji. Zło rzeczywiście jest takie szybkie i mocne. I to nie tylko w przyrodzie, ale i w nas. Czy potrzeba wysiłku do tego, żeby się na przykład zdenerwować? Czy potrzeba wysiłku do tego, żeby przekląć, czy objadać się czekoladą? Nie, do tego nie potrzeba wysiłku. On jest potrzebny wtedy, gdy chcemy się od zła powstrzymać, kiedy chcemy zrobić coś dobrego. Każdy z nas wie, ile silnej woli trzeba do tego, żeby się dobrze uczyć, pomagać mamie, zrezygnować z telewizji i odmówić modlitwę wieczorną.

 

Ktoś powiedział, że przez grzech pierworodny cały świat stał się jak dom, w którym podłoga mocno się przechyliła. Na dole jest zło, a na górze dobro. Do zła idzie się szybko i bez wysiłku, ku dobru trzeba się mozolnie wspinać.

Ktoś inny powiedział, że grzech to taka sytuacja, kiedy diabeł wziął wszystkich ludzi na taką niewidzialną smycz i ciągnie ich do zła. Człowiek wie, że zło jest złem, nawet nie chce go czynić, a jednak jakaś niewidzialna siła pokusy ciągnie go w ten dół zła.

Największym jednak zniewoleniem człowieka, które powoduje grzech jest śmierć. Każdy człowiek, choćby nie wiem jak starał się być dobry, zostanie kiedyś dosięgnięty przez śmierć. Dlatego Pismo Święte mówi, że wszyscy znajdujemy się w niewoli grzechu i śmierci.

Co zrobić w tej sytuacji? Jakie znaleźć z niej wyjście? W jaki sposób wyzwolić się z grzechu i śmierci? Żaden człowiek nie znał odpowiedzi na te pytania, żaden nie był w stanie tego dokonać. Aż dwa tysiące lat temu narodził się Ktoś, Kto postanowił wyrwać ludzi z tej niewoli, Kto postanowił zerwać tę niewidzialną smycz. To Jezus Chrystus. Szatan od razu wiedział, że Syn Boży będzie chciał mu odebrać władzę nad ludźmi i dlatego już zaraz po narodzinach w Betlejem chciał Jezusa zgładzić. Wszyscy pamiętamy jak wydano dekret nakazujący zabicie małych dzieci, aby zginął także Zbawiciel, ale Dzieciątko Jezus w ramionach Maryi uciekło spod miecza oprawców.

Wielokrotnie Szatan chciał odciągnąć Jezusa z drogi, która miała zerwać więzy grzechu. Zły duch chciał odwieźć Jezusa od tego kuszeniem na górze, miał zamiar zrzucić go ze skały rękoma niedobrych ludzi. Ale Jezus nie odstąpił od zamiaru wyzwolenia człowieka i szedł dalej przez świat, dobrze czyniąc. Po trzech latach misji Pana Jezusa, Szatan przystąpił do ostatecznego starcia że Zbawicielem. Pojmał go rękoma sług faryzeuszów, ubiczował, ukoronował cierniem, opluł i wyszydził.  Pragnął, by Jezus powiedział: "Dość, nie chcę już cierpieć" ale Zbawiciel dalej  trwał w postawie miłości i dobroci. Wtedy Szatan przybił Jego dłonie do krzyża i, bijąc i popychając, kazał iść na sam szczyt Golgoty. Tam w okrutny sposób ukrzyżowano Jezusa.

Syn Boży w każdej chwili mógł cofnąć się i w cudowny sposób zejść z krzyża, ale On mimo ogromnego bólu, nadal trwał w miłości do Ojca i ludzi. Nie złorzeczył, nie przeklinał, nie narzekał. Jego miłość była większa od cierpienia, większa od lęku przed śmiercią. Kiedy jego ziemskie życie dobiegało końca wypowiedział słowo: "Pragnę" i umarł. Umarł z nieskończoną, niepojętą i niczym nie skażoną miłością w sercu. I jako pierwszy człowiek zerwał więzy, jakimi szatan zniewalał wszystkich ludzi. A znakiem tego było to, że po trzech dniach powstał z grobu. Pokonał grzech i śmierć. Jako pierwszy z ludzi wszedł z duszą i ciałem do świata, gdzie nie ma już zła, cierpienia, pokus i śmierci. Amen.

 

Msza święta miejscem zjednoczenia ze Zbawicielem.

 

Na poprzednim spotkaniu mówiliśmy o tym, jak Pan Jezus skruszył ścianę grzechu, cierpienia i śmierci i otworzył: ludziom bramę do świata wolności. Dokonał tego tak ogromną miłością, jakiej żaden z ludzi nigdy nie miał w swoim sercu.

Ktoś może jednak powiedzieć: "Cóż z tego, że Pan Jezus wyrwał się z tego wszystkiego, co zniewala człowieka, skoro ja nadal popełniam grzechy, nadal cierpię i, jak wszyscy ludzie, kiedyś umrę. Nadal żyję na tej przechylonej podłodze świata", gdzie zło jest na dole, a dobro na górze i to tak bardzo, bardzo wysoko." Ta wątpliwość jest słuszna. Jezus otworzył nam jedynie bramę do wolności, ale teraz w dużym stopniu od nas zależy czy przez nią przejdziemy.

Ktoś powie: „Gdzie szukać tych drzwi wiodących do wolności, jak zerwać to uzależnienie od grzechu i zła?" Otóż takimi wielkimi wrotami do świata pokoju i radości jest MSZA ŚWIĘTA.

Na każdej Eucharystii ten sam Jezus Chrystus, pod postaciami chleba i wina, składa ofiarę Bogu Ojcu. To znaczy, że z niepojętą siłą synowskiej miłości, oddaje Siebie Bogu Ojcu. I teraz każdy, kto mocno zjednoczy się z Panem Jezusem zostanie przez Niego niejako zabrany w ten świat wolności. W świat Boga.

Nie tak dawno pewna pani mówiła mi, że ona nie chodzi do kościoła i z tego powodu nie czuje się wcale winna, bo dla niej najważniejsze jest to, żeby być dobrym człowiekiem i żyć uczciwie. Jak myślicie, drogie dzieci, co jest ważniejsze: czy chodzić na Mszę do kościoła czy zachowywać przykazania i być dobrym człowiekiem? Otóż ważne jest jedno i drugie. Tak samo ważne jak silnik i koła w samochodzie. Żeby samochód pojechał musi być w samochodzie i jedno i drugie. Aby pojechać do nieba trzeba chodzić na Mszę św. i przyjmować Komunię św., ale koniecznie też trzeba być dobrym człowiekiem: - Jeżeli ktoś zaniedba jedną z tych rzeczy, to tak jakby: powiedział: "Mam w samochodzie tak dobry silnik, że już nie muszę mieć kół". Albo odwrotnie.

tak wspaniałe koła, że silnik jest mi już nie pomoże. To jest, oczywiście, bardzo niemądre.

Wspomniałem, że aby Pan Jezus zabrał kogoś ze sobą że świata grzechu, trzeba się z Nim mocno zjednoczyć. Trzeba się niejako do Pana Jezusa mocno przywiązać, bo droga jest daleka i niebezpieczna. Trzeba się przywiązać do Pana Jezusa dwoma linami: Komunią świętą i moralnością. Żadnej z nich nie może zabraknąć.

Ale ktoś powie: "Znam kogoś, kto żyje bardzo uczciwie i chodzi do komunii św., a jednak nadal cierpi i starzeje się, i wcale nie widać, żeby był już w krainie wol

 

Kiedyś w domu Łukasza było takie wydarzenie.

Wszyscy domownicy wyszli przed dom, żeby powitać ciocię, która przyjechała z daleka i w tym momencie wiatr dmuchnął mocno i zatrzasnęły się drzwi. Co za dziwna sytuacja - ciocia przyjechała z walizkami i nie można jej zaprosić do domu, bo drzwi zamknięte, a klucze zostały w środku. Co robić? Mama mówi, że trzeba drzwi wyważyć, ale tata nie chce na to pozwolić, bo się framuga zniszczy, i radzi wybić w oknie szybę. Ale Łukasz zauważył, że otwarte jest okienko do piwnicy i powiedział, że on może przez nie wejdzie do mieszkania i otworzy drzwi od środka. Rodzicom spodobał się ten pomysł, tylko tata zaczął wątpić czy Łukasz się zmieści, bo okienko było bardzo małe. Chłopiec uklęknął przed okienkiem i powoli, powoli przecisnął przez nie głowę. Wtedy ciocia powiedziała: "Jak już głowę przecisnął, to na pewno cały przejdzie". I tak się też stało. Łukasz po chwili wszedł cały do piwnicy i zaraz potem otworzył drzwi wejściowe od wewnątrz.

 

Drogie dzieci, posłuchajcie jeszcze raz, co powiedziała ciocia: "Jak już głowa przeszła, to i całe ciało przejdzie".

To prawda, że człowiek, który żyje uczciwie i nie popełnia ciężkich grzechów, chodzi regularnie do Komunii św., nadal podlega cierpieniu i śmierci. Nadal przydarzają mu się w życiu grzechy lekkie. Ale taki człowiek ma już w swoim sercu niebo. A jak komuś serce przeszło do nieba to i cały na pewno przejdzie. Właśnie wielcy święci to byli ludzie, którzy choć żyli na ziemi, to serce mieli w niebie. I po śmierci od razu poszli do nieba. Zabrał ich tam Pan Jezus, z którym byli zjednoczeni poprzez Komunię św. i dobre uczynki.

Oby każdy z nas tą drogą przykazań i Mszy Św. kroczył przez całe życie. Amen.

 

Rzeczywista obecność Chrystusa Pana w Eucharystii

 

Rozmawiałem kiedyś z chłopcem, który powiedział mi: "Chciałbym przenieść się choć na chwilę w te czasy, kiedy żył Pan Jezus. Chciałbym Go zobaczyć, może bym z Nim porozmawiał. Szczególnie jednak chciałbym zobaczyć jakiś cud, który Pan Jezus uczynił. Wtedy, gdybym wszystko zobaczył, na pewno bym w Pana Jezusa uwierzył i mocniej bym Go pokochał. A w ogóle - mówił dalej ten chłopiec - to Pan Jezus był chyba niesprawiedliwy, bo tylko tamtym ludziom dał się zobaczyć, dotknąć, im robił cuda, a nam zostały już tylko obrazki". Zapytałem go, co jego zdaniem powinien zrobić Pan Jezus. Chłopiec odpowiedział mi, że Pan Jezus nie powinien umierać. Mówił: "Przecież mógł to zrobić i wtedy byłby ze wszystkimi ludźmi i z nami też". Przytoczyłem mu jednak słowa, które powiedział sam Pan Jezus: "Korzystne jest dla was moje odejście", a przecież wiemy, że Pan Jezus się nie myli. Ten chłopiec nie wiedział dlaczego Pan Jezus tak powiedział. A ja chciałbym wam to wytłumaczyć.

 

Widzicie, dzieci, jaka to niełatwa sprawa z odejściem Pana Jezusa. Pomysł chłopca, żeby Pan Jezus został na ziemi - nie był dobry, bo np. w dzisiejszych czasach jest 4,5 mld ludzi i gdyby każdy chciał porozmawiać ze Zbawicielem, to nawet najszybszym samolotem nie obleciałby Pan Jezus wszystkich miast i wsi, a przecież każdy wierzący ma Mu tyle do powiedzenia i to nie tylko raz w życiu, ale codziennie. Gdyby każdy Polak chciał porozmawiać z Panem Jezusem, tym wędrującym po ziemi, tylko przez jedną minutę, a On od rana do wieczora nie robiłby nic innego, tylko rozmawiał, to musiałby poświęcić na to 14 lat. A przecież byłaby to tylko jedna minuta rozmowy dla każdego Polaka, a gdzie reszta świata?

Pan Jezus musiał odejść. Właściwie jednak On wcale nie odszedł, ale zaczął INACZEJ BYC. Jak to można inaczej być? Podobne rzeczy zdarzają się i na świecie. Np. ktoś wystawi wodę w garnku na mróz, a rano przyjdzie i zobaczy lód, nie będzie ,pytał, kto zabrał wodę, a przyniósł lód, bo każdy wie, że lód to właśnie woda, tylko w innej postaci. Gdy garnek wstawi się do pokoju, lód zamieni się w wodę. Otóż właśnie Pan Jezus został z nami, ale pod postacią Chleba. Dlaczego? - zapytacie. Właśnie po to, by być ze wszystkimi ludźmi na całym świecie. I teraz jest z nami tu, w kościele, i jest w Rzymie, w Nowym Jorku i w Chinach, i w tysiącach innych państw, miast i wsi. I jest On tu i tam prawdziwie. Nie tak jak na zdjęciu, ale naprawdę słucha i można Go zobaczyć. Gdy się przyjmuje Komunię, można Go nawet dotknąć.

Myślę, że my mamy teraz lepiej niż ludzie, którzy żyli w czasach Pana Jezusa. Wtedy, żeby się z Nim spotkać, trzeba było się przepychać przez tłum, a teraz, szczególnie w dzień powszedni, można usiąść w ławce i spokojnie z Nim porozmawiać. Pan Jezus zawsze czeka. Nigdy nie odejdzie.

Może ktoś powie: 'Tam, w Izraelu, Chrystus był jako człowiek, a nie jako chleb". A czy wy myślicie, że Pan Jezus był jakiś nadzwyczajny? Był z wyglądu normalnym człowiekiem i mówił dokładnie to, co czyta ksiądz w czasie Mszy św. z Pisma św. A to, że robił cuda? Czy myślicie, że dziś nie robi cudów? Jeśli chcecie się o tym przekonać, jeśli chcecie je zobaczyć, pojedźcie na Rynek Nowego Miasta w Warszawie. Tam mieszkają ss. sakramentki. To są siostry klauzurowe, to znaczy takie, które nigdy nie wychodzą z domu na ulicę. Od momentu wstąpienia do zakonu całe życie spędzają tylko w jednym domu. I tam dzień i noc adorują Pana Jezusa w Eucharystii. Oczywiście, nie wszystkie na raz, ale na zmianę. Nie chodzą do kina, nie jeżdżą na wakacje, nie chodzą do sklepów - są tylko siostry dyżurne, które zajmują się robieniem zakupów. I nikt ich tam nie zamknął. One same chcą tam być i wiecie, co jest najważniejsze? Siostry te są szczęśliwsze często od tych osób, które mają domy, samochody i jeżdżą po całym świecie. Czy to nie cud? I to wszystko sprawia Pan Jezus obecny w Eucharystii. On chce nam udzielać szczęścia i jest Mu pewnie bardzo przykro, gdy dzieci przychodzą do kościoła i nawet Go nie widzą. Rozglądają się po suficie, rozmawiają z kolegą, bawią się rękawiczkami, a na Pana Jezusa nawet nie spojrzą i nie powiedzą Mu ani słowa. Często też dzieci zostawiają Pana Jezusa samego w zimnym kościele i przez cały tydzień nikt nie przyjdzie, by Go ogrzać ciepłym słowem.

Nie róbmy przykrości Panu Jezusowi, On do nas przyszedł z samego nieba i jest tutaj. Niech się czuje u nas bardzo dobrze. O to postarajmy się w czasie tej Mszy św. i we wszystkie następne dni. Amen.

 

 

Potrójna funkcja Eucharystii

- ofiara

- Komunia

 

trwała obecność

 

Wiecie o tym, że człowiek może Pana Boga obrazić, ale sam nie może Go przeprosić. Może ktoś zapytać: dlaczego? To jest tak samo, jak z napisami, które są na klatkach schodowych w blokach: "Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice". No bo sami pomyślcie, jeżeli jakiś chłopiec wybije szybę na klatce i chciałby potem pana dozorcę przeprosić, czy sprawa będzie załatwiona? Oczywiście - nie. To rodzice muszą przyjść do pana dozorcy i zapłacić za szkody, albo tata sam musi wstawić szybę.

I tak właśnie było po grzechu pierworodnym. Ludzie popełniali poważne wykroczenia, ale sami nie mogli naprawić szkód, nie miał też kto się za nimi wstawić. Dopiero kiedy przyszedł Pan Jezus - odkupił nas, czyli pogodził nas z Panem Bogiem, wyzwolił nas od śmierci, a następnie cierpienia i chorób. To właśnie: Pan Jezus zgodził się za nas złożyć ofiarę, i to nie w pieniądzach, w złocie, czy w postaci baranka, ale ze swojego życia. Tak wielkie było nad u wykroczenie Adama i Ewy i tak wielka musiała być ofiara.

Bardzo dawno, ponad trzy tysiące lat temu, wśród narodu żydowskiego zapanował głód. Aby nie umrzeć z głodu, Izraelici przenieśli się do Egiptu, ponieważ tam było dużo pożywienia, a na dodatek jeden z Izraelitów - Józef - był bliskim współpracownikiem egipskiego króla, faraona, i pomógł im się w Egipcie zadomowić. Na początku było Izraelitom w Egipcie bardzo dobrze, ale potem Józef umarł, zmienił się także faraon i zaczęto ich prześladować. Zagoniono Żydów do bardzo ciężkich robót, bito ich, a nawet zabijano ich dzieci, żeby nie stali się wielkim narodem. I wtedy Pan Bóg ulitował się nad Izraelem.

Wybrał Mojżesza i przez niego powiedział Żydom: "Niech każda rodzina izraelska złoży Bogu w ofierze i spożyje na specjalnej uczcie, baranka. Krwią tego baranka niech pokropi drzwi domu. A Ja przejdę w nocy Egiptem i pokaram Egipcjan, a tym, którzy pokropią swe drzwi krwią baranka, nic złego się nie stanie". I tak też było. Wielu Egipcjan tej nocy umarło, a Żydzi uciekli i już nie byli niewolnikami w Egipcie. Czy myślicie, że po ucieczce Żydzi byli już tak zupełnie wolni i szczęśliwi? Nie. Byli oni nadal w niewoli śmierci grzechu pierworodnego, popełnionego w raju przez Adama i Ewę i dlatego, jak wszyscy ludzie, musieli ciężko pracować, chorowali, no i oczywiście umierali. Skutkiem tego grzechu była też wzajemna niezgoda. Ludzie się kłócili, a nawet zabijali. Była to kara, jaką Bóg zesłał za nieposłuszeństwo pierwszych rodziców.

Życie Syna Bożego. I wiecie o tym, że Pan Jezus w ogromnym bólu i cierpieniach złożył za nas ofiarę na krzyżu, abyśmy byli już wolni od grzechu pierworodnego i jego skutków - chorób, ciężkiej pracy, a przede wszystkim Pan Jezus umarł też za to, aby ludzie już nie kłócili się między sobą, nie robili sobie krzywdy, aby wszyscy byli jedno.

I tak jak Pan Bóg ocalił tych Żydów, którzy w Egipcie złożyli ofiarę z baranka, tak i teraz Bóg ocali i wyzwoli ze śmierci tych, którzy składają ofiarę Chrystusa. Ale jak ją złożyć? Właśnie dlatego, by każdy człowiek mógł złożyć Chrystusową ofiarę z siebie, Pan Jezus ustanowił Mszę św., czyli Eucharystię. Właśnie w czasie jej sprawowania Chrystus ofiaruje siebie za nas. Kto przychodzi na Mszę św., składa swoją ofiarę, przyjmuje Ciało Pana Jezusa pod postacią Chleba, będzie przed Bogiem usprawiedliwiony i będzie w przyszłości wolny od chorób, cierpień i będzie żył wiecznie. A tym, którzy tego dokonają, łatwiej będzie się zjednoczyć, bo w ich sercach będzie jeden i ten sam Bóg, i właśnie dzięki Komunii św. staną się oni jednością.

Tak więc niech wszyscy zapamiętają z tej nauki, że Eucharystia, Komunia św. jest dla nas tak bardzo ważna, bo jest to ofiara za nasze życie, za nasze szczęście. Ona nas wszystkich jednoczy i sprawia, że możemy być dla siebie lepsi, dla rodziców, rodzeństwa, kolegów, koleżanek, bo jeśli wszyscy przyjmujemy Komunię św., to w każdym sercu jest ten sam Pan Jezus. Eucharystia sprawia, że nie jesteśmy samotni, że zawsze możemy przyjść do Jezusa i powiedzieć Mu o swoich kłopotach i troskach. Pan Jezus nas pocieszy i nam pomoże. Eucharystia jest wielkim darem samego Boga, jest ona Bogiem, który do końca nas umiłował.

 

Liturgia Mszy św. - Obrzędy wstępne

 

Przez najbliższe trzy niedziele będziemy w czasie kazań mówić o Mszy św. Co oznaczają poszczególne jej części, co oznaczają wypowiedziane w niej słowa? Będziemy o tym mówić po to, aby nauczyć się lepiej przeżywać Mszę św. i lepiej w niej uczestniczyć. Jeśli będziemy słyszeli dokładnie słowa księdza i widzieli to, co się dokonuje na ołtarzu, to was - drogie dzieci - Msza św. bardziej zainteresuje i łatwiej będzie wam dostrzec w niej Jezusa składającego za nas ofiarę pod postaciami chleba i wina.

Dzisiaj omówimy sobie pierwszą część Mszy św., która nosi nazwę obrzędów wstępnych, czyli obejmuje to wszystko, co się dzieje od początku do chwili, gdy rozpoczyna się czytanie Pisma św.

Może zabrzmi to dziwnie, ale Msza św. zaczyna się jeszcze... przed Mszą św. Co to znaczy? Otóż Pan Jezus, gdy chodził po ziemi, bardzo prosił ludzi, aby modlili się wspólnie do Boga, razem, w grupach. Mówił przy tym:

"Gdzie dwóch albo trzech zbierze się w imię moje, tam i Ja jestem pośród nich". Tak więc, kiedy ludzie zbierają się w kościele przed Mszą św., to już Pan Jezus jest wśród nich, już się razem z nimi modli, już wycisza ich serca. Trzeba pamiętać, aby zawsze przyjść na Mszę św. parę minut wcześniej, aby w ciszy świątyni skupić się na tych wielkich rzeczach, które tu się będą dokonywać. Pamiętacie, że spotkania z osobą ukochaną, bliską nigdy nie można się doczekać i przychodzi się na nie wcześniej. Tak więc spóźnianie się na Mszę św. świadczy o tym, że nie szanujemy Pana Jezusa. Spóźnianie się uniemożliwia nam spokojne przeżycie całej Mszy św.

Kiedy są wszyscy, na znak dzwonka wstajemy i rozpoc2ynamy śpiewanie pieśni na wejście. Śpiewa się ją nie tylko po to, aby było ładnie i miło. Pieśń ta wszystkich nas jednoczy i wzbija - nasze serca ku Bogu. Dawniej, kiedy rycerze szli do boju, też śpiewali pieśń, aby zjednoczyć się, bo zjednoczeni stawali się większą siłą i zapominali o strachu. I właśnie pieśń sprawia, że chociaż przyszliśmy tu z różnych domów i zapewne się nie znamy, to na Mszy św. stajemy się zjednoczoną rodziną i zapominamy o tym wszystkim, co zajmowało naszą uwagę przed Mszą św.

W pewnym momencie ksiądz dochodzi do ołtarza i całuje go. Jest to wyraz wielkiej czci i szacunku dla Chrystusa, którego symbolizuje ołtarz. Tutaj bowiem składane są ofiary, a ofiarą Mszy św. jest przecież sam Pan Jezus. W zasadzie Jezus Chrystus oddaje tu, na ołtarzu życie za każdego i każdy powinien ucałować ołtarz. Wyobraźcie sobie jednak, jak długo trwałaby wtedy Msza św. Niech więc każdy z was ma ładnie złożone ręce, niech ładnie i głośno śpiewa pieśń i niech w swoim sercu ucałuje ołtarz - to będzie wyraz naszego szacunku i czci dla Pana Jezusa.  Potem ksiądz i wszyscy wierni czynią znak krzyża św. Każdy wierzący człowiek żegna się w swoim życiu chyba kilkadziesiąt tysięcy razy. Gdy coś się tak bardzo często powtarza, to można zacząć to czynić bardzo niedbale. Tym bardziej, że znak krzyża robi się 3 lub 4 sekundy. To tak bardzo mało, a ten znak wyraża tak bardzo dużo. Przypomina nam on, że jesteśmy już odkupieni przez śmierć Jezusa na krzyżu i że dzięki temu jesteśmy dziećmi Boga i braćmi Jezusa w Duchu Świętym. Każdy przypomina sobie swój chrzest, od którego zaczęła się jego przyjaźń z Bogiem. Uświadamiamy sobie, że przyszliśmy tu składać ofiarę Bogu, a ofiarą będzie Syn Boży. Uzdalnia nas do tego i poucza nas o tym Duch Święty. Widzicie, ile tu głębokich myśli. W ciągu 3 czy 4 sekund nie zawsze można sobie to uświadomić. Dlatego potrzebny jest ten czas przed Mszą św. Wtedy dokonujemy refleksji, a znak krzyża jest tylko wyrażeniem naszych myśli na zewnątrz, pokazaniem, że wszyscy przyszliśmy tu w tym samym celu.

Po znaku krzyża ksiądz pozdrawia wiernych słowami "Pan z wami" lub "Miłość Boga Ojca, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi". Te słowa mają nam przypomnieć, że jest z nami Jezus Chrystus - Bóg i dlatego wszystkie inne sprawy stają się mało ważne. W tym momencie trzeba kończyć rozmowy, rozglądanie się po kościele. Sam Stwórca wszechświata przychodzi do naszego kościoła. Abyśmy byli jeszcze bardziej zjednoczeni,  kapłan mówi, o co będziemy się w czasie Mszy św. modlili, zachęca do głębokiego jej przeżycia, a jeśli wypada tego dnia jakieś święto, wyjaśnia nam jego sens. I zaraz potem ksiądz w kilku słowach wprowadza wszystkich w bardzo ważną część Mszy Św. - w akt pokuty.

Kiedy mamy iść z rodzicami w gościnę, do cioci albo kiedy mamy w szkole zabawę, zawsze do takiego spotkania przygotowujemy się: myjemy się, czysto ubieramy, bo spotkamy przecież rodzinę lub koleżanki i kolegów, i trzeba ładnie wyglądać. Tu, w czasie Mszy św., spotykamy się z Kimś o wiele ważniejszym i też trzeba ładnie, czysto wyglądać. Czy jednak chodzi tylko o to, aby mieć czyste ubranie? Na pewno nie. Oczywiście, jeśli ktoś przychodzi do kościoła tak samo ubrany jak do gry w piłkę, to znaczy, że Pan Bóg jest dla niego tak samo ważny jak ·piłka, a to jest lekceważenie Osoby Boskiej. Trzeba więc się umyć i założyć czyste ubranie, ale przede wszystkim należy oczyścić swoje serce, bo ono zawsze w tygodniu nam się trochę pobrudzi. Czasem nie posłuchamy mamusi, czasem powiemy brzydkie słowo, czasem przezwiemy koleżankę.  właśnie to wyznanie "Spowiadam się Bogu wszechmogącemu", to jest obmycie się z grzechów lekkich. Kto się pobrudził bardziej i ma grzech ciężki, np. nie był w zeszłą niedziele w kościele na Mszy św., musi iść do spowiedzi.

Podczas niektórych Mszy św. po akcie pokuty odmawia się lub śpiewa hymn "Chwała na wysokości Bogu". To jest hymn wielkiej radości i wdzięczności za to, co się za chwilę dokona. Tak jak dzieci, które idąc do teatru już przed spektaklem bardzo się cieszą, śmieją - choć jeszcze kurtyna jest zasłonięta - tak i my, już przed obrzędami Liturgii Słowa i Eucharystii chwalimy Boga za to, co się za chwilę dokona na ołtarzu, za to, że jest dobry i święty.

Każdy człowiek, przychodząc do kościoła, ma do Boga pewne swoje prośby i podziękowania. Każdy chciałby to Bogu powiedzieć, ale gdyby tak każdy powiedział tylko jedno słowo, zrobiłby się ogromny hałas i zamieszanie, i Msza św. bardzo by się przedłużyła. Dlatego w imieniu wszystkich obecnych w kościele słowa te mówi kapłan. A po tej krótkiej modlitwie - oracji - każdy wypowiada słowo "Amen", to znaczy "Niech sig tak stanie" lub inaczej "Amen" to znaczy "Ja też mówię do Ciebie te słowa, które powiedział ksiądz". I ta krótka oracja kończy obrzędy wstępne. Choć nie najważniejsze w czasie Mszy św., są one jednak bardzo istotne. Jeśli piłkarz nie rozgrzeje się przed meczem, nie będzie dobrze grał, jeśli muzyk nie skupi się przed koncertem, jego występ nie będzie udany, jeśli i my nie przygotujemy się w obrzędach wstępnych do składania Bogu ofiary, to - choć obecni ciałem - duchem możemy być gdzie indziej i z Bogiem możemy się nie spotkać.

 

Obrzędy Mszy św. - Liturgia Słowa

 

Odprawiałem kiedyś Mszę św. dla dzieci i w czasie tej Mszy św. zrobiło mi się bardzo smutno. Bo oto dwóch chłopców rozmawiało ze sobą przez przynajmniej pół nabożeństwa. Nic ich nie interesowało: ani kazanie, ani Komunia św., ani pieśni. Nie chciałem zwracać im uwagi podczas Mszy św., ale w tygodniu tak się złożyło, że spotkałem ich przed kościołem. Gdy mnie zobaczyli, zrobiło im się głupio, od razu wiedzieli, o co chodzi. Może się mnie nawet trochę bali, ale ja nie miałem zamiaru na nich krzyczeć, tylko zapytałem: "Powiedzcie mi tak naprawdę, dlaczego ·tak mało was interesuje Msza św. i cały czas rozmawialiście ze sobą". Oni przez chwilę się zastanawiali i patrzyli po sobie, może chcieli skłamać? Ale jeden z nich powiedział: "Wie ksiądz, podczas Mszy św. to jest trochę nudno - przez cały czas trzeba słuchać, a my lubimy sobie porozmawiać, a w kościele trzeba siedzieć cicho i słuchać, jak ksiądz mówi prawie przez godzinę i czasem rzeczy, o których on mówi, są dla nas zupełnie niezrozumiałe". Wtedy powiedziałem im: "A czy wy wiecie, że Msza św. jest w zasadzie rozmową, tyle że rozmowę z Bogiem". Oni otworzyli szeroko usta: "jak to? - przecież siostra nam ciągle mówi, żeby podczas Mszy św. nie rozmawiać". Odpowiedziałem im: "Tak, oczywiście, nie wolno rozmawiać ze sobą, ale z Bogiem można, a nawet trzeba rozmawiać". Zacząłem tym chłopcom tłumaczyć to, co będzie tematem naszego dzisiejszego rozważania. Powiem wam dzisiaj o drugiej części Mszy św. o liturgii słowa, bo ta część jest najlepszym miejscem na rozmowę z Bogiem. Po tej krótkiej modlitwie, na której zakończyliśmy nasze zeszłotygodniowe rozważania, ksiądz i wierni siadają, aby móc lepiej wsłuchać się w Słowo Boże czytane przez ministranta lub lektora. Słowa czyta się od specjalnego pulpitu. Nikomu z was nie trzeba tłumaczyć, że to, co jest wtedy czytane, to słowa samego Pana Boga, bardzo mądre i ważne. Dlatego, kiedy Pan Bóg mówi - my powinniśmy milczeć. 'Bo jeśli w tym czasie rozmawialibyśmy, to tak jakby nas Pan Bóg i Jego słowo wcale nie interesowało.

Po skończonym pierwszym czytaniu, które pochodzi zwykle ze Starego Testamentu, kiedy lektor powie: "Oto Słowo Boże" nadchodzi czas na naszą odpowiedź. Brzmi ona: "Bogu niech będą dzięki". To tak, jakbyśmy mówili:

"Dziękujemy Ci, Panie, za te słowa, są nam one bardzo potrzebne, bez nich trudno byłoby nam żyć". Widzicie więc już nie tylko słuchamy Słowa Bożego, ale na nie odpowiadamy.

Potem Śpiewamy psalm. Teraz nasza rozmowa z Panem Bogiem staje się jeszcze bardziej wyraźna. Przecież zwrotki psalmu to słowa Boga zapisane w Piśmie św., a refren - to nasza wspólna odpowiedź. Bóg do nas mówi, a my zaraz na Jego słowa wspólnie odpowiadamy. Jeśli ktoś nie Śpiewa, to nic dziwnego, że wydaje mu się, iż każą mu tylko słuchać.

Potem lektor czyta drugie czytanie - już z Nowego Testamentu, na które też odpowiadamy: "Bogu niech będą dzięki".

Ale to jeszcze nie koniec naszego niezwykłego dialogu. Następnie bowiem śpiewamy dwa lub trzy razy "Alleluja", co znaczy po polsku "Chwalcie Pana". Śpiewamy tak dlatego, że aa chwilę w Ewangelii przemówi do nas w sposób jasny i wyraźny sam Pan Jezus. To jedno zdanie, które śpiewa lektor pomiędzy naszym śpiewem "Alleluja", to taka jakby podpowiedź dla nas, na co należy zwrócić największą uwagę, co w dzisiejszej Ewangelii jest najważniejsze. Zawsze jest tak, że kiedy czyta się ważne słowa, ludzie wstają; tak jest w sądzie, tak jest w wojsku, kiedy podaje się rozkaz i tak jest w kościele, kiedy czyta się Ewangelię. Są to słowa niezwykle ważne, bo - jak mówił Jezus - kto tych słów słucha i do nich się stosuje, będzie żył wiecznie. Wszyscy wierni odpowiadają na słowa Ewangelii: "Chwała Tobie, Chryste", to znaczy "Dziękuj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin