Tomasz Duszyński - Dziwne koleje losu Grzymułki Kownycza.pdf
(
185 KB
)
Pobierz
Duszyński Tomasz - Dziwne koleje losu Grzymółki Kownycza
DZIWNE KOLEJE LOSU
GRZYMÓŁKI KOWNYCZA
DuszyŃski Tomasz
DuszyŃski Tomasz
Urodził się w Strzelinie na Dolnym Śląsku, 4 stycznia,
roku nie pomni, którego. Od zawsze chciał być
dziennikarzem i pisarzem. UwaŜał się za bardziej
skorego do pisania niŜ gadania.
Jednak w tej kwestii z czasem nieco się zmieniło. Został
reporterem wrocławskiego oddziału RMF FM, a takŜe
szefem lokalnej promocji i człowiekiem od produkcji
duŜych eventów m.in. Inwazji Mocy.
Aktualnie dziennikarz radiowy oraz dyrektor marketingu
w lokalnej stacji wrocławskiej Radio Aplauz, w piątkowe
wieczory współprowadzi najpopularniejszy we
Wrocławiu program z muzyką clubową - CLUBBING
FM.
Debiutował opowiadaniami w periodykach
internetowych. Opublikował ich kilkanaście. Najbardziej
związany czuje się z opowieściami o Grzymółce
Kownyczu, któremu ma nadzieję poświęcić kiedyś
osobny zbiór. Co robi, gdy nie pracuje?
- Siódme poty i stresy wylewam grając w Squasha, czyli
rozgniatając na ścianie wypełnioną gazem piłeczkę –
wyznał Fabryce - kolejne hobby to fotografia i koszenie
trawy. Bez następującego po nim jej palenia.
Grzymółka Kownycz i wampir
Grzymółka spadał z okapu lotem zdechłej jaskółki. Robił to bez przekonania. Zamknął oczy i
rozczapierzył palce, mając nadzieję, Ŝe lotem koszącym spadając prosto na plecy wampira, na
amen go ogłuszy. Wyjścia zbyt duŜego nie miał. Wampir juŜ poczuł woń czosnku, którą
Grzymółka był przesiąkł, Ŝując obrzydliwe warzywo ze świętym przekonaniem, Ŝe mu pomoŜe.
Chwilę wcześniej Gacek wciągnął powietrze w wielkie owłosione nozdrza płaskiego nosa,
odsłaniając lśniące bielą kły. Poczuł ofiarę, ofiarę losu – Grzymółkę Kownycza, który naraził mu
się, kradnąc mu z ogródka ząbki świeŜutkiego czosnku. Wampir byłby się zapewne w ogóle tym
nie zeźlił, bo kradzieŜe na wsi były częste, ale przewróconego płotu, podeptanych grządek
marchewki i połamanych krzewów młodej osiki darować nie mógł. Miarka się przebrała.
Wampir zrobił zwinny krok w prawo, patrząc, jak niedorajda spada spod sufitu, kłapiąc niczym
worek kartofli na deski podłogi. Zakurzyło się przy tym, zaskrzypiało i gruchnęło. Gacek patrzył
z politowaniem na zupełnie nieruchomo leŜącego Grzymółkę, rozwleczonego na podłodze
niczym pająk na ścianie. Wysunął kły, czując, Ŝe wampirza natura, wcześniej latami tłumiona,
budzi się w nim na powrót. Nie ukrywał, Ŝe poczuł zapach krwi. Ruchy znów stały się szybkie i
zwinne. Szyję Grzymółka miał dosyć wielką, a i kaftan zadarł się tak, Ŝe teraz odsłonił ją w
pełnej okazałości. Gacek zatarł łapy z radości i pochylił się w stronę ofiary. Wszystko szło nad
wyraz gładko.
Grzymółka nie mógł ruszyć się ze strachu, wydawało mu się, Ŝe ciurkiem po plecach przebiegły
mu mrówki w lodowatych chodakach. Poczuł zza ucha dochodzący świeŜy miętowy oddech
Wampira. Chciało mu się wyć nad swoim pechem i głupotą. Teraz było na to za późno.
* * *
Ranek nie zapowiadał mających wkrótce nastąpić, tragicznych w skutkach wydarzeń. Grzymółka
wstał nawet prawą nogą, czego zmyślnie kaŜdego ranka pilnował. Podreptał do łazienki, próbując
po drodze wbić się w róŜowe bambosze. Stanął przed lustrem. Zanurzył jeden palec w wodzie –
przetarł nim oko, potem zanurzył drugi palec, czyniąc podobnie codzienny rytuał higieny z
drugim okiem. Sięgnął po ręcznik i uśmiechnął się zabójczo do swojego odbicia w lustrze. I ten
właśnie uśmiech juŜ mu tak pozostał – na długo. Nagły ból prześwidrował czaszkę palącym
promieniem, paraliŜującym całą twarz. W jednej chwili stanęły przed oczyma Grzymółce
wszystkie lata spędzone w łazience i obraz pierwszej, czerwoniutkiej szczoteczki do zębów, którą
dostał od matki, z przestrogą, by pamiętał o szorowaniu kłów przednich i tylnych po kaŜdym
posiłku. Teraz, po tylu latach, w tej właśnie chwili Ŝałował, Ŝe nie słuchał dobrych rad. Mętnym
od bólu wzrokiem spojrzał w kąt łazienki na szczoteczkę do zębów. Stała w tym samym miejscu,
w którym połoŜył ją wiele lat temu. Grzymółce nie pozostało nic innego, jak głośno zawyć z
bólu.
Przechodnie, którzy przypadkiem przechodziliby koło chałupy Kownycza, zobaczyliby najpierw
z wielką siłą wywarzone od środka drzwi, potem wykrzywioną w strasznym grymasie twarz
małego zgarbionego człowieczka, który popędził dziko przed siebie, skacząc jak piłka przez
rządek rabatek w stronę stodoły Kowala. Nikt jednak tego nie widział. Ulewa, która
nieprzerwanie lała się strugami z nieba od kilku dni sprawiła, Ŝe wszyscy w chałupach siedzieli
za głucho zawartymi okiennicami.
Biegł więc bez świadków zupełnie przemoczony Grzymółka na koniec wioski do Kowala
Podbipięty. Biegł, a jego bieg, początkowo szybki, coraz wolniejszym się stawał. Kownycz
grzązł w błocku, ubranie zaczynało mu ciąŜyć. Tylko zimne strugi deszczu koiły ból, spływając
po twarzy na gorące policzki. Jakby tego był mało, Kownycz na nieszczęście swoje zgubił po
drodze buta, który z mlaśnięciem ohydnym utknął w jednym z wykrotów. Grzymółka obrócił się
za nim nawet, chroniąc się przed upadkiem, ale spodni przyodziewek stopy pochłonęła juŜ
brudna bulgocząca breja. Nie było wyboru, musiał gnać dalej, bo ból się nasilał.
Kownycz minął otwarte na ościeŜ wrota gospodarstwa Kowala i wpadł z głośnym rykiem na
podwórze. Zmierzał wprost do stodoły, którą równo pięć lat temu przerobił Podbipięta na swój
warsztat. Przez swój ryk nie spostrzegł, Ŝe podwórze, dotąd zawsze gwarne od uderzeń młota,
syku chłodzonego Ŝelastwa i tupotu koni, teraz było zupełnie bez Ŝycia. Nie zwalniał, ból go
oślepił, to i tym tłumaczyć moŜna, Ŝe jego uwadze umknęło, iŜ odrzwia stodoły były zatrzaśnięte
głucho. Gruchnął w nie na pełnej szybkości. Ból na chwilę opadł, jak ręką odjął, ale i Kownycz
bez czucia, jak kłoda poleciał plecami w kałuŜę.
Wtem z chałupy, która do stodoły przylegała, wyskoczyła kobieta ogromnych rozmiarów,
ściskając w dłoni wałek oblepiony mąką. Kowalową wyciągnęły od kuchni dzikie wrzaski,
makaron w kąt rzuciła, by porządek na swym obejściu przywrócić. Zmierzała z głośnym tupotem
wprost w stronę półprzytomnego Grzymółki. Kownycz poderwał się na równe nogi, próbując
uniknąć zbliŜających się ciosów. Kowalowa jednak szybką nad wyraz kobietą była i na nic zdały
się uniki i półobroty. Wałek lądował na plecach i siedzeniu Grzymółki z iście zadziwiająca
precyzją.
– Czego tu! – rozdarła się Kowalowa – No, czego się wyjcu drzesz?! – Kownycz nie zdąŜył
uniknąć piekielnego ciosu w bark.
– Do Kowala !... – zasyczał, widać niezbyt wyraźnie, bo kolejny cios precyzyjnie uderzył go w
czoło, tak Ŝe policzyć mógł wszystkie gwiazdy.
– Precz mi stąd, męŜa nie ma, to myślicie, Ŝe pod chałupą moŜecie mi się wydzierać...!!!
– Litości.... – zaryczał Grzymółka – Ja z bolącym zębem....... – z trudem przełknął ślinę ze
strachu. Kolejny cios, gdyby go Kowalowa nie wyhamowała w ostatniej chwili, rozwiązałby
Kownyczowi nie tylko problem bolącego zęba, ale i kompleksowo całej szczęki.
Kobieta zlitowała się. Grzymółka legł na sienniku, ustawionym na środku pomieszczenia
gospodarczego. Teraz ze strachem słuchał i obserwował, co robi kobieta, od której przed chwilą
dostał kilka razy po głowie. Wydawało mu się, Ŝe juŜ więcej krzywdy zrobić mu nie moŜe.
Korpulentna Kowalowa szczękała przerzucanymi w pocie czoła szczypcami i dłutami. Przez
chwilę wydawało się Kownyczowi, Ŝe w jej ręku znalazł się pilnik, dłuto i śrubokręt, przez
chwilę zabłysła teŜ cienka piła o ostrych ząbkach.
Nagle wiele śliny, jakby wiosenną powodzią, do ust Kownyczowi napłynęło, mocząc gazę, którą
mu kazała Kowalowa w ustach trzymać. Gdy blond kobieta podeszła do niego próbował walczyć
z szeroko otwartą buzią. Zakleszczyła się jednak, jedyne co mu się udało, to pozbyć się duszącej
go w ustach gazy.
– Pani juŜ wyrywała??.... – wybełkotał niezrozumiale z wyczuwalną nadzieją w głosie. Próbował
wstać, ale Ŝelazny ucisk dłoni Kowalowej przykuł go do siennika. Kownyczowi wydawało się, Ŝe
kobieta ma większe łapy od męŜa, wielkie bochny chleba, naszpikowane pięcioma rogalikami.
– Nie, jeszcze nie .... – odparła niewinnie – ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
Grzymółkę ogarnęła panika. Dopiero teraz zobaczył w drugiej dłoni Kowalowej wielkie
szczypce, które jego zdaniem nijak mogły zmieścić mu się w ustach, a co dopiero wyrwać ząb.
– Nie przejmuj się, kotku – zaczęła Kowalowa. – Wyrwę Ci tego zęba profesjonalnie. –
Próbowała rozwiać wątpliwości Grzymółki. Uśmiechnęła się przy tym nad wyraz szczerze,
ukazując gołe, pozbawione zębów dziąsła.
Kownycz skurczył się na sofie. Wyglądało na to, Ŝe się zupełnie poddał. Nie trwało to długo,
nagle wytrysnął z siennika. Nie zdąŜył jednak nawet dotknąć podłogi, gdy znalazł się na nim z
powrotem, przywrócony do pozycji leŜącej zwinnym, wprawnym ruchem Kowalowej. Przez
chwilę przemknęło Kownyczowi przez myśl, Ŝe mąŜ tej kobiety o niespoŜytej energii, w
sprawach łóŜkowych wiele do powiedzenia nie ma, gdy Kowalowej przyjdzie na coś ochota.
DłuŜej nie miał o tym czasu pomyśleć, bo w tej właśnie chwili oczy wyszły Grzymółce na
wierzch, a gęba mimowolnie otworzyła się, gdy blond kobieta wgniotła mu kolana w brzuch. Po
chwili poczuł przeszywający ból, gdy szczypce uchwyciły ząb. Grzymółka co prawda próbował
zaznaczyć w sposób wyraźny, Ŝe to nie ten ząb co trzeba, ale nie dano mu ku temu okazji.
Stękanie Kowalowej, rzęŜenie Kownycza i nagły zgrzyt świadczył o jednym. Zęba juŜ nie było w
miejscu, w którym siedział tak wiele lat.
– Chocias byś zapytala! – zaseplenił Grzymółka, dławiąc się płaczem. Kowalowa zrozumiała w
mig o co chodzi i nim Kownycz zdąŜył zaprotestować, wzięła się za drugiego zęba, przygniatając
mocniej nieszczęśnika kolanem.
Ząb nie poddawał się. Grzymółka teŜ, podejmując rozpaczliwe próby ucieczki.
– Mocno siedzi !! – jęknęła Kowalowa. – Muszę go mocniej pociągnąć... Jeszcze tylko chwilka –
próbowała uspokoić przeraŜonego Kownycza. – Jeszcze ciupinkę!!
W tym właśnie momencie drzwi z hukiem otworzyły się i stanęła w nich ogromna postać Kowala
Podbipięty.
– Zabiję!!! – syknął. – Zabiję was, rozpustniki! To takie harce się wyczynia, gdy tylko na chwilę
samą zostawić !?
Kowalowa migiem zlazła z Kownycza.
– Coś ty... ptaszynko. – Patrzyła z przestrachem na męŜa, czuć było w głosie niepewność. – Toć
nie widzisz, Ŝe zęba rwę nieborakowi ?
Grzymółka wolał nie czekać na skuteczność wyjaśnień kobiety. Skoczył na nogi jak oparzony,
kierując się do wyjścia. Kowal i Kowalowa na szczęście nie zwracali na niego uwagi, padając
sobie w ramiona.
– Najedz się czosnku!!! – zdąŜył za nim jeszcze zawołać, widać zdjęty litością Kowal. – Czosnek
na pewno Ci pomoŜe!
Była to rada jak najbardziej szczera, lecz odnieść miała zupełnie przeciwny od zamierzonego
skutek. To ona właśnie zawieść miała Grzymółkę Kownycza do ogródka Gacka Wampira.
Gacek napracował się dzisiaj powaŜnie. Przyzwyczajenia z pracy w Kołchozie pozostały w
pamięci. Wziął wpierw prysznic, zmywając z siebie resztki błota z ogródka. Wykorzystał
chwilową przerwę w ulewie, by podreperować płotek i zerwać kilka jabłuszek. Wampir lubił
jabłka, działały oczyszczająco na zęby, dumę wszystkich Gacków. Stanął przed lustrem. Zaczesał
włosy do tyłu, mocząc je delikatnie wodą, jak zwykł robić to jego ojciec, dziad i pradziad. Potem
wziął z półeczki zieloną dentystyczną nitkę, aby dokładnie wyczyścić nią kły. Czuł świeŜy
miętowy smak.
Gdy wyszedł z łazienki, wiedział, Ŝe coś jest nie tak. Wyjrzał przez okno i krew w nim zawrzała.
Płot był przewrócony, krzewy połamane. Zobaczył wielkie doły w grządkach i brak świeŜutkiego
czosnku. Poczuł Ŝądzę mordu. Wyskoczył z domu i ruszył z nosem przy ziemi za śladami, a
moŜe raczej za jednym śladem, wyraźnie odciśniętym w wilgotnej ziemi. Był bardzo ciekaw z
jakim kuternogą ma do czynienia.
Teraz pochylał się nad leŜącym na podłodze Grzymółką z zamiarem ukąszenia go. Był zły na
swoją ofiarę, Ŝe tak łatwo się poddała, polowanie nie dało mu satysfakcji. Zawahał się przez
chwilę i to ocaliło Kownycza. Wiekowa podłoga, na którą spadł nieszczęśnik, zadrŜała,
zachwiała się, coś trzasnęło i nagle zarówno Gacek, jak i Grzymółka, stracili grunt pod stopami, a
raczej plecami. Runęli do piwnicy z głośnym hukiem. Chwilę Ŝaden z nich się nie ruszał.
Pierwszy odezwał się Kownycz.
– O... ząb? – Uśmiechnął się, leŜąc na plecach. Podniósł znalezisko wysoko w górę, by
dokładniej je obejrzeć w nikłym świetle piwnicy – Wypadł i juŜ nie boli?!
Wampir patrzył z przeraŜeniem na to, co trzymał w wyciągniętej dłoni Grzymółka, coś nie
dawało mu spokoju.
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Tomasz Duszyński - Małomiasteczkowy.epub
(2269 KB)
Tomasz Duszyński - Małomiasteczkowy.pdf
(3063 KB)
Tomasz Duszyński - Produkt uboczny.pdf
(757 KB)
Tomasz Duszyński - Śmietnik osobowości.pdf
(134 KB)
Tomasz Duszyński - Dziwne koleje losu Grzymułki Kownycza.pdf
(185 KB)
Inne foldery tego chomika:
T. A. Barron
T. Christian Miller
T. M. Logan
T. R. Ragan
T.A Cotterell
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin