Štefl Jiři - Morderca dusz(1).pdf
(
1130 KB
)
Pobierz
JI
Ř
I ŠTEFL
MORDERCA DUSZ
TYTUŁ ORYGINAŁU: VRAH DUŠI
PRZEKŁAD: RUDOLF JANI
Č
EK
PA
Ń
STWOWE WYDAWNICTWO „ISKRY” WARSZAWA 1959
Podaj mi r
ę
k
ę
, drogi Czytelniku, i pójd
ź
ze mn
ą
. Udamy si
ę
razem w drog
ę
, przede
wszystkim w niedawn
ą
przeszło
ść
, to jest mniej wi
ę
cej do roku 1937. Potem pow
ę
drujemy za
morze, do kraju dobrobytu i przygód, do Ameryki, gdzie rozum w przeciwie
ń
stwie do uczu
ć
ludzkich odniósł zwyci
ę
stwo nad przyrod
ą
, do Ameryki, gdzie obok znanych na całym
ś
wie-
cie bogaczy
ż
yj
ą
miliony nie znanych nikomu biedaków, poniewa
ż
nawet socjalista Upton
Sinclair i drugi socjalista Upton Lewis woleli pisa
ć
o milionerach ani
ż
eli o prostym amery-
ka
ń
skim człowieku, który jest tak prosty, jak ka
ż
dy inny prosty człowiek na
ś
wiecie, tak pro-
sty, jak ameryka
ń
skie domki rodzinne, tak bardzo ró
ż
ne od dumnych ameryka
ń
skich wie
ż
o-
wców. Tak, z Ameryki importujemy tylko kra
ń
cowo
ś
ci, a przecie
ż
jest to równie
ż
kraj soli-
dnej przeci
ę
tno
ś
ci, nie ró
ż
ni
ą
cej si
ę
chyba od naszej, i to bez wzgl
ę
du na fakt,
ż
e ka
ż
dy
ameryka
ń
ski chłopak, który czy
ś
ci buty, wyobra
ż
a sobie,
ż
e zostanie prezydentem Stanów
Zjednoczonych, poniewa
ż
wbijaj
ą
mu to w szkole do głowy. Gdyby miało tak by
ć
w istocie,
musieliby w Ameryce
ż
y
ć
prezydenci jeszcze wówczas, gdy sło
ń
ce dawno ju
ż
wystygnie, a
ż
ycie na ziemi wyga
ś
nie, o ile nie ocali go rozbicie atomu.
Ale droga nasza prowadzi
ć
b
ę
dzie jeszcze dalej ni
ż
do Ameryki i do niedawnej prze-
szło
ś
ci. Pow
ę
drujemy razem po zwojach kory mózgowej człowieka, po szlakach, na których
odgrywa si
ę
wła
ś
ciwie cały nasz
ś
wiat, pójdziemy tam razem jako bezstronni obserwatorzy,
ciekawi, co zobaczymy. Zobaczymy tam niejedno — to, czego prawdopodobnie nie znamy, a
nawet si
ę
nie spodziewamy. W
ś
ród owych zwojów istnieje bowiem wiele miejsc, do których
nie dotarła jeszcze my
ś
l ludzka, mimo
ż
e w tych wła
ś
nie miejscach si
ę
rodzi. Zagł
ę
bimy si
ę
we własne i cudze „ja” i mo
ż
e nie dostaniemy zawrotu głowy od tych gł
ę
bin, jakie spotkamy,
bowiem b
ę
d
ą
one tak wielkie,
ż
e rozum nasz nie potrafi ich ogarn
ąć
. Człowiek dostaje zawro-
tu głowy tylko z tego, co widzi; s
ą
ludzie, którzy nie cierpi
ą
na zawrót głowy podró
ż
uj
ą
c
luksusowym statkiem przez najwi
ę
ksze gł
ę
biny Oceanu, poniewa
ż
tych gł
ę
bin nie widz
ą
, na-
tomiast zakr
ę
ci im si
ę
w głowie, gdy spojrz
ą
w przepa
ść
nie wi
ę
ksz
ą
ni
ż
sto metrów. Znałem
człowieka, linoskoczka, który chodził po sznurze pewniej ni
ż
ty po chodniku, potrafił na nim
ta
ń
czy
ć
, a wieczorem po przedstawieniu nie wystarczała mu szosa, poniewa
ż
komórki
mózgowe miał zatrute alkoholem.
Pójdziemy wi
ę
c razem po tych znanych i nieznanych szlakach, a ty b
ę
dziesz miał t
ę
wygod
ę
,
ż
e kiedykolwiek ci
ę
podró
ż
znudzi, b
ę
dziesz mógł pu
ś
ci
ć
m
ą
r
ę
k
ę
i wróci
ć
do rze-
czywisto
ś
ci. A ja, który zamierzam t
ę
dziwn
ą
histori
ę
opowiedzie
ć
, mam nadziej
ę
,
ż
e uda mi
si
ę
j
ą
sko
ń
czy
ć
tak, jak j
ą
obecnie ochoczo zacz
ą
łem, i
ż
e podró
ż
y naszej nie przerwie ani
twój brak zainteresowania, ani nieprzychylno
ść
losu lub okoliczno
ś
ci.
I
Na siedemdziesi
ą
tym drugim pi
ę
trze w Empire Building w Nowym Jorku, najwy
ż
szym
budynku w najwi
ę
kszym mie
ś
cie
ś
wiata, siedziało w jednym pokoju pi
ę
ciu m
ęż
czyzn. Jeden
z nich miał na sobie mundur ameryka
ń
skiego policjanta, pozostali czterej byli po cywilnemu,
ale wszyscy bez bluz, poniewa
ż
na dworze był czerwcowy upal, ciepły i wilgotny, jaki mo
ż
e
zdarzy
ć
si
ę
tylko tutaj, w tym mie
ś
cie wybrukowanym asfaltem i otwartym na wszystkie
wpływy klimatu północnego i południowego. Nawet policjant był bez bluzy, bowiem od
pewnego czasu policja pełniła słu
ż
b
ę
w czasie upałów wprawdzie w mundurowych spodniach
i w szaroniebieskich koszulach, ale bez bluz. Doszło do tego prawdziwie po ameryka
ń
sku.
Kieruj
ą
cy ruchem policjanci przesłali pewnego dnia do dyrekcji policji podanie, prosz
ą
c, aby
w czasie upałów mogli pełni
ć
na skrzy
ż
owaniach ulic słu
ż
b
ę
bez bluz. Dyrektor policji, który
otrzymał to podanie w swoim ochładzanym kilkoma wentylatorami gabinecie, o
ś
wiadczył z
uczuciem człowieka sytego, który głodnemu nie wierzy,
ż
e policjanci ameryka
ń
scy od czasu,
gdy ubywa gangsterów i szanta
ż
ystów, staj
ą
si
ę
coraz bardziej zniewie
ś
ciali. Gdyby dyrektor
był Europejczykiem, na tym by si
ę
te
ż
prawdopodobnie sko
ń
czyło i podanie zostałoby odrzu-
cone — zreszt
ą
w Europie istotnie nie wida
ć
na ulicy policjantów bez bluz. Ale poniewa
ż
by-
ło to w Ameryce, wi
ę
c nawet taki dygnitarz jak dyrektor policji miał w sobie tyle sportowego
ducha,
ż
e nacisn
ą
ł guzik, zawołał szofera, wsiadł do samochodu, kazał si
ę
zawie
źć
na
skrzy
ż
owanie Pi
ą
tej Avenue i Broadwayu, na najbardziej ruchliwe miejsce w Nowym Jorku, i
wezwał pełni
ą
cego słu
ż
b
ę
policjanta,
ż
eby go wpu
ś
cił do kabiny punktu obserwacyjnego.
Rzecz jasna wszyscy policjanci na prostych ulicach zauwa
ż
yli to i patrzyli z szacunkiem, jak
ich dyrektor obejmuje na chwil
ę
posterunek swego podwładnego, nie po to,
ż
eby si
ę
przeko-
na
ć
, czy jest tam gor
ą
co, czy nie, lecz widocznie dlatego,
ż
eby im pokaza
ć
, i
ż
da si
ę
to wy-
trzyma
ć
. Kierowanie ruchem w tym najwi
ę
kszym mie
ś
cie
ś
wiata jest daleko łatwiejsze ni
ż
na
przykład w Brnie, mimo
ż
e Nowy Jork ma 15 milionów mieszka
ń
ców, a Brno tylko 300000.
Ale w Nowym Jorku s
ą
wsz
ę
dzie automatyczne sygnały
ś
wietlne, kierowcy s
ą
doskonale wy-
szkoleni i w rezultacie policjant kieruj
ą
cy ruchem musi jedynie uwa
ż
a
ć
,
ż
eby nie da
ć
innego
znaku, jak sygnał
ś
wietlny. Poza tym widzi na lewo i prawo, z przodu i z tyłu, poniewa
ż
ulice
s
ą
równe jak lineał, widzi innych kieruj
ą
cych ruchem policjantów i nie czuje si
ę
osamotniony.
W ten sposób policjanci mieli mo
ż
no
ść
widzie
ć
chocia
ż
by z daleka swego wielkiego bossa,
jak wst
ę
puje na kazalnic
ę
i zaczyna kierowa
ć
ruchem. Mimo
ż
e, jak ju
ż
wspomnieli
ś
my, jest
to tam o wiele prostsze ani
ż
eli w Brnie czy nawet Uherskem Hradi
ś
ti — które ma jedno tylko
skrzy
ż
owanie, ale za to niebezpieczne — panował w kabinie odpowiedni upał, który pan
dyrektor u
ś
wiadomił sobie nagle po kilku ruchach, skwar, który ró
ż
nił si
ę
w sposób zasadni-
czy od chłodu jego sztucznie ochładzanego gabinetu. Pot wyst
ą
pił mu na czoło, ale trzymał
si
ę
jeszcze m
ęż
nie przez jakie
ś
dwadzie
ś
cia minut, kiedy nagle zauwa
ż
ył,
ż
e asfalt na prze-
ciwległym chodniku jest tak rozpalony,
ż
e Murzyn sma
ż
y sobie na nim na patelni jajecznic
ę
.
Gdy pan dyrektor to zobaczył, a nawet odniósł wra
ż
enie,
ż
e usłyszał — chocia
ż
w ulicznym
zgiełku było to niemo
ż
liwe — jak skwierczy tłuszcz i jak prze
ź
roczyste białko
ś
cina si
ę
w
biał
ą
mas
ę
, zrobiło mu si
ę
słabo, pomy
ś
lał,
ż
e zemdleje, i w tej sytuacji rozpi
ą
ł kołnierz i
zdj
ą
ł bluz
ę
. Poczuł natychmiast ulg
ę
, a gdy przyszedł do siebie, ujrzał po czterech stronach,
jak okiem si
ę
gn
ąć
, kieruj
ą
cych ruchem policjantów, odejmuj
ą
cych bluzy. W rzeczy samej
chłopcy ci uwa
ż
ali to za komend
ę
, wydan
ą
w ameryka
ń
skiej, romantycznej formie i w całym
mie
ś
cie na trasach długo
ś
ci kilku kilometrów policjanci zdj
ę
li tego dnia bluzy i wdziali je
dopiero w jesieni. Na drugi dzie
ń
Times zamie
ś
cił na ten temat wzruszaj
ą
cy i wesoły artykuł i
od tego czasu wszyscy ameryka
ń
scy policjanci chodz
ą
w lecie bez bluz i jest im w tym do
twarzy.
A wi
ę
c w pokoju, o którym mowa, wszyscy byli bez bluz, wszyscy siedzieli przy
biurkach i pracowali ka
ż
dy na swój sposób albo przynajmniej udawali,
ż
e pracuj
ą
. Policjant
drzemał, dwaj cywile co
ś
czytali, trzymaj
ą
c nogi na biurku, jeden co
ś
zapisywał, a jeden
siedział bezczynnie przy oknie. Na biurku le
ż
ały przed nim jakie
ś
papiery, ale nie zwracał na
nie uwagi, tylko patrzył z okna na płyn
ą
ce pod nim w dole chmury (nie zapominajmy,
ż
e
znajdował si
ę
na 72 pi
ę
trze) i obserwował ze słabym zainteresowaniem samolot, okr
ąż
aj
ą
cy
pod nim budynek. Była to otwarta sportowa maszyna i widział wyra
ź
nie pilota, trzymaj
ą
cego
dr
ąż
ek sterowy. Zacz
ę
ło mu si
ę
robi
ć
niedobrze, zupełnie jak wtedy, gdy tu przyjechał przed
dwoma miesi
ą
cami. Miał wówczas w ogóle pecha; przyjechał z Europy na starym parowcu,
który miał dwa zbiorniki na naft
ę
, a w podró
ż
y zu
ż
ył zawarto
ść
tylko jednego, w rezultacie
czego parowiec płyn
ą
ł od połowy drogi przechylony w jedn
ą
stron
ę
. Nasz znajomy przyzwy-
czaił si
ę
do tego stopnia chodzi
ć
z jedn
ą
nog
ą
skurczon
ą
,
ż
e na l
ą
dzie sprawiało mu to pewne
trudno
ś
ci i kiedy pierwszego dnia po przyje
ź
dzie przyszedł przedstawi
ć
si
ę
w dyrekcji policji,
dyrektor, ten sam, który rok przedtem pojechał zdj
ąć
oficjalnie bluz
ę
na najbardziej ruchli-
wym skrzy
ż
owaniu, pocz
ę
stował go uwag
ą
:
— W li
ś
cie nic pan nie pisał,
ż
e ma pan jedn
ą
nog
ę
drewnian
ą
.
Nie była to zreszt
ą
jedyna zło
ś
liwo
ść
, jak
ą
go przywitał. Znajomy nasz, kiedy przyje-
chał na 72 pi
ę
tro po raz pierwszy w
ż
yciu i wyjrzał z okna, dostał zawrotu głowy. Stan jego
pogarszał jeszcze fakt,
ż
e od chwili gdy wysiadł na l
ą
d, ci
ą
gle miał wra
ż
enie,
ż
e statek si
ę
ko-
łysze. Uprzejma i urocza sekretarka wzi
ę
ła go za rami
ę
i zaprowadziła do dyrektora, który po
pierwszej uwadze o sztuoznej nodze — dodał:
— Ju
ż
pierwszego dnia chodzi pan pod r
ę
k
ę
z moj
ą
sekretark
ą
. To powa
ż
ny post
ę
p jak
na cudzoziemca.
Znajomy nasz nie dał si
ę
wyprowadzi
ć
z równowagi, cho
ć
w gruncie rzeczy był tak
zmieszany,
ż
e było mu wszystko jedno. Dziewczyna natomiast przestraszyła si
ę
i pu
ś
ciła go,
w rezultacie czego nasz bohater zatoczył si
ę
.
— Przedpołudnie, a ju
ż
pan pił? — brzmiała dalsza uwaga dyrektora, zanim znajomy
nasz zd
ąż
ył zgromadzi
ć
kilka obcych wyrazów i przedstawi
ć
si
ę
.
Obecnie zawrotów głowy ju
ż
nie miał i mógł spogl
ą
da
ć
w dół na panuj
ą
cy pod nim
ruch na ziemi i w powietrzu, ale ogarniała go dziwna t
ę
sknota. Czuł si
ę
samotny, opuszczony
i niepotrzebny. Nie miał apetytu, wła
ś
ciwie nie miał ochoty na nic, nawet do
ż
ycia, a przy
tym bał si
ę
ś
mierci, bał si
ę
,
ż
e w tym dalekim kraju umrze niepotrzebnie,
ż
e nie wróci do
domu i daremnie wmawiał w siebie,
ż
e ma tylko starych rodziców
ż
e jest. kawalerem i nie
musi si
ę
nikim opiekowa
ć
. Jechał do Ameryki z takim zapałem; spodziewał si
ę
,
ż
e zawojuje
ś
wiat, a tymczasem
ś
wiat zawojował jego. Jako młody urz
ę
dnik
ś
rodkowoeuropejskiego
pa
ń
stwa otrzymał wysokie stypendium, po raz pierwszy jechał przez Ocean, wszystko było
wspaniałe i naraz ogarn
ę
ło go przygn
ę
bienie, jakiego w
ż
yciu nie zaznał, które przeszkadzało
mu w jakiejkolwiek pracy. Pocz
ą
tkowo s
ą
dził,
ż
e dolegliwo
ś
ci jego s
ą
natury fizycznej, ale w
ko
ń
cu do
ś
wiadczony lekarz, rodak nazwiskiem Hulka zdradził mu,
ż
e s
ą
to dolegliwo
ś
ci czy-
sto psychiczne, fachowo nazywa si
ę
to depresja. Wyraz ów zna ka
ż
dy Amerykanin, od czasu
gdy chorob
ę
t
ę
przechodziła gospodarka ameryka
ń
ska i kiedy to leczenie pochłon
ę
ło wszy-
stkie oszcz
ę
dno
ś
ci Amerykanów, zdeponowane w rozmaitych bankach. Dowiedział si
ę
rów-
nie
ż
,
ż
e objawy trapi
ą
cej go choroby nazywaj
ą
si
ę
po łacinie
odium vitae
, czyli wstr
ę
t, wzgl
ę
-
dnie niech
ęć
do
ż
ycia. Stan jego był tak godny po
ż
ałowania,
ż
e nie zainteresowało go nawet
zapewnienie lekarza,
ż
e choroba przejdzie sama,
ż
e objawy jej nie s
ą
zaawansowane i
ż
e nie
trzeba b
ę
dzie wysyła
ć
go do sanatorium lub szpitala. Niech si
ę
stara co
ś
robi
ć
, nic wprawdzie
z tego nie wyjdzie, ale przynajmniej zabije jako
ś
czas, zanim mu to nie minie. Nasz bohater
czekał wi
ę
c cierpliwie,
ż
eby mu to min
ę
ło, czekał niczym podró
ż
ny, którego niedaleko od
celu złapał deszcz i któremu nie pozostało nic innego, jak czeka
ć
. Doktor Hulka przemilczał
jedno,
ż
e choroba, zanim przejdzie, trwa nieraz par
ę
tygodni, a niekiedy par
ę
lat, ale tego si
ę
chorym nie mówi. Niemniej jednak, podobnie jak wszyscy tego rodzaju pacjenci, nasz boha-
ter w diagnoz
ę
zbytnio nie wierzył, s
ą
dz
ą
c,
ż
e dolegliwo
ś
ci jego musz
ą
mie
ć
podło
ż
e fizy-
czne. On sam był człowiekiem na tyle wykształconym,
ż
eby mie
ć
jakie
ś
poj
ę
cie równie
ż
o
medycynie, mimo
ż
e był w gruncie rzeczy prawnikiem. Zawód komisarza policji wymagał
bowiem od niego ogólnego bodaj zorientowania równie
ż
w pozostałych dziedzinach.
Tak, nasz nieszcz
ę
sny bohater był komisarzem Salakiem z Praskiej Dyrekcji Policji.
Otrzymał stypendium na roczny pobyt w Stanach Zjednoczonych, wybrał si
ę
tam pełen na-
dziei, a teraz siedzi tutaj i nie tylko,
ż
e si
ę
do niczego nie nadaje, ale równie
ż
nic go nie inte-
resuje. Pocieszało go tylko to,
ż
e nie jest sam,
ż
e tego rodzaju chorych jest wielu,
ż
e neurozy i
depresje mno
żą
si
ę
, zwłaszcza w Ameryce i zwłaszcza w
ś
ród ludzi inteligentnych.
„Oho — powiedział sobie, gdy mu to przyszło na my
ś
l o tych inteligentnych ludziach
— zdaje si
ę
,
ż
e powraca mi pró
ż
no
ść
. B
ą
d
ź
pozdrowiona pierwsza jaskółko powracaj
ą
cego
zdrowia psychicznego. Oby was wkrótce było całe stado”.
Albowiem Salak przy swoich dolegliwo
ś
ciach stracił nie tylko swe dodatnie cechy, ale
równie
ż
złe. Nie był ju
ż
ambitny, nie był równie
ż
pró
ż
ny, było mu oboj
ę
tne, co zje, i było mu
zupełnie oboj
ę
tne, co pomy
ś
l
ą
o nim inni ludzie. Czuł si
ę
jak człowiek po przejedzeniu,
któremu jest niedobrze i którego nic nie interesuje. Powtarzał sobie,
ż
e przez cał
ą
podró
ż
po
morzu ani razu nie cierpiał na morsk
ą
chorob
ę
, a teraz, teraz j
ą
przechodzi — co prawda bez
torsji, ale ze wszystkimi oznakami wstr
ę
tu. Starał si
ę
przebywa
ć
w towarzystwie, tak jak
poradził mu doktor Hulka, ale nie przydało si
ę
to na nic; mimo
ż
e do
ść
cz
ę
sto bywał zapra-
szany do rodaków i swoich ameryka
ń
skich kolegów, nie zmieniło to jego nastroju. Od czasu
do czasu ogarniały go ataki smutku i wolał wtedy siedzie
ć
w domu. „Co jest warte
ż
ycie —
powtarzał sobie — i tak doczekam si
ę
chwili, kiedy umr
ę
, doczekam si
ę
na pewno”. I ta my
ś
l
natr
ę
tna prze
ś
ladowała go do tego stopnia,
ż
e kilkakrotnie miał ju
ż
ochot
ę
ow
ą
chwil
ę
w
sztuczny sposób przybli
ż
y
ć
, ale mimo wszystko zaufał rozumnemu lekarzowi; wiedział, po-
niewa
ż
jego intelekt i zdolno
ść
rozumowania pozostały nienaruszone,
ż
e wszystko to przej-
dzie, albo przynajmniej w to wierzył.
Kiedy po raz pierwszy przyłapał si
ę
na tym,
ż
e zastanawia si
ę
, i
ż
jego dolegliwo
ś
ci psy-
chiczne trafiaj
ą
si
ę
ludziom inteligentnym, zrozumiał,
ż
e oto powraca jego dawna pró
ż
no
ść
,
ż
e dusza jego znów otrzymuje wreszcie jak
ąś
barw
ę
, pomimo
ż
e jest to barwa poniek
ą
d
czarna, poniewa
ż
pró
ż
no
ść
ci
ą
gle uwa
ż
amy za cech
ę
ujemn
ą
, cho
ć
jest ona w gruncie rzeczy
głównym motywem ludzkiej działalno
ś
ci. Zacz
ą
ł wi
ę
c znowu zastanawia
ć
si
ę
nad tym, jak si
ę
leczy
ć
.
— Powinien pan sobie znale
źć
jakie
ś
hobby lub w ogóle jak
ąś
prac
ę
, na przykład fizy-
czn
ą
, która zaprz
ą
tn
ę
łaby pa
ń
sk
ą
uwag
ę
— radził mu Hulka.
Ale to si
ę
tylko łatwo mówi; „konika”
ż
adnego nie miał, nic go nie interesowało, da-
wniej bawiła go praca, a teraz była dla
ń
wstr
ę
tna. Zupełnie automatycznie kontynuował nauk
ę
j
ę
zyka angielskiego, mechanicznie przegl
ą
dał registratur
ę
dyrekcji policji, odwiedzał ró
ż
ne
miejsca, gdzie popełniono zbrodnie, i brał udział w dochodzeniach na miejscu; chodził ni-
czym automat do prosektorium, do zakładu medycyny s
ą
dowej i miał wra
ż
enie,
ż
e wszystko
to do niczego nie prowadzi. I nie podejrzewał w ogóle,
ż
e podczas gdy jego strona uczuciowa
jest chora i słaba i nie pozwala kierowa
ć
si
ę
rozumem, sam rozum pracuje bez jego udziału,
gromadz
ą
c materiał, który wkrótce, gdy dusza jego b
ę
dzie znowu zdrowa, zrobi z niego czło-
wieka bardziej wydajnego ni
ż
kiedykolwiek przedtem. Nie zdawał sobie z tego sprawy, po-
niewa
ż
miał uczucie,
ż
e zadziwiaj
ą
ca maszyneria jego ciała zawiodła i
ż
e gdy ocknie si
ę
po-
nownie do
ż
ycia, nigdy nie b
ę
dzie ju
ż
takim, jak dawniej. Zapominał,
ż
e ataki smutku mog
ą
zmieni
ć
si
ę
w powa
ż
ne rozumowanie,
ż
e jego m
ę
drkowanie mo
ż
e nabra
ć
gł
ę
bi i
ż
e pewnego
dnia owe nagromadzone, chocia
ż
by mechanicznie, wiadomo
ś
ci nabior
ą
kształtów i wydadz
ą
owoce, tak jak musi je wyda
ć
wszystko, co w naturze padło na wła
ś
ciw
ą
gleb
ę
, chocia
ż
by
gleba ta była w porze zimowej stwardniała od mrozu i niepłodna. Zapominał,
ż
e wszystko
Plik z chomika:
gabriel4
Inne pliki z tego folderu:
Stanisław Lem - Szpital Przemienienia (02a).mp3
(10718 KB)
11-Śledztwo.mp3
(10246 KB)
Stanisław Lem - Kongres futurologiczny (01).mp3
(99933 KB)
137.Powtórka cz.13(2).mp3
(3239 KB)
!okładka książki - Verbai, 1990 rok(1).jpg
(63 KB)
Inne foldery tego chomika:
[1964] Spotkanie ze szpiegiem
01. Live at the Marquee, London 1969 (1998)
02. Live at Jacksonville 1972 (1998)
03. The Beat Club Bremen 1972 (1999)
04. Live at Cap D'Adge 1982 (1999)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin