Maxime Rodinson - Mahomet.rtf

(825 KB) Pobierz

Maxime Rodinson

 

 

 

Mahomet

Przełożyła: Elżbieta Michalska-Novak


Człowiek może być smutny, lecz wstając z łoża przed świtem i zachowując ostrożność w obcowaniu ze starym drzewem, oparłszy brodę na ostatniej gwieździe, widzi w głębi niebios na czczo wielkie przejmujące niewinnością rzeczy, które biorą obrót ucieszny...Saint-John Perse, “Anabaza”, “Pieśń; w przekładzie Z. Bieńkowskiego


Rozdział I

Opisanie świata

Trzynaście wieków upłynęło od domniemanej daty założenia Rzymu, nieco więcej niż pięćset lat od narodzin Chrystusa, ponad dwieście od chwili, kiedy Bizancjum zostało przekształcone przez Konstantyna w Konstantynopol.

Chrześcijaństwo tryumfowało. Nad brzegami Bosforu i Złotego Rogu panował cesarz drugiego Rzymu, pierwszy sługa Chrystusa Króla, prawdziwy władca świata. Wszędzie powstawały kościoły, by głosić chwałę Boga w trzech osobach i sprawować ofiarę eucharystyczną. Misje niosły Ewangelię na coraz odleglejsze obszary, docierały one zarówno do bezkresnych lasów, stepów, aż na mglistą Północ, jak i nad ciepłe morza, gdzie z rąk do rąk przechodziły bajeczne bogactwa i skąd żeglowano do Indii i Chin. Na zachodzie barbarzyńcy buntowali się co prawda, jednakże owi Frankowie, Burgundowie, Goci, podzieleni i zwaśnieni, żywiący podziw dla potęgi Rzymu, niezdolni utworzyć silnego państwa, stopniowo osiedlali się i zapuszczali korzenie na terenach Cesarstwa. Rzym utracił wiele ze swej starożytnej świetności, ucierpiał od ciosów barbarzyńców. Bizancjum jednak, stolica świata, trwało, wspaniałe, budzące zachwyt, nie zdobyte i nie do zdobycia.

Mniej więcej w tym czasie egipski kupiec nazwiskiem Kosmas, który wiele podróżował, u schyłku zaś życia został mnichem, pisał z tryumfem:

Cesarstwo Rzymskie uczestniczy więc w chwale królestwa Chrystusowego, ponieważ przerasta, o tyle, o ile jest to możliwe w tym życiu, każdą inną władzę, i pozostanie niezwyciężone aż do końca, gdyż zostało powiedziane: «Nigdy nie zginie.» (Daniel, 2,44)... I twierdzę z całą ufnością, że choć nieprzyjaciel barbarzyńca powstał przez krótką chwilę przeciw rzymskiej potędze jako kara za nasze grzechy, jednak dzięki mocy tego, kto nami rządzi, imperium pozostanie niezwyciężone, jeśli tylko nie ograniczy, ale rozszerzy zasięg chrystianizmu. Jest to bowiem pierwsze państwo, jakie przed wszystkimi innymi uwierzyło w Chrystusa i podporządkowało się przez Niego ustalonym prawom, w imię których Bóg, będący Panem wszechrzeczy, zachowa je niezwyciężonym aż do końca” (Kosmas, 113 B-C).

Imperium światowe i religia światowa są powiązane. Kosmas napisał również: “Tak samo i u Baktryjczyków, Hunów, Persów, innych Indusów, Persarmenitów, Medów i Elamitów i w całej Persji niezliczone są kościoły z ich biskupami, wielka mnogość wspólnot chrześcijańskich, jak też wielu męczenników i mnichów-pustelników. Tak samo w Etiopii, w Aksum i całym tym rejonie; i u mieszkańców Arabii Szczęśliwej, których nazywa się teraz Homerytami, w całej Arabii, Palestynie, Fenicji, w całej Syrii i Antiochii aż do Mezopotamii, u Nubijczyków i Garamantów, w Egipcie, w libijskim Pentapolisie, w Afryce i Mauretanii aż po Gadir (Kadyks), na obszarach Południa, wszędzie tam istnieją chrześcijańskie kościoły, żyją biskupi, męczennicy, mnisi, pustelnicy, wśród których głoszona jest Chrystusowa Ewangelia. Również w Cylicji, w Azji, Kapadocji, w krainie Lazów i w Poncie, jak i bardziej na północ, gdzie mieszkają Scytowie,Hyrkanowie, Herulowie, Bułgarzy, Grecy i Illirowie, Dalmaci, Goci, Hiszpanie, Rzymianie, Frankowie i inne ludy, aż do Gadiru nad Oceanem, i dalej na północ żyją wierni i ludzie głoszący Ewangelię Chrystusową, wyznający prawdę Zmartwychwstania. Widzimy w ten sposób spełniające się nad całym światem przepowiednie” (Kosmas, 169 B-D).

Spróbujmy postawić się w sytuacji mieszkańców tych położonych na północy i zachodzie obszarów, które już nieco poznaliśmy. Wielu z nich udawało się na Wschód, ku źródłom wiary. Galisyjski mnich Valerius daje w VII wieku za przykład dla braci zakonnych hiszpańską zakonnicę: W czasach kiedy rodząca się zbawcza wiara katolicka i wielka światłość naszej świętej religii zajaśniały wreszcie na najodleglejszych krańcach Zachodu, błogosławiona siostra Aetheria, trawiona ogniem pragnienia, by spłynęła na nią łaska Pańska, wspomagana mocą potęgi Bożej, zebrawszy wszystkie swe siły, z sercem nieustraszonym wyruszyła w daleki świat. Szła tak czas pewien prowadzona przez Pana, aż dotarła do upragnionego celu: świętych miejsc związanych z narodzeniem, męką i zmartwychwstaniem Pana, do wielu prowincji i miast, gdzie spoczywają ciała niezliczonych świętych męczenników, by modlić się i czerpać budujące przykłady. Im lepiej poznawała tajemnice świętego dogmatu, tym żywiej jaśniał w jej sercu niegasnący płomień świętego pragnienia.

Udajmy się śladami Aetherii (podróżowała około roku czterechsetnego), rozpoczynając wyprawę od wybrzeży Hispanii. Nie musimy oglądać Rzymu wyludnionego nieomal, zniszczonego przez pożary, pozbawionego wody, obróconego w ruinę. Jednak ciekawość skłania do tego, by zwiedzić Konstantynopol, stolicę, drugi Rzym, a pobożność wręcz to nakazuje. Konstantynopol, nazywany wtedy Miastem, uświetniały słynne kościoły, z których najpiękniejszy i najsławniejszy, Świętej Zofii, lśnił jeszcze wtedy blaskiem nowości. Wyświęcając go 25 grudnia 537 roku Justynian zakrzyknął: Zwyciężyłem cię, Salomonie”. Słynne klasztory, a było ich wiele, i cenne relikwie przyciągały pielgrzymów. Podziwiano w Konstantynopolu “szerokie aleje przecinające miasto wzdłuż i wszerz, wielkie place ze strzelistą kolumną pośrodku, okolone wspaniałymi pałacami; budowle publiczne o wyglądzie wciąż jeszcze klasycznym, eleganckie domy budowane na modłę syryjską; ulice i portyki zdobione antycznymi posągami - wszystko to składało się na całość cudowną [...] Przepych cesarskich pałaców, zwłaszcza Pałacu Świętego [...] budził podziw różnorodnością budowli, pięknem otaczających je ogrodów, mozaikami i malowidłami zdobiącymi komnaty. Sprawiało to, że Konstantynopol przyciągał ku sobie oczy całego świata, który wyobrażał go sobie jako miasto cudów ukazujące się w złocistym blasku”. Rzeczywiście przybijało się tam, jak Aetheria, do ziem świętych. Poszukując wszędzie tego, co zawarte jest w księgach Starego i Nowego Testamentu - mówi o Aetherii Valerius - odwiedzając w różnych częściach świata miejsca, gdzie dokonały się cuda, a więc prowincje, miasta, góry i pustynie, o których czytała w księgach, chcąc dotrzeć, gdzie tylko możliwe, w podróżach trwających lata całe, przemierzając świat z pomocą Boga, dotarła wreszcie do krain Orientu. Wschód bizantyjski bogaty był w monumentalne budowle, wspaniałe kościoły, opływające w dostatki ludne miasta, wielkie klasztory, w różnorakie pamiątki z epoki biblijnej i początków chrześcijaństwa. Antiochia, Aleksandria, Jerozolima były wielkimi, przepięknymi miastami. Justynian wzniósł w nich wielkie gmachy, nie tylko zresztą tam, ale i w miastach o mniejszym znaczeniu, które wymienia Prokopiusz w traktacie im poświęconym. Również retor Choirikos opisuje cudowne kościoły Gazy, swego miasta rodzinnego.

Aetheria dotarła aż do Charry, antycznego Harranu, gdzie miał swą siedzibę Abraham. Niezmordowanie poszukując pamiątek biblijnych zapytała biskupa miasta, gdzie znajduje się Ur, miejsce narodzin patriarchy. I tu wyrosła przed nią wielka przeszkoda. “Miejscowość, o którą pytasz, córko, znajduje się na dziesiątym postoju stąd, w głębokiej Persji [...] Rzymianie już tam nie mogą dotrzeć, cały ten obszar zajęty jest przez Persów”. Tam zaczynało się inne imperium - perskie imperium Sasanidów, druga potęga świata. Opanowało ziemie od Eufratu po Indus. Jego stolicę stanowił zespół siedmiu miast położonych nad Tygrysem, niedaleko antycznego Babilonu i dzisiejszego Bagdadu. Po syryjsku zespół ten nazywano Mahuze lub Medinata, po arabsku Al-Madain, co znaczy po prostu: miasta. Najważniejszym był Ktezyfon, gdzie do dziś zachowały się ruiny pałacu królewskiego, który po persku nazywa się Taq-e Kesra, łuk Chosroesa. Salę audiencyjną (o rozmiarach 27 m szerokości, 42 m długości, 37 m wysokości) pokrywało szerokie eliptyczne sklepienie. Tu król królów ukazywał się swojemu ludowi. Kiedy odbywały się audiencje, “tłum cisnął się przed ogromnym wejściem tworzącym drzwi apadany i wkrótce wielka sala wypełniała się ludźmi. Posadzkę pokrywały miękkie dywany, ściany były po części zasłonięte kobiercami, a resztę powierzchni przysłaniały mozaikowe malowidła. Tron znajdował się w głębi, za zasłoną, otaczali go dostojnicy wojskowi i dygnitarze stojący w wyznaczonej przez etykietę odległości od zasłony. Prawdopodobnie jakaś barierka oddzielała dworzan i ważne osobistości od tłumu. Nagle zasłona się uchylała i ukazywał się król królów siedzący na tronie na poduszce ze złotego brokatu, odziany we wspaniałe szaty przetykane złotem. Korona powleczona złotem i srebrem, zdobiona perłami, wysadzana rubinami i szmaragdami, zawieszona była nad jego głową na złotym łańcuszku przytwierdzonym do sufitu, tak cienkim, że widocznym tylko dla tych, którzy stali bardzo blisko tronu. Z daleka wyglądało to tak, że korona spoczywa na głowie króla, w rzeczywistości jednak była zbyt ciężka, by jakakolwiek ludzka głowa mogła ją udźwignąć, ważyła bowiem dziewięćdziesiąt jeden i pół kilo. Ten ogromny przepych, ukazujący się oczom w tajemniczym świetle sączącym się do sali przez sto pięćdziesiąt otworów, od pięciu do siedmiu cali od sklepienia, takie robił wrażenie na osobie, która po raz pierwszy uczestniczyła w spektaklu, że bezwiednie padała na kolana”.

Skarby władców sasanidzkich były nieprzebrane, arabscy pisarze pozostawili nam ich rejestry, pełne zachwytu opisy upiększone jeszcze przez tradycję. Opowiadano o figurach do gry w szachy zrobionych z rubinów i szmaragdów, o kostkach tryktraka z korali i turkusów. Tron króla królów, pisze As Sa-alibi, “wykonany został z kości słoniowej i drzewa tekowego, oparcia miał ze złota i srebra, wyłożony był złotymi i srebrnymi płytkami. Miał 180 łokci długości, 130 szerokości i 15 wysokości. Na jego stopniach znajdowały się siedzenia z czarnego drewna i z hebanu obramowane złotem. Nad tronem rozpościerał się baldachim ze złota i lapis-lazuli, na którym przedstawione były sklepienie niebieskie i gwiazdy, znaki zodiaku, siedem klimatów oraz królowie w różnych postawach: podczas uczty, w bitwie, na polowaniu. Był też mechanizm pokazujący godziny. Tron wyściełały cztery dywany z brokatu przetykanego złotem, zdobionego perłami i rubinami, każdy z dywanów nawiązywał do określonej pory roku. W rzeczywistości tron ten był prawdopodobnie gigantycznym, z przepychem zdobionym zegarem.

Armia była potężna. Główną siłę uderzeniową, konnicę, stanowili ludzie dobrze urodzeni. Nosili ściśle przylegające do ciała pancerze i robili wrażenie ogromnej, lśniącej w słońcu masy żelaza. Za konnicą szły słonie, rykiem, zapachem i straszliwym wyglądem wywołujące przerażenie nieprzyjaciela, za nimi piechota, którą tworzył tłum chłopów podlegających służbie w wojsku - o wątpliwej wartości bojowej. Oddziały pomocnicze, składające się z jeźdźców pochodzących z wojowniczych ludów podporządkowanych Irańczykom lub z najemników, były znacznie użyteczniejsze.

Reforma armii w VI wieku wprowadziła bardzo ścisłą dyscyplinę; wojsko to walczyło na wszystkich granicach Cesarstwa: w Turkiestanie, w pobliżu Indii, na Kaukazie, głównie jednak przeciw cesarstwu rzymskiemu. W 531 r. na tron irański wstąpił prawdziwy władca, Chosroes, zwany Anuszirwanem, co znaczy: mający nieśmiertelną duszę. Energicznie przywrócił on porządek społeczny, który jego ojciec, wzruszony niedolą ludu, porwany utopijnymi ideami reformatorskimi Mazdaka, nieco naruszył. Zreformował armię i system finansowy, później zajął należącą do Rzymu Syrię, zdobył Antiochię i zniszczył ją. W 561 r. został zawarty na okres pięćdziesięciu lat pokój, który trwał zaledwie lat dziesięć.

Dwa wielkie imperia zaciekle walczyły o hegemonię. Ponadto reprezentowały one dwie koncepcje rozumienia świata, dwie zwalczające się religie. W Bizancjum panowało chrześcijaństwo. Oficjalną religią w Iranie był mazdaizm stworzony przez Zaratustrę, która to religia opierała się na kosmicznym przeciwieństwie pierwiastków dobra i zła. Człowiek powinien opowiedzieć się po stronie dobra poprzez dobre myśli, dobre słowa i dobre uczynki. Jednakże i inne religie miały prawo istnienia, były nawet chronione, otaczane szacunkiem. Mazdakici nie uprawiali prozelityzmu, krótkotrwałe prześladowania innych religii miały przyczyny przede wszystkim polityczne, nie religijne. Wyznawcy różnych religii wzajemnie się mordowali lub donosili na siebie u władz. Te obawiały się tajnego porozumienia chrześcijan z bizantyjskim nieprzyjacielem, nie bez racji zresztą. Jednak w V wieku Konstantynopol potępił herezję nestoriańską, która zbyt stanowczo oddzielała od siebie dwie natury Chrystusa, i nestorianie schronili się w imperium perskim. Jako zaciekli wrogowie Bizancjum zostali tu dobrze przyjęci, nieźle im się powodziło, z czasem zdobyli znaczne wpływy i uczynili z Persji bazę wyjściową dla ewangelizacji krajów azjatyckich. Zrozumiałe jest, że Kosmas, który żywił co najmniej sympatię do nestorianizmu, przedstawia “imperium Magów” jako “następujące bezpośrednio po imperium Rzymian, ponieważ Magowie zostali wyróżnieni przez Pana Jezusa, kiedy przybyli oddać Mu cześć i złożyć hołd; to najpierw na rzymskiej ziemi była głoszona nauka chrześcijańska, w czasach apostołów, wkrótce jednak potem została zaniesiona do Persji przez apostoła Tadeusza. Żydzi również byli raczej dobrze przyjmowani i bezpieczni od chrześcijańskich prześladowań. To w sasanidzkiej Mezopotamii kipiące życiem intelektualnym akademie działające pośród licznych wspólnot żydowskich spisały ogromny Talmud babiloński. Katolikos, patriarcha Kościoła chrześcijańskiego w Iranie, jak i resz galuta lub egzylarch, stojący na czele wspólnoty żydowskiej, byli ważnymi osobistościami mającymi znaczną władzę nad swoimi owieczkami. Zajmowali miejsce pośród doradców imperium. Mimo zdarzających się tarć i krótkotrwałych gwałtownych prześladowań spowodowanych najczęściej nadgorliwością prozelitów lub ingerencjami autorytetów religijnych w wielką politykę, nestorianie i Żydzi znajdowali się w Persji właściwie w bardzo korzystnej sytuacji. Z każdego innego miejsca na świecie spoglądali ku niej jak ku metropolii wyciągającej pomocną dłoń.

W oczach znacznej części ludności świata bizantyjskie cesarstwo rzymskie i sasanidzkie imperium perskie - one tylko - stanowiły cały cywilizowany świat, “dwoje oczu, którym Bóg powierzył zadanie oświecenia świata, jak pisał perski cesarz do władcy bizantyjskiego. “Niespokojne i wojownicze ludy znajdują się pod nadzorem, życie ludzi jest całkowicie zorganizowane i ukierunkowane przez te dwa wielkie mocarstwa - dodawał. Oczywiście istniała mglista świadomość, że gdzieś daleko leżą potężne cesarstwa o wspaniałej cywilizacji i zadziwiających bogactwach: Chinydynastii Tang, królestwa Indii, Birmy, Indonezji, imperium Khmerów, Japonia... Ale to były obszary baśniowe, wyśnione krainy, których obyczajów, instytucji i historii nie znano. Oczywiście, kupcy tacy jak Kosmas zapuszczali się aż na Cejlon, do Indii (stąd jego pseudonim: Indykopleustes, “ten, który żeglował ku Indiom), gdzie poszerzali swą wiedzę o tamtym świecie. Ale chodziło jakby o inną planetę, znajdującą się zresztą na drodze do ziemskiego raju leżącego poza granicami oceanu Wschodu, planetę, z którą od czasu do czasu kilku śmiałych astronautów nawiązywało luźny kontakt. Pochodziły stamtąd kosztowne towary, w pierwszym rzędzie jedwab i korzenie przewożone przez barbarzyńskie ludy zamieszkujące szeroką strefę oddzielającą te dwa światy i skupiające niemal w swoich rękach stosunki między nimi: Turków na północy, Arabów na południu. Wkroczenie na obszary tych ostatnich to jakby zetknięcie się z końcem świata.

W tym kierunku prawdopodobnie podążał nasz wymyślony podróżnik, a szedł śladami rzeczywistych pielgrzymów, takich jak siostra Aetheria. Po przebyciu Syrii i Palestyny poprowadzono ją ku miejscu, gdzie góry, między którymi wędrowaliśmy, rozstępowały się i tworzyły bezkresną równinę, całkiem płaską i niezwykle piękną; w dali za równiną rysowała się święta góra Boża, Synaj. W miarę jak się przybliżali, góra odsłaniała kolejne szczyty, pielgrzymi z trudem się po niej wspinali. Z wielkim wysiłkiem odbywa się wspinaczka na te góry, ponieważ nie podchodzi się łagodnie, zakosami, jak gdyby ślimakiem, ale prościuteńko, jak gdyby wzdłuż ściany, schodzenie też odbywa się po linii prostej, pokonuje się jedno wzniesienie po drugim, by wreszcie dotrzeć do podnóża góry znajdującej się pośrodku, do właściwego Synaju. I tak, wypełniając wolę Chrystusa naszego Pana, wspomagana modlitwami świętych, którzy nam towarzyszyli, posuwałam się z wielkim trudem, ponieważ musiałam wspinać się na własnych nogach [było zupełną niemożliwością pokonanie tej drogi konno]; mimo to nie czułam się utrudzona, a nie czułam się utrudzona dlatego, że widziałam, iż, zgodnie z wolą Boską, spełniają się moje pragnienia” (paragraf 3, 1-2). Na szczycie znajdował się kościół niezbyt duży, ale niezwykle piękny, bracia zakonni pokazywali pielgrzymom panoramę. Pod sobą widzieliśmy góry, które z takim trudem pokonaliśmy; w porównaniu ze znajdującą się pośrodku górą, na której staliśmy, wyglądały jak niewielkie pagórki... Egipt i Palestyna, Morze Czerwone, Morze Partyjskie, które rozpościera się w kierunku Aleksandrii, wreszcie kraina Saracenów rozciągająca się jak okiem sięgnąć, wszystko to widzieliśmy u naszych stóp: trudno w to uwierzyć... (paragraf 3, 8).

Kraina Saracenów... Ludu barbarzyńskiego, niepokojącego. Mnisi na pewno utrzymywali z nimi jakieś kontakty. Sto lat po wyprawie Aetherii kościółek został opuszczony; jakby to powiedzieć... był nawiedzany przez duchy. Nie leży w ludzkiej mocy - pisze Prokopiusz - wspiąć się nocą na wierzchołek góry, ponieważ słychać tam przez całą noc huk grzmotów, dzieją się inne cudowne zjawiska, które wywołują panikę nawet w najsilniejszym i najodważniejszym człowieku. Znacznie niżej Justynian zbudował piękny kościół poświęcony Matce Bożej oraz potężny fort, strzeżony przez liczny garnizon, “tak że saraceńscy barbarzyńcy nie mogli, wykorzystując fakt, że teren jest bezludny, posłużyć się tym miejscem jako bazą, by cichaczem opanować sąsiednie dystrykty Palestyny”. Kim byli ci ludzie, których tak się obawiano, a którzy zamieszkiwali ten opustoszały kraj na granicy cywilizowanego świata?


Rozdział II

Arabia

Ci, których grecka nazwa brzmiała Sarakenoi, łacińska Saraceni, od czego powstało francuskie słowo Sarrasins, wcześniej byli nazywani Arabami scenijskimi, Arabami, którzy żyją pod namiotem (po grecku skene). Sami nazywali siebie po prostu Arabami. Od niepamiętnych czasów zamieszkiwali tę nieurodzajną ziemię i nikt nie pamiętał, by kiedykolwiek jakiś inny lud żył tu przed nimi.

Obszar ogromny, wielkości nieomal jednej trzeciej Europy. Bardzo jednak słabo zaludniony. Z powodu rzadko występujących opadów znaczna część terytorium stała się pustynią. W niektórych rejonach deszcz może nie padać i dziesięć lat. Ogromne obszary pokrywają wydmy, których wysokość dochodzi do 200 metrów, a długość do kilku kilometrów. Na przykład rejon Ar-Rab al-Chali jest wielkości Francji, inny, bardziej na północ, Wielki Nafud - sięga 70 000 km2. Gdzie indziej natrafić można na rozległe pola lawowe, pozostałości po dość dawnej aktywności wulkanicznej.

Koryta rzek (wadi) świadczą o tym, że w dalekiej przeszłości klimat był bardziej wilgotny. Jednak przynajmniej od czasów historycznych zazwyczaj są wyschnięte. Czasami pojawiają się gdzieniegdzie kałuże. Bywa, że niespodziewane deszcze zamieniają je na krótko w rwące potoki. Te “powodzie”, jak mówią Arabowie, powodują straszliwe szkody. Ale woda pozostaje. Wsiąka w glebę. Poszukuje jej się głęboko w ziemi za pomocą studni. Głębokość jednej z tych studni sięga aż 170 metrów. Arabowie rozwinęli całą naukę o studniach; potrafią wyczuć węchem na niewielkiej głębokości zasypane piaskiem miejsce, w którym znajduje się woda. Zdarza się, że woda wytryskuje w postaci źródła. Wtedy powstaje oaza, której zielona roślinność odcina się wyraźnie na tle otaczającej pustyni. Gdzie indziej również, zwłaszcza na równinach nadbrzeżnych, zwanych tihama, bo tam deszcze padają częściej, niżej położone koryta rzek zatrzymują dostatecznie dużo wody, by można było uprawiać niektóre rośliny. Zresztą nawet w okolicach pustynnych gwałtowna ulewa powoduje, że w kilka godzin wyrastają kwiaty i dzikie trawy.

Warunki geograficzne narzucają sposób życia. Na półwyspie przeważają pustynie, co decyduje o koczowniczo-pasterskim charakterze życia. Mieszkańcy tych obszarów w ciągu drugiego tysiąclecia przed naszą erą udomowili wielbłąda. Wiadomo, że łatwo przystosowuje się on do warunków panujących na pustyni. Odtąd niewielkie grupki nomadów (po arabsku nazywanych badw, od czego powstało nasze słowo “beduin”) podążały za wielbłądami, które zapewniały im przetrwanie. Arab, powiedział Sprenger, jest pasożytem wielbłąda. Wiosną, gdy padają deszcze, wszyscy zdążają gromadnie, poganiając stada, ku regionom, które zazieleniła padająca z nieba woda. Nastają dni radości, kiedy zwierzęta i ludzie najadają się do woli pamiętając o okresie niedostatku, który nadejdzie. Weselą się w niewielkich grupkach, korzystając z tej manny. Później susza powraca i ludzkie gromady skupiają się wokół miejsc, gdzie woda utrzymuje się stale, a przy niej drzewa, krzewy i małe krzaczki. Gdzie indziej sieje się zboża. Nieliczni osiadli mieszkańcy oaz uprawiają palmę daktylową, drzewo drzew, którego nie tylko owoce, ale wszystkie składniki zużytkowuje się do końca, ciotkę i matkę Arabów”, jak mawiano, dostarczającą jedynego prawdziwego pożywienia (uzupełniało je wielbłądzie mleko) masie żyjących w nędzy beduinów.

Wszystkie grupy ludności musiały żyć w symbiozie ze sobą, ponieważ wszyscy wzajemnie siebie potrzebowali: uprawiający gaje palmowe, zboża, owoce i warzywa, beduini-hodowcy wielbłądów stepowych lub pustynnych, chłopi i mieszkańcy miast regionów sąsiadujących. Hodowcy wielbłądów zawdzięczali swoim szybko poruszającym się wierzchowcom wyższość bojową,która praktycznie pociągała za sobą przewagę nad ludnością osiadłą, zwłaszcza tą, która zamieszkiwała oderwane od świata oazy leżące pośród pustynnego oceanu, królestwa koczownika. Dlatego niemal wszędzie hodowcy kupowali sobie opiekę pasterzy w zamian za służbę lub daninę. Dzisiaj w niektórych arabskich posiadłościach nazywa się to, nieco sarkastycznie, “chuwwa” , podatkiem od braterstwa.

Innym rodzajem pokojowych stosunków między tymi grupami był handel. Wielbłąd, statek pustyni, pozwala przemierzać wielkie odległości. Może unieść do 200 kilogramów i pokonać w ciągu dnia 100 kilometrów; zdolny jest poruszać się dwadzieścia dni bez wody w pięćdziesięciostopniowym upale, pod warunkiem że dostanie trochę paszy; jeśli nie, i tak wytrzyma do pięciu dni, nim padnie. Karawany mogły połączyć ze sobą cywilizowane obszary Południowej Arabii i Urodzajnego Półksiężyca, przewożąc towary rodzimej produkcji oraz towary tranzytowe pochodzące z Indii, Afryki Wschodniej i Dalekiego Wschodu oraz z kierunku przeciwnego: z obszarów leżących nad Morzem Śródziemnym. Beduini żądali zapłaty za przejazd po terytorium, które kontrolowali, chyba że jakieś silne państwo było zdolne zbrojnie zapewnić karawanie bezpieczeństwo. Na niższym szczeblu podziału terytorialnego następowała naturalna wymiana między nomadami i ludnością osiadłą, kiedy chodziło po prostu o pożywienie, np. wymianę mleka na daktyle. Powstawały targi, bazary, które czasami nabierały charakteru stałego, jeśli znajdowały się w pobliżu jakiegoś źródła lub sanktuarium. Oprócz miast, naturalną koleją rzeczy powstających na terenie oaz, były też miasta rozproszone po pustyni. Skupiali się w nich kupcy, rzemieślnicy i, jeśli ukształtowanie terenu na to pozwalało, chłopi oraz wodzowie plemion koczowniczych, którzy stamtąd sprawowali kontrolę nad wędrującymi współplemieńcami, żyjąc we względnym dobrobycie, w otoczeniu mniej lub bardziej licznej świty.

W miastach tych oraz oazach i stepach przeznaczonych pod uprawę utrzymywały się struktury społeczne typowe dla życia na pustyni. Niewielkie grupki ludzi, których liczebność określały warunki życiowe, a które nazwać można klanami lub rodami, stanowiły komórki podstawowe. Rody, słusznie czy niesłusznie przyznające się do pewnego pokrewieństwa, tworzyły plemię. Każde plemię miało przodka, od którego pochodziła jego nazwa. Ideolodzy i politycy pustyni tworzyli genealogie, w których przypuszczalne więzy pokrewieństwa z takimi przodkami były odzwierciedleniem mniej lub bardziej bliskich stosunków między grupami noszącymi ich imiona.

Mogły to być stosunki pokojowe. Jednakże straszliwa nędza, z jaką tak często zmagali się Arabowie, rodziła wielką pokusę, by siłą zawładnąć bogactwem (najczęściej bardzo względnym) tych, którym los bardziej sprzyjał. Dokonywano zatem napadów rabunkowych (ghazw, ghazwa), zgodnie z przyjętym zwyczajem. Zagarniano dobra, starając się przy tym, o ile tylko było to możliwe, nie zabijać ludzi. Zabójstwo bowiem pociągało za sobą, według niepisanego prawa pustyni, poważne konsekwencje. Żadne abstrakcyjne prawo nie zamykało w swych paragrafach wolnych Arabów, nie istniał żaden aparat państwowy mogący narzucić przy pomocy policji sformułowane przez siebie przepisy. Jedyną ochronę życia jednostki stanowiła pewność, płynąca z przestrzeganego zwyczaju, że drogo przyjdzie za czyjeś życie zapłacić. Krew za krew, życie za życie. Hańba nie do wymazania okryłaby tego, który, przez prawa zwyczajowe wyznaczony na mściciela, zostawiłby zabójcę przy życiu. Wendeta, po arabsku sar, jest jednym z filarów społeczności beduinów.

Społeczność ta najogólniej opiera się na zasadzie równości. Wszyscy członkowie plemienia są sobie równi. Każda grupa wybiera swojego wodza, sajjida. Jego prestiż zależy ściśle od autorytetu osobistego. Sajjid musi stale czuwać, by nie został on naruszony. Chodzi przecież o jego pozycję. Musi więc mieć mnóstwo zalet, utrzymywać przy sobie ogół hojnością i życzliwością, w każdej sytuacji dawać dowód umiaru, odgadywać ukryte pragnienia tych, którym przewodzi, a przy tym wykazywać się męstwem i stanowczością. Kiedy zbiera się cały ród, wystarcza sprzeciw jednego członka, by podważyć ważką decyzję. Prawdę mówiąc, nie wszyscy są przecież równi. Niektóre rody wzbogaciły się dzięki napadom rabunkowym, dzięki handlowi, pobieraniu należności od ludności osiadłej lub od innych koczowników. Nawet w obrębie jednego rodu w pewnych okresach jednostki zdobywały osobisty majątek. Są więc bogaci i biedni. Wystarczy jednak, że nadejdzie okres suszy lub zawieruchy wojennej, by brutalnie przywrócić równość w niedoli. Tymczasowe bogactwo pozwalało niektórym utrzymywać niewolników: byli nimi zakupieni cudzoziemcy, jeńcy zdobyci podczas napadów, niewypłacalni dłużnicy. Mimo to warunki życia koczowniczego raczej nie sprzyjały niewolnictwu trwałemu, z nadzorem, zorganizowanemu jak u ludności osiadłej. Dlatego często wyzwalano niewolników. Wyzwoleńcy (maula) pozostawali “klientami” dawnego pana. Niektóre plemiona lub rody, traktowane przez inne ze wzgardą, również znajdowały się w gorszym położeniu; na przykład plemiona kowali będące być może pozostałością jakiegoś starożytnego ludu innego pochodzenia.

Ammianus Marcellinus tak w IV wieku mówił o Saracenach: “Związek mężczyzny i kobiety [dla nich] jest jedynie umową o wynajęcie; jedyną formą matrymonium jest ta, w której żona [narzeczona o ustalonej cenie, narzeczona czasowa] wnosi w posagu włócznię i namiot i jest w każdej chwili gotowa, po wygaśnięciu terminu, opuścić męża na najmniejszy jego znak. Trudno wypowiedzieć, z jakim żarem osobnicy obojga płci w tym narodzie oddają się miłości... Opis jest bez wątpienia przesadny. Z grubsza biorąc rola kobiety była chyba większa u nomadów niż u ludności osiadłej i ważniejsza niż po narodzinach islamu.

W tym nieokrzesanym, koczowniczym społeczeństwie nie ma miejsca na sztukę, z jednym wyjątkiem: sztuki słowa. Arabowie podziwiali ludzi elokwentnych, umiejących odpowiedzieć trafną ripostą na kłopotliwą argumentację, tych, którzy potrafili narzucić swoje zdanie w dyskusjach, gdy zbierała się rada plemienia lub rodu. Wieszczkowie cieszyli się poważaniem. Jednak bardziej ceniono poezję. Poeta to osobistość znacząca, budząca lęk, uważa się, że jest nawiedzony przez ducha. Jak wszędzie na świecie opiewa swe miłości, radości i smutki, piękno swego dzikiego, surowego kraju, opłakuje stratę bliskich. Powstaje prawdziwa sztuka poetycka, w której obowiązują określone zasady. Poeta musi na przykład wyrazić rozczulenie na widok śladów obozowiska, które opuściła ukochana i jej towarzysze. Przede wszystkim jednak poeta wykorzystywany jest jako propagandysta, to dziennikarz pustyni. Arabowie organizują popisy krasomówcze - często z okazji wielkich targów - wygłaszają wtedy pochwały swego plemienia, a krytykują i ośmieszają plemię przeciwnika. Atak i replika muszą być w tym samym metrum, posiadać ten sam rym. Najbardziej uprawiane spośród gatunków poetyckich są satyra, łatwo przechodząca w rzadko kiedy dowcipną inwektywę, i panegiryk lub pyszałkowaty poemat swobodnie przekształcający się w pochlebstwo i fanfaronadę.

Wydaje się, że religia niewiele beduinów obchodziła. Byli to realiści obdarzeni raczej mierną wyobraźnią. Wierzyli, że ziemię zamieszkują duchy, dżinny, często niewidzialne, przybierające czasami postać zwierzęcą. Uważali, że zmarli żyją w zaświatach, ale życiem gorszym, pozornym. Składano im ofiary, wznoszono na ich grobach stele i stosy kamieni. Niektóre drzewa i kamienie (zwłaszcza meteoryty oraz te, które kształtem przypominały postać ludzką) stanowiły siedzibę duchów i bóstw. Bóstwa przebywały w niebie, były nawet gwiazdami. Uważano, że niektóre z nich to ubóstwieni dawni mędrcy. Lista tych boskich bytów, a zwłaszcza znaczenie przypisywane każdemu z nich zmieniały się zależnie od plemienia. Ale te najważniejsze były wspólne na całym terytorium półwyspu. Chodziło zwłaszcza o Allaha, “boga, bóstwo”, personifikację świata nadprzyrodzonego w jego najdoskonalszej postaci, stwórcę wszechświata i strażnika wyznawanej wiary. W Al-Hidżazie trzy boginie odgrywały pierwszoplanową rolę jako “córki Allaha”. Pierwszą była Al-Lat wspomniana już przez Herodota pod nazwą Alilat, co znaczy po prostu “bogini”, a uosabiała prawdopodobnie jedną z funkcji Wenus, gwiazdy porannej. Jednakże zhellenizowani Arabowie identyfikowali ją z Ateną. Drugą była Al-Uzza, “bardzo potężna, którą inne źródła także identyfikują z Wenus, trzecią Manat, nożycami przecinająca nici losu, bogini przeznaczenia, którą czczono w jednym z nadmorskich sanktuariów. W Mekce głównym bogiem był Hubal, idol z czerwonego karneolu.

Te miejsca, gdzie obecność bóstwa w jakiś sposób się zaznaczyła, stawały się święte. Ustalano ich granice, w miejscach tych żadna żywa istota nie mogła zginąć. Były to więc miejsca azylu, gdzie człowiek ścigany zemstą mógł się schronić. Pieczę nad nimi sprawowały rodziny kapłańskie. Bóstwu składano hołd poprzez obiaty i ofiary ze zwierząt, czasami...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin