13_cz2_13. Michał 'Szczupak' Sietnicki - Łowcy potworów.pdf

(1289 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 13
Michał 'Szczupak' Sietnicki
Łowcy potworów
857154379.002.png
857154379.003.png
Usłyszałem lekki szum tunelowej wentylacji, oraz resztki ze zgiełku
panującego w głównym tunelu, co oznaczało, że się obudziłem.
Otworzyłem lekko oczy, na tyle szeroko, by coś widzieć, lecz nie dość, by
widzieć całkowicie wyraźnie. Nad sobą zobaczyłem sufit zrobiony ze
sklejki, pomalowany na szaro. Sklepienie trzymało się na czterech
rurkach PCV, do których były przyczepione kawałki materiału z
wojskowego namiotu, w nich gdzieniegdzie były wykonane okienka.
Odsłonić można je było przez odchylenie do góry zasłaniających łat i
przyczepienie ich na rzep do reszty ścianki. Okienka te, w razie
konieczności, mogły też służyć za otwory strzelnicze, ale wątpię, by cienka
warstwa materiału była dobrą osłoną…
Podniosłem się w pasie, lekko wysuwając ze śpiwora. Przetarłem
rękoma twarz, a później przeciągle ziewnąłem przeciągając się. Błogi stan
braku myśli w głowie minął na kolejne kilka, kilkanaście godzin. Kolejny
dzień, być może ostatni… Taak, to jest wielce prawdopodobne gdy jest się
jednym z wiedźminów… Spojrzałem na zegarek, leżący obok mojego
posłania. Była za kwadrans siódma, dobra pora na pobudkę. Rozpiąłem
całkowicie śpiwór i obróciłem się w prawo, byłem ubrany tylko w
bokserki i podkoszulek, które robiły za piżamę, więc pochyliłem się w
stronę leżących na, także sklejkowej, podłodze, spodni. Strzepnąłem je
szybkim ruchem i zaciągnąłem na nogi. Spodnie to były oliwkowe
bojówki, z doszytymi łatami wzmacniającymi na kolanach. Ściągnąłem
podkoszulek i ubrałem się w czarny T-shirt, na który przez głowę
naciągnąłem oliwkowego polara z czarnymi wzmocnieniami na
ramionach.
Po tym odsłoniłem kolejno okienka koło posłania i obok wyjścia.
Drzwi były jak w typowym namiocie: kawałek materiału, zszyty z boku,
odpinany na zamek błyskawiczny. Nie musiałem się w tym celu zbytnio
przemieszczać, bowiem mój jednopokojowy dom miał trochę więcej niż
pięć metrów kwadratowych. Nie był na tyle wysoki, by móc stanąć, co
najwyżej być przygarbionym, ale ja preferowałem poruszanie sie na
czworaka. W środku, oprócz mojego posłania, znajdowały się jeszcze trzy
szafki. Dwie z szufladami i jedna z półkami. W pierwszej, z szufladami,
stojącej pod ścianką naprzeciwko tej, w której znajdowało się wyjście,
trzymałem w kaburze udowej swój pistolet USP SD kaliber 9mm
Parabellum, oraz panel udowy z ładownicami na trzy piętnasto nabojowe
magazynki do niego, oraz niewielką skrzynkę z amunicją. Kaburę i panel
kupiłem od jednego kupca, a on miał je ze sklepu z militariami na
857154379.004.png
powierzchni. W drugiej szafce trzymałem ubrania. Szafka ta stała pod
okienkiem, obok wejścia. Na pierwszej z półek trzymałem książki. Wśród
licznych tytułów znajdowały się „Piknik na skraju drogi” Strugackich,
„Metro 2033” i „Metro 2034” Głuchowskiego, a także wszystkie książki o
Białym Wilku Sapkowskiego, było też kilka innych tytułów, ale z tych
właśnie byłem najbardziej zadowolony. Na drugiej CDki z muzyką do
radia stojącego na szafce obok leża. Były tam różne zespoły, głównie
Metallica i Iron Maiden… Nie pytajcie, skąd je mam.
Ponownie spojrzałem na zegarek. Była siódma bez minuty,
śniadanie zaczynało się o siódmej, a większość sklepów otwierano o
siódmej trzydzieści. Nałożyłem zegarek na nadgarstek, a z szuflady
wyjąłem kaburę, w kamuflażu kojot tan, oraz panel udowy w tym samym
kolorze. Podpiąłem je do paska od spodni i pozapinałem na zatrzaski
dodatkowe paski. Potem zbliżyłem się do wyjścia. Obok niego stały
czarne półbuty do biegania, nie były one sznurowane ani na rzepy,
zaciągało się je na gumkę. Naciągnąłem je i zacisnąłem gumkę, po czym
rozpiąłem wyjście.
Moim oczom ukazał się „blok”, posiadający parter i trzy piętra. Blok
ten ciągnął się na całej długości tunelu, czyli około pięćdziesiąt metrów.
W takim samym mieszkałem ja. Piętra i parter miały taką samą
wysokość, a każde mieszkanie takie same wymiary. Oczywiście bywały też
dłuższe, które były bardziej luksusowe i kosztowne, lub krótsze, trochę
mniej luksusowe, ale tańsze. Na te dłuższe pozwalała sobie rodziny, które
nie zmieściłyby się w normalnym mieszkaniu i niektórzy „wiedźmini”,
lecz nie wszyscy. Ja mieszkałem w średniej wielkości mieszkaniu i takie
mi wystarczy. Stać mnie na większe, ale skoro nie potrzebuję takowego…
Administracja mieszkała w pomieszczeniach w pobliżu swoich biur…
Niektórzy nawet mieszkali w swoich biurach, przynajmniej mieli
sekretarki pod ręką… Heh…
Spojrzałem w dół. Między „budynkami” krzątali się mieszkańcy
bunkra. Mieszkałem na czwartym piętrze, więc przypisywała mi drabinka
sięgająca aż do podłogi, która była na stałe przymocowana do „bloku”.
Obróciłem się przodem do wejścia, postawiłem nogi na szczebelkach, a
rękoma chwyciłem za ramę drabiny i w dość szybkim tempie zacząłem
schodzić. Gdy byłem metr nad podłogą rozejrzałem się, czy nikt pode
mną nie stoi i szybkim ruchem odbiłem się od drabinki, po czym
wylądowałem na korkowej wyściółce betonowej podłogi bunkra
delikatnie uginając nogi w kolanach. Większość siły uderzenia pochłonął
857154379.005.png
korek na podłodze i miękkie podeszwy butów, więc moje kolana były
bezpieczne…
Na mój wybryk uwagę zwróciło tylko kilka osób, wyraźnie
przejezdnych lub nowych, bowiem miejscowi już się przyzwyczaili do
tego, że lubię sobie poskakać… Kiedyś nawet strzelałem salta do tyłu, ale
skończyłem po tym, jak prawie nie przejechałem jakiemuś dzieciakowi
zajętemu zabawą w berka podeszwami po twarzy… Poprawiłem lekko
bluzę i poszedłem w prawo. Szedłem dość długo, po czym dotarłem do
skrzyżowania z głównym tunelem. Stało na jego narożniku dwóch innych
wiedźminów, ubranych w służbowe uniformy, składające się z czarnego
munduru, kabury z G17 w środku, kamizelki taktycznej i kajdanek. Byli
zajęci jakąś bardzo burzliwą dyskusją, co im jednak nie przeszkodziło w
machnięciu mi na powitanie ręką. Odmachnąłem im i skręciłem w lewo.
Pod prawą ścianą tunelu stały jeszcze zamknięte stragany, a na jego
środku krzątało się trochę ludzi. Korytarz oświetlany był lampami
naściennymi osłanianymi metalowymi kagańcami, do których prowadziły
przewody, ukryte w drewnianych listwach. Miały one ochraniać przewody
zarówno przed chuliganami, jak i sabotażystami, co generalnie na jedno
wychodziło… Za uszkadzanie tych przewodów groziły dość surowe kary, a
służby porządkowe, takie jak wiedźmini, miały prawo używać siły wobec
osób, które bez zezwolenia coś kombinowały przy kablach…
W pewnym momencie zobaczyłem drzwi, znajdujące się w lewej
ścianie. Obok nich stał mężczyzna ubrany w niebieski uniform policyjny,
wyglądający na wyraźnie znudzonego. Podszedłem do niego.
— Dobry, dokumenty. – przywitał mnie mężczyzna, przestając
opierać się o ścianę z rękoma skrzyżowanymi na piersi, zaczynając
wykonywać dość mozolne i zaspane ruchy. Spojrzałem głęboko w jego
niebieskie oczy i powiedziałem:
— Ty, kurde, przecież mnie znasz…
— No, niby tak, ale… — zaczął mówić. Jego głos wskazywał na
dyżur, który miał się za niedługo skończyć.
— Tak, tak… „Rozkazy to rozkazy…” i tak dalej… — wymruczałem z
poirytowaniem. Trzeba to będzie inaczej rozwiązać… Nabrałem powietrza
w płuca i już zaczynałem się drzeć po wojskowemu na chłopaka, gdy
poczułem delikatny dotyk czyjejś dłoni na moim ramieniu, po czym
usłyszałem spokojny, melodyjny, kobiecy głos:
— Romek, przecież nas znasz… Otwórz więc, cholera jasna, z łaski
swojej te drzwi, a może nikt się nie dowie, że przysypiasz na posterunku…
857154379.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin