Biblioteczka poetów języka angielskiego - Stanisław Barańczak.pdf

(388 KB) Pobierz
373213032 UNPDF
Biblioteczka Poetów Języka Angielskiego
pod redakcją Stanisława Barańczaka
tom 15
Edward Lear, Lewis Carroll, W.S. Gilbert, A.E. Housman, Hilaire Belloc
44 Opowiastki
Wybór, przekład, wstęp i opracowanie Stanisław Barańczak
WSTĘP:
SNARK JEST BĄDZIOŁEM
Rankiem 18 lipca roku 1874 czterdziestodwuletni Charles Lutwidge Dodgson — z
zawodu
profesor matematyki w jednym z cołlege’ów Oxfordu, z zamiłowania fotografik i
wynalazca,
ale szerokiej publiczności znany głównie jako Lewis Carroll, pod którym to
pseudonimem
wydał był w r 1865 „Alicję w Krainie Czarów”— wyszedł na spacer po sielskich
okolicach
miejscowości Guildford. Przyjechał tam poprzedniego dnia, aby dopomóc swoim
kuzynostwu
Wilcoxom w pielęgnowaniu ich umierającego na gruźlicę syna Charliego, któremu
sam był
ojcem chrzestnym. Miał za sobą ciężką noc przy łożu chorego zdołał przespać
zaledwie trzy
godziny. I właśnie na spacerze doszło do czegoś nieoczekiwanego, wypadku pod
każdym
względem jak gdyby nie w porę i nie na miejscu. Ponieważ trzynaście lat później
Carroll
opisał zajście w jednym ze swoich esejów, najlepiej będzie posłużyć się jego
własnymi
słowami:
W słoneczny letni poranek szedłem samotnie zboczem wzgórza. kiedy znienacka
przyszedł mi do głowy pojedynczy wers — jedna odosobniona linijka ,.For the
Snark
was a Boojum, you see” [„Bo sęk w tym, ze ten Snark był Bądziołem”] Nie
wiedziałem wtedy, co to znaczy, i nie wiem tego do dzisiaj, zapisałem jednak
wers i
jakiś czas potem zaświtałam] reszta strofy, w której stanowił ostatnia, linijkę,
i tak tez
stopniowo, w przypadkowych momentach podczas następnych paru lat, ułożyła się
reszta poematu, w którym strofa ta była strofą ostatnią Odtąd co pewien czas
otrzymuję uprzejme listy od nieznajomych, proszących o wyjaśnienie, czy ,.Łowy
na
Snarka’’ to jakaś alegoria. czy kryje się w niej ukryty morał, albo czy jest to
satyra
polityczna i na wszystkie takie pytania mam jedną jedyną odpowiedź „NIE WIEM”!
Można by długo szperać w listach, dziennikach czy autobiograficznych
wspomnieniach
dziewiętnastowiecznych pisarzy, a nie natrafić na przykład równie śmiałej
szczerości w
odsłonięciu tajników własnego procesu twórczego. Dzisiaj, ma się rozumieć, taka
szczerość
od dawna już nikomu nie imponuje, ale w epoce Carrolla dużym faux pas mogło się
wydawać
samo przyznanie się do tego, czego wszyscy jesteśmy po cichu świadomi. Do tego
mianowicie ze w najpoważniejszych czy najsmutniejszych momentach życia nasze
myśli
wymykają się nieraz spod kontroli i podsuwają nam wyobrażenia czy dźwięki słów
nie
licujące zupełnie z przepisanym w danej sytuacji kodem zachowania (i zresztą
nawet z
naszymi autentycznymi uczuciami Carroll był szczerze zgnębiony stanem, w jakim
zastał
młodego krewnego) Jeszcze trudniej zapewne wyjawić to, ze takie przychodzące nam
do
głowy wyobrażenia czy dźwięki są czasami kompletnie pozbawione sensu,
przynajmniej
sensu ujawnionego na powierzchni świadomości i dającego się ogarnąć władzą
zdrowego
rozsądku. A już największym aktem odwagi Carrolla musiało być przyznanie się do
tego, że
idiotyczny zlepek słów, który sam się niejako wygenerował z pustki dzięki
energii swojego
rytmu połączonej z tajemniczością znaczeniową stał się w dalszym ciągu
fundamentem
wielkiego poematu („Łowy na Snarka” to poemat, jak się przekona Czytelnik tego
tomu,
naprawdę wielki — zarówno rozmiarami jak i pod względem artystycznej
oryginalności i
perfekcji) Nawet nie fundamentem, ponieważ budowa rozpoczęła się jak w znanym
wierszu
Leopolda Staffa, „od dymu z komina’ poemat rozrastał się, dorastając i
obrastając wiszący w
powietrzu szczebel ostatniej linijki, a jego autor do końca prowadził budowę bez
żadnej
nadrzędnej idei, gorzej po wielu latach jeszcze niezdolny był do zrozumienia i
wyjaśnienia
czytelnikom sensu własnego tworu!
Godzimy się z czymś takim łatwiej, jeśli jesteśmy dziećmi ten sam proces twórczy
leży
przecież u podstaw naszych wyliczanek przy zabawie w chowanego albo rymowanek
(„Jurek
— ogórek, kiszka i sznurek”) mających na celu rozjuszenie kolegi z piaskownicy
Nie bez
powodu tez Edward Lear albo Lewis Carroll czuli się najlepiej w towarzystwie
dzieci i pisali
przede wszystkim dla nich Osoby dorosłe jednak dzielą się na dwie kategorie Do
pierwszej
należą ci, których mechanizm powstawania „Łowów na Snarka” i innych podobnych
wierszy
wcale nie razi, ponieważ produkt końcowy po prostu nieodparcie ich rozśmiesza Do
drugiej
zaliczają się ci, którzy o niepowadze własnego dzieciństwa starają się zapomnieć
Gombrowicz powiedziałby, ze wybierają dorosłą Formę przeciw niedorosłemu
Chaosowi
Wbrew pozorom, nie jest to kategoria obejmująca wyłącznie przypadki beznadziejne
Osoby
do mej należące wystarczy poddać testowi, polegającemu na lekturze choćby
niniejszej
książki Jeżeli nie wytrzymają i parskną śmiechem choć parę razy — jest jeszcze
szansa, że
pacjentów da się uratować Jest możliwe, że zrozumieją nie tylko prawo do
istnienia ale
głęboką potrzebę i konieczność istnienia w literaturze zjawiska nazywanego
poezją nonsensu.
Mieliśmy wielkich przedstawicieli takiej poezji i w naszej literaturze
Wiekopomne
pomysły zwłaszcza Tuwima i Słomm skiego, polegające na układaniu spinów liczb w
porządku alfabetycznym albo całorocznych jadłospisów zawierających wyłącznie
potrawy i
desery z grzybów, zapewne znalazłyby uznanie w oczach Leara czy Carrolla Zarówno
jednak
chronologicznie jak i w sensie tzw. wachlarza możliwości Anglia w tej dziedzinie
bije nas —
i nie tylko nas — na głowę. Tradycja poetyckiego nonsensu sięga tam czasów
bardzo
dawnych, a jej anonimowe wytwory przechowały się do dziś w dobrym stanie w
postaci
zwłaszcza przechodzących z pokolenia na pokolenie anonimowych wierszyków i
piosenek
dla dzieci Nursery rhymes to jednak tylko najlepiej pamiętana część tej
tradycji. Należą do
niej również — w ostatnich dziesięcioleciach wskrzeszane przez rozmaite
antologie —
wiersze z dawnych wieków a pisane niekoniecznie dla dzieci przy tym zaś
sygnowane często
przez autorów własnym nazwiskiem, co wskazywało pośrednio na ambicje osiągnięcia
osobistej popularności. Popularność taką osiągnął w samej rzeczy choćby
siedemnastowieczny twórca John Taylor, zaszczycony przez współczesnych
przydomkiem
The Water Poet, między innymi dlatego, ze w pewnym momencie swej błazeńskiej
kariery
nie tylko opisał w wierszu, ale i wcielił w życie klasyczny motyw poezji
nonsensu: przepłynął
Tamizę w łódce wykonanej z papieru.
Historia naprawdę wybitnej angielskiej poezji nonsensu rozpoczyna się jednak
półtora
stulecia później i zarazem — półtora stulecia temu. Ze zgromadzonych tu pod
jedną okładką
autorów Lear i Carroll są w Polsce — dzięki licznym przekładom, zwłaszcza
wiecznie młodej
,Alicji w Krainie Czarów” — stosunkowo dobrze znani. Rzadziej tłumaczy się
Hilaire’a
Belloca, zupełnie rzadko — W.S. Gilberta; A E Housman rozpoznawany jest przez
czytelnika
poezji raczej jako autor wierszy „poważnych”, bo też jego paru krótkich liryków
z tej
dziedziny nie pominie żadna antologia poezji języka angielskiego. Dobór nazwisk
może więc
zastanawiać. Dlaczego akurat tych pięciu? Tymczasem, mimo indywidualnych różnic
stylu,
talentu, osobowości i dróg życiowych, jest to po prostu piątka klasyków poezji
nonsensu,
mistrzowskich kultywatorów jej ukształtowanej już tradycji i zarazem ojców–
założycieli
zjawiska w jego nowoczesnej postaci. Terenem ich działalności jest Anglia,
epoką, w której
pisali swoje wierszyki i opowieści — mniej więcej druga połowa XIX i początek XX
wieku.
Edward Lear debiutował zbiorkiem limeryków A Book of Nonsense w r 1846, Hilaire
Belloc
opublikował Cautionary Tales („Opowiastki ku przestrodze’”) w 1907. Sześć
dziesięcioleci
obramowanych tymi dwiema datami to lata triumfów klasycznej poezji nonsensu,
która
zresztą jest do dziś w literaturach języka angielskiego uprawiana z niezmiennym
zapałem i
częstokroć wybitnie śmiesznymi wynikami.
Daty uświadamiają przy tym rzecz zaskakującą: lata narodzin i rozkwitu poezji
nonsensu
pokrywają się prawie dokładnie z epoką królowej Wiktorii (której wyjątkowo
długie —jak
wiadomo — panowanie rozciągnęło się na lata 1837–1901). Ciekawostką, której
przypisują
nadmiernie chyba ważką i symboliczną rolę biografowie Leara, jest to, ze w tym
samym roku
1846, w którym ukazał się jego debiut, drogi pioniera nonsensu i drogi władczyni
imperium
zetknęły się zupełnie dosłownie: na życzenie królowej poeta, znany wtedy
bardziej jako
profesjonalny artysta malarz, udzielił jej kilku lekcji rysunku. Doszło więc do
osobistego
spotkania, choć samej monarchini, ma się rozumieć, nie można posądzić o
patronowanie tego
rodzaju zjawiskom literackim jak poezja nonsensu; gdyby Lear skorzystał z okazji
i
wyrecytował królowej parę swoich limeryków, w odpowiedzi usłyszałby zapewne
słynne We
are not amused.
Byłoby wielce toporną operacją potraktowanie poezji nonsensu jako po prostu
przekornie
negatywnej reakcji kilku twórców na presje „ducha epoki”, epoki według naszych
stereotypowych wyobrażeń krańcowo trzeźwej, pruderyjnie sztywnej, realistyczno–
werystycznej, a nade wszystko — praktycznej i oceniającej zjawiska czy zdarzenia
z punktu
widzenia ich społecznej użyteczności. Pomijając już fakt, ze taka zbiorowa i
pobieżna
interpretacja nie byłaby w stanie zdać sprawy z indywidualnych motywacji,
popychających
poszczególnych twórców w stronę poetyki nonsensu* — sama epoka po prostu nie
była
całkiem taka, jaką nam się dziś wydaje. Sprawiedliwiej byłoby powiedzieć, ze
okres
panowania królowej Wiktorii stanowi w literaturze angielskiej ciekawy przykład
współistnienia w czasie — jeśli nawet nie we wzajemnej harmonii — konwencji
klasycystycznych i konserwatywnych z radykalnie nowatorskimi próbami
przebudowania od
podstaw poetyckiej wyobraźni (z poetów „poważnych” wystarczy tu wymienić choćby
tylko
G.M. Hopkinsa). Prawdą jest jednak, ze poezja nonsensu zawsze — nie tylko w
czasach
wiktoriańskich — zawdzięczała swoją popularność przede wszystkim temu, co
stanowi
zasadę samego jej istnienia, całkowitej bezinteresowności swojego humoru. Pod
tym
względem poetycki nonsens stoi dokładnie na przeciwległym biegunie względem
satyry, z
reguły objuczonej mnóstwem funkcji o społecznym wymiarze i ważnych spraw do
załatwienia Mówienie nonsensów, i to wierszem, niczego nie załatwia, o nic nie
walczy, nie
służy niczemu użytecznemu, nie służy w ogóle niczemu poza sobą samym i wywołanym
przez siebie śmiechem.
Paradoks poezji nonsensu —jest tak bardzo potrzebna (w sensie duchowym) właśnie
dlatego, ze jest tak bardzo niepotrzebna (w sensie praktycznym) — powoduje zatem
dość
naturalnie, ze rozkwita ona w epokach i społeczeństwach, w których dochodzi do
głosu silne
znużenie czytelnika wszechobecnym dydaktyzmem i utylitaryzmem oficjalnej kultury
Stąd
właśnie wzięły się — z pozoru zupełnie nieoczekiwane — sukcesy debiutów Leara i
Carrolla,
którzy pisali z początku nie „dla dzieci” w ogóle, ale dla konkretnych dzieci
swoich
przyjaciół, krewnych i mecenasów , w trybie przyjacielsko–prywatnej zabawy i bez
myśli o
publikacji Umożliwiony tą sytuacją całkowity brak dydaktycznych intencji
sprawiał, ze obaj
autorzy mogli sobie pozwolić na nieskrępowana swobodę nonsensownej wyobraźni*.
Łatwo
sobie wyobrazić, jak dziecko epoki wiktoriańskiej, wychowywane na
sentymentalnie–
moralizującej oficjalnej literaturze dla dzieci i na ponurych wierszykach
elementarzowych w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin