13_cz2_17. Kamil 'Wrathu' Kwiatkowski - 13.pdf

(2084 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 17
Kamil ‘Wrathu’ Kwiatkowski
13
857153468.002.png
857153468.003.png
Polskie Pustkowia nie były zbyt przyjaznym miejscem. Na
otwartych przestrzeniach czyhały zmutowane formy życia, a w miastach
czaiły się gangi bandytów bezlitośnie łupiące każdego napotkanego
człowieka. W niektórych niedostatecznie zniszczonych udało się
zachować resztki cywilizacji. Cudem ocaleli próbowali odbudować stary
świat. Czasem się to udawało, czasem nie. Niektórzy woleli pozostawać
neutralni. Nie pomagali w odnowie, ale też w niej nie przeszkadzali. Dbali
o swoje dobro, ale nie łupili nikogo. Woleli pozostać niezauważeni.
Znajdywali jakieś dobre kryjówki i tam czekali na śmierć w tej czy innej
postaci. Nie było to miejsce dla optymistów. A może powinno się
powiedzieć, że tylko oni mieliby szansę tu przetrwać?
Zwykłym ludziom nigdy nie było dane przeżyć apokalipsy...
Kolejny poranek w spaczonym świecie. Mężczyzna otworzył brudne
powieki i z niesmakiem zauważył, że nadal żyje. Nie chciał sobie odbierać
życia. Bał się? Miał zasady moralne? To dobre pytanie, szczególnie w tych
czasach. Nie ma nadziei.
Zmęczony wzrok. Po porannych ćwiczeniach nałożył na siebie jakieś
stare szmaty, które kiedyś mogły mieć niebieski kolor, jednak teraz
nazwać by go można poniekąd piaskowym, o ile ktoś kiedyś taki
wymyślił. Podarte spodnie dżinsowe przylegały do niegolonych ud i
łydek. Szczęśliwie udało mu się zachować buty. Nie były one pierwszej
młodości, aczkolwiek stopy chroniły zacnie. Mało tego, mógł się też
pochwalić czapką, goglami motocyklowymi i półmaską filtrującą, której
nie zdejmował z szyi, podobnie jak obrączki. Ładna, złota, lecz dziś nic
niewarta. Skrył ją pod rękawicami z obciętymi koniuszkami palców.
Skóra brudna, ale w miarę tłusta, nie był palaczem. Rozejrzał się dookoła.
Nic się nie zmieniło, to były te same ruiny, co zawsze. Lepsze miejsce nie
mogło mu się trafić. Nie wiadomo, skąd się wziął. Nikt mu nie
towarzyszył. Nie wyglądał na zadowolonego. Nic dziwnego, skoro
obudziło go jakieś dziwne trzęsienie na zewnątrz. Powoli wszedł po
betonowych schodach. Uważając, by nie narobić hałasu gruzem, zauważył
coś, czego dawno nie widział. Samochód. Gdyby dobrze znał się na
samochodach, poznałby markę. Tak czy inaczej, trudno, by wyglądał na
nowy. Ktoś nim jechał, co było już w ogóle ewenementem. Od kilku dni
nikogo nie widział w okolicy, która jest częścią wcale niemałego miasta.
Gorzów, to było to miasto. Gorzów Wielkopolski, województwo Lubuskie.
857153468.004.png
Zatrzymał się. Cholera wie, co planuje, myślał mężczyzna. Nie miał
żadnej broni, o dziwo nie znalazł też nic, co by się na taką nadało. Może
poza zardzewiałym prętem, który połamał się, gdy próbował podważyć
drzwi. Miał pięści. Trochę siły nawet miał. O ile przeciwnik nie będzie
uzbrojony, to spokojnie sobie poradzi. Ale zawsze jest opcja, że kierowca
nie ma złych zamiarów. Wyszedł. Ubrany w niebieską koszulę w całkiem
niezłym stanie, jak na warunki, w jakich przyszło mieszkać ocalałym oraz
spodnie robocze na szelkach. Głowę chronił mu kask. Taki, jakich używali
budowniczy na wszelki wypadek. Świdrował wzrokiem bohatera. Nie do
końca jasny był jego cel.
— Podejdź. Jestem z kolonii ocalałych... Możemy ci pomóc.
Mężczyzna nie był pewien. To zawsze może być jakaś sztuczka.
— Popatrz na moje ubrania. Przecież nie mógłbym takich znaleźć
gdzieś w ruinach. Możemy zapewnić ci wyżywienie.
Nadal nie był pewny, ale zrobił krok w stronę samochodu.
— Jak się nazywasz? — zapytał kierowca, ale nie otrzymał
odpowiedzi.
Uznawszy, że nie ma nic do stracenia, mieszkaniec pobliskich ruin
podszedł do drugiego człowieka, stając mu naprzeciw. Był od niego
wyższy, ale mniej umięśniony, również nie miał w zwyczaju się golić, a
kierowca, o dziwo, miał zarost znacznie mniejszy. Różnica była też w
wieku, gość w kasku wydawał się starszy o jakieś dziesięć czy może nawet
piętnaście lat od niespełna dwudziestopięciolatka w niebiesko—
piaskowych łachmanach.
— Niemowa, czy co?
Niepewne kiwnięcie na odpowiedź wystarczyło, by kierowcę
ogarnęło niezadowolenie. Z informacji nici, ale do innych rzeczy się nada,
pomyślał. Otworzył bagażnik i podszedł do mężczyzny, który ani nie
drgnął, po czym zamachnął się z całej siły i uderzył go policyjną pałką w
głowę.
Obudziły go bardzo niewygodne warunki przejazdu. Z niechlujnie
przygotowanymi węzłami sznura z łatwością i niezauważenie sobie
poradził. Leżał na podłodze samochodu, w poprzek. Nad nim przypięta
pasami była kobieta. W jego wieku, rude włosy, cera trochę zniszczona
przez palenie, miejscowe przebarwienia. Rzucały się w oczy rany i siniaki,
częściowo przykryte przez brudne szmaty będące niegdyś białą bluzką.
Czarne paski stylowo przytrzymujące czerwoną spódnicę w kratę na
kształtnych biodrach. Była bosa i nieprzytomna. Okrucieństwo, jak tak
857153468.005.png
można, myślał bohater. Proste myśli, które przyszłyby na myśl każdemu
posiadającemu sumienie i zachowującemu resztki człowieczeństwa.
Spostrzegł, że jego rękawice zniknęły wraz z obrączką. Niewiele się
zastanawiając, wstał i złapał kierowcę. Co dziwne, nikt nie siedział w
siedzeniu obok. Wiele ryzykował. Auto wjechało w coś ostrego. Pękła
opona. Dało się słyszeć klakson, co było efektem uderzenia głowy
kierowcy. Kluczyki wyjęte ze stacyjki wbiły się w jego oko, czyniąc na jego
ubraniu i siedzeniu krwawy kolaż, nieprzyjemny krzyk obudził
dziewczynę z tyłu, która także zaczęła krzyczeć. Umilkli, gdy samochód
uderzył w ścianę jakiegoś budynku.
Mężczyzna z łatwością zdjął rękawice i obrączkę kierowcy. Miał też
drugą, ale to pewnie jego. Nie wiedzieć czemu, zachował się, jak gdyby
odzyskanie obrączki było priorytetem. Sam kierowca zemdlał na skutek
silnego uderzenia głową o kierownicę. Dziewczyna spadła na podłogę
auta, ale poza lekkim potłuczeniem nic poważniejszego jej się nie stało.
— Zostaw mnie, kim jesteś?!
Nie mogła usłyszeć odpowiedzi. Gestem protagonista nakazał jej
spokój, po kilkudziesięciu sekundach ustąpiła. Obejrzała się, w jakim jest
stanie i z ulgą stwierdziła, że jedyne, co jej się stało, to te siniaki i rany.
— Jak się nazywasz...? — zapytała, ale urwała, bo zauważyła, że to
bezcelowe — Dziękuję ci. Uratowałeś mnie, niewielu by tak postąpiło...
Nazywam się...
Tym razem to on ją uciszył. Przyłożył palec do jej ust, a ona
pomyślała, że chciał jej przekazać, że w imionach tkwi niebezpieczeństwo.
— Jak uważasz... Kiedyś i tak się dowiesz, będziesz musiał i mam
nadzieję, że i ja poznam twoje.
Niemy uśmiechnął się. Oboje wyszli z samochodu i po zostawieniu
ciała kierowcy gdzieś w pobliżu, zaczęli przeszukiwać bagażnik. Znaleźli
parę kanistrów benzyny; prowiant, który mógłby starczyć nawet na
tydzień, jeśli nie dłużej przy umiejętności oszczędzania na później; pałkę
policyjną, z której oboje oberwali, a także więcej sznura i dobre, grube
nożyce. Zaś przy właścicielu nóż myśliwski o ostrzu długości dwudziestu
pięciu centymetrów, a zatem całkiem niezła sztuka; kilka monet o
wartości może 2,40 zł, co może wskazywać na to, że handel gdzieś nadal
kwitnie. Zgodnie uznali, że pałka w rękach faceta bardziej się przyda,
chodzi o siłę uderzenia. Zorientował się, gdzie się znajdują. Zresztą
trudno by było się nie zorientować. Nad centrum miasta górowała
katedra. Ulice zapełnione mniej lub bardziej niedziałającymi
857153468.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin