Gregory Philippa - Powieści Tudorowskie 01 - Kochanice króla.pdf

(2584 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
856324409.002.png
PHILIPPA GREGORY
Kochanice króla
(The Other Boleyn Girl)
856324409.003.png
Dla Anthony’ego
 
Wiosna
1521 roku
Moich uszu dochodził stłumiony dźwięk werbli. Nie widziałam
wszakże nic poza ciasno splecionymi tasiemkami gorsetu, który miała na
sobie niewiasta stojąca tuż przede mną i zasłaniająca mi widok na
wzniesione na dziedzińcu podwyższenie z desek. W istocie nieobce mi
były dworskie rozrywki i uroczystości, wszelako nigdy dotąd nie brałam
udziału w podobnym wydarzeniu – mimo iż przebywałam w Londynie już
od przeszło roku. Wierciłam się więc i wykręcałam sobie szyję tak długo,
aż w końcu udało mi się dostrzec skazańca, gdy w towarzystwie księdza
opuszczał Tower. Odprowadzałam go wzrokiem, kiedy przemierzał
spłacheć zieleni, zbliżając się do podwyższenia, na którym dokładnie
pośrodku umieszczono wielki drewniany kloc. Nieopodal czekał kat
odziany w połyskującą czerń, z kapturem na głowie, gotów do wykonania
wyroku. W moich oczach cała ta scena jawiła się raczej przedstawieniem
aniżeli rzeczywistością, toteż przypatrywałam się z zainteresowaniem,
jakie do tej pory okazywałam trefnisiom i bardom umilającym czas
królewskiej parze, a przy okazji nam, dworskiej świcie.
Król siedział rozparty na tronie, z nieobecną miną, jak gdyby
przepowiadał sobie w myślach słowa, którymi za parę chwil uniewinni
skazańca. Nieco z tyłu, acz wystarczająco blisko, by zareagować na
najlżejsze skinienie monarchy, stali trzej mężczyźni: Wilhelm Carey, od
roku mój ślubny małżonek, Jerzy, mój brat, oraz mój ojciec – sir Tomasz
Boleyn. Wszyscy mieli marsowe miny. Poczuwszy, że palce u stóp
zdrętwiały mi z wysiłku w cienkich atłasowych pantofelkach, opadłam na
pięty, w duchu wyrażając nadzieję, że król się pośpieszy i bez zbędnej
zwłoki okaże swą łaskę skazańcowi, a przy tym i nam. Zbliżała się pora
śniadania, a ja w wieku trzynastu lat miałam nieposkromiony apetyt.
Tymczasem jednak, kiedy w dalszym ciągu nie rozlegał się głos heroldów
zapowiadających przemowę króla, chcąc nie chcąc znów wspięłam się na
palce i spojrzałam na księcia Buckingham, który akurat rozdziewał się ze
swego wspaniałego, utkanego z najprzedniejszej wełny płaszcza. Tak
dobrze znałam jego miękkość i pamiętałam, jak miły jest w dotyku,
dlatego że książę Buckingham należał niemal do rodziny i często bywał w
naszym domu, gdy jeszcze tam mieszkałam, a potem zaszczycił swoją
obecnością moje wesele i podarował mi pozłacaną bransoletkę. Niedawno
856324409.004.png
wszakże pan ojciec wezwał mnie do siebie, by podzielić się ze mną
smutną nowiną – wuj Edward obraził miłościwie panującego nam króla na
pół tuzina sposobów: po pierwsze, w jego żyłach płynęła królewska krew,
po drugie, zgromadził zbyt liczną jak na potrzeby wiernego wasala grupę
zbrojnych, po trzecie, okazywał zbytnią pewność siebie wobec wciąż
młodego władcy, po czwarte, piąte i szóste zaś rzekomo miał powiedzieć,
iż król nie spłodził męskiego potomka, nie jest w stanie tego uczynić i
umrze, nie pozostawiając następcy tronu.
Nawet ja wiedziałam, że podobnych myśli nie wyraża się na głos, nie
przy świadkach. Inna sprawa, że zarówno król, jak i jego dwór – ba! cały
kraj! – wiedział, iż Anglia rozpaczliwie potrzebuje królewskiego syna.
Wszelako choćby lekka niewiara w męską moc Henryka prowadziła prosto
na szafot, o czym przekonał się na własnej skórze Edward Stafford,
stąpający jak zawsze pewnie i bez cienia strachu, mimo że odległość
między nim a miejscem, gdzie miał złożyć głowę, niebezpiecznie malała,
król zaś wciąż nie korzystał z prawa łaski. Cóż, żaden poddany, a już
zwłaszcza dworzanin nie powinien czynić niewygodnych monarsze uwag.
Tylko wesoły dwór oznacza wesołą, szczęśliwą Anglię.
Z zapartym tchem wpatrywałam się w króla, nie zważając na ostatnie
słowa wuja Edwarda, które ten wypowiadał żywo gestykulując, lecz które
ulatywały wraz z dzielącym nas powietrzem. Lada moment król da znak,
heroldowie zadmą w trąby i przedstawienie się skończy – myślałam.
Przecież mężczyzna stojący na szafocie to niedawny przeciwnik króla w
siłowaniu i grze piłką, jego rywal w turniejach rycerskich, towarzysz
biesiad, uczestnik dworskich zabaw, folgujący tym samym co królewskie
słabościom do dobrych trunków i gier hazardowych. Henryk VIII i książę
Buckingham byli przyjaciółmi jeszcze z lat dziecinnych. Owszem, książę
zasłużył sobie na nauczkę, nawet na bolesne upokorzenie na oczach całego
dworu, ale nie miałam wątpliwości, że ostatecznie zostanie uniewinniony i
wreszcie wszyscy będziemy mogli spożyć pierwszy posiłek tego dnia.
Ale oto skazaniec odwraca się do swego spowiednika, skłania głowę,
by przyjąć odpuszczenie grzechów, z namaszczeniem całuje podetknięty
mu różaniec. Klęka przed drewnianym klocem i ujmuje go silnymi,
zaprawionymi w szermierce rękami... Zastanowiłam się przelotnie, jak to
jest przyłożyć policzek do gładkiego, nawoskowanego drewna, czując na
skórze łagodny wietrzyk znad rzeki i słysząc krzyki mew kołujących na
niebie. Jak to jest złożyć głowę na katowskim pieńku, za plecami mając
człowieka z toporem, który niejedną szyję uciął? Wzdrygnęłam się ze
współczucia, gdyż nawet wuj – wiedzący równie dobrze jak ja, że to tylko
856324409.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin