Krótka Historia Mej Miłości.doc

(44 KB) Pobierz

KRÓTKA HISTORIA MEJ MIŁOŚCI

 

 

Historie miłosne
Wspomnieniem pisane
Nadzieję mi dają,
Że nie zmienię się w kamień.

Wszelkie podobieństwo imion i zdarzeń – przypadkowe.
Wszelkie zdarzenia – prawdziwe.

  – Nie mieliśmy dobrej pogody – zaczął Paweł, a Jacek, spuściwszy powieki tak nisko, iż mógłbyś powiedzieć, że niczego nie widzi, pomyślał:
  – Interesujące, że na wspomnienie o pierwszej randce większość machinalnie przypomina sobie warunki atmosferyczne, jak gdyby chcieli przemienić tę chwilę w jakąś fantasmagorię, romantyczny obraz.
  Tymczasem kolega ciągnął dalej:
  – Ogarniający chłód prognozował jesień. Granatowo-siwe chmury zwiastowały co najmniej ulewę, która, istotnie, wkrótce nadeszła. Był październik 2003 roku. Najlepszego roku w moim życiu. Siedziałem z głową uniesioną lekko ku górze na brązowej ławce, nieopodal pręgierza, w metalicznie zielonej kurtce, o czym powiadomiłem Maćka esemesem, by mógł mnie rozpoznać. Nie rozpoznał. Każdy przechodzący obok mnie facet mógł być nim. Podobnie dotyczyło to dziewczyn, ale taki już „urok” – tu zrobił cudzysłów palcami wskazującym i środkowym obu rąk – wirtualnych znajomości. Czatowałem z nim od kilku tygodni. Wtedy nie miałem jeszcze kompa ani komórki, nie było GG. Zostawała czateria i kafejka internetowa (4 zł za godzinę). Tak czekając, szukałem go wzrokiem i myślami, wyobrażałem sobie, jak bardzo mężczyzna, którego widziałem do tej pory tylko na jakościowo słabej fotografii, różni się od niej w realu. Podczas tych wizualizacji, niepokój, jak krew, przepływał po całym moim ciele. Ja przecież też mogłem mu sprawić estetyczny zawód...
  W tym momencie Paweł znacząco spojrzał na Jacka i rzekł:
  – Wiesz, pryszcze...
  Jacek przytaknął z uśmiechem.
  – Mógłbym to olać, lecz pomimo niewysłowionego strachu – podniósł głos – chciałem go wreszcie spotkać! Gdziekolwiek! Na ulicy, w markecie, nie wiem, cokolwiek, bylebym coś wiedział!
  – Wiedział, czyli widział...? – dumał cicho Jacek.
  – A tu wystawiasz się, jak na ringu i oczekujesz dziewiczego ciosu... Po kilkunastu minutach siada koło mnie jakiś chłopak i mówi niewyraźne: Siema! Kieruję wzrok ku niemu i odpowiadam skinieniem. Milczymy. On pali fajkę. Ja w dalszym ciągu wypatruję swojego rycerza. Panuje dręczące zaniepokojenie. Siedzimy, nie odzywając się ani słowem, choć monologi wewnętrzne ciągną się zapewne w nieskończoność (przynajmniej w moim przypadku). Czyżby to był on? – zastanawiałem się bezustannie, czując, jak niepewność kłuje mój żołądek, lecz nie miałem dość odwagi, by choćby kątem oka zerknąć na jego twarz. W głowie ciągle wyświetlałem sobie to zdjęcie z internetu. Wydało mi się podejrzanie dziwne, że nieznajomy chłopak mówi do mnie „siema”, jednak równie dziwnym był fakt, że nic ponadto nie miał mi do powiedzenia. Mija tyle czasu, ile potrzeba na wypalenie papierosa. Chłopak obok wstaje i odchodzi. Gdzie? Nie sprawdzałem. Myślałem tylko, czemu Maciek tak się spóźnia?!
  Teraz Paweł bierze głębszy wdech i wzdycha:
  – Widzisz, ja już powoli traciłem ochotę na całą tę randkę w ciemno. Tak się bałem, że może tamten koleś to jakiś szpieg, że zaraz ktoś wyskoczy i cholera wie, co mi zrobi... Miałem naprawdę dosyć czekania! Ruszyłem tyłek i poszedłem; zasmucony i zły, chciałem zniknąć z rynku czym prędzej. Zrobiłem dobre kilkadziesiąt kroków, aż tu nagle słyszę obcy, acz miły, głos, wołający: Paweł!!! W zasadzie nie byłem pewien, czy to było zwyczajne zawołanie, czy sprawdzenie mojej tożsamości, toteż lękliwie obróciłem się, momentalnie wyczuwając rękę obcego mężczyzny na moim barku, który, zauważywszy, że się odwracam, chciał mi się widocznie lepiej przyjrzeć, spojrzeć w oczy. To był Maciek. Ubrany tak, jak zapowiadał. Ten sam chłopak, z którym siedziałem przed momentem na ławce. Dokładnie ten, przez którego o mały włos nie dostałem zawału. Ten sam, dzięki któremu przez kilka następnych boskich miesięcy miałem czuć się najszczęśliwszym człowiekiem na planecie.
  Następuje kilkudziesięciosekundowe milczenie. Jacek uważnie spogląda na Pawła, a ten, czując niejaką presję, powraca do opowieści:
  – To, co nastąpiło tuż potem, jawi mi się dziś niczym krzak dzikiej róży pośród bielutkich oparów mgły. Szliśmy ubawieni karykaturalnością zaistniałej sytuacji, zdawało się – szczęśliwi, żeśmy się w końcu odnaleźli, choć było to dopiero nasze pierwsze spotkanie. Zażenowany faktem, iż nie zdobyłem się na zagajenie, gdy siedzieliśmy przy pręgierzu, spytałem z pewną nadzieją w głosie, dlaczego wrócił? „Nic nie miałem do stracenia”, odparł. Wręczył mi jakieś drobne, bodaj 2,50, na poczet – jak miało się niebawem okazać – przyszłych drinków, do których musiałem dołożyć. Normalnie uznałbym takie zachowanie za jawny nietakt, lecz przy Maćku takie drobnostki, nieco sztuczne zasady, całkowicie traciły na znaczeniu. Udaliśmy się do zacisznego studenckiego pubu. Od tej pory był stałym miejscem naszych regularnych spotkań. Dziś, po latach, z pewnym lękiem przechodzę obok tego miejsca, przytłoczony chyba wspomnieniami cudownych chwil, które nigdy już nie powrócą...
  Ponownie krótka cisza.
  – Maciek oczarował mnie konwersacją. Ale jeszcze bardziej osobowością, bo z masy tych opowieści niewiele już pamiętam. Doskonale natomiast kojarzę sytuację, kiedy to, sącząc martini, z klubowych głośników usłyszeliśmy pierwsze takty jednego z jego ulubionych kawałków Bajmu - „Biała Armia”. Natychmiast z żalem stwierdził, że nigdy nie rozumiał refrenu tej piosenki, gdyż – wedle jego mniemania – zaczynał się od słów: „jesteś zerem, białym żołnierzem”. (Co istotnie nie miałoby sensu). Toteż pośpieszyłem z muzyczną erudycją i niezgorszym słuchem, tłumacząc, że pani Kozidrak śpiewa nie „zerem”, a „sterem”. Taki humor, rodem z „Czarnej Żmii”, towarzyszył nam do końca. Po kilku godzinach opuściliśmy lokal, nieświadomi jeszcze, że oto zaczął się nowy rozdział naszego życia. Powoli, nie chcąc przerywać spaceru, przemierzyliśmy pół miasta owiani orzeźwiającym podeszczowym powietrzem. Było po ulewie. Skwitowałem to, iż niebo nie mogło być przecież obojętne, gdy na ziemi taka burza namiętności... Uśmiechnął się. Odprowadził mnie  pod sam dworzec. Zaczekał do mojego odjazdu. Nigdy nie odchodził, zanim nie odjechałem.
  – Chyba naprawdę cię kochał. – przerwał nagle zdumiony Jacek.
  – Tak... Z wzajemnością. – odrzekł Paweł, na twarzy którego malował się błogi uśmiech, taki, który zawsze pojawia się, gdy powracamy do arkadii przeszłości.
  Nastrój liryczny udzielił się również Jackowi; zapragnął dowiedzieć się od Pawła, co dzieje się obecnie z miłością jego życia, czy nadal coś do Maćka czuje?
  – Pewnie zawsze będę „coś” do niego czuł. Pewnie zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu. Jednakże mam zasadę: nigdy nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki. Choć to wcale niełatwe. Nigdy więcej bowiem nie doświadczyłem czegoś podobnego, co trzy lata temu z Maćkiem. Nigdy więcej też nie byłem z kimś dłużej niż dwa dni...
  Jacek raptem zareagował wyłupiastym wzrokiem, nie dowierzając podanym statystykom.
  – Niestety, tak właśnie przedstawia się moja bieżąca sytuacja miłosna. – powiedział Paweł, chcąc niejako zadośćuczynić przyjacielowi.
  Po tej smutnej refleksji obaj potrzebowali trochę czasu. Obłoki nad nimi zbiły się na wzór żelaznych drobinek przyciągniętych przez sztabkę magnezu i nikt, poza nimi, tego nie zauważył.
  – Ostatni raz widziałem go rok temu – zaczął wreszcie Paweł. – Był kompletnie odmieniony. Na nowo uwierzył w Boga, czym zakończył okres buddyzmu. Emanował jakąś potężną energią, wdzięcznością losowi za to, co od niego otrzymał. Wyznał, że ma raka. Lekarze dawali mu najwyżej jeszcze kilka lat życia. Mimo to zdecydował o wyjeździe do Anglii, gdzie chciał zarobić na mieszkanie...
  Zdumienie Jacka kolejny raz dało wyraz w postaci wytrzeszczonych oczu, a Paweł, zupełnie nie zważając na to, wydeklamował:
  – Byłem z niego niewymownie dumny! Cieszyłem się z nim, choć wewnątrz zbierało mi się na gorzki płacz.
  – Utrzymujesz nim kontakt? – zapytał Jacek, próbując nie dopuścić do kolejnego rozmarzenia i krępującej ciszy.
  – Oczywiście! Związek skończył się pewnego dnia, ale przyjaźń przetrwała nietknięta. Wiesz... Dziś, gdy przypominam sobie ten okres, z trudem pojmuję, jak łatwo i niespodziewanie miłość zawitała do mego życia. Zupełnie niczym list od tajemniczego wielbiciela, który spokojnie wyciągasz ze skrzynki, niepewnie otwierasz, czytasz, a jego treść staje się dla ciebie tak cenna, że z pietyzmem wkładasz go do szuflady swojego biurka i przechowujesz w niej tak długo, dopóki nie zapragniesz po latach znów do niego zajrzeć... Pozostały mi wspomnienia, obrazy w mojej pamięci wiecznie żywe.



Ktoś jest ze mną
Kto? – wielkie niespodziewanie!

* * *


  Ta historia wymaga epilogu. Ledwie ją napisałem, a spotkałem człowieka, od którego dowiedziałem się prawdy. Okazało się, że Maciek zdradzał Pawła przez dłuższy czas, że żyli w swoistym trójkącie. Maciek wcale nie kochał Pawła, jak to wyznawał. Z relacji osoby, z którą go zdradzał, wynika, że Maciej szkalował i wyśmiewał swojego partnera...
  Ktoś więc stworzył to opowiadanie ze złudzeń i pragnień. Na pewno miał w tym swój uzasadniony cel.
                                                                                                        Peks

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin