Zlikwidujmy ZUS.pdf

(59 KB) Pobierz
Zlikwidujmy ZUS
Zlikwidujmy ZUS
(Gazeta Bankowa/23.12.2008, godz. 20:01)
Każdego miesiąca miliony Polaków odprowadzają do systemu ubezpieczeń społecznych
miliardy złotych. Łączna suma wypłacanych świadczeń przekracza wydatki niejednego
małego państwa.
Ponieważ zarówno składki na świadczenia, jak i wysokość świadczeń ustalają politycy za pomocą
ustaw, finanse polskiego systemu ubezpieczeń społecznych są bardzo nieelastyczne. To z kolei
prowadzi do powstawania niebezpiecznego deficytu.
Struktura finansowa
Łączne wpływy do ZUS i KRUS w roku 2007 wyniosły ok. 150 mld złotych. Większość z nas
przekazuje składki z tytułu zatrudnienia, ale za wielu innych pieniądze przelewają urzędy pracy,
Fundusz Kościelny i inne instytucje. Najważniejsze składki, jakie płacimy, to składki na
„ubezpieczenie” emerytalne, rentowe, chorobowe, zdrowotne i wypadkowe.
Administratorem systemu, poborcą składek i płatnikiem większości świadczeń są ZUS i KRUS. ZUS
pobiera od nas składki określone w Ustawie o systemie ubezpieczeń społecznych. Za tę usługę ZUS
potrąca sobie ok. 3 proc. wszystkich przepływających przez niego pieniędzy. Pozostałe środki
przekazywane są dalej. Część zebranych składek z tytułu ubezpieczeń emerytalnych trafia na
prywatne konta w otwartych funduszach emerytalnych, składki za ubezpieczenia zdrowotne
przesyła się do Narodowego Funduszu Zdrowia, a pozostała kwota gromadzona jest w Funduszu
Ubezpieczeń Społecznych. FUS podzielony jest na podfundusze odpowiedzialne za emerytury, renty
i inne świadczenia.
Pieniądze zebrane w FUS są następnie wydawane na świadczenia społeczne, których wysokość
określona jest ustawowo. Ustawodawcy chętnie wymyślają dodatkowe zadania społeczne, których
finansowanie przekazują FUS-owi. Jeśli FUS nie ma wystarczających środków, by pokryć ustawowe
zobowiązania, to otrzymuje dotację z budżetu państwa lub zaciąga kredyt. Przykładowo, zadłużenie
kredytowe FUS na koniec roku 2005 wyniosło 4,5 mld złotych.
Chroniczny deficyt FUS
Polski system ubezpieczeń społecznych rok w rok przynosi straty rzędu kilkudziesięciu miliardów
złotych. Na przykład w roku 2007 budżet musiał zasilić FUS kwotą 40 miliardów, a KRUS kwotą 14
miliardów. W systemie ZUS składki pokrywają tylko ok. 70 proc. wydatków na świadczenia, a w
KRUS tylko ok. 7 proc.!
Rok 2007 nie był wyjątkiem. Dla przykładu, dotacje dla samego tyko ZUS-u w latach 2003-2005
wyniosły odpowiednio 28, 33 i 32 mld złotych. Ze względu na starzenie się społeczeństwa, należy
oczekiwać, że w przyszłości FUS będzie kosztował nas znacznie więcej.
Poza bezpośrednimi dotacjami dla FUS, państwo dotuje system ubezpieczeń także innymi
sposobami, np. przejmując zadłużenia szpitali lub opodatkowując kierowców podatkiem Religi.
Dlaczego deficyt jest szkodliwy
Podstawowy problem deficytu w systemie świadczeń społecznych polega na tym, że ktoś musi go
sfinansować. Większy deficyt systemu świadczeń społecznych oznacza wyższe podatki lub wyższe
zadłużenie państwa – czyli wyższe podatki.
Chroniczny deficyt w systemie ubezpieczeń społecznych stawia pod znakiem zapytania sensowność
istnienia całej składkowej strony tego systemu. Skoro w ostatecznym rozrachunku system w
znacznej części finansowany jest ze Skarbu Państwa, czyli z podatków, to po co istnieje cały ZUS-
owski i KRUS-owski aparat ściągania składek? Jaki sens mają niezliczone rozporządzenia, szkolenia,
rejestry, audyty, rozliczenia, systemy księgowe i programy komputerowe, skoro cały ten wysiłek i
tak nie zapewnia finansowej stabilności systemu? Jaki sens ma praca dziesiątek tysięcy urzędników
ZUS i specjalistów w działach kadr dziesiątek tysięcy firm, skoro ostatecznie finansowanie systemu
i tak opiera się na dotacji budżetowej?
Jeśli godzimy się z faktem, że budżet dotuje świadczenia społeczne, to dużo oszczędniejsze wydaje
1
44261865.001.png
się całkowite zniesienie składek ZUS i przejście na finansowanie wyłącznie z budżetu. W ten sposób
zaoszczędzi się wysiłek setek tysięcy ludzi związany z koniecznością rozliczania składek ZUS. Albo
uczyńmy system ubezpieczeń społecznych samofinansującym się mechanizmem, albo zlikwidujmy
podwójną biurokrację przy pobieraniu podatków składek przez urzędy skarbowe i ZUS.
Nienaprawialny system
Deficyt w systemie świadczeń społecznych wynika ze sposobu, w jaki ustalany jest poziom
świadczeń społecznych i poziom składek na te świadczenia. Te dwie kluczowe wielkości ustalane są
czysto politycznie. Składki i świadczenia rozpatrywane są niezależnie od siebie, niezależnie od
rachunku ekonomicznego i niezależnie od elementarnych zasad sprawiedliwości. Tak jak w każdym
procesie politycznym, jedyną zmienną, która gra rolę przy ustalaniu poziomu składek i świadczeń
jest polityczna popularność decyzji.
W efekcie system zabezpieczeń społecznych cierpi na chroniczny deficyt. Ponadto, zamiast pełnić
funkcję, do której został stworzony, jest on narzędziem redystrybucji świadczeń od osób płacących
większe składki – np. pracowników zatrudnionych na etat – do osób płacących mniejsze składki –
np. rolników i osób rozpoczynających działalność gospodarczą. Biorąc pod uwagę fakt, że rolnicy
płacą ok. 10 razy niższe składki w stosunku do pobieranych świadczeń niż pozostali obywatele,
trudno sobie wyobrazić poważną reformę systemu ubezpieczeń społecznych bez rozwiązania tego
problemu.
Jednak nawet gdyby (co jest zupełnie nieprawdopodobne) udało się wyeliminować czynnik
polityczny poprzez utworzenie jakiejś hipotetycznej, niezależnej i apolitycznej komisji składającej
się z kompetentnych osób, której zadaniem byłoby ustalanie aktuarialnie prawidłowych składek na
świadczenia społeczne, to taka hipotetyczna instytucja i tak nie byłaby w stanie zaprojektować
prawidłowo bilansującego się systemu świadczeń. Uniwersalny system ubezpieczeń obejmujący
kilkadziesiąt milionów osób, powiązany ze stanem gospodarki, przemianami społecznymi i
prawnymi jest tak skomplikowanym ekosystemem, że samo wykonanie prawidłowego pomiaru
wymaganego poziomu składek jest zadaniem niewykonalnym.
Całościowe zarządzanie tak złożonym systemem jest zwyczajnie niemożliwe z tych samych
powodów, dla których nie jest możliwe efektywne centralne sterowanie gospodarką. To zadanie jest
zbyt trudne, by ktokolwiek potrafił je wykonać na tyle dobrze, by efekt był choć trochę zbliżony do
znacznie lepszych rezultatów osiąganych przez wolny rynek. Dlatego należy porzucić ideę
centralnego zarządzania całością systemu ubezpieczeń społecznych – zarówno poziomem składek,
jak i poziomem świadczeń. Znacznie sensowniej byłoby wybrać jeden z tych parametrów, a
drugiemu pozwolić swobodnie kształtować się na rynku. Dopóki zarówno poziom składek jak i
poziom świadczeń ustalane są urzędowo, system zawsze będzie albo wytwarzał deficyt, albo
nadwyżkę (przy czym to drugie jest mniej prawdopodobne).
Trzy sensowne opcje...
Dopóki państwo będzie ustawowo ustalać jednocześnie i poziom składek i poziom świadczeń,
system nigdy nie będzie finansowo niezależny i pozostanie zakładnikiem wydarzeń politycznych.
Jeśli chcemy stworzyć finansowo stabilny system ubezpieczeń społecznych, mamy do wyboru trzy
możliwości.
Pierwsza opcja polega na pozostaniu przy ustawowej regulacji wysokości świadczeń, (np.
minimalnej emerytury, wysokości zasiłków chorobowych itd.), ale pozostawieniu rynkowi swobody
ustalenia składek za te świadczenia. Świadczenia byłyby wypłacane przez prywatnych
ubezpieczycieli, a nie przez monopol FUS. Pracodawca nadal byłby zobowiązany do ubezpieczania
swoich pracowników, ale mógłby to robić wykupując polisę w dowolnym autoryzowanym
towarzystwie ubezpieczeniowym.
Ponieważ towarzystwa działają po to, by przynosić zyski, poziom składek przez nie wyznaczony
będzie wystarczający do zaspokojenia przyszłych świadczeń, a ponieważ jednocześnie działają one
na wolnym rynku, poziom składek będzie konkurencyjny. Dzięki temu system będzie ekonomiczny i
finansowo stabilny.
Taki system nie odbiera politykom możliwości decydowania o wysokości świadczeń. Różnica polega
na tym, że tym razem nie mogą tego robić bez konsekwencji, bo każdy ustawowy wzrost świadczeń
ubezpieczyciele natychmiast przełożą na wzrost składek. Tego typu system mógłby zastąpić
2
istniejący system ubezpieczeń rentowych, wypadkowych i chorobowych. W taki sposób działają
systemy zabezpieczeń Workers Compensation w USA i Employers Liability w Wielkiej Brytanii.
Druga możliwość to rozwiązanie odwrotne. Tym razem państwo ustawowo decyduje o wysokości
składek, ale nie o wysokości świadczeń. W Polsce znamy to rozwiązanie z tzw. II filaru systemu
ubezpieczeń. Ustawa nakazuje przekazanie 7 proc. wynagrodzenia na zakup ustalonego produktu
ubezpieczeniowego, ale dokładna wysokość świadczenia (mówiąc w dużym skrócie) ustalana będzie
poprzez konkurujące firmy ubezpieczeniowe.
Warto pamiętać, że 12 proc. wynagrodzenia pracowników ciągle jeszcze trafia do wspólnego worka
FUS. Większość ubezpieczenia emerytalnego, które musimy kupować, nadal podlega więc
podwójnej ustawowej regulacji – zarówno składek, jak i świadczeń.
Trzecia możliwość zaprojektowania stabilnego systemu ubezpieczeń społecznych polega na
całkowitym zrezygnowaniu z obowiązku płacenia składek na system ubezpieczeń społecznych i
pozostawieniu pracownikom decyzji, czy i jaką część swojego dochodu chcą przeznaczać na
ubezpieczenia socjalne. Tak działa np. III filar systemu ubezpieczeń, prywatne ubezpieczenia
medyczne i tysiące innych usług finansowo-ubezpieczeniowych.
...i jedna bezsensowna
Każda z trzech wymienionych możliwości ma swoje wady i zalety, ale wszystkie trzy rozwiązania
gwarantują stabilność finansowego kręgosłupa systemu ubezpieczeń, bo pozostawią wolnemu
rynkowi swobodę kształtowania przynajmniej jednego z dwóch głównych parametrów systemu –
albo poziomu składek, albo poziomu świadczeń.
Czwarta – najgorsza możliwość – to system, którego zarówno przychody jak i wydatki reguluje
ustawa. Taki system mamy dzisiaj w Polsce.
Co dalej?
Reforma z roku 1999 była pierwszym krokiem w kierunku wprowadzenia choćby częściowego
rachunku ekonomicznego do systemu ubezpieczeń społecznych. Niekiedy pojawiają się głosy
krytyki mówiące, że świadczenia z II filaru będą niskie i że w związku z tym stary, czyli I filar jest
lepszy. Nie byłoby wcale dziwne, gdyby faktycznie tak się okazało. W ciągu ostatnich kilku lat stary
system otrzymał z budżetu kilkaset miliardów złotych, zaś OFE nie dostały ani złotówki. Każdy
system subsydiowany przez podatników jest przyjemny dla tych, którzy pobierają subsydia.
Zamiast narzekać, że OFE obnażają ponurą finansową rzeczywistość systemu ubezpieczeń, należy
reformować resztę systemu w podobnym duchu. Ryzyko inwestycyjne można przecież ograniczyć
zmieniając listę dopuszczalnych aktywów. Warto dokończyć prywatyzację systemu emerytalnego
poprzez likwidację I filaru. Trzeba włączyć rolników do wspólnego systemu ubezpieczeń. FUS-owi
trzeba też odebrać monopol na ubezpieczenia rentowe, wypadkowe i chorobowe, i pozwolić
rozwinąć się konkurencyjnemu rynkowi tych świadczeń. Tylko w ten sposób uda się oddzielić
system ubezpieczeń społecznych od polityki i zagwarantować mu finansową stabilność.
Jan Iwanik
Autor jest aktuariuszem z praktyką w Polsce, USA i Wielkiej Brytanii
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin