13_cz2_18. Bartosz 'Rorsarch' Boroński - Zima IV.pdf

(422 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 18
Bartosz 'Rorsarch' Boroński
Zima, część 4
857153335.002.png
Gniewny opowiedział Rorsarchowi historię człowieka, który nie
odróżniał fikcji od rzeczywistości, o jego poszukiwaniach i kompanach
podróży. O osadach na Polskim Pustkowiu, o których istnieniu nie
wiedział, o tajemnicach Upadłych i ich zbrodniach. I o nim samym,
nieustannie poszukującym czegoś, o czym nie wiedział nikt. Pojawiał się
epizodycznie, jako czyjeś wspomnienie, jednak nie odgrywał ważniejszej
roli w opowieści, co go cieszyło. Jeszcze brakowało, żeby ktoś napisał
książkę albo opowieść o jego przygodach. Mimowolnie zrozumiał
bohatera, który przez swoją chorobę tracił zaufanie swoich towarzyszy,
nie mogąc czasem odróżnić przeszłości od teraźniejszości. Świat, jaki znał
Rorsarch, przeplatał się z wizją gawędziarza, która była niebanalna.
Jednak najbardziej w tej historii zaciekawiła go spora ilość informacji,
które były tajne. Tajemnicze homunkulusy przypominały mu o
humanoidalnych robotach, Fallen 0 przypomniał mu z kolei o Projekcie
0, mafie i historia Poznania były nadzwyczaj realistyczną przyszłością
tego miasta po jego odejściu. Intrygujący, choć także mało dokładnie
opisany był fakt znajomości Zero i doktora Steinmana.
— Solidna historia, naprawdę nie dziwię się, że ludzie cię słuchają.
Ale tak między nami, wiesz naprawdę dużo, czyż nie? – powiedział po
tym, jak Gniewny skończył swoją opowieść.
— Wynika z tego, że ty również wiesz niemało.
— Ciekawi mnie tylko, skąd ty wiesz pewne rzeczy.
— Powiedzmy, że ta historia została opowiedziana w czasach mojej
młodości. Twoja historia. Historia tego świata.
— Powiedzmy, że ci nie wierzę.
— Wiem, że udasz się do Trójmiasta. Spotkasz tam część tego, czego
obsesyjnie szukasz. I jeszcze jedno – dodał gawędziarz, wstając od
stolika. – nigdy nie miej pustego buta. Wiem, to dziwne, ale kiedyś to
zrozumiesz.
Rorsarch nie wiedział co o tym myśleć. Gawędziarz, który miał na
kurtce wydrapany nożem napis ‘’Wrathu’’ co mogło być wzorcem jego
przezwiska, wiedział co zrobi. Słowa o bucie wprawiły go w konsternację,
jedyną rzeczą poza skarpetą były tam noże do rzucania. To je miał na
myśli? Dopił piwo, które zamówił podczas opowieści i wrócił do domu.
Kolejną noc dręczyło go koszmary, jednak powoli słabły, chociaż czekał
na wizytę denerwującej czaszki, gdyż zwykle ona kończyła takie
koszmary. Lub je zaczynała. Rano wstał i wyszedł w trasę, chcąc
poobserwować szlak karawan i znaleźć jakiś punkt zaczepienia w sprawie
857153335.003.png
Zdziczałych. Pomimo strat, jakie ponieśli pod Bydgoszczą, ich populacja
nie zmniejszyła się. Przeniosły się na wschód, porywając wędrowców i
napadając na karawany. Prowadzili nomadyczny tryb życia, jednak chyba
zmieniły upodobania po ostatnich wydarzeniach. Musiały mieć gdzieś
leże, w którym wypoczywały między posiłkami i być może się rozmnażały.
Na razie nie wiedział nic. Obsadził się w jakimś zniszczonym budynku
koło głównego szlaku i wypatrywał. Pojawiali się pojedynczy wędrowcy,
zdawało mu się, że widzi tam Gniewnego, jednak ani śladu Zdziczałych.
Dopiero kiedy pojawiło się kilku ludzi, słabiej uzbrojonych, wyskoczyli
dosłownie znikąd. Złapali ich i zaczęli konsumować, nie zważając na ich
krzyki. Skręcili im karki i kontynuowali ucztę, nie wiedząc, że
kilkadziesiąt metrów dalej przez lunetę celownika i okular gogli
Rorsarcha spogląda oko, które właśnie wybrało cel. Padł strzał i jeden z
kanibali legł bez ruchu. Spowodowało to pożądaną reakcję, czyli ucieczkę.
Obserwując je przez lornetkę, stwierdził że znikają blisko starego zamku,
który niegdyś służył Krzyżakom a dziś pełnił funkcje kolejnych
bezużytecznych ruin. Przynajmniej dla ludzi. Starając się pozostać
niezauważonym, pokonał dość długi dystans dzielący go od zamku i
zauważył oznaki bytności Zdziczałych. Walające się po okolicy szczątki i
ciała ich pobratymców, częściowo zjedzone. Jednak na naziemnym
poziomie nie znalazł żadnego z nich, najprawdopodobniej, jak wszystkie
mutanty, wybrały sobie na leże jaką zimną, wilgotną, ciemną jaskinię.
Wyjął swój cenny pistolet energetyczny z amunicją, którą zdobył w Pile i
ruszył do katakumb rozciągających się pod zamkiem. Noktowizor
pomagał rozjaśnić ciemność, natomiast Zdziczali musieli w jakiś inny
sposób radzić sobie z mrokiem. Szedł ostrożnie, starając się nie wywołać
niepotrzebnego hałasu, żeby nie spłoszyć przeciwników. Przeszedł przez
niemal całe podziemie i nie znalazł niczego, poza mała stertą ciał, z której
wystawała niepokojąca, mechaniczna ręka. Myślał, że to niejadalna dla
kanibali proteza, jednak przy bliższych oględzinach znalazł kolejne części
mechanicznego ciała. W końcu znalazł głowę robota, z wyjedzonym
mózgiem. Nie miał on żadnych oznaczeń, co do jego przynależności, poza
numerami seryjnymi protez rąk: TK 477 i TK 455. Zastanawiało go, co
robił tutaj robot i skąd się wziął. I czy był związany z dr Steinmanem, bo
technologia była identyczna do tej używanej przez niego. Nie znalazł
nigdzie pojemnika z pożywką, co było zastanawiające. Poprzedni robot,
którego widział w Kutnie, miał duży pojemnik na plecach, tu nie znalazł
nic takiego. Przeszukał jeszcze pomieszczenie i znalazł wszczep
857153335.004.png
domózgowy, pogryziony i obśliniony. Schował go do kieszeni, mając
nadzieję, że będzie w stanie go rozpracować w późniejszym czasie.
Usłyszał jakieś ryki i popiskiwania, i postanowił schować się gdzieś,
domyślając się, że to Zdziczali. Faktycznie, przybyli do tej komnaty ze
świeżymi zwłokami i zaczęli konsumpcję. Jednak po skończonym posiłku
wyszły na zewnątrz. Leże musiało znajdować się gdzieś indziej, tutaj
musiały mieć coś w rodzaju jadalni. O ile poprzednie osobniki robiły
wszystko w jednym miejscu, tak tutejsze rozdzielały miejsca
wykonywania tych czynności. Wyszedł z katakumb i starał się je
wypatrzeć, jednak zachodzące Słońce nie dawało wystarczającej ilości
światła. Wdrapał się na ostatnie piętro jakiegoś budynku i obserwował
okolicę przez lornetkę. Po zmroku pojawiło się kilku Zdziczałych,
niosących swoje ofiary do katakumb a następnie wyszły najedzone. To
była szansa dla Rorsarcha. Szybko zszedł i podążył za nimi w bezpiecznej
odległości. Opuścili obszar Starego Miasta i szli w stronę zbudowanego w
połowie mostu na Wiśle. Przeszli przez plac wiecznej budowy i dotarli do
starego fortu. Nikt się tutaj nie zapuszczał, ze względu na legendę o
brutalnych porwaniach i rytualnych morderstwach popełnianych przez
jakąś półinteligentną rasę. Miały to być Zieloniaki egzystujące w
zbiornikach wodnych. Słyszał tę legendę kilka razy, a ostatnie
wspomnienie o nich padło podczas opowieści Gniewnego. Jakkolwiek
Zieloniaki były niemal ludzkie, tak utopce miały nie kontaktować się ze
światem i mordować podróżnych przebywających nad rzekami i
jeziorami. Skoro Zdziczali uznali to za bezpieczne miejsce do snu, albo te
legendy pozostaną legendami albo jakoś dogadały się z utopcami.
Zdziczali weszli do fortu natomiast Rorsarch przyczaił się na wzgórzu nad
nim i obserwował wyjście. Nad ranem zauważył ogromną gromadę
oszalałych z głodu ludzi, wysypującą się z fortu. Więc to tutaj znajduje się
ich leże. Zmęczony postanowił wrócić do miasta i poczekać aż ogłoszą
poszukiwania leża, gdy z krzaków wyleciała pchnięta ogromną siłą
włócznia, która wbiła się w ziemię obok Rorsarcha. Błyskawicznie
przetoczył się w drugą stronę i wyszarpnął pistolet z wewnętrznej kieszeni
płaszcza, celując nim w krzaki. Kolejne włócznie wylatywały z lasu i
musiał uciekać na pobliską szosę. Schowany za samochodem wyjął
karabin snajperski i zaczął celować do niewidzialnego wciąż wroga. Nagle
zauważył ludzką sylwetkę, całą szarą, z włócznią w dłoni. Przypominała
Zieloniaka, jednak jego skóra była ciemniejsza oraz wyglądał na
pokrytego jakimś śluzem. Nie czekając zbyt długo wycelował w głowę i
857153335.005.png
strzelił. Kolejny przeciwnik, tym razem z prymitywnym łukiem,
wyskoczył z zarośli i zaczął szukać przeciwnika. Korzystając z jego
zagubienia, wystawił lufę przez wybitą szybę samochodu i pozbawił
kolejnego utopca głowy. Nie mając czasu na katalogowanie kolejnego
gatunku unikatowej fauny, zaczął uciekać pomiędzy samochodami w
stronę Starego Miasta. Było to ładne parę kilometrów a przeciwnicy
zaczęli wysypywać się z krzaków w dużych ilościach. Zastanawiał się,
czym ich uraził, że rzucili się na niego w takiej ilości. Słysząc okrzyki
przypominające ‘’GNIAGNIAGNIAAAAAAAAAAAAA’’ stwierdził, że
musiał ich bardzo rozwścieczyć. Minął plac budowy i miał przed sobą
perspektywę nazbyt długiego biegu. Pogoń nie odpuszczała, a on powoli
opadał z sił. Nagle zauważył galerię handlową po prawej, w której
postanowił się schować. Automatyczne drzwi nie miały zamiaru się
rozsunąć, jednak ktoś był tu przedtem i wybił szklane szyby z nich, więc
nie było problemu z dostaniem się do środka. Utopce zatrzymały się
przed wejściem i otoczyły je. Niemal równocześnie usłyszał w swojej
głowie głos ‘’A więc, kolejny.’’. Zobaczył jakiegoś człowieka,
pozbawionego głowy, która była najprawdopodobniej rozbita o pobliską
ścianę. W ręku trupa leżał stary, niemal zapomniany wynalazek –
dyktafon na kasety. Wyjął go z dłoni trupa i odsłuchał. Głos człowieka
łamał się co chwilę, przypominał raczej bełkot.
— Nie, nie odejdź! Nie dam rady, zawiodłem! Zostaw mnie, nie
zniszczysz mnie! Ktokolwiek to usłyszy, nigdy go nie uwalniaj! Nigdy!
Groza nie może, zostaw mnie w spokoju! Nie pokonasz mnie!
AIEEEEEEEEEEEEEEE
Głuch odgłos uderzenia zakończył nagranie. To wszystko
przypominało bełkot jakiegoś obłąkanego, jednak zdarzały się momenty,
kiedy był świadomy. Głos, który usłyszał zaraz po tym, jak tu wszedł,
musiał być tym, co zgubiło tego człowieka. Ruszył w prawą stronę galerii,
gdyż lewa była zablokowana a wejście było otoczone przez utopce. Co
kilka kroków słyszał ten sam głos, mówiący mu że zginie. Starając się mu
nie poddać, zmierzał . Głos stawał się coraz bardziej natarczywy, a gdy
znalazł na podłodze kasetę, usłyszał potępieńczy pisk, który niemal
powalił go na ziemię. Włożył kasetę do dyktafonu i wciąż leżąc, odsłuchał
wiadomość.
— Miejscowe utopce niedawno opuściły swoje siedliska nad Wisła i
zaczęły przejawiać agresję w stosunku do ludzi. Zagoniły mnie tutaj, nie
wiem czemu. Wygląda na to, że oddają kult czemuś, co da się określić
857153335.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin