Maugham Somerset - Katalina.pdf

(841 KB) Pobierz
1157589552.001.png
1157589552.002.png
Maugham W. Somerset
Katalina czyli Burzliwe dzieje plomiennej kobiety
Historia pięknej młodziutkiej dziewczyny, u której wraz z miłością do ubogiego
krawca pojawiają się pierwsze oznaki namiętności i pożądania. Ta wzruszająca
opowieść, osadzona w burzliwych realiach szenastowiecznej Hiszpanii, gdzie
losami ludu rządzą dworskie intrygi i zachcianki kleru, a szalejąca inkwizycja
zbiera swe przerażające żniwo.
Rozdział pierwszy
Castel Rodriguez przeżywało wielki dzień. Odświętnie ubrani mieszkańcy już o pierwszym brzasku
tłumnie wylegli na ulice. Ponure fasady szlacheckich pałaców przystrojono bogatymi tkaninami, na
balkonach leniwie powiewały rodowe proporce. Był piętnasty sierpnia, dzień Wniebowzięcia. Z
bezchmurnego nieba lał się słoneczny żar, wokół panowało świąteczne podniecenie. Miasto
gotowało się do uroczystego powitania dwóch znamienitych mężów. Po latach spędzonych w świecie
zjeżdżali w rodzinne strony dwaj bracia, którzy stąd wiedli swój ród: Blasco de Valero, biskup
Segowii, i wsławiony wielu bohaterskimi czynami waleczny Don Manuel, kapitan Jego Królewskiej
Mości.
Ceremonię rozpocząć miało Te Deum w kolegiacie, później czekała gości uczta na ratuszu, po niej
walki byków, wreszcie na zakończenie, kiedy zmrok zapadnie, przygotowano pokazy sztucznych ogni.
W miarę jak słońce pięło się po nieboskłonie, coraz większa ciżba napływała na Plaza Mayor.
Tutaj uformował się pochód, który rychło wyruszył za miasto, by tam, pod murami, godnie przywitać
dostojne persony. Na czele szli rajcy, za nimi dostojnicy Kościoła, dalej szlachta. Na ulicach cisnęły
się tłumy niecierpliwie czekające chwili, gdy przy powitalnym biciu dzwonów bracia zostaną
wprowadzeni do miasta.
W kaplicy Mariackiej kościoła Karmelitanek modliła się kaleka dziewczyna. W żarliwym
zapamiętaniu zanosiła modły przed wizerunkiem Przenajświętszej Panienki. Wreszcie dźwignęła się
z klęczek i wsparta na kuli pokusztykała do wyjścia. Z mrocznej i chłodnej kruchty wyszła w
zapierający dech żar południa, zmrużyła oczy oślepiona słonecznym blaskiem. Od szczytu schodów
spojrzała w dół na pusty plac przed świątynią. Zawarte na głucho okiennice strzegły wnętrz
opustoszałych domów przed sierpniowym skwarem. Kto żyw pospieszył oglądać ceremonię. Wokół
panowała martwa cisza, niczym w wyludnionym mieście. Spojrzała w stronę wciśniętej pomiędzy
sąsiednie budynki małej kamieniczki, gdzie mieszkała, i westchnęła ze smutkiem. Matka i wuj
Domingo poszli razem z innymi i mieli powrócić dopiero po walkach byków. Czuła się bardzo
samotna i bardzo nieszczęśliwa. Wzdragała się wracać do pustych izb. Odłożyła na bok kulę, siadła u
szczytu kościelnych schodów i zapłakała cicho, po czym owładnięta nagłą a przemożną żałością
padła na ziemię, ukryła głowę w ramionach i rozszlochała się tak rozpaczliwie, jakby za chwilę
miało jej pęknąć serce. Drewniana kula z suchym klekotem zsunęła się po schodach i zatrzymała na
dole.
Dopełniło to miary nieszczęścia. Dziewczyna miała sparaliżowaną prawą nogę, nie mogła się
poruszać bez podpory, a chcąc teraz dosięgnąć kuli, musiałaby sczołgać się lub zsunąć w dół.
Zaniosła się spazmatycznym łkaniem.
Raptem dobiegł ją czyjś głos.
- Czemu płaczesz, dziecko?
Podniosła głowę, zaskoczona. Nie słyszała, żeby ktoś się zbliżał. Za jej plecami stała nieznajoma
pani.
Wyglądało to tak, jakby właśnie wyszła z kościoła, a przecież ona sama wychodziła stamtąd przed
chwilą, nikogo w świątyni nie było.
Otulona w długi błękitny płaszcz kobieta uniosła dłonie i zsunęła kaptur, jakby naprawdę właśnie
opuściła kruchtę, bo
grzechem było, żeby niewiasta przebywała w przybytku bożym z odsłoniętą głową. Wysoka jak na
Hiszpankę, młoda jeszcze, miała gładką, delikatną skórę, nawet wokół oczu nie znalazłby śladu
zmarszczek. Gładko zaczesane włosy, z przedziałkiem pośrodku, były związane w luźny węzeł na
karku. Dziewczyna wpatrywała się w kruchą, wiotką postać o urzekająco łagodnym spojrzeniu i nie
potrafiła odgadnąć czy to wieśniaczka, żona jakiegoś włościanina z tych okolic, czy dama. Było w jej
osobie coś swojskiego i prostego, a przecież promieniowało z niej dziwnie onieśmielające
dostojeństwo. Długi płaszcz skrywał spodnią szatę, ale kiedy zsuwała kaptur, dziewczyna dostrzegła
błysk bieli, a więc tego koloru musiały być jej suknie.
- Otrzyj łzy, dziecko, i powiedz, jak cię nazywają.
- Katalina.
- Czemu siedzisz tu sama i płaczesz, kiedy całe miasto wyległo oglądać wjazd biskupa i jego brata,
kapitana królewskiej armii?
- Jestem kaleką, nie uszłabym tyle drogi, señora. Cóż mnie do tych wszystkich szczęśliwych ludzi?
Pani stała za Kataliną. Dziewczyna zwracając się do niej musiała wykręcić głowę; spojrzała na
portal świątyni.
- Skąd przychodzicie, señora? Nie widziałam was w kościele.
Pani uśmiechnęła się. W jej uśmiechu było tyle słodyczy, że z serca Kataliny uszła wszelka gorycz.
- Ja cię widziałam, dziecko. Modliłaś się.
- Modliłam się do Przenajświętszej Panienki, jak modlę się w dzień i w noc od dnia, gdy opadła
mnie niemoc, by ją ode mnie odjęła.
- Myślisz, że ona może to sprawić?
- Jeśli taka będzie jej wola.
Zachowanie obcej pani było tak ujmujące i przyjazne, że
Katalina zapragnęła opowiedzieć jej swoją smutną historię. Wszystko zdarzyło się, gdy ludzie
wylegli na ulice miasta oglądać, jak w uroczystym pochodzie prowadzą byki na walki wielkanocne.
Na czele, na dumnie stąpających koniach, jechało kilku młodych panów szlachty. Nagle jeden byk
wyrwał się z szeregu i runął w tłum. Ciżba rozprysnęła się na boki w panice. Zwierzę potrąciło
kogoś i parło dalej.
Katalina, umykając co sił w nogach, poślizgnęła się. Upadła w chwili, gdy byk jej dosięgał. Zdążyła
krzyknąć i straciła przytomność. Kiedy przyszła do siebie, powiedziano jej, że rozszalała bestia
stratowała ją i pognała dalej. Dziewczyna była posiniaczona, ale nie ranna, mówiono, że nic jej nie
będzie. Jednak gdy minęły dwa czy trzy dni, zaczęła skarżyć się na bezwład w nodze. Medycy po
skrupulatnych badaniach orzekli paraliż; kłuli ją igłami, ale nic nie czuła, upuszczali krew, dawali na
przeczyszczenie i na wymioty. Nic nie pomagało. Noga była jak martwa.
- Ciągle przecież możesz czynić użytek ze swoich rąk - rzekła pani.
- Bogu niech będą dzięki, bo inaczej musielibyśmy głodować. Pytaliście mnie, pani, czemu płaczę.
Płaczę, bo kiedy straciłam władzę w nodze, porzucił mnie ukochany.
- Nie bardzo cię kochał, skoro cię opuścił, kiedy dotknęła cię niemoc.
- Miłował mnie całym sercem, a i ja go kochałam z całej duszy, ale jesteśmy biedni, señora. Zwą go
Diego Martinez, to syn krawca, trudni się tym samym co ojciec, rzemiosłem. Mieliśmy się pobrać,
kiedy skończy termin, ale biedak nie weźmie żony, która nie pójdzie na targ jak inne kobiety i nie
zakrzątnie się koło domowych zajęć. Mężczyzna jest tylko mężczyzną i nie chce kobiety, co chodzi o
kulach, a teraz Pedro Alvarez myśli wydać za niego swoją córkę Franciszkę. Szpetna ona jak noc, ale
Pedro Alvarez jest bogaty, jakże więc ma mu odmówić?
Katalina znowu zaczęła szlochać. Pani spoglądała na nią ze współczującym uśmiechem. Nagle w dali
dało się słyszeć trąby i bicie bębnów, zaraz potem rozdzwoniły się dzwony.
- Biskup i jego brat, kapitan, wkraczają do miasta. Czemu jesteście tutaj, señora, zamiast oglądać ich
wjazd? - zapytała.
- Nie dbam o to.
Wydało się to Katalinie tak niezwykłe, że obrzuciła panią podejrzliwym spojrzeniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin