648 McAllister Anne - Krol Plazy.rtf

(279 KB) Pobierz

Anne McAllister

 

Król Plaży

 

McGillivray’s Mistress

Tłumaczyła Urszula Gutowska


Rozdział pierwszy

 

Niektórzy nazywali to rzeźbą, ale Lionel McGillivray absolutnie nie mógł się z tym zgodzić.

Uważał, że obrzydlistwo stojące na plaży tuż obok jego eleganckiego hotelu Moonstone to po prostu skandal.

Nie sposób bowiem określić inaczej tego stale rosnącego wysokiego tworu — a zaczął rosnąć zaledwie przed miesiącem — na przepięknej plaży Pelican Cay.

„Zachwycający pomysł”. Tak zatytułowano artykuł w „Sunday’s Nassau”. „Interesujące połączenie rozmaitych elementów” — głosiło „Freeport”. „Świeżość i prowokacja” — oznajmiał „Dziennik Florydy”.

— Typowe reklamiarstwo — orzekł Lionel. A twórcą tego „dzieła” była Fiona Dunbar, jego zły duch.

Zaczęło się to w dniu, w którym on, wówczas piętnastolatek, przeniósł się wraz z rodziną na jedną z Wysp Bahama. Ojciec chętnie zmienił miejsce pobytu, tym bardziej że jako lekarz wiązał z tym projektem nadzieję na karierę zawodową. Poza Lionelem reszta rodziny była raczej zadowolona z ojcowskiej decyzji.

Hugh, jego o dwa lata młodszy brat, i o sześć lat młodsza siostra Molly byli wręcz zachwyceni tą odmianą losu.

— Tu nic się nie dzieje! — rzekł zrozpaczony Lionel.

— Otóż to — potwierdził ojciec, rozglądając się wokół, ogarniając wzrokiem pustą plażę, małe, o pastelowych barwach domki na wzgórzach, łąki porosłe trawą. — I o to chodzi.

Lionel nie uważał, żeby o to właśnie chodziło. Powtarzał często, że jest to najnudniejsze miejsce na ziemi, i rzeczywiście tak sądził.

— No to wyjedź stąd — powiedziała przyjaciółka Molly, grająca mu zawsze na nerwach Fiona Dunbar.

— Możecie mi wierzyć, smarkule, że gdybym mógł, wyjechałbym w jednej chwili — odparł. I faktycznie wyjechał, jak tylko otrzymał z uniwersytetu w Wirginii zawiadomienie o przyjęciu go na studia. Wyjechał na całe cztery lata — od czasu do czasu odwiedzał tu tylko rodziców. Potem pojechał do Europy — grał w piłkę nożną w Anglii, Hiszpanii i we Włoszech. Wracał do kraju na krótko, by uraczyć przyjaciół i rodzinę opowieściami o swoim bujnym życiu.

Dziwna rzecz, im dłużej wędrował po świecie, tym milej wspominał Pelican Cay. Budząc się co rano w jakimś obcym mieście, z coraz większym sentymentem myślał o śpiewie ptaków na wyspie czy też o łagodnej bryzie morskiej. Im częściej przemieszczał się z jednego miasta do drugiego, tym bardziej doceniał powolne wyspiarskie tempo życia. Zachwycał się oczywiście Luwrem, całą odwieczną kulturą europejską, lubił francuską kuchnię i włoskie wino. Czasami jednak dopadała go tęsknota za wyspą, jej małą społecznością i świetnym piwem, jakie tam podawano.

Gdy przed paroma laty Hugh pojechał do Pelican Cay, Lionel pomyślał sobie, że Hugh postąpił słusznie. Po skończeniu college’u brat jego wstąpił do US Navy i przez osiem lat pełnił służbę na okręcie. Wolał jednak pracę na lądzie, bo w gruncie rzeczy najbardziej lubił obserwować morze siedząc na hamaku i popijając chłodne piwo.

— Jak przejdę na emeryturę, też tu osiądę — powiedział Lionel.

— I będziesz wiódł próżniaczy żywot?

Nie, to do Lionela niepodobne. Już w wieku dwunastu lat postanowił być najlepszym na świecie bramkarzem i nigdy od tego zamiaru nie odstąpił.

I choć rodzice mieli mu za złe ów dość prostacki cel, podziwiali jego determinację, no i sukces, jaki odniósł w tej branży. Przez szesnaście lat był faktycznie najlepszym na świecie bramkarzem.

Ale wiecznie nie można grać w piłkę. Toteż którejś wiosny w wieku trzydziestu czterech lat Lionel uznał, że nadeszła pora, by przejść na piłkarską emeryturę i zająć się biznesem. Postanowił na początek nabyć jakąś nieruchomość i niebawem zrealizował ów plan. Najpierw kupił elegancki hotel Mirabelle, położony na skraju Pelican Cay, który przynosił całkiem niezłe dochody. Sprawa była jasna i nikt z mieszkańców się temu nie dziwił.

Ale kiedy wystawiono na sprzedaż Moonstone i Lionel kupił owo gmaszysko, ludzie nie mogli wyjść ze zdziwienia.

— Co, do diabła, zamierzasz z tym robić? — zapyta! Hugh.

Zbudowany przed osiemdziesięciu laty czteropiętrowy gmach z obłażącym tynkiem i zwisającymi wokół werandami wymagał niebotycznych nakładów.

— Będzie jak nowy, przekonasz się — rzekł Lionel.

— A co ty wiesz o renowacji? — spytał z powątpiewaniem brat.

Faktycznie, Lionel miał na ten temat wiedzę dość ograniczoną, ale lubił wyzwania i z entuzjazmem wziął się do dzieła. Czytał, studiował, zasięgał rad, zdecydowany przemienić ową budowlę w najlepszy hotel na Karaibach. Obecnie czynny już był od roku i zupełnie dobrze prosperował.

— Ten hotel — powiedział Lionel bratu — będzie przyciągał turystów z prawdziwego zdarzenia, którzy naprawdę będą chcieli poznać piękno naszych wysp.

— Tak sądzisz? — zapytał Hugh z uśmiechem, bujając się w hamaku.

— Przekonasz się. Będzie fantastyczny. Skorzystają na tym zarówno turyści, jak i wyspa. Mirabelle będzie obsługiwać starą gwardię, która przyjeżdża tam od lat. Moonstone natomiast ściągnie nowych. Pelican Cay potrzebuje finansowego zastrzyku. Łowienie ryb to za mało. Trzeba poszerzyć ofertę.

— Zapał nawróconego heretyka — mruknął Hugh i przymknął oczy.

Coś w tym jest, uznał Lionel w duchu. Tak jak przez tamte lata nie cierpiał Pelican Cay, tak teraz widział tu mnóstwo możliwości. Oraz tę ohydną rzeźbę… Skrzywił się, wyglądając przez okno. Przez noc przybyło temu potworowi jeszcze jedno ramię!

Odwrócił wzrok i zajął się swoimi sprawami, na których brak nie mógł narzekać. Podpisał co najmniej dziesięć listów i przeczytał zaległą pocztę.

Ostatnie pismo stanowiło odpowiedź na jego list wysłany wiosną. W miesiącach zimowych klientów nigdy nie brakowało, ale o wiosnę i lato należało zadbać. Wysłał więc był parę ofert do ekskluzywnych agencji turystycznych i magazynów, zapraszając ekspertów do hotelu Moonstone.

Ten właśnie ostatni list pochodził od elitarnego biura turystycznego o nazwie Island Vistas.

„Przyjeżdżamy w przyszłym tygodniu — pisał redaktor. — Spokój wyspiarski i elegancja to brzmi zachęcająco, i wygląda na to, że nasi czytelnicy i klienci byliby zadowoleni z pobytu w Pańskim hotelu Moonstone.”

Spokój wyspiarski i elegancja! Faktycznie. Z tą koszmarną rzeźbą tuż obok!

— Rzeźba nie zakłóca spokoju — powiedział Hugh w ubiegłym tygodniu, odpierając narzekania Lionela. Dzieło Fiony jemu osobiście nie przeszkadzało. — Nie wydaje przecież żadnego dźwięku, nieprawdaż?

Nie musiało wydawać. Wystarczyło, że porażało wzrok, stanowiło obrazę dla niego, Lionela, i jego hotelowych gości. I jakby nie dość było tego wszystkiego, to jeszcze te kobzy.

— Kobzy? — zapytał Hugh, spoglądając na brata.

— Poczekaj. — Lionel uniósł dłoń. — Poczekaj chwilę.

Po kolacji wyszli na taras hotelu Moonstone, gdzie czekali, aż nad Pelican Cay zapadnie zmrok — i tam wraz z powiewem bryzy dobiegło ich uszu buczenie i charakterystyczne popiskiwanie instrumentu.

Wyraz zdumienia na twarzy brata sprawił Lionelowi szczególną satysfakcję.

— No, teraz mi uwierzysz? — zapytał.

— Skąd masz pewność, że to Fiona?

— Mam umotywowane podejrzenie — odparł.

Fiona Dunbar od dziewiątego roku życia doprowadzała go zawsze do szału. Zaprzyjaźniła się od pierwszego spotkania ze swoją rówieśnicą, a jego siostrą Molly. Z jakiej racji on — piętnastoletni wówczas, dojrzały mężczyzna — miałby narażać się na obcowanie z dwiema nieznośnymi, upartymi dziewuchami, które znęcały się nad nim bez przerwy. Ale niestety tak było, bo obie wciąż deptały mu po piętach, śledziły go bezczelnie i naśladowały we wszystkim, co robił.

— Bądź dla nich miły — upominała go matka. — To są przecież małe dziewczynki. Uwielbiają cię.

— Zwariuję od tego ich uwielbienia — odpowiadał. Lecz udało mu się pozbyć jednej z nich, Fiony, dopiero wtedy, gdy ta podsłuchała, jak na plaży mówił do swej koleżanki o okropnym życiu w Pelican Cay i o tym, że marzy, by się stąd urwać.

— Dziura zabita deskami — mówił. — Nie ma sensu tu tkwić.

— No to wynoś się stąd! — wykrzyknęła Fiona czerwona z wściekłości prawie jak jej włosy.

Słowa te Lionel kierował do swojej koleżanki i nie wiedział nawet, że Fiona jest w pobliżu, toteż aż drgnął z zaskoczenia.

— Wsiadaj na łódkę i już cię nie ma! — krzyczała Fiona.

— Albo lepiej odpłyń „na piechotę”! Może się utopisz! Niech cię szlag trafi! — I pobiegła wzdłuż plaży.

— Co się dzieje? — zapytała towarzysząca mu blondynka.

— O co jej chodzi?

Wzruszył ramionami.

— Bo ja wiem — powiedział. — To Fiona. Ma niezłego świra ta smarkata.

Byłby rad, żeby wreszcie dorosła.

Albo wydawało mu się, że byłby rad.

I oto okazało się, że dorosła Fiona Dunbar stanowi jeszcze większe zagrożenie.

Sylwetka jej nabrała kobiecych krągłości. Rude włosy, wiązane wówczas w koński ogon, opadały teraz na ramiona i błyszczały tak jedwabiście, że aż korciło człowieka, by je pogłaskać. Jej cerę o kremowym odcieniu znaczyły piegi, i o dziwo, właśnie te piegi najbardziej go zachwycały.

Coś tu było nie tak.

Nie wrócił przecież do Pelican Cay po to, by zaprzątać sobie głowę Fioną Dunbar! Ale jak na złość nie mógł się przed tym powstrzymać. Z całą pewnością żadna z kobiet na wyspie nie dorównywała jej urodą. Mimo to, jak się dowiedział, Fiona nie była z nikim związana.

W dodatku — w przeciwieństwie do wszystkich kobiet między siedemnastym a siedemdziesiątym rokiem życia szalejących za znanym piłkarzem — Fiona najwyraźniej nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

Gdziekolwiek się pojawił, otaczały go chmary kobiet — zagadywały go, wtykały mu do kieszeni wizytówki z numerami telefonu, wydzwaniały doń, proponując spędzenie z nim nocy, a nawet oferując mu części swojej bielizny.

Przed czterema laty, u szczytu jego kariery, redaktor jednego z pism zapytał go, czy takie bieliźniane propozycje często mu się zdarzają.

— Czasami — odparł zgodnie z prawdą i by zabrzmiało to żartobliwie, dodał: — Ale ja lubię tylko czerwone majtki.

I tak to się zaczęło. Po dwóch dniach nadeszła pocztą pierwsza para majtek. Potem posypała się lawina. Nawiasem mówiąc, każda kobieta była pewna, że właśnie jej majtki stanowią ozdobę kolekcji Lionela.

Powstał również klub fanów jego osoby, którego większość stanowiły kobiety.

— Podziwiają moje umiejętności — powiedział siostrze ze skromną miną.

— Podziwiają twoje ciało — rzekła Molly, kiwając głową z ubolewaniem nad głupotą istot rodzaju żeńskiego. — Niektóre mają bzika na tym punkcie.

Większość ma bzika, pomyślał Lionel.

Ale nie Fiona Dunbar.

Nie cierpiała go. Dała tego dowód półtora roku temu, kiedy to Hugh zaprosił brata wraz z kolegami z drużyny na Boże Narodzenie.

— Nie czuj się zobowiązany — zastrzegł się kurtuazyjnie.

— Na pewno masz wiele innych, znacznie atrakcyjniejszych propozycji.

I faktycznie Lionel miał propozycje. Pojechał wówczas do Monaco i spędził dzień i noc z Lisette. Albo może z Claudine? Czy z Suzanne?

Wielbicielek mu nie brakowało.

Ale dwa dni przed Nowym Rokiem, zmęczony pracą i zabawą, postanowił spędzić jakiś tydzień na odludziu.

— Żadnego pijaństwa, żadnych bab — oświadczył bratu — tylko piasek, słońce i sen. — A widząc zdziwienie w jego oczach, dodał:

— Taka jest moja noworoczna decyzja.

Źle się stało, że pierwszą osobą, jaką zobaczył tego dnia, była rudowłosa piękność w bikini zmierzająca w stronę plaży.

— Kto to jest, do diabła?! — zapytał.

— Fiona — odparł Hugh, a stwierdziwszy, że bratu niewiele to mówi, wyjaśnił bardziej precyzyjnie:

— Fiona Dunbar. Nie pamiętasz? Przyjaciółka Molly.

— Fiona? — Nie mógł wręcz uwierzyć. To jest Fiona Dunbar? Kompletny nokaut, pomyślał.

Hugh uśmiechnął się pod nosem.

— W niczym nie przypomina tej Fiony–fretki, prawda? A przezwisko to wywodziło się stąd, że Fiona–fretka i Molly–kret od rana do wieczora deptały im po piętach.

Lionel łyknął haust powietrza. Nie, jaka tam fretka? Fiona wyglądała fantastycznie. Zachwycająco. Kusicielsko.

Jego noworoczna decyzja! Powoli zaczął się z niej wycofywać.

W ciągu paru następnych dni często widywał Fionę, ale tylko z daleka.

Hugh powiedział bratu, że Fiona opiekuje się ojcem po wylewie. Stało się to zaraz po maturze Fiony.

— I pracuje — dodał. — W sklepie z pamiątkami. Poza tym rzeźbi.

— Rzeźbi? — zapytał Lionel z niedowierzaniem.

— Tak. Różne drobiazgi do sklepu. Nawet ładnie jej to wychodzi.

Po południu Lionel udał się do sklepu Carin, by kupić parę pocztówek, i obejrzał sobie parę dzieł Fiony. Musiał przyznać, że był pod wrażeniem — pelikany, różne ptaki, palmy, rybacy. Znajdowały się tu także jej szkice. I karykatury.

Uświadomił sobie, że ta pomysłowa rzeźba, wisząca na ścianie w domu Hugha, a przedstawiająca go w wodolocie, również jest autorstwa Fiony, a także karykatura Maurice’a na postoju taksówek i karykatura pani Saffron przesiadującej godzinami na swoim ganku.

Fiona robiła karykatury turystów i sprzedawała je im na plaży. Rysowała wszystkich, nie wyłączając ich psów. Ale nigdy nie narysowała jego, Lionela.

To nim wstrząsnęło. Nie lubił, gdy się go ignorowało, tym bardziej że on wyraźnie jej nie ignorował.

Minął tydzień, a ona nawet nie pomachała mu ręką na powitanie — głupia sytuacja, bo powiedział Joaquinowi i Larsowi Erikowi, że zna ją od lat.

— Nie wierzę — powiedział Lars Erik.

Siedzieli u Groupera, pili piwo, i wtedy właśnie weszła Fiona, trzymając pod pachą teczkę ze szkicami. Przesłała Larsowi Erikowi przelotny uśmiech i ominęła wzrokiem Lionela, jakby był w czapce niewidce.

— Ma mi za złe, bo przed wieloma laty oznajmiłem jej, że nie lubię tej jej ukochanej wyspy — powiedział Lionel.

— Aha. — Lars Erik skinął głową.

— Chyba w ogóle jej nie znasz — zaryzykował Joaquin z ledwie widocznym uśmiechem.

— Oczywiście, że znam. To przyjaciółka mojej siostry. A nazywa się Fiona Dunbar. Mam rację? — Z tym pytaniem zwrócił się do barmana.

Barman, syn taksówkarza Maurice’a, uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Fiona, jasna rzecz — potwierdził.

— Skoro wiesz, jak ma na imię — powiedział Lars Erik — to zaproś ją, by się z nami napiła.

— On jej nie zna — upierał się Joaquin.

Prowokowany przez kolegów Lionel musiał udowodnić, że jest inaczej. Podszedł do Fiony, gdy wręczała dwojgu turystom swoje szkice. Zdobył się na najbardziej uwodzicielski uśmiech i wyraził życzenie, by wypiła z nim drinka.

— Z panem? — Potrząsnęła głową. — Nie widzę powodu.

Był szczerze zdziwiony.

— Jak to nie widzisz powodu?

Był zirytowany jej odmową, a jeszcze bardziej tym, że go nie poznała, i jeszcze bardziej tym, że z bliska była jeszcze piękniejsza niż z daleka.

Chciałby dostrzec jakąś skazę w jej urodzie. Nie dostrzegł.

— Być może mnie nie pamiętasz — rzekł. Niewykluczone, myślał. Nie sądził wprawdzie, żeby aż tak się zmienił, za to ona zmieniła się nie do poznania.

— Pamiętam cię — powiedziała z lekkim uśmiechem, przeciskając się między nim a stołkiem barowym. — I dlatego właśnie nie skorzystam z zaproszenia.

Przez melodię „Żółty ptak” przebijał się rechot Joaquina i Larsa Erika.

— Cześć, kochaaanie! — rozległo się tuż nad jego uchem. Lionel odwrócił się i ujrzał siedzącą obok na stołku piersistą blondynę.

— Cześć — odparł i zmusił się do uśmiechu.

Położyła dłoń na jego ramieniu i zsunęła się ze stołka, omal się o niego nie opierając.

— Ty jesteś Lionel, prawda? Nazywają cię „superbramkarzem”.

— Tak, niektórzy tak o mnie mówią — odparł.

— Wybieram się na plażę. Nie masz ochoty popływać?

— Czemu nie.

Była to znacznie przyjemniejsza perspektywa niż wysłuchiwanie docinków Joaquina i Larsa Erika. Objął blondynę i skierowali się ku drzwiom.

— Byłam przewidująca — rzekła, chichocząc. — Włożyłam dziś czerwone majtki.

— Nie na długo — obiecał, dotykając ustami jej ucha.

Nie pamiętał później, czy miała na sobie czerwone majtki. Nie pamiętał niczego, co by jej dotyczyło. Po dwóch dniach wrócił do Anglii — i jedyna rzecz, jaka utkwiła mu w pamięci, to niepokój, jaki odczuwał na widok Fiony.

— Rybka ci umknęła — powiedział Joaquin podczas następnego spotkania.

— Jakbyś przepuścił gola — dodał Lars Erik.

— Pożyjemy, zobaczymy — mruknął Lionel.

 

* * *

 

Hugh wybierał się na randkę z pewną modelką pozującą do ślubnych zdjęć i Lionel zaproponował „podwójną randkę” w ciemno.

— Zaproś tę Fionę — zasugerował bratu.

— Fionę? — Hugh uniósł brwi ze zdziwieniem. — Ona nie ma czasu. Zajmuje się chorym ojcem.

— Znajdę kogoś, kto ją przy nim zastąpi — oświadczył Lionel. — Taki wypad dobrze jej zrobi.

Zwrócił się do Maurice’a, by pograł z Tomem Dunbarem w domino, i Hugh zaprosił Fionę.

Gdy Lionel stanął w progu jej drzwi, wyglądała na kompletnie zaskoczoną.

— Przyszedłeś odwiedzić mego ojca…?

— Nie, przyszedłem do ciebie.

— Ale…

— Umówiłem się w Beaches z Hughiem i jego dziewczyną — oznajmił.

— W Beaches? — powtórzyła ze zdziwieniem w oczach.

Beaches to najpiękniejsza i najdroższa miejscowość na wyspie. Hugha nie byłoby stać na taką wyprawę.

— Ja płacę — uprzedził go Lionel. — Chcesz chyba wywrzeć wrażenie na tej swojej modelce?

— No tak… A ty — Hugh potrząsnął głową — chcesz wywrzeć wrażenie na Fionie Dunbar. Mam rację?

Lionel nie wiedział wówczas, czego chce w związku z jej osobą. Ale nieco później tego wieczora wiedział już.

Tyle że tego, co chciał, nie otrzymał.

O mało go nie utopiła.

Przez parę dni unikał jej jak ognia.

Gdy dowiedział się od brata, że w marcu zmarł jej ojciec, przesłał jej zdawkowe wyrazy współczucia, poza tym nie miał z nią żadnego kontaktu. W gruncie rzeczy, odkąd przed miesiącem przeprowadził się do Moonstone, starał się schodzić jej z drogi.

Rzecz jasna, wciąż był nią zafascynowany, bo była przecież najwspanialszą kobietą na wyspie. Nie chciał mieć jednak nic z nią wspólnego. Pelican Cay było wystarczająco duże dla nich obojga.

Jakiś tydzień po otwarciu Moonstone ukazał się w lokalnej prasie list otwarty potępiający „standardowe budownictwo” na wyspie. Fiona Dunbar podpisała się pod nim jako „zatroskany obywatel” obwiniający jego, Lionela, o próbę rujnowania lokalnej kultury.

Na litość boską, on przecież uratował chylący się ku upadkowi architektoniczny skarb i uczynił z niego gustowny, przynoszący dochód obiekt, zanim erozja zdążyła go unicestwić! A w jego pobliżu miłośniczka sztuki Fiona Dunbar ustawiła tę swoją cholerną rzeźbę!

W odpowiedzi na ów list Lionel wyłożył w najbardziej taktowny sposób swoją opinię na ten temat i wysłał ją do redakcji.

Po tygodniu pojawił się w gazecie kolejny list, dotyczący tym razem tutejszej młodzieżowej drużyny piłki nożnej. „Osoby, które czerpią korzyści z lokalnych udogodnień — pisała powodowana szczerą troską panna Dunbar — winny poczuwać się do obowiązku wspierania własną wiedzą wyspiarskiej młodzieży sportowej.”

No tak, jego ma na myśli. Ma uczyć ich gry w piłkę!

— Dla tych dzieciaków byłaby to wielka sprawa — oznajmiła Carin.

Maurice i Estelle przytaknęli energicznie.

— Nie uważasz, że to dobry pomysł? — zapytała Molly. Owszem, uważał, że dobry.

I tak to się zaczęło. Przez cały miesiąc Lionel użerał się z chłopakami w wieku od dziesięciu do piętnastu lat, którzy przybrali nazwę Pelikany. O zdobyciu pucharu świata nie było raczej mowy, ale trzeba przyznać, że sporo ich nauczył.

Był dumny jak paw. Okazało się, że jest dobrym trenerem, i bardzo by chciał, żeby Fiona oceniła jego sukces. Tylko że nigdy nie raczyła przyjść na rozgrywki.

I słowem się do niego nie odezwała.

Nie musiała nic mówić. Jej rzeźba mówiła za nią.

Lionel wstał z krzesła i podszedł do okna.

Poranne słońce oświetlało dzieło Fiony Dunbar i wtedy zobaczył coś, czego nie dostrzegł przedtem: czerwone majtki powiewające na jednym z wyciągniętych ramion tego potwora.

 

* * *

 

Obudziło ją stukanie do drzwi.

Jęknęła, otworzyła oczy i spojrzała na zegarek: siódma dwadzieścia dwie.

Któż może ją niepokoić o tej wczesnej godzinie? Nikt ze znajomych, to nie ulega kwestii.

Fiona wolała zaczynać dzień, gdy słońce było już znacznie wyżej na niebie. Dlatego była rzeźbiarką, nie malarką, co tylekroć powtarzała Carin Campbell.

Dla malarzy ważne jest światło, a rzeźbiarze mogą pracować o dowolnej porze.

Osoba, która teraz dobijała się do drzwi, nie wiedziała, że Fiona pracowała przez całą niemal noc.

Pracowała nad drobiazgami, które sprzedawała Carin. Metalowe figurki, ozdoby z muszli, z drewna, kamyczków — wszystko to miało ogromny popyt u turystów. Dzięki temu mogła utrzymać swój bajkowy różowy dom na nabrzeżu, z widokiem na przystań.

Normalnie kończyła pracę o drugiej, ale tej nocy długo zbierała na plaży różne skarby morza, które fale wyrzucały na brzeg i które były cennym tworzywem dla jej wyrobów.

Wróciła do domu dopiero o czwartej.

— No dobrze, już dobrze — mruknęła, gdy pukanie się przedłużało. Rozprostowała ramiona, wciągnęła szorty i w koszulce, w której spała, zeszła na dół.

— Chwileczkę! — zawołała.

Jeżeli był to jakiś podpity turysta, trudno jej będzie zachować uprzejmość.

Otwierając drzwi, rzekła lodowatym tonem:

— Czy zdaje pan sobie sprawę…?

Urwała, patrząc na rozwścieczoną twarz Lionela McGillivraya.

Nie wyrzekł słowa, tylko coś jej rzucił. Jakieś małe czerwone zawiniątko.

Fiona przygryzła wargi, tłumiąc uśmiech.

— To chyba należy do ciebie — powiedział wreszcie, przeciągając sylaby.

Chwyciła zawiniątko i chciała zamknąć mu drzwi przed nosem, lecz on w porę wcisnął się do środka.

— Co ty wyprawiasz?! Kto cię tu prosił?

— Sprowokowałaś mnie. — Uśmiechnął się, ale był to uśmiech złowieszczy.

— Ja? Do czego?

— Do przyjścia tutaj i zadania ci rzeczowego pytania: dlaczego postawiłaś to monstrum przed moim hotelem?

— To nie monstrum!

— Kwestia gustu. A więc dlaczego właśnie tam?

— To jest publiczna plaża.

— Publiczna plaża ciągnie się trzy mile.

— Mogę stawiać swoje rzeźby, gdzie mi się podoba.

— Aha. I dlatego postawiłaś ją przed Moonstone?

— Powinieneś być mi wdzięczny — rzekła unosząc głowę. — Inspiruję artystycznie twoich gości.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin