Clive_Cussler_-_Cykl_Oregon_05_-_Statek_smierci.rtf

(1513 KB) Pobierz

Clive Cussler, Jack Du Brul

STATEK ŚMIERCI

Przekład MACIEJ PINTARA


Zapewne największy przepływ bogactwa w dziejach ludzkości dokonał się wtedy, gdy czarna śmierć pochłonęła jedną trzecią ludności Europy. Ziemie zostały scalone, co pozwoliło osiągnąć wyższy poziom życia nie tylko ich właścicielom, ale także tym, którzy je uprawiali.

Właśnie głównie to wydarzenie zapoczątkowało epokę odrodzenia i przyczyniło się do zdecydowanej dominacji Europy na świecie.

Rozmnażamy się na własną zgubę: jak przeludnienie zniszczy cywilizację.

Doktor Lydell Cooper, Raptor Press, 1977


Prolog

Morze Barentsa na północ od Norwegii 29 kwietnia 1943 roku

Jasny księżyc w pierwszej pełni po równonocy wisiał nad horyzontem, a jego światło odbijało się oślepiająco od lodowatego oceanu. Zima nie ustąpiła jeszcze miejsca wiośnie i słońce jeszcze nie wzeszło tego roku. Pozostawało ukryte za krzywizną ziemskiego globu, słabym blaskiem oświetlając linię styku nieba z morzem na obracającej się wokół przechylonej osi planecie. Miało się pojawić w całej okazałości za miesiąc i nie zachodzić aż do późnej jesieni, a potem znów na długo się ukryć. Taki jest osobliwy cykl dnia i nocy za kołem podbiegunowym.

Położone na dalekiej północy Morze Barentsa powinno być skute lodem i nie do przepłynięcia przez większość roku. Ale do morza tego docierają ciepłe wody z okolic równika, tworzące silny Prąd Zatokowy (Golfsztrom). To dzięki niemu w Szkocji i północnych rejonach Norwegii osiedlili się ludzie, a Morze Barentsa nie zamarza i jest żeglowne nawet podczas najmroźniejszych zim. Właśnie dlatego wiódł tamtędy główny szlak konwojów dostarczających broń, pojazdy wojskowe i inne wyposażenie niezbędne do prowadzenia wojny z pracujących niestrudzenie amerykańskich fabryk do walczącego Związku Radzieckiego. I podobnie jak inne szlaki morskie - kanał La Manche czy Cieśnina Gibraltarska - stał się wąskim gardłem, terenem polowań wilczych stad okrętów podwodnych Kriegsmarine i szybkich kutrów torpedowych (Schnellbootów) stacjonujących na wybrzeżach.

U-Booty rozmieszczano z dalekowzrocznością mistrza szachowego przestawiającego pionki. Każdy strzęp informacji o sile, szybkości i punkcie docelowym konwojów przemierzających północny Atlantyk wykorzystywano do kierowania okrętów podwodnych na pozycje dogodne do ataku.

Samoloty patrolowe startujące z baz w Norwegii i Danii obserwowały morze w poszukiwaniu skupisk statków handlowych i podawały przez radio ich pozycje dowództwu floty podwodnej, żeby U-Booty mogły czekać w zasadzce na swoje ofiary. W pierwszych latach wojny okręty podwodne panowały niemal niepodzielnie na morzach i bez litości posyłały na dno niezliczone miliony ton ładunków. Mimo silnej eskorty krążowników i niszczycieli alianci niewiele mogli zrobić, poza dokładaniem starań, by na jeden zatopiony statek dziewięćdziesiąt dziewięć docierało do celu. W tej niebezpiecznej grze marynarze floty handlowej płacili równie wysoką cenę jak żołnierze na linii frontu.

Ale nie tej nocy.

Czterosilnikowy samolot Focke-Wulf FW 200 Kondor miał dwadzieścia trzy metry długości i rozpiętość skrzydeł o dziesięć metrów większą. Skonstruowany przed wojną dla Lufthansy jako samolot pasażerski trafił szybko do sił powietrznych, gdzie służył jako transportowiec i maszyna zwiadowcza dalekiego zasięgu. Mógł pokonać odległość czterech tysięcy kilometrów, toteż nadawał się doskonale do wielogodzinnego tropienia alianckich konwojów daleko od lądu.

W roku 1941 brał udział w nalotach, przenosząc pod skrzydłami cztery dwustudwudziestopięciokilogramowe bomby, ale został poważnie uszkodzony i teraz odbywał wyłącznie loty zwiadowcze na takiej wysokości, by nie mogły go strącić alianckie baterie przeciwlotnicze.

Pilot kondora, Franz Lichtermann, był zirytowany monotonnym patrolowaniem pustego morza. Pragnął służyć w eskadrze myśliwskiej, walczyć w prawdziwej wojnie, a nie kręcić się tysiące metrów nad lodowatymi wodami w nadziei, że wypatrzy alianckie statki, które zatopi ktoś inny. W bazie Lichtermann przestrzegał wojskowej dyscypliny i wymagał tego samego od swoich podwładnych. Ale podczas lotu patrolowego, gdy minuty rozciągały się jak guma, pozwalał pięcioosobowej załodze na mniej formalne relacje.

- To powinno nam pomóc - powiedział przez interkom i wskazał głową oślepiający księżyc.

- Albo odbłyski na wodzie zamaskują kilwatery konwoju - odrzekł drugi pilot, Max Ebelhardt, wieczny pesymista.

- Na takim spokojnym morzu zauważymy ich, nawet jeśli się zatrzymają, żeby zapytać o drogę.

- A w ogóle czy wiemy, że ktoś tu jest? - zapytał najmłodszy członek załogi kondora, tylny strzelec pokładowy Ernst Kessler. Siedział ściśnięty na końcu gondoli, która biegła pod częścią kadłuba samolotu. Przez pleksiglasową osłonę widział ponad lufą karabinu maszynowego MG-15 tylko to, nad czym już przeleciał kondor.

- Dowódca eskadry zapewnił mnie, że U-Boot wracający z patrolu zauważył dwa dni temu co najmniej sto statków za Wyspami Owczymi - oznajmił załodze Lichtermann. - Konwój płynął na północ, więc powinien być gdzieś tutaj.

- Bardziej prawdopodobne jest to, że kapitan U-Boota chciał zameldować o czymkolwiek, gdy wszystkie jego torpedy chybiły celu - zrzędliwie stwierdził Ebelhardt i skrzywił się po łyku letniej namiastki kawy.

- Chciałbym wypatrzyć te statki i potem je zatopić - odezwał się Ernst Kessler. Spokojny, zaledwie osiemnastoletni chłopak chciał być lekarzem, zanim został powołany do wojska. Pochodził z biednej wiejskiej rodziny mieszkającej w Bawarii, dlatego miał nikłe szanse na zdobycie wyższego wykształcenia, ale cały wolny czas spędzał z nosem utkwionym w czasopismach i podręcznikach medycznych.

- To nie jest właściwa postawa niemieckiego żołnierza - upomniał go delikatnie Lichtermann. Był wdzięczny losowi, że jeszcze nigdy nie zostali zaatakowani przez nieprzyjaciela. Wątpił, żeby Kessler zdobył się na otwarcie ognia z kaemu, ale chłopak jako jedyny w załodze kondora potrafił godzinami patrzeć w tył i nie dostawać mdłości.

Lichtermann pomyślał ponuro o żołnierzach ginących na froncie wschodnim i o tym, jak czołgi i samoloty dostarczane Rosjanom odwlekają nieuchronny upadek Moskwy. Sam chętnie posłałby na dno kilka statków.

Minęła następna nudna godzina. Lotnicy sondowali wzrokiem noc z nadzieją, że dostrzegą konwój. Ebelhardt klepnął Lichtermanna w ramię i wskazał dziennik pokładowy. Choć funkcję nawigatora pełnił oficjalnie przedni strzelec pokładowy klęczący z przodu gondoli, to Ebelhardt obliczał czas i wytyczał kurs; teraz sygnalizował, że nadeszła pora, by skręcili i przeszukali inny rejon morza.

Lichtermann przestawił ster kierunku, poruszył wolantem i łagodnie przechylił maszynę na lewe skrzydło, nie odrywając oczu od horyzontu, gdzie księżyc zdawał się przesuwać po niebie.

Ernst Kessler szczycił się tym, że ma najlepszy wzrok ze wszystkich na pokładzie samolotu. W dzieciństwie przeprowadzał sekcje martwych zwierząt znalezionych w pobliżu rodzinnego gospodarstwa, by poznać ich anatomię i porównać to, co widzi, z tym, co pokazano w książkach. Wiedział, że dzięki doskonałemu wzrokowi i pewnej ręce byłby świetnym lekarzem. Wyczulony zmysł pozwolił mu również wykryć konwój wroga.

Siedział tyłem do kierunku lotu, więc nie powinien go dostrzec, a jednak dostrzegł. Kiedy samolot się przechylił, uwagę Ernsta zwrócił nienaturalny błysk, poblask bieli daleko od refleksów księżyca.

- Kapitanie! - krzyknął przez interkom. - Prawa strona, kurs mniej więcej trzysta.

- Co zobaczyłeś? - W głosie Lichtermanna zabrzmiało podniecenie myśliwego.

- Nie wiem, panie kapitanie. Ale coś widziałem. Jakiś błysk. Lichtermann i Ebelhardt wpatrzyli się w ciemność tam, gdzie wskazał młody Kessler, ale niczego nie zauważyli.

- Na pewno? - zapytał pilot.

- Tak - odpowiedział Kessler, starając się, żeby odpowiedź wypadła przekonująco. - Jak skręcaliśmy. Kąt się zmienił i wtedy coś zobaczyłem.

- Konwój? - spytał szorstko Ebelhardt.

- Trudno powiedzieć - przyznał Kessler.

- Josef, włącz radio - rozkazał Lichtermann przedniemu strzelcowi, obarczonemu tym dodatkowym zadaniem. Pilot zwiększył moc silników gwiazdowych BMW i znów skręcił. Ich warkot stał się trochę ostrzejszy, gdy śmigła zaczęły mocniej ciąć powietrze.

Ebelhardt przyciskał do oczu lornetkę i badał wzrokiem poczerniałe morze. Lecąc w kierunku możliwej pozycji nieprzyjaciela z prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę, powinien zauważyć konwój lada chwila, ale gdy sekundy zamieniły się w minuty i nic nie wypatrzył, opuścił lornetkę.

- To musiała być fala - powiedział bez włączania mikrofonu interkomu, żeby usłyszał go tylko Lichtermann.

- Poczekaj - odparł kapitan. - Kessler widzi w ciemności jak kot.

Siły alianckie dokładały ogromnych starań o stosowanie dezorientującego kamuflażu swoich frachtowców i tankowców, by obserwatorzy przeciwnika nie wypatrzyli ich na powierzchni morza, ale nic nie mogło ukryć obecności konwoju w nocy, gdy kilwatery statków odcinały się bielą piany na tle ciemnego oceanu.

- A niech mnie diabli - wymamrotał Ebelhardt i wskazał przed siebie na to, co ujrzał przez przednią szybę.

Początkowo była to tylko wielka szara plama na ciemnej wodzie, ale gdy się zbliżyli, szarość przemieniła się w tuziny równoległych białych linii, tak wyraźnych jak znaki kredą na czarnej tablicy. Na morzu unosiły się smugi piany za całą armadą, która płynęła na wschód najszybciej, jak mogła. Z wysokości kondora konwój wyglądał jak stado wędrujących słoni.

Samolot zbliżał się do statków, aż wreszcie w jasnym blasku księżyca załoga zaczęła odróżniać wolniejsze frachtowce i tankowce od cienkich kilwaterów niszczycieli, rozmieszczonych niczym pikiety wzdłuż każdej flanki konwoju. Gdy go obserwowali, jeden z niszczycieli wyprzedzał szybko statki z ich prawej burty, a gęsty dym buchał z jego dwóch kominów. Niszczyciel po dotarciu na czoło konwoju znów zwolnił i przepuścił frachtowce. Alianci nazywali tę taktykę indiańskim biegiem. Gdy niszczyciel znalazł się na końcu konwoju z katapultowców długości prawie mili morskiej, ponownie przyspieszył. Dzięki takiej taktyce konwoje mogło ochraniać mniej okrętów wojennych.

- Tam musi być ze dwieście statków - ocenił Ebelhardt.

- Wystarczy, żeby zapewnić czerwonym walkę przez miesiące - przyznał pilot. - Josef, jak ci idzie z radiem?

- Same zakłócenia.

Tak daleko za kołem podbiegunowym był to stały problem. Naładowane cząstki trafiające w pole magnetyczne Ziemi i kierowane na biegunach ku jej powierzchni uniemożliwiały prawidłowe funkcjonowanie lamp próżniowych w radiach.

- Zaznaczymy naszą pozycję - powiedział Lichtermann - i podamy ją przez radio, kiedy będziemy bliżej bazy. Hej, Ernst, dobrze się spisałeś. Gdyby nie ty, skręcilibyśmy i przeoczyli konwój.

- Dziękuję, panie kapitanie. - W głosie chłopaka brzmiała duma.

- Chcę dokładniej policzyć statki i zorientować się, z jaką mniej więcej prędkością płyną.

- Tylko nie podchodź tak blisko, że niszczyciele otworzą ogień - ostrzegł Ebelhardt. Brał udział w walkach i latał teraz jako drugi pilot, bo odłamek pocisku z działa przeciwlotniczego utkwił mu w udzie. Zauważył wyraz oczu Lichtermanna i podniecenie w jego głosie. - I nie zapominaj o katapultowcach.

- Zaufaj mi - odparł pilot z zawadiacką pewnością siebie i doprowadził dużą maszynę na mniejszą odległość od wolno płynącej floty. Leciała nad nią na wysokości trzech tysięcy metrów. - Nie podejdę zbyt blisko, a poza tym jesteśmy za daleko od lądu, żeby wysłali przeciwko nam samolot.

Katapultowce były odpowiedzią aliantów na niemieckie loty zwiadowcze. Na dziobach frachtowców montowano długą szynę i za pomocą rakiety wystrzeliwano myśliwce Hawker Sea Hurricane, które strącały ociężałe kondory lub nawet atakowały wynurzone U-Booty. Myśliwce nie mogły niestety powracać na statki, toteż musiały operować wystarczająco blisko Wielkiej Brytanii lub innego zaprzyjaźnionego kraju, by piloci mogli normalnie wylądować. W przeciwnym razie musieli siadać na morzu i trzeba było wyciągać ich z wody.

Konwój płynący poniżej fw-200 znajdował się ponad tysiąc mil morskich od najbliższego alianckiego terytorium i mimo księżycowej nocy nie udałoby się uratować pilota w ciemności. Lichtermann uważał, że tej nocy nie zostanie wysłany z katapultowców żaden hurricane i kondor nie ma się czego obawiać ze strony konwoju, jeśli będzie się trzymał poza zasięgiem baterii przeciwlotniczych na niszczycielach.

Ernst Kessler liczył szeregi statków, gdy nagle na pokładach dwóch eskortujących niszczycieli zamigotały punkty świetlne.

- Panie kapitanie! - krzyknął. - Otworzyli ogień! Lichtermann widział niszczyciele pod skrzydłem.

- Spokojnie, chłopcze - odrzekł. - To lampy sygnałowe. Konwój utrzymuje ciszę radiową, więc porozumiewają się w ten sposób.

- Aha. Przepraszam, panie kapitanie.

- Nic nie szkodzi. Policz statki jak najdokładniej.

Kondor zataczał wolno krąg wokół flotylli i szybował wzdłuż jej północnej flanki, kiedy Dietz, górny strzelec pokładowy, wrzasnął:

- Nadlatują!

Lichtermann nie miał pojęcia, o czym mówi jego podwładny, toteż zareagował trochę za późno. Doskonale wycelowana seria z karabinu maszynowego kaliber 7,7 milimetra posiekała górną powierzchnię kondora na całej długości, od podstawy statecznika pionowego do dziobu. Dietz zginął, zanim zdążył nacisnąć spust. Pociski podziurawiły kokpit. Przez odgłos ich rykoszetów od metalowych powierzchni i świst wiatru wdzierającego się do środka przez otwory w kadłubie Lichtermann usłyszał jęk bólu drugiego pilota. Spojrzał w bok i zobaczył krew na kurtce lotniczej Ebelhardta.

Przestawił ster kierunku i nacisnął mocno wolant, żeby znurkować i uciec przed alianckim samolotem, który pojawił się nie wiadomo skąd.

Wykonał zły manewr.

 

Zwodowany zaledwie kilka tygodni wcześniej M/s Empire MacAlpine dołączył do konwoju jako ostatni. Ten ośmiotysięcznik, przeznaczony do przewozu ładunków sypkich, stał pięć miesięcy w stoczni Burntisland, gdzie jego nadbudowę zastąpiono małym wyspowym stanowiskiem dowodzenia, stuczterdziestometrowym pasem startowym i hangarem dla czterech samolotów torpedowych Fairley Swordfish. Statek mógł nadal transportować niemal tyle samo zboża, ile przed modyfikacją. Admiralicja zawsze uważała katapultowce za rozwiązanie tymczasowe, dopóki nie uda się znaleźć bezpieczniejszego rozwiązania. Katapultowce i samolotowce, takie jak MacAlpine, miały być używane tylko do chwili, gdy Wielka Brytania dostanie od Stanów Zjednoczonych lotniskowce eskortowe klasy Essex.

Kiedy kondor kręcił się nad konwojem, z pokładu MacAlpinea wystartowały dwa swordfishe i oddaliły się od floty tak daleko, że gdy wzbiły się pod atramentowe niebo, by urządzić zasadzkę na dużo większą i szybszą niemiecką maszynę, Lichtermann i jego podwładni nie zorientowali się, że nadlatują. Dwupłaty Fairley Swordfish rozwijały dwukrotnie mniejszą prędkość maksymalną niż kondor. Każdy miał karabin maszynowy Vickers zamontowany nad obudową silnika gwiazdowego i działko Lewis umocowane na zawieszeniu kardanowym w tylnym kokpicie zwróconym ku ogonowi.

Drugi swordfish czekał tysiąc metrów poniżej focke-wulfa, prawie niewidoczny w ciemności. Gdy kondor znurkował, by uciec przed pierwszym przeciwnikiem, drugi samolot torpedowy, ogołocony ze wszystkiego, co mogło go spowolnić, był na pozycji.

 

Kondor dostał się pod ogień z vickersa, podczas gdy drugi strzelec wychylił się z tylnego kokpitu i wycelował lewisa w dwa silniki BMW na skrzydle.

Wokół Ernsta Kesslera pojawiły się dziury o średnicy monety. Aluminium rozżarzyło się na moment, zanim ostygło. Upłynęło zaledwie kilka sekund od krzyku Dietza, gdy pociski posiekały spód kondora i nastolatek jeszcze nie zdążył się przestraszyć. Wiedział, co do niego należy. Przełknął ślinę, bo żołądek podszedł mu do gardła od pikowania samolotu, i nacisnął spust MG-15, gdy kondor nadal nurkował obok wolniejszego swordfisha. W powietrzu zaroiło się od pocisków smugowych kaliber 7,92 milimetra, kiedy wypuścił w niebo serię jak strażak kierujący strumieniem wody. Widział w ciemności czerwony krąg małych płomieni z rur wydechowych gwiazdowego silnika Fairleya i tam celował, gdy kondor był wciąż pod ostrzałem z brytyjskiego samolotu.

Biegnąca łukiem linia pocisków smugowych spotkała się z kręgiem płomieni i nagle wokół dziobu alianckiej maszyny jakby wybuchły fajerwerki. Iskry i języki ognia otoczyły swordfisha, seria porozrywała metal i tkaninę. Śmigło się rozpadło, gwiazdowy silnik eksplodował niczym granat odłamkowy. Płonące paliwo i gorący olej zalały pilota i strzelca. Pikujący tak jak kondor swordfish wymknął się spod kontroli.

Fairley wpadł w korkociąg i obracał się coraz szybciej, płonąc niczym meteor. Lichtermann zaczął wyciągać kondora z nurkowania. Kessler patrzył, jak płonący wrak nadal opada i nagle zmienia kształt. Skrzydła oderwały się od kadłuba swordfisha i strącony samolot stracił wszelkie właściwości aerodynamiczne. Runął w dół jak kamień. Pożar zgasł, gdy maszyna zanurzyła się w morzu.

Ernst skierował następnie wzrok na piętnastometrową tylną krawędź lewego skrzydła. Ogarnął go strach, którego nie czuł w ferworze walki. Oba dziewięciocylindrowe silniki dymiły i usłyszał wyraźnie ich przerywaną pracę.

- Panie kapitanie - krzyknął do mikrofonu.

- Zamknij się, Kessler - warknął Lichtermann. - Radiooperator, do mnie. Pomóż mi tutaj. Ebelhardt nie żyje.

Kessler nie ustępował.

- Panie kapitanie, lewe silniki.

- Wiem, do cholery. Zamknij się.

Swordfish, który pierwszy zaatakował, został daleko z tyłu i najprawdopodobniej już zawrócił, by dołączyć do konwoju, więc Kessler mógł tylko patrzeć ze zgrozą na dym porywany przez strumień zaśmigłowy. Lichtermann wyłączył wewnętrzny silnik w nadziei, że stłumi pożar. Pozwolił, by śmigło wirowało przez chwilę, potem uruchomił rozrusznik. Silnik kaszlnął i zaskoczył, płomienie pojawiły się wokół obudowy i szybko osmaliły aluminium.

Wewnętrzny silnik wytwarzał trochę ciągu, więc Lichtermann zaryzykował i wyłączył zewnętrzny. Gdy spróbował odpalić go ponownie, silnik natychmiast zaczął pracować i dymił tylko od czasu do czasu. Lichtermann natychmiast unieruchomił nadal płonący silnik wewnętrzny w obawie, że pożar ogarnie przewody paliwowe kondora, i zmniejszył obroty uszkodzonego silnika zewnętrznego, by go oszczędzać jak najdłużej. Na dwóch prawidłowo działających silnikach i trzecim generującym połowę mocy mogli dolecieć do bazy.

Mijały nerwowe minuty. Młody niedoświadczony Kessler chciał zapytać pilota, jak wygląda ich sytuacja, ale ugryzł się w język. Wiedział, że Lichtermann powie mu to, jak tylko będzie mógł. Kessler nagle podskoczył i uderzył głową w wewnętrzny wspornik, gdy usłyszał nowy dźwięk - głośny szum tuż za sobą. Pleksiglasową osłonę, która chroniła jego stanowisko, opryskały nagle krople jakiegoś płynu. Dopiero po chwili domyślił się, że Lichtermann musiał przekalkulować zapas paliwa kondora i odległość do ich bazy w Narwiku. Wypuszczał nadmiar benzyny, żeby maksymalnie odciążyć maszynę. Wylot upustowy znajdował się za stanowiskiem tylnego strzelca.

- Jak tam, Kessler? - zapytał Lichtermann, kiedy zamknął zawór.

- Eee... w porządku, panie kapitanie - wyjąkał Kessler. - Skąd się wzięły tamte samoloty?

- Nawet ich nie widziałem - wyznał pilot.

- To były dwupłaty. Przynajmniej ten, który zestrzeliłem.

- Na pewno swordfishe - odparł Lichtermann. - Wygląda na to, że alianci mają nowego asa w rękawie. One nie wystartowały z katapultowca. Ciąg pomocniczych silników rakietowych urwałby im skrzydła. Brytyjczycy muszą mieć nowy lotniskowiec.

- Ale nie widzieliśmy, żeby startowały jakieś samoloty.

- Mogli nas zobaczyć na radarze i wysłać maszyny w powietrze, zanim zauważyliśmy konwój.

- Możemy zawiadomić o tym bazę przez radio?

- Josef się stara. Na razie odbiera same zakłócenia. Za pół godziny będziemy nad wybrzeżem. Wtedy chyba nam się już uda nawiązać łączność.

- Co mam robić, panie kapitanie?

- Zostań na swoim stanowisku i obserwuj, czy nie nadlatują następne swordfishe. Robimy niecałe sto węzłów, więc mogą się do nas podkraść.

- A co z porucznikiem Ebelhardtem i kapralem Dietzem?

- Twój ojciec jest pastorem czy kimś w tym rodzaju, tak?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin