Niven Larry - Niesteły księżyc.doc

(160 KB) Pobierz

 

Larry Niven

NIESTAŁY KSIĘŻYC

 

I

Kiedy nadeszła zmiana, niczym drobny, ledwie zauważalny kątem oka ruch, oglądałem wiadomości. Spojrzałem w okno balkonowe. Cokolwiek to jednak byk), spóźniłem się.

Tej nocy Księżyc był bardzo jasny.

Zauważyłem to, uśmiechnąłem się i odwróciłem z powrotem do telewizora. Właśnie zaczynał swój monolog Johnny Carson.

Pojawiły się pierwsze reklamy i wstałem, żeby podgrzać sobie trochę kawy. Przed północą leciały po trzy i cztery naraz, będę miał więc wystarczająco dużo czasu.

Kiedy wracałem do pokoju, zaskoczył mnie blask Księżyca. Jeśli już przedtem był jasny, to teraz był jeszcze jaśniejszy. Hipnotyczny. Rozsunąłem szklane drzwi i wyszedłem na balkon, a raczej występ z barierką, na którym mógł się zmieścić mężczyzna, kobieta i przenośny rożen. Podczas ostatnich miesięcy rozciągający się z niego widok był wyjątkowo śliczny, szczególnie w czasie zachodu słońca. Zakład Energetyczny budował biurowiec ze szklanych płyt. Na razie był to tylko stalowy szkielet. Kiedy jednak czerniał na tle czerwonego nieba, ostro się od niego odcinając, wyglądał bardzo impresjonistycznie i sprawiał piorunujące wrażenie.

Tej nocy...

Nigdy nie widziałem, żeby Księżyc był taki jasny, nawet na pustyni. Pomyślałem, że jest wystarczająco jasny, by przy nim czytać, i natychmiast dodałem w myślach, że to złudzenie. Gdzieś wyczytałem, że Księżyc nigdy nie jest większy od ćwierćdolarówki widzianej z odległości trzech metrów. W żadnym razie nie może być na tyle jasny, żeby przy nim czytać.

Był dopiero w trzeciej kwadrze!

Świecąc jednak wysoko nad biegnącą na zachodzie autostradą do San Diego, wydawał się przyćmiewać nawet światła pędzących samochodów. Zmrużyłem oczy od blasku i pomyślałem o ludziach chodzących po Księżycu, zostawiających ślady grubych protektorów. Kiedyś pisałem jakiś artykuł i w związku z nim pozwolono mi potrzymać w ręku suchą jak pieprz skałę z Księżyca...

Usłyszałem, że znów zaczyna się program, wszedłem więc do pokoju. Rzuciwszy jednak okiem za siebie, spostrzegłem, że Księżyc świeci jeszcze jaśniej - jakby wyjrzał zza pędzonych wiatrem cienkich chmur.

Teraz jego blask wprost przeszywał mózg, był szaleńczy.

Zanim podniosła słuchawkę, telefon zadzwonił pięć razy.

- Cześć - powiedziałem. - Posłuchaj...

- Cześć - odparła Leslie sennym, pełnym pretensji głosem.

Cholera. Miałem nadzieję, że też ogląda telewizję.

- Nie krzycz, bo nie dzwonię bez powodu. Leżysz w łóżku, prawda? Wstań i... czy możesz wstać?

- Która godzina?

- Za kwadrans dwunasta.

- O, Boże.

- Wyjdź na balkon i rozejrzyj się.

- Dobra.

Stuknęła odkładana słuchawka. Czekałem. Balkon Leslie wychodził na północny zachód, jak mój, ale znajdował się o dziesięć pięter wyżej i rozciągał się z niego odpowiednio lepszy widok.

- Stan? Jesteś tam?

- Tak. Co o tym sądzisz?

- Jest wspaniały. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Od czego Księżyc mógł się tak rozjaśnić?

- Nie wiem, ale czy nie jest wspaniały?

- To ty masz być ten miejscowy. - Leslie sprowadziła się tu zaledwie przed rokiem.

- Posłuchaj, nigdy w życiu nie widziałem takiego Księżyca. Jest jednak pewna stara legenda. Raz na sto lat smog odpływa znad Los Angeles na całą noc i powietrze robi się czyste jak w przestrzeni międzygwiezdnej. W ten sposób bogowie mogą zobaczyć, czy Los Angeles jeszcze jest na swoim miejscu. Jeśli jest, to z powrotem zasnuwają niebo smogiem, żeby nie musieli patrzeć na miasto.

- Kiedyś to wszystko znałam. Posłuchaj, cieszę się, że mnie obudziłeś, żebym to zobaczyła, ale jutro muszę popracować.

- Biedactwo.

- Takie jest życie. Dobranoc.

- Dobranoc.

Potem siedziałem po ciemku, usiłując wymyślić, do kogo mógłbym jeszcze zatelefonować. Zadzwonić do dziewczyny o północy, poprosić, żeby wyszła na dwór i popatrzyła na Księżyc... może pomyśleć, że to romantyczne, ale może też wpaść w furię, z pewnością jednak nie pomyśli, że człowiek zadzwoni jeszcze do sześciu innych.

Zastanowiłem się więc nad kilkoma imionami. Lecz dziewczyny, które do nich należały, jakoś się przez ostatni rok, kiedy zacząłem cały czas spędzać z Leslie, wykruszyły. Nie można ich było za to winić. I teraz Joan była w Teksasie, Hildy wychodziła za mąż, a gdybym zadzwonił do Louise, prawdopodobnie natknąłbym się też na Gordie. A ta Angielka? Ale nie pamiętałem numeru jej telefonu. Ani imienia. Poza tym wszystkie moje znajome, tak czy owak, odbijały rano jakąś kartę. Ja też pracowałem, ale jako wolny strzelec i sam sobie ustalałem godziny. Którąkolwiek więc bym dzisiaj zbudził, to zepsułbym jej poranek. No cóż...

Kiedy wróciłem do saloniku, program Johnny’ego Carsona był kłębiącą się szarością i szumem zakłóceń. Wyłączyłem telewizor i znów wyszedłem na balkon.

Potok światła był jaśniejszy od strumienia reflektorów na autostradzie, jaśniejszy od leżącej na prawo Westwood Village. Góry Monica lśniły magiczną, perłową poświatą. W pobliżu Księżyca nie było żadnych gwiazd. Gwiazdy nie wytrzymywały takiego blasku.

Zarabiałem na życie, pisząc artykuły naukowe i poradniki. Powinienem się domyślić, dlaczego Księżyc tak się zachowuje. Czy może nagle stać się większy?... Nadąć się jak balon? Nie. Zbliżyć się? Może. Spadający Księżyc?

Fale! Fale wysokie na pięćdziesiąt metrów... i trzęsienia ziemi! Uskok San Andreas rozstępujący się niczym Wielki Kanion! Wskoczyć do samochodu, pojechać na wzgórza... nie, już za późno...

Bzdura. Księżyc był jaśniejszy, a nie większy. Wyraźnie to widziałem. I dlaczego Księżyc miałby nam tak spaść na głowy?

Zamrugałem oczyma i na siatkówkach pozostał mi powidok Księżyca. Taki był jasny.

W tej samej chwili musi oglądać ten Księżyc z milion ludzi i zastanawiać się jak ja. Artykuł na ten temat poszedłby za bardzo duże pieniądze... jeśli napisałbym go przed wszystkimi innymi... Musi być jakieś proste, oczywiste wyjaśnienie.

No dobrze, co mogło sprawić, że Księżyc zrobił się jaśniejszy? Światło Księżyca to odbite światło słoneczne. Czy Słońce mogło stać się jaśniejsze? Musiało się to zatem wydarzyć po jego zachodzie, bo inaczej dałoby się zauważyć...

Nie podobała mi się ta myśl.

Poza tym połowa Ziemi znajdowała się w bezpośrednim blasku Słońca. Z całej Europy, Azji, Afryki dzwoniliby więc korespondenci „Life’a”, „Time’a”, „Newsweeka” i Associated Press... chyba że wszyscy pochowali się w piwnicach. Albo nie żyli. Albo nie można ich usłyszeć, bo Słońce zakłóca pracę wszystkiego - radia, systemów telefonicznych i telewizji... telewizji. O mój Boże.

Zaczynałem się troszeczkę, odrobinę bać.

No dobra, zaczynamy od początku. Księżyc zrobił się o wiele jaśniejszy. Światło Księżyca, no tak, światło Księżyca to odbite światło słoneczne; wie to każdy idiota. A zatem... coś się stało ze Słońcem.

 

II

- Halo?

- Cześć. To ja - powiedziałem, po czym zaschło mi w gardle. Panika! Co mam jej powiedzieć?

- Patrzyłam na Księżyc - powiedziała rozmarzonym głosem. - Jest cudowny. Próbowałam nawet użyć teleskopu, ale nic nie widziałam, był za jasny. Oświetla całe miasto. Wzgórza są całe srebrzyste.

Racja, przecież miała na balkonie teleskop. Zapomniałem.

- Nie próbowałam z powrotem zasnąć - powiedziała. - Za dużo światła.

Udało mi się zmusić gardło do pracy.

- Posłuchaj, Leslie, kochanie. Pomyślałem sobie, że cię już obudziłem i że przy tym całym świetle pewnie nie mogłaś zasnąć. Chodźmy więc na jakąś przekąskę o północy.

- Zwariowałeś?

- Nie, mówię poważnie. Naprawdę. Dzisiejsza noc to nie jest noc na spanie. Już nigdy możemy nie mieć takiej nocy. Do diabła z twoją dietą. Uczcijmy to. Lody z gorącym karmelem, irlandzka kawa...

- To co innego. Zaraz się ubiorę.

- Zaraz u ciebie będę.

Leslie mieszkała na czternastym piętrze Budynku C przy Barrigton Plaza. Zastukałem w drzwi i czekałem.

I czekając, zastanawiałem się: dlaczego Leslie?

Muszą być inne sposoby spędzenia ostatniej nocy na Ziemi niż z jedną szczególną dziewczyną lub nawet kilkoma nieszczególnymi dziewczynami, tylko że tak naprawdę za bardzo to do mnie nie przemawiało. Mógłbym zadzwonić do brata albo do któregoś z rodziców...

Tak, tylko że brat, Mike, domagałby się przedstawienia solidnego powodu wyciągnięcia go z łóżka o północy. „Ależ, Mike, Księżyc jest taki piękny...”. Niekoniecznie. Każde z moich rodziców zareagowałoby podobnie. No cóż, miałem niezły powód, ale czy by mi uwierzyli?

A nawet gdyby uwierzyli, to co wtedy? Urządziłbym coś w rodzaju stypy. Lepiej niech to prześpią. Chciałem, żeby ktoś przyłączył się do mojego... pożegnalnego przyjęcia bez zadawania niewłaściwych pytań.

Potrzebowałem Leslie. Zastukałem ponownie.

Uchyliła odrobinę drzwi. Była w bieliźnie. Kiedy mnie obejmowała, plecy musnął mi sztywny, bezkształtny pas, który trzymała w jednej ręce.

- Właśnie miałam go włożyć.

- A więc przyszedłem w samą porę.

Wziąłem od niej pas i upuściłem na podłogę. Pochyliłem się, żeby ją objąć, wyprostowałem się z wysiłkiem i poszedłem do sypialni. Stopy Leslie obijały się o moje kostki. Jej skóra była chłodna. Pewnie wychodziła na dwór.

- Ach tak! Uważasz, że możesz konkurować z lodami z gorącym karmelem?

- Oczywiście. Wymaga tego moja duma. - Obojgu nam brakowało nieco tchu.

Kiedyś próbowałem ją podnieść skuloną w moich ramionach, w bardziej konwencjonalnym filmowym stylu. O mało co nie pękł mi kręgosłup. Leslie była dużą dziewczyną, mojego wzrostu, i miała prawie zbyt obfite biodra.

Padliśmy obok siebie na łóżko. Sięgnąłem obiema rękami, żeby podrapać jej plecy, wiedząc, że nie będzie w stanie mi się oprzeć. Och ha hahahaha. Pomrukiwała z zachwytu, dając mi znać, gdzie mam drapać. Potem podwinęła mi koszulę aż na ramiona i zaczęła drapać moje plecy.

Zrzuciliśmy ubrania, gorączkowo, odrzucając je za krawędź łóżka. Skóra Leslie była teraz ciepła, prawie gorąca...

No dobra, to dlatego nie mogłem wybrać innej dziewczyny. Musiałbym ją nauczyć, jak ma drapać. Nie było po prostu na to czasu.

W niektóre noce przyspieszałem naszą miłość. Tej jednak odprawialiśmy rytuał, inicjację. Próbowałem zwolnić, przedłużyć te chwile. Próbowałem sprawić, by Leslie podobało się jeszcze bardziej. Opłaciło się niesamowicie. Kiedy oparła pięty o zgięcia moich kolan, zapomniałem o Księżycu, o przyszłości. Zatopiliśmy się w starodawnym rytmie.

Lecz obraz, jaki zobaczyłem w kulminacyjnej chwili, był żywy i przerażający. Znajdowaliśmy się w kręgu rozpalonego do błękitu ognia, który zaciskał się niczym pętla. Jęczałem z przerażenia i rozkoszy, a Leslie zapewne myślała, że tylko z rozkoszy.

Leżeliśmy senni, odrętwiali, przytuleni do siebie. Miałem ochotę zasnąć, złamać obietnicę, zasnąć i pozwolić zasnąć Leslie... lecz zamiast tego szepnąłem jej do ucha:

- Lody z gorącym karmelem.

Uśmiechnęła się, przeciągnęła i stoczyła z łóżka.

Nie chciałem, żeby wkładała pas.

- Już po północy. Nikt cię nie będzie podrywał, bo każdego takiego łajdaka spiorę, jasne? Więc dlaczego nie miałoby ci być wygodnie? - Roześmiała się i machnęła ręką. W windzie objęliśmy się raz, mocno. Bez pasa było o wiele lepiej.

 

III

Siwowłosa kelnerka za barem była wesoła i ożywiona. Jej oczy lśniły. Mówiła, jakby powierzała nam jakiś sekret.

- Zauważyliście blask Księżyca?

Restauracja Pod Statkiem była o tej porze dość zatłoczona, ale znajdowała się przecież blisko uniwersytetu; połowę klientów stanowili studenci. Dzisiaj rozmawiali przyciszonymi głosami, odwracając się, żeby wyglądać przez szklane ściany czynnej całą dobę restauracji. Księżyc widniał nisko na zachodzie, na tyle nisko, by konkurować z latarniami ulicznymi.

- Zauważyliśmy - odparłem. - Właśnie to świętujemy. Poprosimy o dwie porcje lodów z gorącym karmelem.

Kiedy odwróciła się, pod leżącą przede mną papierową serwetkę wsunąłem dziesięciodolarowy banknot. Nie zdąży go już wydać, ale przynajmniej będzie miała przyjemność ze znalezienia. Ja też bym go już nie wydał.

Czułem się swobodnie, beztrosko. Miałem wrażenie, że nagle wiele problemów samo się rozwiązało.

Kto by uwierzył, że pokój może przyjść do Wietnamu i Kambodży w jedną noc?

Tutaj w Kalifornii zaczęło się to około jedenastej trzydzieści. To znaczy, że znajdujące się w zenicie Słońce zawisło wtedy nad Morzem Arabskim i w jego bezpośrednim blasku znajduje się prawie cała Azja, Europa, Afryka i Australia.

Niemcy zostały już zjednoczone, bo mur berliński został stopiony lub rozbity przez fale uderzeniowe. Izraelici i Arabowie odłożyli broń. Afrykański apartheid był przeszłością.

A ja byłem wolny. Nie istniały dla mnie żadne konsekwencje. Dzisiejszej nocy mogłem zaspokoić wszelkie swoje mroczne pragnienia, rabować, zabijać, oszukiwać na podatku dochodowym, rzucać cegłami w wielkie szyby, spalić karty kredytowe. Mogłem zapomnieć o artykule na temat wybuchowego kształtowania blach, który miałem oddać w czwartek. Dzisiejszej nocy mogłem na miejsce pigułek Leslie podłożyć cukierki cynamonowe. Dzisiejszej nocy...

- Chyba sobie zapalę.

Leslie dziwnym ruchem skinęła głową.

- Myślałam, że rzuciłeś papierosy.

- Przecież pamiętasz. Powiedziałem sobie, że jeśli najdzie mnie jakaś przemożna chęć, to zapalę. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że już nigdy nie poczuję smaku papierosa.

- Ale upłynęło już kilka miesięcy! - powiedziała ze śmiechem.

- Ale w czasopismach ciągle są zamieszczane reklamy papierosów!

- To spisek. No dobrze, zapal sobie.

Wrzuciłem do automatu pieniądze, zawahałem się przy wyborze, w końcu wybrałem arkę z łagodnym filtrem. Wcale nie chciało mi się palić, lecz pewne sytuacje wymagają szampana, a inne papierosa. Jest przecież ten tradycyjny ostatni papieros przed plutonem egzekucyjnym...

Zapaliłem. No to za raka płuc.

Smakował tak dobrze, jak pamiętałem, chociaż miał delikatny zastarzały posmak, jakbym usta miał pełne starych petów. Trzecie zaciągnięcie smakowało dziwnie. Straciłem ostrość widzenia, a potem wszystko nagle się uspokoiło. Pulsowało mi głośno w gardle.

- Jak smakuje?

- To dziwne, jestem przymulony - powiedziałem.

Przymulony! Nie słyszałem tego słowa od piętnastu lat. W szkole średniej paliliśmy, żeby się przymulić, zaznać tego pseudoupicia się powodowanego kurczeniem się naczyń włosowatych w mózgu. Przymulenie przestało pojawiać się po pierwszych kilku razach, ale większość z nas nadal paliła...

Zgasiłem papierosa. Kelnerka niosła już nasze lody.

Gorąco i zimno, słodycz i goryczka; nic tak nie smakuje, jak lody z gorącym karmelem. Umrzeć, nie posmakowawszy ich raz jeszcze, byłoby strasznym błędem. Dla Leslie było to jednak coś więcej, symbol bogatego życia. Obserwowanie, jak je te lody, było przyjemniejsze niż jedzenie ich samemu.

Poza tym... Zgasiłem papierosa, żeby poczuć smak lodów. Teraz, zamiast rozkoszować się nimi, czekałem na irlandzką kawę. Za mało czasu.

Pucharek Leslie był pusty. Wydała z siebie teatralne westchnienie:

- Aaach! - I poklepała się po brzuchu.

Jakiś klient przy jednym ze stolików zaczął szaleć.

Zauważyłem go już, kiedy wchodził. Był to szczupły typ naukowca z baczkami i okularami w metalowych oprawkach. Cały czas kręcił się, żeby popatrzeć na Księżyc. Podobnie jak inni, siedzący przy pozostałych stolikach, wydawał się podekscytowany tym rzadkim i przepięknym zjawiskiem.

I nagle do niego dotarło. Zobaczyłem, jak zmienia mu się twarz, wyrażając najpierw podejrzliwość, potem niedowierzanie, a wreszcie przerażenie. Przerażenie i bezradność.

- Chodźmy - powiedziałem do Leslie.

Rzuciłem na kontuar kilka ćwierćdolarówek i wstałem.

- Nie chcesz skończyć?

- Nie. Mamy do zrobienia jeszcze kilka rzeczy. Co powiesz na irlandzką kawę?

- I „różową damę” dla mnie? Och, popatrz! - Odwróciła się.

Naukowiec właśnie wchodził na stolik. Chwycił równowagę, rozłożył szeroko ręce i ryknął:

- Wyjrzyjcie przez okna!

- Proszę zejść! - zawołała kelnerka, szarpiąc go energicznie za nogawkę spodni.

- Nadchodzi koniec świata! Daleko po drugiej stronie oceanu śmierć i ogień piekielny...

My jednak byliśmy już za drzwiami, śmiejąc się w biegu. Leslie wydyszała:

- Być może... uciekliśmy... przed zamieszkami religijnymi!

Pomyślałem o dysze, którą zostawiłem pod serwetką. Teraz już nikomu nie sprawi przyjemności. W restauracji jakiś prorok wykrzykiwał swoje posłannictwo zagłady do wszystkich, którzy chcieli go słuchać. Siwowłosa kobieta o lśniących oczach znajdzie pieniądze i pomyśli: oni też wiedzieli.

Budynki nie dopuszczały księżycowego światła na parking Czerwonej Stodoły. Światła uliczne i pośredni blask Księżyca były prawie tego samego koloru. Wydawało się, że noc jest tylko trochę jaśniejsza niż zwykle.

Nie rozumiałem, dlaczego Leslie nagle zatrzymała się na podjeździe. Podążyłem jednak za jej wzrokiem prosto w górę, gdzie tuż poniżej zenitu bardzo jasno świeciła jakaś gwiazda.

- Ładna - powiedziałem.

W Czerwonej Stodole nie było okien. Na ciemne drewno i spokojnie bawiących się klientów padało nikłe sztuczne światło, o wiele słabsze od dziwacznego blasku panującego na zewnątrz. Wydawało się, że nikt nie zdaje sobie sprawy, iż dzisiejsza noc różni się od innych.

Niewielki wtorkowy tłumek skupiał się głównie przy barze z pianinem. Jakiś klient trzymał mikrofon i łamiącym się, słabym głosem śpiewał na wpół znajomą piosenkę, a uśmiechnięty czarny pianista grał ckliwy podkład.

Zamówiłem dwie irlandzkie kawy i „różową damę”. Na pytające spojrzenie Leslie tylko się tajemniczo uśmiechnąłem.

Jakże zwykłe Czerwona Stodoła sprawiała wrażenie. Panowała w niej swobodna i przyjemna atmosfera. Trzymaliśmy się za ręce, uśmiechałem się i bałem się odezwać. Jeśli zniszczę czar, jeśli powiem coś niewłaściwego...

Przyniesiono nam drinki. Podniosłem kieliszek z irlandzką kawą. Cukier, irlandzka whisky i mocna, czarna kawa z gęstą bitą śmietaną. Poczułem, jakby po moich żyłach rozlewał się magiczny napój siły, ciemny, gorący i potężny.

Kelnerka gestem odmówiła przyjęcia pieniędzy.

- Widzi pan tego gościa w golfie, tam, przy końcu baru? On stawia - powiedziała wesoło. - Przyszedł dwie godziny temu i dał barmanowi sto dolarów.

A więc stąd ten cały radosny nastrój. Darmowe drinki! Obejrzałem się za siebie, zastanawiając się, co też takiego świętuje ten facet.

Był to mężczyzna o grubej szyi i szerokich ramionach, w swetrze z golfem i sportowej marynarce. Siedział zgarbiony, a jedną ręką mocno ściskał szeroką szklaneczkę. Pianista podsunął mu mikrofon, ale mężczyzna machnął ręką, umożliwiając mi przy okazji, bym dobrze się przyjrzał jego twarzy. Kwadratowej, mocnej, lecz teraz pijanej, nieszczęśliwej i przestraszonej. Jakby za chwilę miał zacząć krzyczeć ze strachu.  Wiedziałem już, co takiego świętuje. Leslie skrzywiła się.

- Nie przyrządzili „różowej damy” jak trzeba.

Na świecie istnieje tylko jeden bar, gdzie przyrządzają „różową damę” tak, jak lubi Leslie, i nie znajduje się on niestety w Los Angeles. Przysunąłem jej irlandzką kawę z uśmiechem oznaczającym: „A nie mówiłem?”. Był wymuszony. Strach tego mężczyzny był zaraźliwy. Odpowiedziała uśmiechem i uniosła kieliszek:

- Za błękitny blask Księżyca.

Także uniosłem kieliszek i wypiłem. Nie był to jednak toast, jaki sam bym wygłosił.

Mężczyzna w golfie ześliznął się ze swojego stołka i ostrożnie ruszył do drzwi, nawigując powoli i prosto niczym liniowiec oceaniczny wpływający do portu. Szeroko otworzył drzwi i odwrócił się, a do środka wlało się, omywając jego sylwetkę, dziwaczne, błękitnobiałe światło.

Łajdak. Czekał, żeby ktoś na to wpadł i wykrzyczał prawdę innym. Ogień zagłady...

- Zamknij drzwi! - zawołał ktoś.

- Czas na nas - powiedziałem cicho.

- Skąd ten pośpiech?

Pośpiech? Przecież on może zacząć mówić! Ale nie mogłem jej tego zdradzić...

Leslie położyła dłoń na mojej ręce.

- Ja wiem. Wiem. Ale nie możemy od tego uciec, prawda?

Serce mi zamarło. Wiedziała, a ja tego nie zauważyłem?

Drzwi się zamknęły, pogrążając Czerwoną Stodołę w czerwonawym półmroku. Mężczyzna, który stawiał, wyszedł.

- O, Boże. Kiedy się domyśliłaś?

- Zanim przyszedłeś - odparła. - Ale kiedy próbowałam sprawdzić, nic mi nie wyszło.

- Sprawdzić?

- Wyszłam na balkon i skierowałam teleskop na Jowisza. Mars jest teraz poniżej horyzontu. Jeśli Słońce zmieniło się w nową, to wszystkie planety powinny być oświetlone tak jak Księżyc, prawda?

- Prawda. Cholera.

Sam powinienem o tym pomyśleć. Leslie zajmowała się w końcu tylko amatorsko astronomią. Miałem trochę pojęcia o astrofizyce, a tymczasem nie potrafiłbym znaleźć Jowisza, nawet gdyby zależało od tego moje życie.

- Ale Jowisz nie był ani trochę jaśniejszy niż zwykle. Więc już zupełnie nie wiedziałam, co myśleć.

- Ale wtedy...

Poczułem budzącą się gwałtowną nadzieję. I wtedy przypomniałem sobie.

- Tamta gwiazda, nad naszymi głowami. Ta, na którą patrzyłaś.

- Jowisz.

- Świeciła jak jakiś pieprzony neon. To przesądza sprawę.

- Mów ciszej.

Mówiłem cicho. Ale przez jedną szaloną chwilę chciałem wskoczyć na stół i krzyczeć! Ogień i zagłada... Jakim prawem mają nic nie wiedzieć?

Dłoń Lesl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin