Angaż Na Żonę.doc

(60 KB) Pobierz

ANGAŻ NA ŻONĘ
Łukasz



    Było sobotnie, letnie przedpołudnie. Spałem po całonocnej zabawie na dyskotece. Nagle obudził mnie ostry dźwięk dzwonka u drzwi. Ki diabeł mnie budzi? – pomyślałem, ale postanowiłem otworzyć. Wciągnąłem na siebie bokserki i wsunąłem klapki na bose stopy.
    – Kto tam? – zapytałem zaspanym głosem przez drzwi.
    – Cześć. Michał.
    – Jaki znów Michał?
    – Kowalski!
    – Kowalski czy Malinowski... Znam cię?
    – Kowalski, syn ciotki Anki, przyjechałem z Poznania. Dzwoniłem, przecież rozmawialiśmy. No co się wygłupiasz!
    – Ooo... Sory, ale budzić mnie tak w środku nocy...
    – Dobre... Jedenasta przed południem to dla niego środek nocy – zakpił. – No to wpuścisz mnie czy nie?
    – Chwileczkę. Tylko coś na siebie włożę.
    – Ok, poczekam.
    Pognałem z powrotem do sypialni i w tempie błyskawicy ubrałem się i zaścieliłem łóżko. Jednocześnie zastanawiałem się, kiedy ostatni raz go widziałem. Kopę lat temu! Wtedy to był chudy szczyl z liceum. Ciekawe, jak teraz wygląda?
    Michał, od ciotki Anki z Poznania... Żadna tam ciotka. To przyjaciółka mamy ze szkolnych lat, z którą utrzymywaliśmy bardzo serdeczny kontakt. My, dzieciaki, z grzeczności zwracaliśmy się do naszych rodziców wzajemnie per „ciocia” i „wujek”. I tak już zostało.
    W przedpokoju jeszcze przygarnąłem rozczochrane włosy i otworzyłem drzwi. Stanąłem jak wryty, widząc tu – zamiast „chudego szczyla z liceum" – prawdziwego przystojniaka. Przede mną stał wysoki, muskularny, krótkowłosy brunet o brązowych uśmiechniętych oczach, orlim nosie i pełnych ustach. Ubrany był w niebieską, dżinsową koszulę, czarny t-shirt, czarne sztruksowe spodnie i biało-niebieskie adidasy. W lewej ręce trzymał szarą, podróżną torbę, prawą wyciągnął do mnie w geście powitania.
    – Sory za to najście – powiedział bez wstępów. – Jakbym wiedział, że jeszcze śpisz, to bym, trochę połaził po mieście i później bym przyszedł.
    – To ja sory... – bąknąłem, ściskając mu dłoń. – Zupełnie zapomniałem. Mnie to trzeba uprzedzać dzień wcześniej, a nie dwa tygodnie naprzód. Wtedy pamiętam.
    Michał roześmiał się całą gębą. Co za uśmiech...
    – No właź, nie będziemy stać w progu! – wskazałem mu dłonią do środka. – Nie myślę jeszcze – dodałem szybko. – Balowałem na dyskotece i wróciłem nad ranem.
    – Mogłem wcześniej zadzwonić, że już jestem...
    – Dobra, właź...
    Postawił torbę w przedpokoju, rozejrzał się po mieszkaniu, rejestrując wzrokiem ten mój cały kawalerski bałagan, którego nie miałem kiedy sprzątnąć, a ja nie umiałem sobie przypomnieć, jaki jest cel tej jego wizyty. Dzwonił, rozmawialiśmy, ale po co przyjechał, nie pamiętałem. Wiem, że obiecałem mu, że może się u mnie zatrzymać na te kilka dni, dopóki tych swoich spraw nie załatwi. Ale jakie to sprawy...?
    – Ile to lat nie widzieliśmy się? – zaczął, podczas gdy ja już miałem na ustach pytanie, czy zje coś, może jakieś śniadanie, może się czegoś napije...
    – Ile? – powtórzyłem. – A chyba z pięć, sześć lat...
    – Albo więcej... Patrz, jak ten czas leci.
    Teraz znalazłem właściwy moment, żeby spytać o śniadanie. Przytaknął, z Poznania wyjechał prawie o świcie, kto by o tej porze jadł śniadanie, a w podróży jakoś nie może nic przełknąć.
    – Może być jajecznica? – spytałem, bo to „danie” zwykle wychodziło mi najlepiej. – Z cebulą czy na boczku?
    – Nie rób sobie kłopotu. Mam w torbie coś, co mi mama dała na drogę, nawet nie wiem, co – wyszedł do przedpokoju i przyniósł plastikowy pojemnik z kanapkami.
    Było tego na super śniadanie dla dwóch! Ograniczyłem się tylko do zaparzenia herbaty.
    – Może jesteś zmęczony? Chcesz się trochę położyć, odpocząć?
    – Żartujesz? – prychnął. – Odświeżę się tylko – wstał z zamiarem pójścia do łazienki.
    – Czekaj, dam ci czysty ręcznik...
    Słyszałem, jak szumi woda i zastanawiałem się, czy Michał bierze tusz, czy może tylko tak długo się chlapie. Wykorzystałem ten czas, żeby wreszcie doprowadzić pokój i kuchnię do ładu. Pozmywałem szklanki, wytarłem zlewozmywak i czekałem. Po kwadrancie Michał wyszedł z łazienki ogolony, odświeżony, z twarzą tak gładką, jak pupcia niemowlaka. Wokół niego roztaczał się istny nieziemski zapach. Jakiej wody po goleniu czy jakich perfum on używa? Wciągnąłem ten zapach głęboko w nozdrza, a Michał uśmiechnął się domyślnie.
    – Powalasz tą aurą – powiedziałem.
    – No, nie taki jest mój zamiar – roześmiał się głośno, wyraźnie zadowolony z tej męskiej pochwały.
    Teraz zobaczyłem, jakie ma delikatne rysy twarzy, a zarazem jakie męskie. I coś jeszcze: odcisk penisa w tych sztruksowych, ładnie dopasowanych spodniach. Tak, penisa, który bardzo wyraźnie mu się zaznaczał. Nie jądra, i nie ten charakterystyczny męski wzgórek w kroku, ale właśnie penis, starannie ułożony, ściśnięty w lewej nogawce. Szybko odwróciłem wzrok. Pomyślałem tylko: dobry ogier. Jemu natura niczego nie poskąpiła, ani urody, ani „wyposażenia”. Na pewno jest lepszy od Maćka, którego „doświadczalnie” znałem jako chłopaka z największym, bo dokładnie 20-centymetrowym, grubym penisem. Ale mój mi też zupełnie wystarcza. Nie mam kompleksów.
  Wciąż jednak nie mogłem sobie przypomnieć, jaki jest cel jego przyjazdu. Na pewno mi mówił, ale byłem wtedy bardzo „wczorajszy” i nie przywiązywałem do tego wagi. Dobrze, że pamiętałem chociaż, że naprawdę dzwonił i uprzedzał mnie, że chce przyjechać i czy dam mu dach na kilka dni. Obiecałem, więc słowa dotrzymam.
    Teraz musiałem pomyśleć o jakimś obiedzie: zamówić coś w pizzerii czy pichcić samemu? A może wziąć go do jakiejś barowej knajpki na tradycyjnego schaboszczaka z kapustą? Żaden z tych wariantów mi nie odpowiadał. Pizza – zbyt oklepane. Knajpka – może być drogo, a byle co mu nie postawię. Gotować – trzeba by najpierw wyskoczyć do marketu i coś kupić, bo w lodówce pustki.
    Michał jakby odgadł moje myśli.
    – Sam się stołujesz, czy gdzieś chodzisz? – zapytał.
    – Od poniedziałku do piątku na cateringu, w naszej dawnej stołówce. Teraz to jest prywaciarz, mają dobre żarcie – odpowiedziałem. – A sobota i niedziela...
    – Jasne – przerwał mi w pół zdania. – Moim koronnym daniem jest spaghetti w sosie bolonese. Lubisz?
    – Pytanie... – na samą myśl oblizałem wargi.
    – Masz, czy trzeba kupić? To wyskoczymy gdzieś.
    – Nie robię zapasów. Market mam po drugiej stronie ulicy.
    – Widziałem. W dobrym punkcie mieszkasz.
    Jak to miło, gdy można patrzeć, jak ktoś ci robi obiad. Uśmiechałem się pod nosem. Michał ma do tego dryg. Tylko mnie spytał, gdzie mam przyprawy. Ketchup sam znalazł w lodówce, a przy okazji zobaczył zamrożoną tam chyba od tygodnia „Soplicę”. Nie skomentował. Pewnie pomyślał, że to na okazję tego jego przyjazdu.
    Obżarłem się. Michał mi naładował taką porcję, jak chłopu po ciężkiej dniówce. Sobie zresztą nie mniej. I sam pozmywał naczynia.
    – Idealny kandydat na męża – pochwaliłem go tanim komplementem.
    – Nie pierd... Pokaż tylko dziewczynie, że umiesz gotować, to już do końca życia z kuchni nie wyjdziesz. Nigdy się nie chwalę. Co innego gotować dla siebie.
    – Teraz to nie było dla siebie – odpowiedziałem i nieco humor mi się zwarzył. „Pokaż dziewczynie...” No tak, heteryk całą gębą, a ja już sobie wyobrażałem Bóg wie co.
    Co dalej robić? Nie ma co siedzieć w domu. Trzeba z nim wyjść gdzieś na miasto. Z pływalni muszę dziś zrezygnować, chyba że i on...
    Spytałem, czy chciałby zobaczyć miasto.
    – Nie jestem turystą – roześmiał się. – Wszystkie miasta są do siebie podobne.
    – Ale niektóre mają ten swój osobliwy klimat.
    – Mają... Ale wiesz co, musisz mi pokazać, jak się mam dostać na ulicę tego Wespazjana Kochowskiego, czy jak mu tam, żebym w poniedziałek nie błądził i niepotrzebnie nie tracił czasu.
    Teraz sobie przypomniałem cel jego przyjazdu: ma rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy! Wysłał CV do jakiejś tam firmy i dostał zaproszenie na rozmowę!
    – Sam nie wiem, gdzie to jest, ale zobaczymy na planie – odpowiedziałem i zasiadłem do komputera. Wstukałem plan miasta. Cholera, daleko, prawie na drugim końcu. Ale jest stąd bezpośrednia linia autobusowa, nie ma problemu.
    Michał patrzył ciekawie, jak strzałką kierowałem po mapie.
    – Czekaj, tu jest pływalnia? – zauważył.
    – Jest.
    – Czynna? Można tam...?
    – Pewnie, że można. Masz ochotę?
    – Pytasz? Jak tylko by się dało...
    Z radością przyjąłem jego słowa. Powiedziałem mu, że ja co tydzień, właśnie w soboty, tam chodzę. Mam abonament.
    – No to lecimy!
    Zarówno na parkingu jak i na basenie był luz, więc praktycznie nie było żadnych problemów. Kupiłem mu bilet, chociaż protestował, że sam zapłaci, ale wyciszyłem go gestem, że jest gościem i niech siedzi cicho. I znaleźliśmy się w przebieralni. Pokazałem mu swoją szafkę, którą tu opłacam, więc obaj możemy tu włożyć swoje rzeczy.
    Zaczęliśmy się rozbierać. Sądziłem, że jestem całkiem nieźle umięśniony, ale Michał był zdecydowanie bardziej muskularny. Jego ciało było perfekcyjnie umięśnione i wyprofilowane. Gdy zdjął spodenki, zakładając białe kąpielówki... chyba straciłem oddech, ale szybko się opanowałem i nie dałem niczego po sobie poznać.
    – Świetnie wyglądasz – powiedziałem z uznaniem. – Musisz nieźle pakować na siłce, co?
    – Nie przesadzaj. Kiedyś tak, teraz nie mam na to czasu. Ty też super wyglądasz – obrzucił mnie lustrującym spojrzeniem. Jeszcze raz poprawił swojego penisa, układając go w kąpielówkach lekko ku górze, a ja znów musiałem wyrównać oddech.
    – Jak to mówią laski? Niezłe z ciebie ciacho! – zażartowałem.
    – Pieprzę wszystkie laski i to co mówią – zaśmiał się wesoło. – Tylko... wiesz, czasem głupio się czuję, w takich sytuacjach jak ta na przykład. Zaraz mi się ciekawscy zaczną ordynarnie w jaja gapić.
    – No, mają w co... – odpowiedziałem delikatnym żartem i klepnąłem go w tyłek.
    – Wolałbym być twojego formatu – odrzekł z uśmiechem i trzepnął mnie lekko przez kąpielówki, dokładnie po kutasie.
    – Odwal się – zripostowałem, zasłaniając się dłońmi i w głos się roześmiałem. – Takim jak twój to dopiero można porządzić – i oddałem mu tym samym: szturchańcem prosto w jaja.
    – Nie ruszaj, bo jak stanie, to dopiero będzie problem – wesoło puścił mi oczko i ruszyliśmy do wody.
    Obserwowałem go, jak wspaniale pływa – ja zresztą wcale nie gorzej – ale w głowie wciąż kołatało mi się jedno pytanie, głupia myśl: czy...? Do czego on zmierzał w tych swoich żartach? Czy ja... Może ja też mu się podobam? Też... co za paranoja. Że on mi się podoba, wiadomo, co wcale nie znaczy, że musi być wice versa. To na pewno heteryk.
    Godzina minęła jak z bicza trzasł. Znów byliśmy w przebieralni, zmęczeni, ale zadowoleni.
    – Idziemy pod natrysk? – spytałem.
    – Oczywiście! – potwierdził bez wahania.
    Teraz zobaczyłem Michała w całej okazałości i z wrażenia przygryzłem wargi. Michał to naprawdę ideał chłopaka, bez dwóch zdań. A jego penis... Długi, gruby, mięsisty i – mocno żylasty. A przecież wisi... Tęgie żyły oplatały go naokoło, od nasady aż po sam napletek i wiły się po nim istnymi meandrami. Próbowałem sobie wyobrazić, jak ten Herkules może wyglądać podczas erekcji, ale szybko odrzuciłem te myśli. Jeszcze się podniecę, stanie mi i dam taką plamę, jak nigdy! Mój przy nim miał jedną zaletę: w całości wyglądał „ładniej”. Wisiał spokojnie, a że krew szybciej we mnie krążyła, powiększyła też nieco gabaryty mojego misia, przez co wyglądał większym niż bywa zwykle w tym stanie.
    Zauważyłem, że Michał też na mnie spogląda. W pewnej chwili zderzyliśmy się spojrzeniem, ale obaj uśmiechnęliśmy się.
    – Wszystko wiadomo, męska sprawa – powiedział i ochlapał mnie wodą. Nie byłem mu dłużny.
    – Powiedz – rzekł, gdy już wycieraliśmy się. – Na chuj mi aż takie bydlę... – i starannie osuszał go ręcznikiem.  
    – Na pewno bijesz wszystkich chłopaków na głowę – odpowiedziałem wymijająco.
    – Sram na to, czy kogoś biję, czy nie. Popatrz na przykład, jaki twój jest... Taki sympatyczny, miły dla oka, a ten... – i podrzucił go palcem do góry, a ten z poklaskiem, ciężko uderzył o udo.
    – Nie gadaj. Na pewno każda dupa sama rozkłada nogi na taki widok.
    – Jak rozkłada, to biorę, ale najczęściej po ciemku, żeby nie widziała – i z przymrużeniem oka wystawił mi język.
    – Rozumiem...
    – Ech, chłopie, nie wiem, czy to tak do końca rozumiesz... Jak egzotyczny okaz z wymarłej epoki albo dziwak z zoo... – odrzekł i jakby zmarkotniał.
    Chyba go rozumiałem. Nie kontynuowaliśmy tego tematu.
    Potem było Multikino – film nie był zbyt ciekawy, typowa produkcja akcji, ale efekty specjalne były znakomite – lecz na żaden klub czy dyskotekę Michał już nie miał ochoty. Powiedział, że jest zmęczony całym dniem, podróżą, pływaniem, że woli po prostu odpocząć.
    Więc w moje cztery kółka – i wróciliśmy do domu
    Do kolacji postawiłem zamrożoną „Soplicę”.
    Po kolejnych kieliszkach Michał na powrót się ożywił. Śmialiśmy się, wspominając dawne czasy, jak biegaliśmy razem „łowiąc” małe dzikie koty, których tam, na jego ogródkach działkowych było mnóstwo, czy też jak zbudowaliśmy szałas, który, gdy tylko do niego weszliśmy, poleciał nam na głowę.
    Zahaczyliśmy też o dziewczyny, o seks... i dostrzegłem, że penis Michała coraz bardziej wybrzusza mu te ciasno opięte sztruksy.
    – Lepiej zmieńmy temat – powiedziałem, siląc się na uśmiech – bo na agencję towarzyską na pewno nas nie stać.
    – Mam w dupie agencję – odpowiedział z odpowiednim grymasem ust. – Trzeba będzie sobie zwalić, i tyle – dodał bez ogródek, a mnie po prostu zatkało. – Tak robię, jak trzeba...
    – Ja też tak robię... – przyznałem i urwałem, bo nie wiedziałem, jak mam to zdanie dokończyć. I przypomniałem sobie, że zupełnie zapomniałem o noclegu dla Michała! – Pójdę przygotować spanie – powiedziałem i wstałem od stołu, ale Michał zatrzymał mnie za rękę.
    – Razem... śpimy? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.
    – Mam tapczan i rozkładany fotel.
    – To go nie rozkładaj...
    Gorąco mi się zrobiło po tych słowach, a pod jego wzrokiem nagle zmiękłem jak wosk.
    – Zmieścimy się – dodał. – Nawet toaleta jest zbędna. Braliśmy natrysk, tam...
    Przez chwilę stałem nieruchomo, czując tylko jego ciepło w swojej dłoni i wytrzymując jego spojrzenie, które... które mi jasno mówiło... które mi sygnalizowało... Ukryłem radość, ale nie mogłem jego słów pominąć milczeniem. Musiałem spytać...
    – Michał... – ale zanim to pytanie ubrałem w słowa, przerwał mi.
    – Jestem biseksem, tak mnie natura uformowała... Byłeś już z chłopakiem? – dodał, wciąż natarczywie patrząc mi w oczy.
    Nie odpowiedziałem. Gdyby wiedział, że ja byłem tylko z chłopakami...
    – Spróbuj. Chociaż raz. Dziewczyny nie mają pojęcia, co robić z chłopakiem, naprawdę... – wstał i pochylił się do moich ust, a ja nie cofnąłem warg. I mocny, natarczywy pocałunek – Spróbujemy...? – powtórzył.
    – Spróbujemy... – odpowiedziałem, udając wahanie, a on ścisnął mnie w ramionach.
    – Ten twój – przesunął rękę na rozporek, masując mojego twardziela – bardzo mi się spodobał. Dam mu dużo przyjemności... Jak ci będzie odpowiadało, pójdziemy na całość. Jak nie, ja się wycofam, obiecuję...
    – Zgoda – wyszeptałem drżącym z emocji głosem.
    Rozebrał się pierwszy. Jego penis, potężny i władczy, samą wielkością wzbudzał respekt. Na pewno twardy, gorący... Nie dotknąłem go.
    Natomiast gdy tylko zdjąłem swoje bokserki, Michał niemal uklęknął przede mną, wziął mi penisa łagodnie w obie wyprostowane dłonie i pochylił do ust. Myślałem, że stracę równowagę.
    – To jest wzór piękna... – usłyszałem po chwili, i wylądowaliśmy w łóżku.
    Michał pieścił mnie do utraty przytomności. Czułem, że robi to sto razy lepiej niż Maciek, któremu zależało tylko na seksie i własnym zaspokojeniu, a nie na pieszczotach czy dawaniu przyjemności drugiemu. Jego atutem, jak sobie wmówił, był ten wielki, dokładnie 20-centymetrowy kutas. Na mojego nie zwracał uwagi. Moim atutem była moja dupa. Ale Michał...
    Wciąż słyszałem jego szept, którym na moment przerywał pieszczoty. To był szept czułości i zachwytu nad moim ciałem i moim penisem, którym zajmował się tak, że mnie pod niebo wyrzucało. Szept komplementów. Potem, nie wiadomo skąd, prezerwatywa i jego gorąca prośba:
    – Ni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin