Kim Stanley Robinson - Lata ryżu i soli.pdf

(2882 KB) Pobierz
321689405 UNPDF
Kim Stanley Robinson
Lata
ryżu i soli
Przełożył Łukasz Tabaka
321689405.002.png
321689405.003.png
Księga I
Przebudzenie w pustce
321689405.004.png
1
Kolejna wyprawa na zachód. Bold i Psin znajdują
opustoszałą krainę.
Timur jest niezadowolony. Rozdział kończy się burzliwie
Małpa nigdy nie umiera. Zawsze powraca i pomaga nam w
trudnych czasach, tak jak pomógł Tripitace podczas pierwszej,
niebezpiecznej wyprawy na zachód, w celu zaniesienia buddyzmu
indyjskiego z powrotem do Chin.
Tym razem przyjął formę niskiego Mongoła o imieniu Bold Bar-
dash, jeźdźca w armii Timura Chromego. Będąc synem
tybetańskiego handlarza solą i mongolskiej właścicielki oberży,
kobiety nad wyraz uduchowionej, podróżował od pierwszego dnia
swoich narodzin. Zjechał północ i południe, wschód i zachód,
przeprawiał się przez góry i rzeki, przemierzał pustynie i stepy,
przecinał świat wzdłuż i wszerz, lecz teraz był już starcem o
prostokątnej twarzy, haczykowatym nosie, siwych włosach
zaplecionych w warkocz i czterech pojedynczych kosmykach na
brodzie. Wiedział, że dla Timura będzie to ostatnia kampania, i
zastanawiał się, czy dla niego również.
Jednego dnia grupa zwiadowców oderwała się od głównej
kolumny wojsk i o zmroku wyjeżdżała spośród ciemnych wzgórz.
Panująca cisza wyraźnie zaniepokoiła Bolda. Nie była to jednak
cisza doskonała, jako że lasy były na ogół głośniejsze od stepów.
Przed nimi płynęła poza tym szeroka rzeka, a jej pluskot łączył się z
wiatrem, szemrającym wśród wysokich drzew. Czegoś jednak
321689405.005.png
brakowało - może śpiewu ptaków albo jakichś innych odgłosów,
których Bold nie potrafił w tej chwili określić. Konie rżały obłędnie,
kiedy mężczyźni spinali kolanami ich boki. Zanosiło się na zmianę
pogody, lecz w ich sytuacji nie miało to znaczenia. Na nieboskłonie
rozciągały się długie, pomarańczowe końskie grzywy, wiatr się
wzmagał, a z zachodu nadchodziła burza. Pod szerokim, stepowym
niebem wszystko byłoby rozświetlone, lecz tu, na porośniętych
lasami wzgórzach, niebo było mniej widoczne, a wiatr zmienny.
Zanosiło się na deszcz.
Przez pola zbożem usłane,
Wśród kłosów ku ziemi ciążących,
Wśród wyschniętych owoców i splątanych gałęzi jabłoni,
Po zakurzonej drodze, bez śladu kolein, kopyt i stóp.
Słońce zachodzi, księżyc na niebo się wtoczył.
Sowa pikuje i wznosi się nad polem. Wiatr wieje.
Jak wielki musi być świat, jeśli jego tchnieniem jest wiatr.
Konie się zlękły, Małpa też.
Dotarli do niestrzeżonego mostu i przeprawili się na drugą stronę
- kopyta zastukotały na kłodach. Dojechali do drewnianych
zabudowań z dachami krytymi strzechą. W żadnym domu nie palił
się ogień, nigdzie też nie wisiały zapalone lampiony. Jechali dalej.
Pośród drzew spostrzegli kolejne zabudowania, lecz nadal żadnych
ludzi. Mroczna kraina zionęła pustką.
Psin popędzał wszystkich. Jechali teraz po łuku, spośród wzgórz
321689405.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin