Czarodziejskie baśnie.doc

(535 KB) Pobierz

CZARODZIEJSKIE BAŚNIE

Tytuł oryginału Russkije wołszebnyje skazki

Redaktor Joanna Egert

Wydawnictwa „Alfa", Warszawa

Wydawnictwo „Raduga", Moskwa

Wydanie I.

Copyright for the Polish edition by Wydawnictwa „Alfa" Warszawa, Wydawnictwo „Raduga" Moskwa, 1990

ISBN 83-7001-304-X

BAJKA O IWANIECHŁOPSKIM SYNU I SMOKU-SMOCZySZCZU

a siedmioma górami, za siedmioma rzekami, w pewnym królestwie ^\ żyli dziad i baba. Mieli trzech synów, najmłodszemu było na imię Iwanuszka. Żyli wszyscy zgodnie i spokojnie, nigdy nie próżnowali, pola orali i zboże zasiewali.

Aż tu pewnego razu rozniosła się wieść, że okrutny Smok-Smoczyszcze chce napaść na królestwo, wszystkich ludzi pożreć, miasta, wsie ogniem spalić. Zamartwiają się dziad z babą, rozpaczają, a starsi synowie tak ich pocieszają:

— Nie zadręczajcie się tak, ojcze i matko! Staniemy do walki ze Smo-kiem-Smoczyszczem na śmierć i życie i albo sami zginiemy, albo potwora przepędzimy! A żeby wam nie było smutno, zostawimy w domu Iwanuszkę, za młody jeszcze, by walczyć.

4

l\l\\\\

\

c-Smoczyszcze nas nie zaskoczył. Pierwszej nocy trzymał straż najstarszy brat. Przeszedł się po brzegu, popatrzył za rzekę Szeroką — wszędzie cicho, nikogo nie widać, niczego nie słychać. Uspokojony położył się pod krzakiem wikliny i zasnął mocno, tylko głośne chrapanie wkoło się rozległo.

A Iwan uszka leży w chatce, nijak zasnąć nie może. O północy wziął swój ostry miecz i poszedł nad rzekę Szeroką. Patrzy—najstarszy brat pod krzakiem Śpi i z wszystkich sił chrapie.

Nie próbował go budzić Iwan, ukrył się pod kalinowym mosteczkiem, stoi, drogi pilnuje.

Nagle woda w rzece się wzburzyła, na dębach orły szum podniosły — zbliża się Smok-Smoczyszcze o sześciu głowach. Wjechał na kalinowy moste-

—  Nie — powiada Iwanuszka — nie chcę w domu siedzieć i was wypatrywać. Pójdę i ja ze Smokiem się bić!

Nie próbowali rodzice zatrzymywać najmłodszego — przygotowali wszystkich synów do dalekiej drogi. Wzięli bracia ostre miecze, przewiesili sakwy z chlebem i solą, dosiedli szybkich koni i odjechali.

Jadą, jadą, trafili wreszcie do jakiejś wsi. Patrzą — dookoła żywej duszy nie widać, wszystko spalone, ostała się tylko jedna maleńka chatka.

Weszli bracia do środka, a tam na piecu leży staruszeczka i cichutko pojękuje.

—  Witaj, babciu! — mówią bracia.

—  Witajcie, dzielni młodzieńcy! Dokąd was droga prowadzi?

— Jedziemy, babciu, nad rzekę Szeroką, na kalinowy mosteczek. Chcemy pokonać Smoka-Smoczyszcze, żeby naszej ziemi więcej nie zagrażał.

—  Zuchy z was, dobry uczynek spełnicie! Ten okrutny potwór wszystko niszczy, pali, ludzi na straszną śmierć skazuje. I naszą wieś spustoszył, tylko ja jedna ocalałam. Widać nawet dla Smoka nie jestem już smakołykiem...

Zanocowali bracia u staruszki, raniutko wstali i ruszyli w dalszą drogę.

Kiedy zmierzchać zaczęło, dotarli do rzeki Szerokiej, do kalinowego mo-steczka. Wzdłuż brzegów jak okiem sięgnąć leżą połamane miecze i łuki, bieleją kości ludzkie...

Znaleźli bracia pustą chatkę i postanowili w niej przenocować.

—  No, braciszkowie—powiada Iwanuszka — przybyliśmy w obce strony, nie wiadomo, co nas spotkać może. Trzeba mieć się na baczności. Musimy po kolei czuwać przy moście, żeby Smok-Smoczyszcze nas nie zaskoczył.

Pierwszej nocy trzymał straż najstarszy brat. Przeszedł się po brzegu, popatrzył za rzekę Szeroką—wszędzie cicho, nikogo nie widać, niczego nie słychać. Uspokojony położył się pod krzakiem wikliny i zasnął mocno, tylko głośne chrapanie wkoło się rozległo.

A Iwanuszka leży w chatce, nijak zasnąć nie może. O północy wziął swój ostry miecz i poszedł nad rzekę Szeroką. Patrzy—najstarszy brat pod krzakiem śpi i z wszystkich sił chrapie.

Nie próbował go budzić Iwan, ukrył się pod kalinowym mosteczkiem, stoi, drogi pilnuje.

Nagle woda w rzece się wzburzyła, na dębach orły szum podniosły — zbliża się Smok-Smoczyszcze o sześciu głowach. Wjechał na kalinowy moste-

czek, a tu koń się pod nim potknął, czarny kruk na ramieniu otrząsnął, zjeżył sierść czarny pies biegnący z tyłu.

Powiada sześciogłowy Smok-Smoczyszcze:

—  Czemu, mój koniu, się potykasz, a ty, czarny kruku, otrząsasz? Dlaczego, czarny psie, sierść jeżysz? Czy może czujecie, że Iwan-chłopski syn gdzieś tu jest? Przecież się taki jeszcze nie narodził, a jeśli nawet, to do boju się nie godzi: posadzę go na dłoni, a drugą rozgniotę jak muchę!

Na te słowa wychodzi spod mostu Iwan-chłopski syn i rzecze:

—  Nie przechwalaj się tak, wstrętny potworze! Nie dziel za wcześnie skóry na niedźwiedziu! Nie obrzucaj błotem dzielnego młodzieńca, pókiś jego siły nie poznał! Lepiej zmierzmy się, kto wygra, ten będzie się chełpił!

Ruszyli do walki i tak się starli, że ziemia wokół zajęczała. Nie poszczęściło się Smokowi-Smoczyszczu: Iwan-chłopski syn za jednym zamachem ściął mu trzy głowy.

—  Zaczekaj, Iwanie! — krzyczy.—-Pozwól chwilkę odsapnąć!

—  Nic z tego! Ty, Smoku, masz trzy głowy, a ja jedną! Gdy będziemy mieli po równo, wtedy odpoczniemy!

I znów ruszyli do walki na śmierć i życie.

Iwan-chłopski syn odrąbał Smokowi-Smoczyszczu pozostałe trzy głowy. Posiekał tułów na kawałeczki, wrzucił do rzeki Szerokiej, a sześć łbów schował pod kalinowym mosteczkiem. Potem wrócił do chatki i położył się spać.

Rankiem wraca najstarszy brat. Pyta go Iwanuszka:

—  No i co, widziałeś kogo?

—  Nie, bracia, nawet mucha nie przeleciała. Nic na to nie powiedział Iwanuszka.

Następnej nocy poszedł czuwać średni brat. Pochodził, porozglądał się, niczego podejrzanego nie zauważył. Uspokojony umościł się w krzakach i zasnął.

I na nim nie polegał Iwan. Kiedy tylko minęła północ, przyszykował się, wziął ostry miecz i poszedł nad rzekę. Schował się pod kalinowym mosteczkiem i zaczął strzec przejazdu.

Nagle woda w rzece się wzburzyła, na dębach orły szum podniosły— podjeżdża Smok-Smoczyszcze o dziewięciu głowach.

Ledwie na most wkroczył, koń się pod nim potknął, otrząsnął na ramieniu czarny kruk, zjeżył sierść czarny pies biegnący z tyłu.

Smagnął biczem potwór konia po bokach, kruka po piórach, psa po uszach:

— Czemu, mój koniu, się potykasz, a ty, czarny kruku, otrząsasz? Dlaczego jeżysz sierść, czarny psie? Czy może czujecie, że Iwan-chłopski syn ptfzlfiś tu /est? Przecież się teki leszcze nie narodzi}, a jeśli /2& wet, to do bo/u się nie godzi: jednym palcem go zabiję!

—  Ach ty, wstrętny potworze! Pokaż, zamiast się przechwalać, jak potrafisz mieczem władać! Wtedy zobaczymy, kto będzie górą!

I jak się nie zamachnie Iwanuszka swoim mieczem raz i drugi, i już sześć odrąbanych głów leży. Skoczył Smok-Smoczyszcze na Iwana i wbił go po kolana w ziemię. Złapał wtedy Iwan garść piasku i sypnął przeciwnikowi w oczy. Póki potwór ślepia tarł i czyścił, odrąbał mu Iwan pozostałe łby. Potem tułów posiekał na kawałeczki, wrzucił do rzeki, a dziewięć głów schował pod kalinowym mosteczkiem. Sam zaś do chatki wrócił, położył się i zasnął, jakby nic się nie zdarzyło.

Wraca rano średni brat.

—  No i co — pyta Iwanuszka — widziałeś w nocy kogo?

—  Nie, nie widziałem, nawet mucha nie przeleciała, nawet komar nie pisnął.

—  Skoro tak, to chodźcie, braciszkowie mili, pokażę wam i muchę, i komara!

Przyprowadził ich Iwanuszka pod kalinowy mosteczek i pokazał głowy potworów.

—  Patrzcie — powiada—jakie tu muchy i komary po nocy latają! A wy, bracia, lepiej do bitki się nie bierzcie, tylko na ciepłym piecu leżcie!

Zawstydzili się bracia.

—  Sen — mówią — zmorzył...

Trzeciej nocy przyszła kolej na Iwanuszkę.

—  Idę na śmiertelny bój — rzecze — a wy, bracia moi, w nocy nie śpijcie, tylko czuwajcie. Gdy usłyszycie mój gwizd, wypuśćcie mojego konia i sami śpieszcie mi na pomoc.

Przyszedł Iwan-chłopski syn nad rzekę Szeroką, schował się pod kalinowym mosteczkiem i czeka.

Ledwie północ wybiła, ziemia zadrżała, woda w rzece się wzburzyła, wi-

cher straszny się zerwał, na dębach orły szum podniosły... Podjeżdża Smok-Smoczyszcze o dwunastu głowach. Wszystkie głowy syczą i ogniem strasznym plują. Wierzchowiec pod Smokiem-Smoczyszczem ma dwanaście skrzydeł, sierść miedzianą, a ogon i grzywę żelazną. Ledwie wjechał potwór na most, koń się pod nim potknął, otrząsnął na ramieniu czarny kruk, zjeżył sierść czarny pies biegnący z tyłu. "Smagnął Smok biczem konia po bokach, kruka po piórach, psa po uszach:

—  Czemu, mój koniu, się potykasz, a ty, czarny kruku, otrząsasz? Dlaczego, czarny psie, sierść jeżysz? Czy może czujecie, że Iwan-chłopski syn gdzieś tu jest? Przecież'się taki jeszcze nie narodził, a jeśli nawet, to do boju się nie godzi: niech no tylko dmuchnę, a śladu po nim nie zostanie!

Wychodzi spod mostu Iwan i rzecze:

—  Poczekaj, potworze, nie przechwalaj się zawczasu, bo się jeszcze wstydem możesz okryć!

—  A, to Iwan-chłopski syn do nas zawitał! I po cóż tu przyszedłeś?

—  Na ciebie, wraże nasienie, popatrzeć, siłę twoją wypróbować!

—  Gdzie ci, nędzna pluskwo, mierzyć się ze mną! Na to Iwanuszka tak odpowiada:

—  Ani mi w głowie bajki opowiadać, ani twoich wysłuchiwać. Przyszedłem bić się na śmierć i życie, żeby od ciebie, przeklętego, ludzi wybawić!

Zamachnął się Iwanuszka swoim ostrym mieczem i odrąbał Smokowi-Smoczyszczu trzy łby. Złapał potwór ucięte głowy, przeciągnął po nich ognistym palcem, przyłożył do karku i wnet wszystkie przyrosły, jakby nigdy nie spadały.

Źle się dzieje z Iwanuszka: Smok-Smoczyszcze świstem go ogłusza, ogniem pali, iskrami osypuje i po kolana w ziemię wbija. A przy tym naśmiewa się:

—  Nie chciałbyś odsapnąć odrobinkę, Iwanie^chłopski synu?

—  Po cóż odpoczywać! Powiadają u nas — bij, zabij, siebie nie oszczędzaj.

Zagwizdał Iwanuszka, krzyknął i cisnął prawą rękawicę w chatkę, gdzie bracia zostali. Rękawica okno wybiła, a bracia śpią, niczego nie słyszą...

Zebrał Iwanuszka wszystkie siły, zamachnął się raz jeszcze i ściął Smokowi sześć łbów. Złapał potwór odrąbane głowy, przeciągnął po nich ognistym palcem, do szyi przyłożył — i wnet wszystkie przyrosły. Rzucił się na Iwana i wbił po pas w ziemię.

Widzi Iwanuszka, że krucho z nim. Zdjął lewą rękawicę i rzucił w chatkę. Rękawica dach przebiła, a bracia dalej smacznie śpią, niczego nie słyszą.

Trzeci raz zamachnął się Iwanuszka ostrym mieczem i odrąbał Smokowi-Smoczyszczu dziewięć łbów. Potwór złapał je, przeciągnął ognistym palcem, do szyi przyłożył i głowy przyrosły. A potem ruszył na Iwanuszkę i po same ramiona w ziemię wbił.

Zdjął Iwan czapkę i cisnął w chatkę. Zatrząsł się domek w posadach, szyby z okien powypadały. Dopiero teraz obudzili się bracia. Słyszą, że koń Iwa-nuszki głośno rży, łańcuchami szarpie.

Otworzyli stajnię, wypuścili rumaka i sami za nim pobiegli bratu na pomoc.

Przybiegł koń Iwanuszki i jak nie zacznie kopać Smoka kopytami, gryźć zębami. Zagwizdał Smok-Smoczyszcze, zasyczał i dalejże obsypywać dzielnego wierzchowca iskrami... A tymczasem Iwan-chłopski syn wydostał się z ziemi, odczekał chwilkę, obciął potworowi ognisty palec i zabrał się do rąbania głów. Wszystkie co do jednej ściął, tułów na maleńkie kawałeczki poćwiartował i do rzeki wrzucił.

Akurat bracia nadbiegli.

—  Ach, wy śpiochy! — rzecze do nich Iwanuszka.— Omal głową nie zapłaciłem za wasze słodkie spanie!

Zaprowadzili go bracia do chatki, wymyli, nakarmili, napoili i do snu ułożyli.

Obudził się rano Iwanuszka i zaczął się ubierać.

—  Po co tak wcześnie wstajesz? — pytają bracia.— Odpocząłbyś sobie po tej strasznej walce.

—  Nie — odpowiada Iwanuszka — nie mogę.  Muszę pójść nad rzekę i pas swój odszukać. Zgubiłem go wczoraj.

—  E, to niewielka strata! Pojedziemy do miasta, nowy sobie kupisz.

—  Nie, ten mi jest potrzebny!

I poszedł Iwan nad rzeczkę, ale nie pasa szukać. Przeszedł przez kalinowy mosteczek na drugi brzeg i niezauważenie prześlizgnął się pod smoczy zamek.

Podkradł się pod otwarte okienko i nasłuchuje, co się tam dzieje.

Siedzą w komnacie trzy żony Smoków-Smoczyszcz i matka, stara Smo-czyca, siedzą i tak się namawiają.

Pierwsza żona mówi:

—  Zemszczę się na Iwanie-chłopskim synu za mojego męża! Gdy będzie wracał z braćmi do domu, ześlę na ziemię straszny upał, a sama w studnię się zamienię. Będą chcieli ugasić pragnienie i po pierwszym łyku wody padną martwi.

—  Dobrześ to wymyśliła — chwali ją stara Smoczyca.

—  A ja zamienię się w jabłonkę — druga powiada.— Ugryzą jabłuszko i pękną na maleńkie kawałeczki!

—  I ty też mądrze zamyśliłaś — rzecze stara Smoczyca.

—  A ja — mówi trzecia — ześlę na nich wielką senność. Sama zaś wybiegnę naprzód i zamienię się w mięeiutki kobierzec z jedwabnymi poduszkami. Zechcą bracia odpocząć, poleżeć i jak węgielki spłoną.

—-^ I twój pomysł jest dobry — powiada matka smoków.— A jeżeli wam się nie uda, sama ich jutro dogonię i wszystkich połknę! Iwan do końca wysłuchał rozmowy i do chatki wrócił.

—  No i co, Iwanie — pytają bracia — znalazłeś swój pas?

—  Znalazłem.

—  I warto było tyle czasu tracić?

—  Warto, bracia moi mili!

Zebrali się bracia i pojechali do domu.

Jadą przez pola i łąki, dzień gorący, upał doskwiera, strasznie pić się chce. Patrzą bracia — studnia stoi, a po przezroczystej wodzie pływa srebrny dzbanuszek. Proszą Iwana:

— .Zatrzymajmy się, braciszku, sami się napijemy i konie napoimy.

—  Nie wiadomo, jaka woda w studni — odpowiada Iwanuszka.— Może jest zgniła i brudna.

Zeskoczył z konia i zaczął studnię swoim ostrym mieczem siec i rąbać. Zawyła studnia, zakrzyczała strasznym głosem. Rosa opadła, upał ustąpił i pić się od razu odechciało.

—  Widzicie, bracia, jaka w studni woda była! — powiada Iwan.

—  Teraz widzimy, bracie! Ruszyli dalej.

Jadą sobie, jadą, aż tu patrzą—stoi przy drodze jabłonka. Owoce na niej dojrzałe, rumiane, ślinka sama do ust płynie.

Zeskoczyli bracia z koni, chcieli jabłuszek skosztować, ale Iwan ich wy-

przedził. Podbiegł do drzewka i zaczął je przy samej nasadzie mieczem rąbać. Zawyła jabłonka, zakrzyczała...

—  Widzicie, bracia, co to za jabłonka! Oj, niesmaczne ma owoce! Wsiedli bracia na konie i udali się w dalszą drogę.

Jechali długo, mocno się zmęczyli. Patrzą—a tu na ziemi kobierzec leży, mięciuteńki, wzorzysty, a na nim jedwabne puchate poduszki.

—  Och,   poleźmy   chwilkę,   odpocznijmy   troszeczkę,   utnijmy   małą drzemkę — proszą bracia.

—  Nie,   drodzy   moi,   nie   będzie   nam   miękko   na   tym   kobiercu — odpowiada Iwan.

Rozgniewali się bracia:

—  A ty czego się mądrzysz: tego nie wolno, tamtego nie wolno! Swój rozum mamy!

Nic nie powiedział Iwanuszka, tylko zdjął swój pas i na kobierzec rzucił. Natychmiast zajął się pas płomieniem i zgorzał, nawet garsteczki popiołu po nim nie zostało.

—  Widzicie, z wami to samo by się stało! — mówi Iwanuszka. Podszedł do kobierca i dalejże go mieczem rąbać, poduszki w drobny

puch rozrywać. Posiekał, kawałeczki na wszystkie strony rozrzucił i rzecze:

—  Niepotrzebnie gniewacie się na mnie! I studnia, i jabłonka, i kobierzec— to były żony Smoków-Smoczyszcz. Zgubić nas chciały, ale nie udało się im, same zginęły!

Przeprosili go bracia i ruszyli dalej.

Jadą, jadą, nagle niebo pociemniało, wicher się zerwał, ziemia zajęczała: to stara Smoczyca nadlatuje. Paszczę ogromną rozdziawiła, zaraz połknie Iwana i jego braci. Ale dzielni junacy, nie w ciemię bici, rzucili jej do pyska swoje sakwy podróżne z solą. Ucieszyła się Smoczyca, pewna, że już złapała śmiałków. Zatrzymała się i żuć zaczęła. Posmakowała soli, ze złością sakwy wypluła i puściła się w pogoń. Już, już ich dogania...

Widzi Iwanuszka, że śmierć blisko. Zaciął konia i puścił się kłusem. A bracia za nim. Pędzą, pędzą, zobaczyli kuźnię, co przy drodze stoi, a w niej dwunastu kowali z młotami.

—  Kowale, ratujcie — prosi Iwanuszka.— Pozwólcie schronić się w kuź-

ni!

11

Wpuścili kowale braci, a sami zamknęli kuźnię dwunastoma żelaznymi wrotami na dwanaście ogromnych zamków. Przylatuje Smoczyca do kuźni i krzyczy:

—  Kowale, oddajcie mi Iwana-chłopskiego syna i jego braci! A kowale na to:

—  Najpierw zliż dwanaście żelaznych wrót, wtedy ich dostaniesz! Zaczęła Smoczyca lizać żelazne wrota. Liże, liże, już jedenaście drzwi puściło. Zostały ostatnie wrota...

Zmęczyła się Smoczyca, przysiadła odpocząć.

A wtedy Iwan-chłopski syn jak nie wyskoczy z kuźni, jak nie złapie po-tworzycy i nie rzuci o kamienie — tylko ziemia jęknęła! Rozbiła się Smoczyca w drobny mak, który wiatr na wszystkie strony porozrzucał. Od tego czasu Smoki-Smoczyszcza i inne potwory z daleka omijały ten kraj, a ludzie żyli w nim spokojnie.

Bracia zaś do domu rodzinnego powrócili. Wkrótce się pożenili i pewnie już wnuków doczekali.

'iśta&H&rfo/*' "*^_

>*

BAJKA O NIKiCiEMIESZNIKU

Nad jasnym Dnieprem, na rozległych wzgórzach wznosił się prastary gród Kijów — z wszystkich ruskich miast najpiękniejszy, z wszystkich ruskich miast najbogatszy.

Od wiek wieków żyli w nim Rusini. Pracy się nie bali, ziemię orali, płótno tkali, w dni świąteczne korowody wodzili i piwo popijali. A kiedy, bywało, ki-jowianki w dzień wiosenny wianki z kwiatów uplotą i ze śpiewem nad jasny Dniepr wyruszą—nie znajdziesz ni młodego, ni starego, co by urody ich nie podziwiał. A o młodzieńcach, junakach z Kijowa, szeroko po świecie całym wieść głosiła, że nie boją się ani wrogów okrutnych, ani zwierząt grasujących, ani gadów pełzających. Nikt na świecie nie ma, jak powiadają, strzał od nich celniejszych ni mieczów ostrzejszych.

13

Żyli tak kijowianie w szczęściu i zgodzie, zmartwień nie zaznając. A nieszczęście samo nadciągnęło ciemną chmurą.

Zaczął bowiem przylatywać do grodu straszny Smok. Cielsko ma zbrojne w zielone łuski, wijący się ogon, z szyi trzy głowy wyrastają. Ze ślepi ogień błyska, paszcze ogniem zioną, a na łapach pazury żelazne rosną. Nadleci Smok nad miasto, całe niebo czarnymi skrzydłami zasłoni, świata bożego nie widać. Krąży potwór nad grodem i syczy:

—  Biada wam! Nie będzie Kijowa nad rzeką Dnieprem! Wszystko spalę, wszystkich w popiół obrócę! A jeśli żyć chcecie, musicie mnie, Smoka, podjąć i ugościć. Będę co miesiąc do was przylatywać, na górze siadać, piękną dziewczynę zjadać.

Zasmucili się kijowianie, zapłakali gorzko. Żal własne córki oddawać Smokowi na pożarcie. Ale cóż robić? Nie dadzą, Smok ogniem dmuchnie, spłonie miasto, a z nim i wszyscy ludzie.

Odtąd co miesiąc wyprowadzali kijowianie za miasto, na wysoką górę po jednej dziewczynie. Przywiążą łańcuchami do starego dębu i wracają. A nocą Smok przylatuje i pożera nieszczęsną.

W ten sposób zjadł okrutny potwór wszystkie dziewczęta w mieście. Została już tylko córka cara.

Zapłakał dwór, zaszlochał. Odziano piękną carównę w złote szaty, brokaty, jedwabie i poprowadzono na wysoką górę.

Przywiązali ją do starego dębu łańcuchami, nisko się do ziemi pokłonili i do miasta z płaczem wrócili. A z carówną został tylko jej ukochany gołąbek, nigdzie nie chciał odlecieć.

Stoi dziewczyna przy dębie i strach ją oblatuje. Wiatr po górze hula i świszczę, puchacz głucho jęczy, serce z trwogi zamiera. Nagle słychać szum skrzydeł.

—  Och! To śmierć moja się zbliża! — płacze carówna. A tu już Smok nadlatuje. Usiadł przy starym dębie, na dziewczynę patrzy, oczu oderwać nie może.

—  Nie lękaj się, ślicznotko — syczy—nie zjem ciebie. Zanadtoś piękna. Zabiorę cię ze sobą do mojej pieczary. Będziesz ze mną mieszkała, gospodarstwo prowadziła, a ja będę urodę twą podziwiał.

Złapał carównę, na skrzydłach posadził i wzbił się w powietrze. A gołąbek poleciał w ślad za nim.

14

Przyniósł Smok carównę do gęstego lasu, w sam środek puszczy, do swojej pieczary. Nałamał w lesie drzew i zawalił nimi wejście.

—  Od dzisiaj — powiada—tu mieszkać będziesz.

Zostawił dziewczynę w pieczarze, a sam poleciał na polowanie. I nie zauważył, że biały gołąbek w ciemnym kąciku się schował.

Tylko Smok odleciał, gołąbek od razu wyskoczył z ukrycia i do carówny. Grucha, z nóżki na nóżkę przestępuje, w oczy jej zagląda.

I tak zamieszkała dziewczyna u Smoka. Dniem sama z gołąbkiem w pieczarze siedzi, a wieczorem Smok przylatuje, pożywienie przynosi, odpoczywa na swoim legowisku i na carównę ognistymi ślepiami popatruje.

Pewnego razu, gdy Smok odleciał już na łowy, mówi dziewczyna do ptaszka:

1— Leć, gołąbku, do domu, do rodzimego miasta, zanieś list ojczulkowi i mateczce. Niech się dowiedzą o moim losie. A nuż wymyślą, jak mnie stąd uwolnić.

Napisała carówna liścik i przywiązała gołąbkowi pod skrzydełkiem. Prześlizgnął się gołąbek pomiędzy drzewami tarasującymi wejście do pieczary, wydostał się z lasu i poleciał do Kijowa.

Długo leciał czy też krótko, trafił prosto w okna cara. Nie mogą się rodzice nacieszyć, że córka żywa. Karmią gołąbka, obsypują pieszczotami, a potem zwołują wszystkich swoich doradców i mówią:

—  Pomyślcie, jak by tu carównę z łap Smoka uwolnić? A doradcy na to:

—  Trzeba poprosić carównę w liście, żeby wyciągnęła od Smoka, kogo potwór najbardziej się boi. To niemożliwe, żeby na całym świecie nie było na niego zguby.

Napisali rodzice liścik, przywiązali gołąbkowi pod skrzydełkiem i wysłali skrzydlatego posłańca do córki. Przeczytała dziewczyna rodzicielskie słowa i czeka wieczoru.

Wraca o zmierzchu potwór do domu. Drzewa porozrzucał, wpełzł do pieczary i na legowisku się umościł.

—  Och, Smoku-Smoczusiu, jakiś ty silny i straszny! — mówi carówna.— A czy to prawda, że nie ma na świecie nikogo od ciebie silniejszego i nikogo się nie boisz?

Leży Smok, ogon w pierścień zwinął, zadowolony mruczy:

15

I

—  No dobrze, powiem ci prawdę. Jest w Kijowie dzielny junak. Nazywa się Nikita. Mieszka w Miechowej Wólce, ze skór mieszki wyrabia i dlatego nazywają go Nikitą-Miesznikiem. Żaden człowiek siłą mu nie dorównuje. Tylko on na calutkim świecie jest silniejszy ode mnie i jego jedynego się boję.

Powiedział to Smok, zwinął się w kłębek i zachrapał. A carówna ukradkiem zaczęła pisać list do rodziców.

„Smok boi się tylko Nikity-Miesznika. Przyślijcie go tu na pomoc".

Przywiązała liścik gołębiowi pod skrzydełkiem i posłała do Kijowa.

Przeczytano na dworze liścik od carówny. Rozkazuje car sługom udać się do Miechowej Wólki.

—  Odnajdźcie Nikitę-Miesznika. Powiedzcie, że car go wzywa. Znaleźli słudzy Nikitę. A Nikita—chłop jak dąb, pierś szeroka, mięśnie

stalowe — akurat skórę wyprawiał.

—  Chodź, Nikita, do pałacu, car cię wzywa — mówią mu.

—  Nie pójdę. Nie mam czasu — odpowiada Nikita. Przerzucił na ramię za jednym zamachem dwanaście byczych skór i poniósł do rzeki. Biegną za nim słudzy:

—  Chodź, Nikitko, chodź!

—  Powiedziałem — nie pójdę. Nie mam czasu.

Cóż było robić? Wrócili słudzy do pałacu i mówią carowi, jak się sprawy mają. Musiał car sam pójść do Wólki.

—  Nikita! Pomóż! Tylko ty zdołasz pokonać Smoka.. Uratuj carównęf A Nikita na to:

—  Gdzież mi, carze, na takie czyny się porywać! Nie dam rady Smokowi. Prosi car, błaga, wszystko na próżno — nie zgadza się Nikita. Musiał car

]ak niepyszny wrócić do pałacu. Przez całą noc z doradcami głowę łamał i myślał, jak by tu Nikitę uprosić. I znalazł sposób: zebrał pięć tysięcy dziewuszek sierotek i wysłał je do Nikity.

Przychodzą sierotki do Miechowej Wólki, na kolana przed Nikita padają i w płacz:

—  Wujku Nikito! Miej litość nad nami! Jeszcze tylko roczek, drugi, podrośniemy i wszystkie po kolei Smok pożre. Znajdź tego zbója i ukręć mu ohydne głowy.

Żal się zrobiło Nikicie sierotek.

—  Dobrze już, dobrze, nie płaczcie. Pójdę, spróbuję.

16

I zaczął Nikita-Miesznik przygotowywać się do walki. Wziął trzysta pudów konopi, wysmarował je smołą i dookoła siebie okręcił. W taką zbroję się zawinął, że ani mieczem nie przebijesz, ani smoczymi kłami nie przegryziesz. I poszedł na Smoka.

Przychodzi do pieczary, patrzy — potwór z łowów tylko co wrócił, do spoczynku się układa.

—  Wyłaź, Smoku, Nikita-Miesznik do ciebie przyszedł. Chcę się z tobą na siły zmierzyć.

Czuje Smok niechybną zgubę, zęby zaczyna ostrzyć. Ale Nikita ani myśli czekać: jak się nie zamachnie, jak nie trzaśnie w drzewa zasłaniające wejście— tylko huk się po lesie rozniósł. Rozpadły się drzewa w drobny mak. Wypełzł Smok z pieczary.

Zasyczały trzy potworne paszcze, buchnął na Nikitę gryzący dym, osmalił gorący płomień. Ale dzielny junak się nie wystraszył, częstuje Smoka swoją maczugą z lewa, z prawa, to po głowie go łupnie, to po ogonie uderzy. Syczy, miota się potwór w bólu i złości, ale widzi, że w żaden sposób nie da rady pokonać zucha. Wreszcie zebrał wszystkie siły, chciał przegryźć Nikitę na pół, ale zęby w smole utknęły, nijak ich wyciągnąć nie może. Zwalił się Smok na ziemię.

—  Nikito, prawdę gadają, żeś najmocarniejszy junak na świecie! O wiele silniejszy ode mnie. Nie zabijaj mnie — lepiej po dobroci się dogadajmy, na świecie wystarczy miejsca dla nas dwóch. Podzielimy ziemię na pół — ty będziesz mieszkał na jednej połowie, a ja na drugiej. Nie będziemy sobie przeszkadzać.

—  Niech i tak będzie—rzecze Nikita.— Trzeba tylko szeroką i głęboką granicę między nami wytyczyć.

Wziął sochę ważącą trzysta pudów i zaprzągł do niej Smoka.

—  No, ruszaj!

Pociągnął Smok sochę. Ciągnie ją od Kijowa do Morza Kaspijskiego, a potem znów do Kijowa i jeszcze raz z powrotem. Zasapał się Smok, umordował, siódme poty na niego biją, a Nikita co rusz pokrzykuje:

—  Ciągnij, ciągnij, bo miedzę słabo widać! Zaorał potwór bruzdę szeroką i głęboką.

—  No, dobrze, podzieliliśmy ziemię — powiada Nikita — a teraz będziemy morze dzielić. Żebyś potem nie mówił, że po twojej wodzie pływamy.

18

L

Pociągnął Smok sochę do morza, pewnie myślał, że i wodę da się miedzą rozdzielić. Ale morze głębokie, dna nie widać. Stracił Smok grunt pod nogami, zachłysnął się wodą i utonął. Stuknął go jeszcze Nikita maczugą, żeby nie ożył, i na brzeg wyciągnął.

—  Nie chcę — mówi — morza błękitnego i czystego tym cielskiem plugawić.

Rozniecił ogromne ognisko, spalił potwora w płomieniach. Porywisty wiatr popiół pochwycił i rozrzucił na wszystkie strony świata, zęby nawet ślad po Smoku nie został.

Wraca Nikita do Kijowa, a tu mieszkańcy naprzeciw mu wybiegają, cieszą się, tańczą, śpiewają. Car z carycą prowadzą córkę, niosą dary przebogate— złoto, futra, szaty z brokatu, perły pięknie toczone. Ale Nikita niczego przyjąć nie chce.

—  Na co mi wasze dary? — powiada.— Nie dla nagrody walczyłem ze Smokiem, ludzi mi żal było. Praca droższa mi i milsza, niźli wasze prezenty. Pozwólcie wrócić z powrotem do Miechowej Wólki.

I wrócił Nikita do swojego domu, do Miechowej Wólki. Po staremu żyje, skóry wyprawia i w jasnym Dnieprze wymacza.

A sława o jego czynach rozniosła się szeroko po świecie całym. I ułożył lud taką właśnie bajkę o Nikicie-Mieszniku, wszystkim dobrym ludziom na pamiątkę.

SIWKA- BURKA

Za górami, za lasami, żył sobie pewien starzec. Miał trzech synów: dwóch było mądrych, a trzeciego wszyscy nazywali Iwanuszką-głuptaskiem.

Posiał starzec razu pewnego pszenicę. Wyrosła piękna, dorodna, ale co z tego, skoro ktoś ją zaczął deptać i niszczyć. Powiada starzec do swoich synów:

— Synkowie moi mili! Nie ma rady! Trzeba co noc w pszenicy stróżować, złodziejaszka upolować! Nadeszła pierwsza noc.

Poszedł pilnować najstarszy syn, ale sen go zmorzył. Wdrapał się na stóg siana i przespał noc do białego rana.

20

Przychodzi o świcie do domu i mówi:

—  Całą nockę nie spałem, pszenicy pilnowałem! Zmarzłem na kość, a złodzieja nie widziałem.

Drugiej nocy stróżował średni syn, ale i on przespał do rana na sianie.

Trzeciej nocy przyszła kolej na Iwanuszkę-głuptaska.

Schował za pazuchę pieróg, wziął sznur i poszedł na pole. Usiadł na kamieniu, czuwa — pieróg podskubuje, na złodzieja czatuje.

O północy ziemia zadrżała—koń galopuje. Na jednym boku sierść srebrna, na drugim złota, z uszu dym w górę wali, z nozdrzy płomień bucha.

Zatrzymał się koń na polu i zaczął skubać pszenicę, tratować ją kopytami.

Podkradł się Iwanuszka do rumaka i zarzucił mu sznur na szyję.

Szarpnął się koń, natężył wszystkie siły—na próżno! A Iwanuszka zręcznie na grzbiet mu wskoczył i za grzywę złapał.

Poniósł go koń po szczerym polu. Galopował, dęba stawał, wierzgał, ale nie dał rady zrzucić jeźdźca.

Zaczął rumak błagać Iwanuszkę:

—  Wypuść mnie, Iwanie, na wolność! Po stokroć ci się odwdzięczę!

—  Dobrze — powiada   Iwanuszka — wypuszczę,   ale   jak   cię   potem znajdę?

—  Musisz wyjść w szczere pole, rozległe przestworze, trzy razy dziarsko gwizdnąć i chwacko krzyknąć: „Siwko-Burko, bądź mi wierny, Siwko-Burko, stań przede mną!" — i ja się zjawię.

Przyrzekł koń więcej w pszenicę nie chodzić, i Iwanuszka wypuścił go na wolność.

Rankiem wraca głuptasek do domu.

—  No, widziałeś kogo? — pytają go bracia.

—  Konia widziałem—odpowiada im Iwanuszka.— O sierści srebrnej i złotej. Złapałem go i ujeździłem.

—  A gdzież jest ten koń?

—  Obiecał więcej pszenicy nie tratować, więc go wypuściłem.

Nie dali wiary bracia, wyśmieli Iwana. Ale od tej nocy nikt już pszenicy nie niszczył...

Wkrótce po tym rozesłał car gońców do wszystkich miast, osad i wsi z taką wieścią:

—  Niech się zbiorą bojarzy i dworzanie, kupcy i prości wieśniacy i przy-

21

na. tarakj v*a\cryc o rękę "Pięknej TAeYeny, carskiej jedynaczkW siedziała Helena przy okienku w wieży wysokiej. Kto na koniu do carów-ny doskoczy i pierścień złoty z jej palca zdejmie, ten carskim zięciem zostanie!

W wyznaczonym dniu szykują się bracia do drogi — nie po to, by w turnieju stawać, ale by choć na innych popatrzeć. A Iwanuszka-głuptasek na-prasza się:

—  Bracia kochani, weźcie mnie ze sobą, dajcie choć najlichszą szkapinę, bo i ja chciałbym zobaczyć Piękną Helenę!

—  Gdzie się pchasz, głupcze? Ludzi chcesz rozśmieszyć? Lepiej siedź na piecu i popiół przebieraj!

Odjechali bracia, a Iwanuszka mówi do bratowych:

—  Dajcie mi kobiałkę, może w lesie trochę grzybów uzbieram! Wziął kobiałkę i niby to na grzyby poszedł.

Wyszedł w szczere pole, rozległe przestworze, kobiałkę pod krzak cisnął, t...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin