KAZANIA PASYJNE - ks. Staniek Edward I.doc

(150 KB) Pobierz
Kazania Pasyjne ks

Kazania Pasyjne ks. E. Staniek

DRZEWO KRZYŻA

W rozważaniach pasyjnych zapraszam do chwili wspólnej zadumy nad pamiątkami Wielkiego Tygodnia, które - otoczone czcią - dotarły do naszych czasów. Pragnę przypomnieć skarby naszej wiary i kultury, podając najstarszą tradycję każdego z nich. Mam na uwadze skarby, które są znakiem obecności Chrystusa na ziemi; zwłaszcza na ostatnim odcinku Jego drogi, znaczonej śladami krwi.

Rozpoczynam od drzewa krzyża świętego. Z techniki krzyżowania w świecie rzymskim wiadomo, że na miejscu skazania stały pale wbite w ziemię. Skazaniec po odczytaniu wyroku otrzymywał poprzeczną belkę i sam ją niósł na miejsce kaźni. Tak również postąpiono            z Chrystusem. Radość zmartwychwstania zupełnie usunęła w cień narzędzia męki, a więc        i drzewo krzyża. Nikt o nim nie wspomina przez blisko trzysta lat.

Jerozolima została zburzona. Z map cesarstwa rzymskiego wykreślono jej nazwę. Żydów wywieziono. Na ruinach wzniesiono świątynie pogańskie. Dopiero z początkiem IV wieku przyznanie praw Kościołowi przez Konstantyna Wielkiego otwarło drogę do odgruzowywania miejsc cennych dla chrześcijan.

Najstarsze świadectwo o drzewie krzyża pochodzi od świętego Cyryla, biskupa Jerozolimy; jest z IV wieku. W katechezie głoszonej w Jerozolimie mówi on o tym, że cząstki drzewa krzyża rozeszły się z Jerozolimy po całym świecie.

Około trzydzieści lat później, jeszcze za życia św. Cyryla Jerozolimskiego, nawiedziła miasto, w którym poniósł śmierć nasz Zbawiciel, Egeria, bogata pani, odbywająca pielgrzymkę do miejsc świętych. Zostawiła nam opis adoracji drzewa krzyża świętego; adoracji, w której brała udział w Wielki Piątek. Oto jej słowa: „Na Golgocie ustawia się tron biskupa. Biskup zasiada na tronie i ustawia się przed nim stół, nakryty lnianą tkaniną. Diakoni stają dookoła. Przynoszą srebrną, pozłacaną skrzynkę, w której jest święte drzewo krzyża. Otwierają skrzynkę i kładą na stole tak drzewo, jak i tabliczkę. Kiedy już położą je na stole, biskup siedząc, bierze w ręce oba końce świętego drzewa, diakoni zaś, którzy stoją wokół, pilnują. Pilnuje się tak dlatego, że zgodnie ze zwyczajem każdy z całego ludu, wierny czy katechumen podchodząc, nachyla się nad stołem, całuje drzewo święte i odchodzi.                  A ponieważ kiedyś, nie wiem kiedy, jak mówią, ktoś odgryzł i skradł kawałek ze świętego drzewa, teraz diakoni, którzy stoją wokół, pilnują, by któryś z podchodzących nie ośmielił się znowu tak uczynić. Tak przechodzi cały lud, wszyscy, jeden po drugim; pochylając się najpierw czołem, potem oczyma dotykają krzyża oraz tabliczki, a pocałowawszy krzyż, odchodzą. Nikt jednak nie dotyka go rękoma".

Świadectwo jest niezwykle cenne. Do niego właśnie nawiązano przy odnowie liturgii wielkotygodniowej. Dziś, podobnie jak w osiemdziesiątych latach IV wieku - podchodzimy   w Wielki Piątek indywidualnie do drzewa krzyża, by złożyć na nim pocałunek. Pocałunek wdzięczności. I nie tylko wdzięczności, ale również pocałunek, który jest wyznaniem wiary   w moc uświęcającą, która płynie z Chrystusowego krzyża.

Realistycznie jest również przez Egerię ukazana czujność, by ktoś nie odgryzł kawałka drzewa zbawienia, co świadczy o tym, że wielu chciało mieć relikwię świętego krzyża.

W tym samym czasie św. Grzegorz z Nyssy w Kapadocji pisze, że jego siostra - św. Maksyma - miała pierścień, w którym były ukryte relikwie drzewa świętego krzyża. A św. Jan Chryzostom w Antiochii w kazaniu mówi, że wielu mężczyzn i wiele kobiet nosi relikwie drzewa krzyża Pańskiego, oprawione w drogocenne klejnoty. Te dane z punktu widzenia historii są pewne.

W IV wieku powstała również piękna legenda, którą podaje najwcześniej (w 395 roku) św. Ambroży, głosząc na zakończenie dni żałoby - w 30 dni po śmierci cesarza Teodozjusza Wielkiego mowę pogrzebową. Według świętego Ambrożego matka Konstantyna - Helena - przybyła, by osobiście szukać drzewa krzyża. Odnaleziono wtedy Golgotę i grób Chrystusa. Po jego odgruzowaniu znaleziono w nim trzy krzyże oraz napis, jaki nad krzyżem Proroka      z Nazaretu umieścił Piłat.

Sokrates Scholastyk, historyk z połowy wieku V, pisze, że cud uzdrowienia kobiety pozwolił ustalić, który z trzech krzyży, znalezionych w grobie, był krzyżem Jezusa.

Trudno jest dziś określić, ile jest prawdy w tym opisie, a ile jest w nim legendy. Prawdą natomiast jest fakt, że w latach 320-335 wybudowano trzy świątynie: w Jerozolimie,              w Rzymie (na terenie posiadłości samej Heleny wzniesiono Bazylikę Krzyża z Jerozolimy) oraz w Konstantynopolu. W tych trzech świątyniach umieszczono części drzewa krzyża Pańskiego. Sam cesarz Konstantyn Wielki finansował te prace.,

Również znanym faktem jest liturgiczna data 14 września, kiedy to Kościół obchodzi uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Jest to data połączona z odnalezieniem krzyża przez matkę cesarza - Helenę. Miało się to stać 14 września 320 roku. Wreszcie ważnym znakiem jest zaliczenie Heleny w poczet świętych; przy czym nie tyle wspomina się jej zasługi i cnoty, lecz prawie wyłącznie mówi się o odkryciu przez nią drzewa krzyża świętego.

Drzewo krzyża zostało podzielone na cztery części. Największa została w Jerozolimie; o niej wspomina Egeria. Druga część powędrowała do Rzymu, trzecia do Konstantynopola,              a czwartą rozdano w postaci małych cząsteczek jako skarb nad skarby różnym wiernym.

W Polsce część relikwii krzyża - największa - miała swe miejsce tu, na Wawelu. Dla tych relikwii wybudowano Kaplicę Świętokrzyską. Drugim ośrodkiem był Klasztor św. Krzyża na Łysej Górze w Górach Świętokrzyskich. Trzecim Klasztor Dominikanów w Lublinie. Te ośrodki w szczególny sposób przyciągały wiernych, czczących krzyż Chrystusa. Tyle najstarszej historii kultu krzyża świętego.

Nie kultu drzewa przecież, ale kultu Chrystusa, który uświęcił to drzewo swoją własną krwią. Jest to jedna z form wdzięczności za dzieło odkupienia; forma cenna w IV wieku i cenna        w wieku XXI. Cenna także dla nas.

Drzewo krzyża jest drzewem życia. Na nim została pokonana śmierć. Tradycja umieściła grób Adama na Golgocie. Krew Chrystusa miała spływać przez wszystkie pokolenia do ojca ludzkiej rodziny, oczyszczając jego synów. Dlatego w średniowieczu często umieszczano       u stóp Chrystusa, wiszącego na drzewie krzyża, czaszkę i piszczele. Miała to być czaszka Adama. Śmierć odcięła nas od drzewa życia w raju. Chrystus zamienił krzyż, drzewo śmierci, w drzewo życia. Trzeba zatem dziękować za Jego dzieło odkupienia, za łaskę, która jest darem dla każdego z nas.

Krzyż jest również drzewem hańby i upokorzenia. Śmierć na krzyżu była dodatkowym zniesławieniem człowieka. Obywatela rzymskiego nie wolno było wieszać na krzyżu. Honorową śmiercią była śmierć przez ścięcie mieczem. My uczyniliśmy z krzyża ozdobę, klejnot. Często jest on ze złota czy z drogich kamieni. Odebraliśmy tym samym krzyżowi to, co jest w nim najstraszniejsze: UPOKORZENIE. Poganie nie mogli zrozumieć chrześcijaństwa, religii, która gromadziła wyznawców wokół szubienicy, na której wisi skazaniec.

Trudno jest przejść przez życie bez upokorzenia; niesłusznego, niewinnego. Chrystus chciał przynieść dobro i czynił tylko dobro, a jednak został tak zniesławiony. W godzinie naszego upokorzenia warto podejść do krzyża Chrystusa i znaleźć w nim moc potrzebną do przyjęcia   i dźwigania upokorzenia.

Drzewo krzyża jest wreszcie księgą ewangelicznej mądrości, która umie zwyciężać, ponosząc dobrowolnie klęskę. Ten, kto umie przegrywać by wygrać, jest nie do pokonania. Świat chce wygrywać, chce liczyć sukcesy i dlatego dzieli ludzi na zwycięzców i na pokonanych. Chrystus chce ludzi pozyskać. Dla Niego nie ma przegranych. Są tylko zwycięzcy. Potrafi przegrać sam, by ostatecznie wygrać.

Szczęśliwy człowiek, który odkrył mechanizm przebaczenia. Każde przebaczenie polega na dobrowolnym przyjęciu swej klęski, krzywdy i cierpienia dla pozyskania tego, kto zranił, kto zadał cierpienie. W przebaczeniu nie ma przegranych; są tylko zwycięzcy. Taka jest tajemnica mądrości krzyża.

Stajemy dziś w długim szeregu wyznawców Chrystusa. Egeria pisze, że adoracja drzewa krzyża w Wielki Piątek na Golgocie w osiemdziesiątych latach IV wieku trwała przez 4 godziny. Cierpliwie czekano, podchodzono w kolejce. Należymy do wielkiej rzeszy ludzi różnych pokoleń, którzy chcą okazać wdzięczność ukrzyżowanemu Zbawicielowi za życie       i za moc, za przebaczającą miłość, za mądrość, która odnosi zwycięstwo poprzez własną klęskę.

Oto drzewo krzyża, na którym zawisło Zbawienie świata! Pójdźmy z pokłonem!

GWOŹDZIE

W naszych pasyjnych rozważaniach pochylamy się nad pamiątkami, które z Wielkiego Tygodnia w Jerozolimie przetrwały do naszych czasów. Tydzień temu śledziliśmy historie kultu drzewa krzyża. Razem w owym drzewem wędruje przez wieki tablica wypisana przez Piłata, na której widnieje tytuł winy Chrystusa: „Jezus Nazareński, król żydowski” podany     w językach hebrajskim, łacińskim i greckim. Święty Ambroży powiada, że te tabliczkę wraz z drzewem krzyża odnalazła Helena. Wcześniej niż św. Ambroży wspomina o niej Egeria, adorująca drzewo krzyża na Golgocie w osiemdziesiątych latach IV wieku.

Dziś zapraszam na refleksję nad tajemnicą gwoździ, które podtrzymywały ciało Chrystusa na drzewie krzyża. Św. Ambroży podaje, że zostały znalezione razem z drzewem. Helena wykorzystała je jako zabezpieczenie dla swego syna, cesarza Konstantyna Wielkiego. Św. Ambroży powiada, że zostały one wmontowane do stroju wojskowego cesarza. Jeden               z gwoździ został umieszczony jako ozdoba szyszaka, który miał chronić głowę władcy. Drugi został umieszczony jako ozdoba w wędzidle jego konia. Św. Hieronim, przebywający wtedy w Betlejem, słysząc taką interpretację, podchodzi do niej bardzo krytycznie. Jedno jest pewne. Legenda o znalezieniu drzewa krzyża i gwoździ krzyża powstała w kręgach dworu cesarskiego, z którym był ściśle związany św. Ambroży. Dlatego on najwcześniej                     i najdokładniej ją przekazuje.

Legenda ta była siłą nośną. Ważne były zarówno opowieści o wydarzeniach Wielkiego Piątku, jak i o sławie chrześcijańskiego władcy, który, mimo że ochrzcił się dopiero tuż przed śmiercią, wspierał Kościół i uczynił dla niego tak wiele, że ówcześni pisarze porównują go do trzynastego Apostoła, a nawet do anioła, który zstąpił z nieba, by ratować prześladowane chrześcijaństwo.

Nas interesuje relikwia gwoździ krzyża świętego z dwóch punktów widzenia: z historycznego i duchowego. Skarbiec katedry wawelskiej posiada tę relikwię. Od sześciu wieków mieszkańcy Krakowa otaczają ją wielką czcią, mimo że nikt istnienia tego skarbu na Wawelu nie rozgłasza i nie podejmuje się także szerzenia jego kultu. Jednak rok w rok w każdy Wielki Piątek wypełniają krakowianie o godzinie piętnastej tę bazylikę i w cichej adoracji, nie objętej liturgią Wielkiego Piątku, podchodzą do tej relikwii, by ją z szacunkiem ucałować.

Informację o tym, w jaki sposób owa relikwia znalazła się w naszej katedrze, podaje historyk - Jan Długosz. Według niego kardynał Jordan de Ursinis przesłał królowi polskiemu Władysławowi i jego żonie, królowej Zofii, jeden gwóźdź spośród tych, które były wbite w czasie męki Pana naszego Jezusa Chrystusa w najświętsze Ciało. Przywieziony do Krakowa 29 czerwca 1425 roku został przyjęty w uroczystej procesji całego miasta Krakowa                 i ofiarowany na wieczną pamiątkę znakomitemu kościołowi krakowskiemu, to znaczy katedrze wawelskiej. Według Długosza jest w niej wystawiony dla pocieszenia wiernych i dla ozdoby kościoła krakowskiego. Otoczony niezwykłą czcią udziela sławy i różnych dobrodziejstw. Tyle powiada Długosz.

Ustny przekaz podaje, że ta relikwia - a jest to maleńki kawałek gwoździa, wmontowany       w duży gwóźdź - była darem z czasów papieża Marcina V, przesłanym przez wspomnianego już kardynała, dla króla Władysława Jagiełły jako akt wdzięczności za chrzest Litwy.

Ksiądz kardynał Adam Stefan Sapieha miał mówić: „Pilnujmy tego skarbu, ponieważ na tym gwoździu uratujemy wiarę naszego narodu w godzinie jej największego kryzysu".

Zastanawia fakt, że gwoździe Chrystusa są od początku królewskim darem, złączonym            z diademem cesarskim i z królewską koroną. Tyle historii kultu tej cennej relikwii.

A teraz weźmy pod uwagę aspekt duchowy. Gwóźdź wbity w ręce Chrystusa wzywa do refleksji nad bardzo trudnymi tajemnicami ludzkiego życia - nad tajemnicą cierpienia i nad tajemnicą dobrze wykorzystanej wolności. Najłatwiej nam odkryć sens cierpienia wtedy, gdy zauważamy w nim ostrzeżenie. Cierpienie jest systemem alarmującym. Sygnalizuje człowiekowi zagrożenie. Zagrożony próchnicą ząb wzywa, aby go leczono; bólem głośno woła o ratunek. Oto system obronny, alarmujący. Cierpienie jest również karą za ludzką głupotę. To także łatwo odkryć. Jeżeli człowiek chory na wątrobę zje potrawę, której mu jeść nie wolno, cierpienie wątroby jest nie tylko ostrzeżeniem, ale i karą. Natomiast najtrudniej przyjąć nam cierpienie niewinne. Jest ono dla nas wielką tajemnicą.

Tymczasem Chrystus, który dobrowolnie podkłada swą rękę pod gwóźdź, mówi, że takie cierpienie może być zamienione w ofiarę. Był przecież niewinny, był bez skazy. To nasze ręce winny być ukarane. Jakże często właśnie ludzkie ręce biorą udział w grzechu. Ręka sięga po narkotyk czy po alkohol. Ręka sięga po cudzą żonę. Ręka morduje lub podpisuje fałszywe świadectwo. Zatem ta ręka, która czyni zło, winna być ukarana. Chrystus swoją sprawiedliwą rękę podkłada pod gwóźdź, ażeby cierpieć za nas, aby nasze ręce zostały uratowane. Uczy nas cierpieć dla kogoś. Ofiara bowiem jest cierpieniem podyktowanym przez miłość. Gwóźdź, który adorujemy w tej katedrze, mówi o tajemnicy cierpienia niewinnego, które jest wielką szansą zamienienia go w akt miłości w trosce o dobro tego, kogo kochamy.

Jest jeszcze drugi wymiar tajemnicy gwoździa wbitego w rękę Chrystusa. Wymiar tajemnicy wolności i posłuszeństwa. Adam i Ewa w raju wyciągnęli swą rękę w geście nieposłuszeństwa po owoc z drzewa poznania dobra i zła. W ten sposób ściągnęli na siebie przekleństwo, wielką lawinę zła, która objęła nie tylko ich, ale także całe ich potomstwo. Zdawało się im, że wolność pozwala czynić dobro na własną rękę. Przekonali się jednak, że było to tylko dobro pozorne.

A Chrystus w imię posłuszeństwa Ojcu zgadza się dobrowolnie wisieć na gwoździach krzyża i umierać. Największa pokusa polegała na tym, że stojący pod krzyżem przeciwnicy Chrystusa wołali: Jeśli jesteś Synem Bożym, to jesteś wszechmocny, to jesteś wolny; zejdź zatem z krzyża, a uwierzymy Ci. Chrystus mógł zejść, ale wtedy wypełniłby wolę pokusy. Mógł także dobrowolnie zostać na gwoździach, pełniąc wolę Ojca. Mógł zejść. Było to dla Niego bardzo łatwe. I mógł pozostać, mimo że było to bardzo trudne. Posłuszeństwo Bogu może być aż tak trudne. Ale ono decyduje o tym, co jest dobrem prawdziwym. Pan Jezus mógłby jeszcze swymi zdrowymi rękami przez pięćdziesiąt, a może nawet przez więcej lat rozdawać chleb, karmić głodnych, uzdrawiać chorych, wskrzeszać umarłych. Dobra byłoby bardzo wiele. Ale miliardy razy więcej będzie go wtedy, gdy wytrwa, wisząc na gwoździu. Posłuszeństwem objawi wartość dobrze wykorzystanej wolności. Zbawienie dokonuje się nie przez czynienie dobra. Zbawienie dokonuje się dzięki posłuszeństwu Bogu. Dobre wykorzystanie wolności nie polega na wypełnianiu ziemskich magazynów dobrymi czynami. Dobre wykorzystanie wolności polega na dokładnym wykonaniu tego dobra, którego oczekuje od nas Bóg. Tylko to dobro ma wartość wieczną; tylko ono wypełnia magazyny nieba. Wolność nie polega na tym, że człowiek może grzeszyć. Na tym polega głupota, a nie wolność. Wolność nie polega także na tym, że człowiek może czynić wiele dobra i padać przy tym ze zmęczenia. Wolność polega na wykonywaniu z godziny na godzinę tych dzieł, których oczekuje od nas Bóg.

Wolność jest potrzebna przede wszystkim do najpiękniejszego, do najbardziej zaszczytnego działania człowieka - do współpracy z Bogiem. Jak trudna to może być współpraca, ukazuje gwóźdź wbity w dłoń Chrystusa. On dobrowolnie swą świętą i dobrą dłoń oddał w złe ręce, zgodził się na jej zniszczenie po to, aby wypełnić wolę Ojca i aby okazać tą zranioną dłonią miłosierdzie tym, którzy tę dłoń niszczyli.

Dziękujemy Ci, Panie, za cząstkę Twego gwoździa, znajdującą się w krakowskiej katedrze. Dziękujemy Ci, Panie, za to, że wisząc na tym gwoździu - uczysz nas odkrywać sens niewinnego cierpienia. Dziękujemy Ci, Panie, za to, że wskazujesz na posłuszeństwo Ojcu, które nie polega na tym, by czynić wiele dobra, lecz na tym, by wypełnić dokładnie w czasie   i w przestrzeni wolę Ojca; w tym punkcie, który wyznacza ostrze gwoździa.

Pobłogosław, Panie, byśmy zrozumieli, że nie należy czynić dobra na własną rękę, lecz zawsze zgodnie z Twoim wezwaniem. Naucz nas posłuszeństwa Ojcu, które gwarantuje dobre wykorzystanie naszej wolności. Przyjmij nasz pocałunek, złożony na gwoździu, który dotykał Twoich dłoni, jako wyznanie wiary, jako znak szacunku i usilnej prośby, aby nasze ręce były zawsze do dyspozycji Twego Ojca.

CAŁUN

Spośród wszystkich pamiątek Wielkiego Tygodnia, które dotrwały do naszych czasów, najbogatszą i najbardziej dramatyczną historię posiada całun - płótno, w które Józef                  z Arymatei i Nikodem owinęli Ciało Chrystusa i złożyli je w grobie.

Dla Żydów była to rzecz nieczysta z dwóch powodów. Po pierwsze miała związek z ciałem zmarłego, a po drugie zawierała obraz owego ciała, co w kulcie religii żydowskiej było nie do przyjęcia. Nic więc dziwnego, że tajemnicza historia tego płótna (kilka lub kilkanaście lat po śmierci Chrystusa), prowadzi nas nikłymi śladami do Edessy, a więc do krainy leżącej poza Palestyną, na dwór króla Abgara.

Prześladowanie chrześcijan, które wybuchło jeszcze w czasach apostolskich, zmusiło tamtejszych wiernych do ukrycia cennej pamiątki. Prawdopodobnie zamurowano ją w wieży obronnej. Odkrycie jej nastąpiło dopiero w VI wieku. Od tego czasu otaczano już płótno wyjątkową czcią. Wówczas też pojawiło się po raz pierwszy zanotowane u Ewagriusza - historyka, jego tajemnicze określenie: Obraz nie ręką ludzką malowany.

Tak było do roku 944, kiedy to w dziwnej wyprawie wojennej, której głównym celem było zdobycie owej pamiątki, przeniesiono ją z Edessy do Konstantynopola.

Drugi wątek dziejów całunu jest zawarty w tradycji chusty św. Weroniki, a później w kulcie oblicza Chrystusowego. Apokryf z IV wieku mówi o spotkaniu Chrystusa w obliczu utrwalonym na chuście Weroniki z cesarzem Tyberiuszem, który w chwili wydania przez Piłata wyroku śmierci na Jezusa przebywał na wyspie Capri. Doniesiono mu wtedy                 o podwładnym w Palestynie, słynącym z cudów. Cesarz koniecznie chciał się z Nim spotkać. Legioniści posłani po Jezusa do Jerozolimy przybyli za późno. Było już po ukrzyżowaniu. Wtedy pojawiła się św. Weronika z Chrystusowym obliczem utrwalonym na chuście                i pojechała z nim do cesarza. Tyberiusz, według legendy, po spojrzeniu na to oblicze miał zostać cudownie uleczony.

Te dwie tradycje - chusty i całunu - łączą się ze sobą z tej racji, że od początku swego zaistnienia, przez tysiąc lat, całun był zawsze złożony. Tylko oblicze było wystawione do oglądania. Połączono zatem taki obraz z małym kawałkiem płótna, który przypominał chustę. Dopiero w Konstantynopolu w XI lub w XII wieku rozwinięto całość i zobaczono na niej obraz całego ciała (od stóp po głowę) w dwu odbiciach z przodu i z tyłu. W Konstantynopolu całun otoczony kultem i bardzo pilnie strzeżony przebywał do roku 1204. Wtedy to piękne miasto zostało zniszczone przez krzyżowców, a ślad po całunie zaginął.

Dalsze losy tego cennego płótna są połączone z zakonem templariuszy, który strzegł skarbu     i zapłacił za to wysoką cenę. Poznanie całunu potraktowano w zakonie jako najwyższy stopień wtajemniczenia. Ten, kto zobaczył oblicze Chrystusa z całunu, mógł oddać życie, ale nie mógł zdradzić tajemnicy, jaki to skarb zakon posiada. Wykorzystano to w dużej mierze przy likwidacji zakonu.

Dopiero w drugiej połowie XIV wieku, czyli w czasach naszej świętej królowej Jadwigi, we Francji całun został ukazany wiernym do adoracji. W czasach św. Karola Boromeusza, a więc prawie 200 lat później przeniesiono całun z Francji do Turynu. Święty biskup Mediolanu cztery dni wędrował pieszo do tej relikwii i ze wzruszeniem przeżywał spotkanie                     z tajemniczym obrazem. Podobnie wspomina swe spotkanie z całunem kilkadziesiąt lat później święty Franciszek Salezy.

Dzieje całunu oplecione tajemnicą (nawet nie tyle legendą, co właśnie wielką tajemnicą) są tak bogate i niesamowite, że można w oparciu o nie nakręcić serial telewizyjny                      w dziesiątkach odcinków. Ostatni z nich mówiłby o pożarze katedry w Turynie i o wielkich wysiłkach straży pożarnej, by z płomieni uratować ten przedziwny skarb. Drugi serial można by nakręcić na podstawie prac badawczych nad całunem, które za zgodą władzy kościelnej były i są prowadzone w bardzo wielu wymiarach.

Zostawmy jednak analizy naukowe, tyczące autentyczności płótna. Siedzimy przecież dzieje kultu relikwii Wielkiego Tygodnia, a co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, że całun turyński jest jedną z cennych relikwii, której cześć oddawały i oddają do dnia dzisiejszego miliony wiernych. To także nie ulega wątpliwości, że w płótno zawinięte było ciało człowieka ukrzyżowanego. Jest to swoistego rodzaju dokument cierpień, związanych z tym rodzajem śmierci. Na płótnie można oglądać rany, pozostałe po gwoździach na rękach i na nogach; oraz ranę otwartego boku. Można liczyć ślady zadane uderzeniami bicza przy słupie biczowania. Można liczyć ślady ran pozostałych po cierniowej koronie. Można podać dokładne wymiary ciała. Można odtworzyć rysy twarzy Umęczonego. Zainteresowanych odsyłam do ciekawych publikacji podejmujących ten temat.

Prace naukowców trwają i tajemnica płótna jest wciąż wielką zagadką nie tylko dla historyków, ale także dla analizujących technikę powstania „obrazu nie ręką ludzką malowanego".

Zatrzymajmy się przez chwilę przy tym obrazie. Nie jest to obraz Chrystusa z Taboru, gdzie przemienione ciało na zasadzie wtajemniczenia oglądali Apostołowie: Piotr, Jan i Jakub. Nie jest to również obraz Chrystusa Zmartwychwstałego, którego wielokrotnie spotykali uczniowie przed Wniebowstąpieniem. Jest to obraz Chrystusa umęczonego. Kto pochyla się nad tym płótnem, dostrzega ślady, które źli ludzie pozostawili na świętym ciele. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Grzech zniekształcił obraz, a Syn Boży przybył, aby przywrócić mu odwieczne piękno. Dokonuje tego w chwili Zmartwychwstania. Relikwia stanowi zatem wezwanie skierowane do nas, byśmy się zatrzymali nad tym, ile zła może uczynić człowiek człowiekowi. Byśmy zobaczyli, jak wydany w ręce ludzi najpiękniejszy z synów ludzkich został zeszpecony, poraniony i zabity. To niszczenie człowieka niewinnego nie skończyło się w godzinie śmierci Chrystusa na Golgocie. Ono trwa ciągle.

Jakże często ludzie uderzają, by ranić, niszczyć, zabijać brata, siostrę, dziecko, matkę. Jak często i dziś możemy oglądać skutki strasznej nienawiści. Oświęcim, Majdanek, Treblinka, Katyń, Pawiak, Syberia, więzienne cele, tortury, gabinety ginekologa, ostre rozgrywki mafijne, a czasem nawet rodzinny dom, w którym ojciec w białej gorączce maltretuje swoje dziecko tylko dlatego, by móc odreagować. Podejdźmy więc do całunu, by zobaczyć, co potrafi uczynić człowiek człowiekowi; niewinnemu człowiekowi. Podejdźmy, by zobaczyć miejsca kaźni, często ukryte w labiryntach kulturalnego świata. Podejdźmy, aby spojrzeć na własne ręce i by zapytać, czy one nie wycisnęły łez, nie poraniły, nie pokaleczyły drugiego człowieka. Czy są wolne od krwi?

Przy całunie również trzeba dostrzec drugą prawdę. Okazuje się bowiem, że można zniszczyć człowieka od zewnątrz, tak jak został zniszczony Chrystus, można zniekształcić jego twarz, unieruchomić ręce i nogi, przebić bok, sięgnąć serca, można go zamordować. Niepodobna jednak zniszczyć jego człowieczeństwa, które jest obrazem Boga. Ten obraz Boga-Człowieka ze śladami gwoździ, bicza, włóczni, plwocin, potu, cierniowej korony nic nie stracił ze swej wartości. Dotknięty przez Boga i wypełniony życiem odzyskał w zmartwychwstaniu swą moc, piękno i jaśnieć będzie przez całą wieczność. Obraz Boży może być zniszczony tylko od wewnątrz przez samego człowieka, przez jego grzech. Nikt z zewnątrz nas nie zniszczy, o ile się sami na to zniszczenie nie zgodzimy.

Na ziemi jest czas próby. Zło uderza, a Bóg traktuje godziny jego ataku na nas jako trudny      i ważny test wierności. Wtedy trzeba nam na nowo odkryć swoją godność, bo jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Ów obraz coraz piękniejszy mamy donieść do domu Ojca.

Dziś prosimy Chrystusa o odwagę, byśmy w spotkaniu ze złymi ludźmi, którzy ranią, zadają ból i niszczą, umieli dochować wierności Bogu. Prosimy również o to, jeśli Bóg tego od nas oczekuje, byśmy umieli stanąć między katem i ofiarą, i osłonić niewinnego człowieka swoim własnym ciałem.

Całun turyński jest wielkim wołaniem, skierowanym do współczesnego świata: Dość cierpienia, dość ran zadanych drugiemu człowiekowi. Ręce człowieka są nie po to, by niszczyły innych, lecz po to, by im pomagały.

Miłość nie rani - miłość leczy! Miłość nie zabija - miłość ratuje!

BAZYLIKA GROBU PAŃSKIEGO

Po raz czwarty spotykamy się przed Najświętszym Sakramentem, by rozważać tajemnice męki, śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. Dziś zapraszam do dziękczynienia za Bazylikę Grobu Pańskiego, która pod jednym dachem kryje dwa najcenniejsze dla każdego chrześcijanina miejsca: skałę Golgoty, na której stał Chrystusowy krzyż, i miejsce, w którym Jego Ciało zostało złożone do ziemi. Miejsce śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela.

Zanim podziękujemy za te dwa ślady, uświęcone Krwią Zbawiciela i otoczone kultem przez blisko dwa tysiące lat, wspomnę krótko ich historię. Bezpośrednio po zmartwychwstaniu Chrystusa pusty grób musiał budzić zainteresowanie nie tylko Jego uczniów, ale i tych, do których dochodziła wiadomość o zmartwychwstaniu. Spotkanie z pustym grobem było tym łatwiejsze, że był on własnością Józefa z Arymatei, który należał do grona uczniów Mistrza      z Nazaretu.

Zburzenie Jerozolimy w 70 roku i spalenie świątyni Heroda sprawiły, że chrześcijanie jerozolimscy zaczęli cenić Golgotę i grób jako miejsca święte więcej niż zgliszcza świątyni, zalegające górę Syjon. Nic też dziwnego, że cesarz Hadrian, który w trzydziestych latach II wieku stłumił powstanie żydowskie (wybuchło ono pod wodzą Bar Kochby), bezlitośnie rozprawił się z wszystkimi pamiątkami i świętościami zarówno żydów, jak i chrześcijan, których na terenie Palestyny traktował na równi, jako buntowników.

Grób Chrystusa zasypano. Na nim postawiono posąg pogańskiego bóstwa, co uniemożliwiało chrześcijanom nawet modlitwę na tym miejscu, by ich nie posądzono, że czczą posąg pogański. Ale tradycja świętego miejsca została zachowana w pamięci pokoleń.

W 326 roku św. Helena, matka cesarza Konstantyna Wielkiego przybyła do Jerozolimy, aby odnaleźć grób Chrystusa. Kierowała się tradycją. Usunięto posąg, odgruzowano grób. Obok niego odnaleziono, jak pamiętamy, drzewo krzyża. Cesarz polecił wybudować bazylikę, która miała według planów charakter kompleksu budowli; obejmowała trzy pomieszczenia: Bazylikę Grobu, nazwaną Anastasis - Zmartwychwstanie, Martyrion dla przechowywania drzewa krzyża świętego i innych relikwii oraz skałę samej Golgoty. W czasach Konstantyna ukończono budowę Bazyliki Grobu Pańskiego i uroczyście ją poświęcono 14 września 335 roku. Na tę uroczystość przybył do Jerozolimy sam cesarz Konstantyn Wielki, a opis zarówno budowli, jak i etapów jej wznoszenia pozostawił nam Euzebiusz z Cezarei, świadek tych wydarzeń, dobry historyk, z którego dokumentacji nieustannie korzystamy. Potwierdzają to również inni autorzy z IV wieku, a wśród nich znani nam już św. Cyryl Jerozolimski oraz Egeria.

Kult tych miejsc świętych wzrósł, gdy w roku 351 ukazał się na niebie wielki znak świetlanego krzyża, rozpostarty między Golgotą i Getsemani. O tym wydarzeniu wspomina się wiele w ówczesnych dokumentach. Najcenniejszy jest list, który bezpośrednio po obserwacji tego zjawiska napisał św. Cyryl, biskup Jerozolimy, do cesarza Konstancjusza. Zaznacza on, że krzyż jako znak na niebie pojawił się po uroczystości Pięćdziesiątnicy,            a więc Zesłania Ducha Świętego, że był widoczny, ponieważ jaśniał bardziej niż słońce. Oglądało ten znak na niebie całe miasto mniej więcej od godziny 9 rano przez kilka godzin. Sam Cyryl był świadkiem tego zjawiska. Znak widzieli zarówno wierzący chrześcijanie, żydzi, jak i poganie. Być może, iż to wydarzenie przyczyniło się, a może nawet zadecydowało, że na Golgocie ustawiono wielki drogocenny krzyż ze złota i drogich kamieni. Wydarzyło się to około 428 roku.

Jest to również jeden z dowodów na to, iż na tym miejscu składano niezwykle cenne dary. Opis tych kosztowności podaje jeden z pielgrzymów w VI wieku. Bazylika Grobu Pańskiego i przestrzeń między nią a Golgotą zamieniły się w jeden wielki skarbiec o niespotykanym bogactwie. Nagromadzenie w jednym miejscu tak wielu cennych darów stało się łakomym kąskiem dla wrogów, którzy zdobyli Jerozolimę. Dokonało się to 20 maja 614 roku.

Persowie zniszczyli miasto. Wśród wielu łupów wywieźli również (jako łup najcenniejszy) ów drogocenny krzyż, stojący na Golgocie. W 20 lat później Jerozolimę zdobywa kalif Omar i przechodzi ona w ręce mahometan. Następny wielki dramat rozegrał się 16 października 1009 roku, gdy kalif egipski El Hakim - wojujący wyznawca Allaha - kazał zniszczyć do fundamentów wszystkie kościoły chrześcijańskie. Padła wtedy również Bazylika Grobu Pańskiego. Odbudowano ją w 40 lat później, rozbudowana została przez Krzyżowców. Zasadniczo w tym kształcie przetrwała do naszych czasów.

Kończąc ten krótki rys historii budowli, osłaniającej miejsce śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, chciałbym jeszcze dodać, że jest to miejsce, w którym łatwo doświadczyć zgorszenia podziału chrześcijan. O Bazylikę Grobu Chrystusa spierają się do dnia dzisiejszego różne Kościoły chrześcijańskie, co jest dla każdego wierzącego człowieka bolesnym przypomnieniem, że Chrystus nadal cierpi; cierpi na samej Golgocie, cierpi już nie w swoim zmartwychwstałym, uwielbionym ciele, lecz w Kościele rozdartym przez różne ugrupowania. Tyle historii.

Teraz chwila refleksji nad pytaniem, co niesie ze sobą ta szczególna pamiątka, otoczona szacunkiem przez chrześcijan, mimo że mieli do niej tak bardzo trudny dostęp. Utrudniały go ciągłe wojny prowadzone w Jerozolimie. Panowali w niej albo poganie, albo Persowie, albo mahometanie.

Doniosłość Grobu Chrystusa i Golgoty jako miejsc na ziemi polega przede wszystkim na nieustannym przypominaniu, że powstanie chrześcijaństwa jest wydarzeniem historycznym. Religię można zaliczyć do filozofii, poezji, do mitu, można ją oderwać od ziemi i wyrwać        z kalendarza, a wówczas stanie się pobożną pieśnią i niczym więcej. Tymczasem zbawienie przyniesione przez Chrystusa jest wkroczeniem Boga w życie ludzkości, w jej historię w ściśle określonym miejscu i w ściśle określonym czasie. Całun, drzewo krzyża, gwoździe jako relikwie można przewozić z jednego miejsca ziemi na inne, ale grobu przenieść nie można. Tu dokonało się zbawienie. Mówił o tym przepięknie w IV wieku św. Cyryl Jerozolimski      w swoich katechezach, głoszonych właśnie w Bazylice Zmartwychwstania: „Świadkiem jest ta skała, świadkiem jest ten kamień, zamykający wejście do grobu, świadkiem jest to miejsce".

Nie należy się dziwić, że w średniowieczu toczono wielkie wojny o Grób Chrystusa, że          w nich ginęły tysiące, a nawet setki tysięcy ludzi, bo w najgłębszych pokładach serca była to wojna o miejsce święte, o dotarcie do niego i o prawo wejścia do Grobu Chrystusa.                Z wszystkich śladów Jego życia na ziemi te były najcenniejsze, najbardziej wymowne.

Golgota. Już Orygenes w pierwszej połowie III wieku powołuje się na tradycję, że krzyż Chrystusa stał na grobie Adama; że dlatego nazwano to miejsce miejscem czaszki. Ono zmusza do refleksji nad zbawieniem całej ludzkości. Krew Jezusa miała oczyścić wszystkie pokolenia aż do Adama. Grób był bramą do krainy śmierci. Przez tę bramę Chrystus wszedł do otchłani, w niej spotkał się ze zmarłymi, by im zwiastować otwarcie nieba. Jest to kres niewoli w więzach śmierci. Jezus wybawia ludzkość i prowadzi ją w stronę domu Ojca Niebieskiego.

Golgota jest miejscem walki na śmierć i życie, którą Chrystus w imię miłości stoczył               z nienawiścią. Kochał nawet tych, którzy Go krzyżowali: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią - słowa przebaczenia oprawcom! Męczeństwo, w którym ludzie otwarli Serce Jezusa, by się przekonać, co się w nim kryje; by się przekonać, czy to możliwe, by miłość, o której tak często mówił i tak często świadczył, była nieśmiertelna. Czy to możliwe, by w spotkaniu   z całkowitą niewdzięcznością, a nawet z nienawiścią zdołała odnieść zwycięstwo? Ludzie przebili to Serce i wypłynęła z niego potężna fala miłości. Zamienili je w źródło, które nieustannie karmi miłością miliony ludzi, kosmos, wszechświat materialny i duchowy. Świadomość tego świadectwa wystarczy, by chcieć podejść do skały, w którą był wbity krzyż i z szacunkiem ją ucałować. Taki jest bowiem ludzki znak miłości. Wędrujemy tam zawsze, gdy na naszą miłość ludzie odpowiadaj niewdzięcznością, a nawet nienawiścią, by nabrać sił do dawania świadectwa przebaczającej miłości.

Grób Chrystusa to również świadek Zmartwychwstania. Miejsce to jest napromieniowane ową potężną światłością Bożego życia, które odniosło zwycięstwo nad śmiercią. To sprawia, że ów jedyny grób na świecie - pusty grób - cieszy się tak wielkim zainteresowaniem. To właśnie w nim znajduje się klucz do otwarcia wszystkich grobów świata nie po to, by w nich szukać skarbów niczym w grobowcach faraonów, Majów, Azteków, lecz by wyprowadzić ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin