Brown Sandra - Tajemnica.pdf

(966 KB) Pobierz
Microsoft Word - Brown Sandra - Tajemnica.doc
SANDRA BROWN
Tajemnica
( Wspólna tajemnica)
Drew McCasslin, sławny tenisista, próbuje uporządkować
swoje życie – wie, że jest to winien małemu synkowi, który
stracił matkę w tragicznym wypadku. Postanawia skończyć z
nałogiem i wznowić treningi. Jeśli wygra kilka turniejów,
zapewni dziecku godziwe życie.
Pewnego dnia wpada mu w oko młoda kobieta.
Nieznajoma, w odróżnieniu od jego fanek, zupełnie go
ignoruje. Zaintrygowany Drew zaprasza ją na lunch.
Wkrótce on i Arden zaczynają się regularnie spotykać. Drew
nie wie, że kobieta, która coraz bardziej go fascynuje,
zaaranżowała ich na pozór przypadkowe spotkanie. W
dodatku jej przeszłość skrywa wiele mrocznych tajemnic…
ROZDZIAŁ 1
Znowu tu przyszła, pomyślał Drew McCasslin, uderzając rakietą
w piłkę tenisową. Już po raz trzeci w ostatnich dniach siedziała przy
tym samym stoliku, najbliższym skalnego występu górującego nad
kortami. Parasol w jaskrawe pasy, zamocowany w blacie, częściowo
ocieniał jej twarz.
Tej kobiety nie było tu jeszcze, kiedy zaczynali grać z Garym, ale
pamięta, w którym momencie weszła do patia, będącego
przedłużeniem klubowego baru. Siadając, wygładziła spódnicę tak
zgrabnym ruchem, że się zapatrzył i przepuścił piłkę.
- Z każdym dniem lepiej - pochwalił go Gary, gdy spotkali się
przy siatce, by zaczerpnąć tchu, pociągnąć łyk lemoniady i otrzeć
strugi potu, którego nie wchłonęły mokre już opaski.
- Ale jeszcze nie dość dobrze - odparł Drew, wypijając haust
napoju cytrynowego. Znad butelki przyglądał się kobiecie, siedzącej
nad nimi w patiu. Wzbudziła jego ciekawość od pierwszej chwili, gdy
się tu zjawiła.
Pochylała się nad stolikiem i energicznie stukała ołówkiem w
gruby, żółty notatnik. Co ona tam, do diabła, ciągle zapisuje? Z wolna
odstawił butelkę, a jego błękitne oczy zwęziły się podejrzliwie.
Czyżby to kolejna wścibska reporterka? Boże uchowaj! Mogła być,
niestety, przedsiębiorczą autorką kroniki towarzyskiej w jakimś
brukowcu, mającą jego, znanego sportowca, sprowokować do
udzielenia wywiadu. Nie da się złapać, co do tego miał pewność.
- Drew? Słyszysz, co do ciebie mówię?
- Tak? - Spojrzał na swego partnera z kortu. Przynajmniej on jest
nastawiony przyjacielsko. - Przepraszam. Co mówiłeś?
- Powiedziałem, że grasz coraz lepiej. Nauganiałem się po korcie,
spociłem jak ruda mysz, a ty nawet się nie zadyszałeś.
Drew zmrużył w uśmiechu kąciki oczu, skrywając siateczkę
białych zmarszczek w opalonej twarzy. Tak się uśmiechał dawniej,
zanim...
- Jesteś dobry, ale nie tak jak Gerulaitis czy Borg, McEnroe albo
Tanner. Bez urazy, chłopie, muszę być dużo lepszy od ciebie... -
Trącił go lekko łokciem. - Ale ty też jesteś w całkiem niezłej formie,
zawal ci w każdym razie od tego ganiania nie grozi.
- Wielkie dzięki - odparł zgryźliwie Gary. - Nie mogę się już
doczekać, kiedy wypruję sobie wszystkie żyły, a ty będziesz miał
jeszcze dość pary, żeby przeskoczyć przez siatkę po meczu.
Drew poklepał go po ramieniu.
- I tak trzymaj - drażnił się dobrodusznie z partnerem. Chwycił
rakietę i zamachnął się nią z ową maestrią, która przychodzi z latami
praktyki. Od niepamiętnych czasów szorstki uchwyt rakiety był
przedłużeniem jego ręki.
Okrzyki podziwu i entuzjazmu zerwały się od strony żeńskiej
grupki publiczności. Panie cisnęły się po drugiej stronie ogrodzenia
otaczającego korty. Aplauz stawał się tym głośniejszy, im bliżej Drew
podchodził do końcowej linii kortu.
- Twoje wielbicielki wyległy dziś w pełnym składzie - powiedział
drwiąco Gary.
- Przeklęte baby - burknął Drew, odwrócił się i popatrzył z
wściekłością na kobiety, które przypominały mu zwierzęta w zoo w
porze karmienia. A przysmakiem był on.
Jedna z wielbicielek Drew rzuciła mu wulgarne zaproszenie, a on
spojrzał na nią z niesmakiem. Czy nie wiedzą, że kobiety są mu
całkowicie obojętne? Mój Boże, Ellie nie żyje dopiero od...
Do diabła, McCasslin, przestań myśleć o Ellie, przestrzegł się
surowo. Przynajmniej nie na korcie, bo zaczynasz się nad sobą
rozczulać, a wtedy twoja gra nie jest warta funta kłaków...
- Pan McCasslin?
- We własnej osobie - powiedział radośnie do słuchawki owego
słonecznego dnia. Jak grom z jasnego nieba spadła wtedy na niego
wiadomość, że jego żona zginęła pośród kłębowiska metalu i szkła, w
wypadku samochodowym.
- Jest pan sam?
Drew odsunął słuchawkę od ucha i rozejrzał się, rozbawiony i
zaintrygowany. Roześmiał się głośno.
- Owszem, sądząc na oko, nie ma tu nikogo oprócz mego syna.
Czy chodzi o jakieś bezeceństwa? - Miało to zabrzmieć dowcipnie.
- Panie McCasslin, mówi porucznik Scott z policji w Honolulu.
Zdarzył się wypadek.
Nie bardzo pamięta, co było dalej...
Wziął piłkę i ważył ją w dłoni. Chciał odpędzić przejmujące
wspomnienia. Jego wzrok przyciągnęła ponownie kobieta, która
siedziała przy stoliku w patiu. Oparłszy policzek na dłoni, pustym
wzrokiem spoglądała w przestrzeń. Wydawała się nie zwracać uwagi
na to, co dzieje się wokół. Czy nie słyszała wrzasków kobiet,
skupionych wokół ogrodzenia? Czyżby Drew nie zaciekawił jej ani
trochę?
Najwyraźniej nie. Nawet nie zerknęła na kort tenisowy. O dziwo,
jej obojętność wywołała w nim taką samą niechęć jak entuzjazm
wielbicielek. A przecież przez ten rok od śmierci Ellie pragnął
jedynie, by zostawiono go w spokoju.
- Hej, Drew! - Z grupki kobiet wybił się dźwięczny głos. - Kiedy
już przestaniesz bawić się swoją piłką, może zajmiesz się moimi?
Gra słów była tak wulgarna i niedwuznaczna, że Drew puściły
nerwy, a przy serwie mgła zasnuła mu oczy. Do końca seta nie mógł
się opanować. Dał Gary'emu zarobić tylko dwa punkty.
- Gdybym wiedział, że trzeba ci rzucić parę świńskich propozycji,
żebyś grał jak mistrz, wynajmowałbym te babeczki na godziny -
żartował Gary z przyjaciela.
Drew wziął już swoją torbę tenisową, włożył rakietę do
pokrowca, zapiął go na zamek błyskawiczny i poszedł w stronę patia.
- Głowę dam, że większość z nich można wynająć na godziny.
- Nie bądź dla nich zbyt surowy. Uwielbiają cię.
- Wolałbym mieć więcej wielbicieli wśród dziennikarzy i
komentatorów sportowych. Tam nie mam ani jednego. Rozgłaszają
wszem i wobec, że jestem przegrany. Skończony. Wiecznie pijany.
- Bo byłeś wiecznie pijany.
- Byłem, co? - zapytał, wzdychając z zażenowaniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin