Lars Ahlin-Nie czekają na mnie żadne oczy.pdf

(6298 KB) Pobierz
401611384 UNPDF
LARS AHLIN
nie czekają na mnie żadne oczy
Tylko ja w tym pokoju siedzę spokojnie. Siedzę na
kanapie z gazetą w ręku. Nikt już nie patrzy mi w oczy.
Na mnie patrzy się tak, jak się patrzy na meble. Siedzę,
udaję, że czytam, ale nie czytam, tylko myślę właśnie
o tym, że ja jeden w tym pokoju siedzę spokojnie i że
tylko mnie nikt nie patrzy w oczy.
Ingrid ma iść na tańce, Herald jedzie do miasta. Birger
wybiera się na kawalerski wieczór, Anna na przejażdżkę
samochodem. Jej chłopak zajedzie po nią za godzinę.
Mają, zdaje się, jechać do Härnösand i nocować tam
u znajomego. Wszyscy wychodzą. Moja stara idzie na
zebranie misyjne. Przyjechał taki nadzwyczajny kazno-
dzieja — mówi zwracając się do Ingrid. Nie do mnie. Do
mnie nikt nic nie mówi.
Dawniej, zanim to się zdarzyło, w takie sobotnie
wieczory przychodziła tu zawsze Greta z Nissem i Berti-
lem.
— Teraz będziecie sobie mogli posiedzieć u dziadziusia,
a mama i tatuś pójdą rozerwać się trochę — tak się to
wtedy nazywało.
W tamtych czasach chłopców cieszyło to, że mogą być
u mnie. Wycinałem im łódki z kory i robiłem latawce
z tektury. Byli ostatnimi, którzy patrzyli mi w oczy. Pa-
trzyli mi w oczy i mówili:
— Ach, jaki dziadziuś jest dobry!
Ale i oni się zmienili. Oni także przestali patrzeć mi
w oczy — i to nawet jeszcze zanim się to zdarzyło. Prze-
stali mnie prosić, żebym im robił łódki z kory i latawce.
401611384.002.png
Natomiast przynosili ze sobą „Allers" *. Siedzieli, wycinali,
kleili, budowali domy i grody, ale nigdy nie zapytali
o mnie. Budowali także samoloty, gdy zaczęło to być po-
pularne, ale już nie pytali mnie o radę. W końcu nie poka-
zywali nawet, co zrobili.
A więc tak było już, zanim to się stało. A teraz jest
zupełnie tak jak wtedy.
Tylko ja jeden w pokoju siedzę spokojnie. Siedzę z ga-
zetą w ręku. Nikt już nie patrzy mi w oczy. Zdarza się
nadzwyczaj rzadko, że ktoś się do mnie odezwie, a jeśli
czasem ktoś coś do mnie powie, nie patrzy mi w oczy.
— Czy możesz mi pożyczyć trochę tytoniu, tatusiu? —
pyta czasem Birger. Ale nigdy na mnie nie patrzy. Wy-
ciąga tylko w moją stronę pustą główkę od fajki, a ja
wyciągam swój kapciuch, żeby sobie nabrał. Strasznie mi
się chce powiedzieć: „Masz, mój chłopcze, ale następnym
razem bądź dobry i spójrz swemu staremu ojcu w oczy,
gdy będziesz mu miał coś do powiedzenia".
Ale nigdy tego nie mówię. Mój język jest za gruby i za
sztywny. Nie wiem, co jest z moim językiem, ale nigdy
nie mogę zmusić go do powiedzenia tego, co chciałbym
powiedzieć. Był nie w porządku już wtedy, zanim to się
zdarzyło. Przez wiele lat czułem, że język robi mi się coraz
grubszy i sztywniejszy. Dźwigałem cały balast spraw,
o których chciałem powiedzieć, ale mój język przepuszcza
tylko nieważne słowa. Teraz, kiedy wróciłem, miałbym
ochotę powiedzieć mojej starej, dzieciom i wnukom: „Dla-
czego przestaliście patrzeć mi w oczy? Dlaczego nie odzy-
wacie się do mnie? To, co się zdarzyło, nie zdarzyłoby się
nigdy, gdybyście patrzyli mi w oczy i czasem odezwali się".
Ale to beznadziejne! Mój język nigdy się nie zmieni,
ani też nic innego...
Wciąż tylko ja jeden w tym pokoju siedzę spokojnie.
Wszyscy inni biegają tam i z powrotem.
— Mamciu, przynieś mi parę całych skarpet! — krzyczy
Birger i patrzy mojej starej w oczy. — Nigdy nie wiadomo,
co może się zdarzyć na kawalerskim wieczorze. Bywa na
401611384.003.png
przykład, że siedząc przy stole, trzeba się rozebrać i jeść,
trzymając nogi w miednicy. Zdarzyło mi się już kiedyś coś
takiego.
— Anno, wiesz, gdzie są skarpety, podaj mu — mówi
moja stara i patrzy Annie w oczy.
— Nie mam czasu! — krzyczy Anna, pakując duży
kosz z jedzeniem, który ona i jej chłopiec mają zabrać ze
sobą na weekend, i szybko spogląda w oczy matce
i Birgerowi.
— Leć tu ze skarpetami! — krzyczy znów Birger. — Co,
u diabła, za kobiety są w tym domu?
— Uspokój się — mówi moja stara.
Siedzi przy piecu i karbuje włosy. Wsadza szczypce
w żar, a potem wstaje i idzie do drugiego pokoju. Po chwili
wraca z parą skarpet, które rzuca Birgerowi. Patrzy mu
w oczy i mówi:
— W tym samym kolorze co twoje ubranie, chyba
pasują?
— Pięknie, mamciu — mówił Birger, patrzy jej w oczy
i śmieje się. — Całe szczęście, że się ma taką nadzwyczajną
mamcię!
I wybiega do swego pokoju, a moja stara podchodzi do
pieca, wyjmuje szczypce i studzi je na gazecie, na której
robią się duże brązowe plamy. Gdy ślady są coraz jaś-
niejsze, nawija na szczypce pasmo włosów i karbuje je.
Idzie na zebranie misyjne. Przyjechał taki cudowny
kaznodzieja, mówiła przed chwilą do Ingrid.
— Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć parę jedwabnych
pończoch — mówi Ingrid i patrzy matce w oczy.
— Co jest dobre na balu, nie jest dobre do kaplicy —
mówi moja stara.
— Widziałam w kościele takie, które miały na nogach
przeźroczyste jedwabne pończochy — mówi Ingrid.
— W kościele, tak! — mówi moja stara, parska śmie-
chem i patrzy w oczy mojej córki. — Widziałam takie,
które wchodziły do kościoła wymalowane jak tapeta. Coś
takiego nie zdarza się nigdy w kaplicy.
401611384.004.png
— Jak chcesz — mówi Ingrid — Pończochy są w każ-
dym razie dobre. Są nawet czarne.
Nagle z dworu wpada zdyszany Harald. Pracuje w skle-
pie spółdzielczym. W sobotą zamykają o piątej, a teraz
jest już kwadrans po szóstej. Śpieszy się na pociąg, który
jedzie do miasta.
— Nie zapomniałyście chyba odprasować mojego brą-
zowego ubrania? — krzyczy od progu i patrzy w oczy
mojej starej, w oczy Anny i w oczy Ingrid. — Ty, Ingrid,
odprasowałaś je, czuję to — mówi, wyciąga rękę i głaszcze
ją pod brodą. — Jesteś fajną dziewczyną przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę — mówi. — W poniedziałek przy-
niosę ci puszkę ananasów.
— Mniej nie można by chcieć — odpowiada Ingrid
i uśmiecha się do niego, a on uśmiecha się do niej i patrzy
jej w oczy.
Potem wybiega do pokoju chłopców. Siedzę spokojnie
jak przedtem z gazetą w ręku. Nie spojrzał na mnie.
Nagle słyszę, jak chłopcy krzyczą i wymyślają sobie na-
wzajem. Po chwili wybiega Birger z krawatem w ręku.
— Spójrz, mamciu! — krzyczy. — Spójrzcie, dziew-
czynki! Ten przeklęty subiekt nosi sobie mój najlepszy
krawat na co dzień! Widziałyście coś podobnego? Muszę
przecież mieć elegancki krawat, gdy idę na kawalerski
wieczór. Nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić.
Zdarzyło mi się już raz siedzieć przy stole bez marynarki
i kamizelki, a wtedy trzeba mieć pierwszorzędny krawat,
żeby się czuć pewnie. Nie macie tam żelazka w kuchni?
No, to jazda, postawcie żelazko, do diabła!
— Spokojnie, braciszku! — mówi Harald, wchodząc
długim krokiem. Niesie szufladę, którą skądś wyciągnął,
i stawia ją na kuchennym stole. — Bierz sobie stąd, co
chcesz — mówi. — Widzisz, że krawatów mam do diabła
i trochę. Twój krawat musiał się dostać do mojej ko-
lekcji.
— Brzydzę się subiektami jak licho! — krzyczy Birger
i odwraca się plecami do szuflady. — Nastaw żelazko,
Ingrid! On myśli, że ja chcę któryś z jego marnych kra-
401611384.005.png
watów! Jeszcze nie wpadł na to, że pomiędzy jego a moim
gustem jest przepaść. Jaki z ciebie właściwie subiekt? —
mówi Birger, odwraca głowę i patrzy Haraldowi w oczy. —
Twoje krawaty są najbardziej idiotyczne, jakie tylko
można sobie wyobrazić!
— Nie wtrącaj się do mego zawodu, ty przeklęty mydło-
robie! — krzyczy Harald.
— Gotowanie mydła to doskonała robota! — krzyczy
Birger. — Jedna z najlepszych robótek w całej fabryce.
Stoi mniej więcej o dziewięćdziesiąt dziewięć szczebli
wyżej od twojej przeklętej pracy!
— Nie szczekajcie tak, do licha! — mówi Anna, która
kroi ogórki w cienkie plasterki i układa je w słoiku z osło-
dzonym octem.
Tylko ja w tym pokoju siedzę spokojnie. Tylko do mnie
nikt nic nie mówi. Tylko mnie nikt nie patrzy w oczy.
Tylko ja milczę.
— Nie mogę znaleźć majonezu! — krzyczy Anna
i patrzy w oczy matce. — Nie zapomniałaś chyba wpisać
majonezu na listę sprawunków?
— Skądże — mówi moja stara, która skończyła już kar-
bować włosy, podeszła do dużego lustra, stoi i przeglą-
da się w nim teraz. — Poszukaj, zanim zaczniesz krzyczeć
— mówi do Anny. — Czy nie uważasz, że są zbyt faliste?
— zwraca się do Ingrid i patrzy jej w oczy.
— Nie, do kaplicy są dobre — mówi Ingrid, która za-
grzała żelazko i prasuje teraz krawat Birgera.
Birger stoi i patrzy. Ma na sobie swoją najdroższą ko-
szulę. Kosztowała trzydzieści pięć koron. Gładzi się po
piersi i mówi, że materiał jest delikatny jak skóra kobiety.
— Trzeba mieć prima koszulę, gdy się idzie na kawaler-
ski wieczór — mówi. — Nigdy nie wiadomo, co się może
zdarzyć.
Nagle odwraca się w moją stronę i patrzy mi na piersi.
Wbijam zaraz oczy w gazetę i czuję, jak serce zaczyna
mi ciężko łomotać. Może się przecież zdarzyć, że spojrzy
dwadzieścia centymetrów wyżej, niż to robi zwykle! Że
401611384.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin