Courths-Mahler Jadwiga - Córka szulera.pdf

(539 KB) Pobierz
Courths-Mahler Jadwiga - Córka
Jadwiga Courths_Mahler
Córka szulera
Tom
Całość w tomach
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Polskiego Związku Niewidomych
Warszawa 1995
`pa
Tłoczono w nakładzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1
Przedruk z wydawnictwa
"Akapit",
Katowice 1991 r.
Pisał R. Duń
Korekty dokonały
D. Jagiełło
i K. Markiewicz
`st
Ronald Norden przechadzał się
powoli po salonie klubu; od
czasu do czasu zatrzymywał go
jakiś znajomy, z którym
zamieniał kilka słów, nikt
jednak nie potrafił dłużej
przykuć jego uwagi. Był dziś w
takim nastroju, że wszystko go
nudziło i postanowił powrócić
do domu.
Minął wszystkie salony, aż
wreszcie zatrzymał się przed
drzwiami gabinetu, w którym
grano w karty. Wszedł po chwili
wahania do dużego pokoju, gdzie
wokoło wielkiego okrągłego
 
stołu siedziało kilkunastu
mężczyzn pochłoniętych grą.
Ronald przystanął i zaczął
obserwować twarze grających.
Wydawali się ogromnie
podnieceni, zapewne chodziło w
tej chwili o jakąś znaczną
sumę. Na wszystkich tych
bladych twarzach malował się
nerwowy niepokój lub też
chciwość. Tylko jeden gracz
miał twarz, jakby wyciosaną z
kamienia. Ten człowiek właśnie
zdołał przykuć uwagę Ronalda,
który zapomniał w tej chwili o
znudzeniu.
Był to mężczyzna, mogący
liczyć lat pięćdziesiąt. Twarz
miał bladą, lecz ogromnie
skupioną i spokojną. Jego
wysmukła, elastyczna postać w
znakomicie skrojonym smokingu
sprawiała wrażenie niezwykle
wytworne. Piękne, duże oczy
przesuwały się kolejno z kart
leżących na stole, na karty,
które trzymał w rękach. Włosy
miał gęste, na skroniach tylko
przyprószone siwizną.
Zaciśnięte usta zdradzały
stanowczość i silną wolę.
Ronald Norden nie spuszczał
wzroku z pana Horsta von
Winterfeld, tak bowiem nazywał
się nieznajomy. Ta energiczna,
pełna wyrazu twarz pochłonęła
całą uwagę młodego człowieka.
Usiadł w jakimś kącie i
przyglądał się grającym, którzy
nie spostrzegli go wcale. Całe
ich zainteresowanie skupiło się
na grze, chodziło teraz bowiem
o bardzo wielkie sumy.
Ronald znał z widzenia tego
nieznajomego, spotykał go
nieraz w klubie i na rozmaitych
przyjęciach towarzyskich, lecz
nie miał nigdy sposobności
poznać go osobiście. Był
zresztą o wiele młodszy od
niego, liczył bowiem dopiero
trzydzieści trzy lata.
Siedział spokojnie w swoim
kącie, obserwując tego
człowieka, który wzbudził w nim
nagle tak żywą uwagę, gdy wtem
spostrzegł, że jakiś człowiek,
stojący za panem von
Winterfeld, pochylił się
gwałtownie, pochwycił jego rękę
i zawołał donośnie:
- Ten pan oszukuje! Gra
znaczonymi kartami! - Powstał
nieopisany zgiełk i
 
zamieszanie. Ronald Norden
również zerwał się ze swego
miejsca i podbiegł do stołu. W
ten sposób stał się świadkiem
tego przykrego zajścia. Wszyscy
mówili jednocześnie, wszyscy
byli niezmiernie wzburzeni,
jeden tylko pan von Winterfeld
nie odezwał się ani słowem.
Zbladł tylko jeszcze bardziej,
a oczy jego przypominały oczy
szczutego zwierzęcia,
osaczonego przez sforę psów, w
ten sposób bowiem zachowywali
się poszkodowani, którzy żądali
natychmiastowego zwrotu
pieniędzy. Winterfeld musiał
opróżnić kieszenie, zabrano mu
także sumę leżącą przed nim na
stole. Ronald Norden, mimo
wszystko, nie mógł się oprzeć
uczuciu litości. W oczach pana
von Winterfeld było coś
takiego, co wzbudziło jego
współczucie.
Dalszy przebieg tej sprawy
rozegrał się bardzo szybko.
Postanowiono nie wzywać
policji, żeby uniknąć rozgłosu.
Nikt nie chciał się zaplątać w
aferę tego rodzaju. Winterfeld
wprawdzie grywał już od
dłuższego czasu w tym klubie i
miał zawsze niesłychane
szczęście, nie chciano jednak
prowadzić śledztwa, ani też
oddawać go w ręce policji.
Postanowiono jedynie wykluczyć
go z klubu i zamknąć mu dostęp
do towarzystwa.
Winterfeld w milczeniu
przyjął ten wyrok. Spuścił
tylko wzrok ku ziemi, a jego
drgająca twarz zdradzała
wielkie wzburzenie. Nie
powiedział ani słowa, skłonił
się i powoli wyszedł z
gabinetu. Ronald doznawał
uczucia, jakby był świadkiem
przeczytania skazańcowi wyroku
śmierci. Wiedział, że nigdy,
nigdy nie zapomni tego
człowieka.
Po jego wyjściu w pokoju
zapanowała śmiertelna cisza.
Dopiero po chwili jeden z
mężczyzn rzucił pytanie:
- KTo właściwie wprowadził do
klubu tego Winterfelda?
Ów spostrzegawczy, który
pochwycił poprzednio szulera za
rękę w chwili, gdy ten
zamierzał podsunąć znaczoną
kartę, wstał teraz i
 
odpowiedział:
- Ja sam! Był on moim
przyjacielem z młodzieńczych
lat! Nie uwierzyłbym nigdy, że
jest szulerem, gdybym tego nie
zobaczył na własne oczy.
Obserwowałem go w ciągu całego
wieczoru, miałem bowiem już raz
wrażenie, że zamierza podsunąć
znaczoną kartę. Chciałem jednak
przekonać się o tym na pewno.
Ponieważ ja go wprowadziłem,
więc czułem się w obowiązku
zdemaskować jego niecne
manipulacje. Inaczej byłbym się
niejako stał współwinnym w tej
sprawie. Muszę przyznać, że ten
fakt wstrząsnął mną do głębi,
zwłaszcza, iż wiem, że okropne
warunki popchnęŁy go do tego
kroku.
- Zdaje się, że Winterfeld
był kiedyś bogatym człowiekiem?
- spytał jego sąsiad przy
stole.
Pan von Wolzow przesunął rękę
po czole.
- Ojciec jego pozostawił mu
dość zadłużoną posiadłość
ziemską. Musiał od początku
walczyć z ogromnymi
trudnościami. Poza tym popełnił
jeszcze szaleństwo, a
mianowicie ożenił się z
baronówną von Letzerode,
panienką bez grosza. Była
wprawdzie niepospolicie piękna,
a przy tym dobra i szlachetna,
lecz dzięki temu małżeństwu
warunki Winterfelda pogorszyły
się jeszcze. Ubóstwiał swoją
żonę, spełniał jej każde
życzenie i ukrywał przed nią
swoje ciężkie położenie. Gdy
wreszcie spostrzegła później
rzeczywisty stan rzeczy,
zapadła na zdrowiu. W końcu
nastąpiło najgorsze: wybuchła
wojna, a Winterfelda wysłano na
front. Odniósł lekkie rany, a
to zadało ostatni cios młodej
kobiecie, która uwielbiała
męża. Gdy powrócił do domu na
leczenie, umarła nagle, na jego
rękach. Wkrótce wojna skończyła
się, lecz majątek Winterfelda
był zupełnie zdewastowany,
reszty zaś dokonała inflacja.
Winterfeld musiał się pozbyć
majątku, umieścił gdzieś swoje
jedyne dziecko, a sam zaczął
się oglądać za jakimś
zarobkiem. Wielu z nas
przechodziło to samo.
 
Winterfeld znikł mi z oczu, od
wielu lat nie słyszałem o nim.
Nagle, przed kilkoma miesiącami
spotkałem go na ulicy.
Ucieszyłem się, bo wyglądał
bardzo dobrze, i zapytałem, jak
mu się powodzi. Odpowiedział,
że nie najgorzej, gdyż ma
niezłe dochody, jako ajent
ubezpieczeń. Zaczęliśmy
rozmawiać i wspomniałem mu, że
idę właśnie do klubu. Poprosił
mnie, żebym go wprowadził, gdyż
pragnie wreszcie znaleźć się
wśród ludzi swojej sfery.
Wiedziałem, że jest obecnie
tylko skromnym ajentem
ubezpieczeniowym. Więc znałem
go zawsze jako człowieka
honorowego, więc nie zawahałem
się ani chwili. A teraz? Bóg
raczy wiedzieć, co przeszedł,
zanim zdecydował się na to...
Trudno, nie mogę się oprzeć
uczuciu żalu... to straszne
wrażenie, gdy się widzi
przyjaciela młodości,
staczającego się na dno...
OKropność!
Wszyscy słuchali w milczeniu.
Smutne te dzieje poruszyły do
głębi Ronalda Nordena. Nikt nie
miał ochoty zasiąść ponownie do
gry. Jeden z obecnych zwrócił
się do pana von Wolzow:
- Sądzę, że wszyscy damy
słowo honoru, iż zachowamy
dzisiejsze zajście w
najgłębszej tajemnicy. Nie
będziemy chyba rzucać
kamieniami w człowieka, który
został powalony przez los...
Wszyscy dali słowo honoru,
między nimi również i Ronald
Norden, syn znanego
przemysłowca, jednego z
najbogatszych ludzi w Berlinie.
MŁody człowiek po raz pierwszy
w życiu stanął wobec cudzego
nieszczęścia. Nie mógł on
zawołać: "Ukrzyżujcie go"! choć
nie pojmował postępowania tego
rodzaju, gdyż obce mu były
troski materialne. Cieszył się
w duchu, że wszyscy postanowili
zachować w tajemnicy to
zajście. Kto wie, może ten
napiętnowany człowiek będzie
mógł kiedyś w przyszłości
rozpocząć nowe, uczciwe życie.
Byłby mu chętnie dopomógł, nie
wiedział jednak, w jaki sposób
ma to uczynić.
Powracając wolnym krokiem do
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin